Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa
Dystans całkowity: | 61874.99 km (w terenie 1090.17 km; 1.76%) |
Czas w ruchu: | 3444:56 |
Średnia prędkość: | 17.96 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.01 km/h |
Suma podjazdów: | 862546 m |
Liczba aktywności: | 727 |
Średnio na aktywność: | 85.11 km i 4h 44m |
Więcej statystyk |
Wtorek, 4 czerwca 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 28, no i skończyło się Surly'owanie...
Po wczorajszych "atrakcjach" dziś było jeszcze ciekawiej! Słuchajcie, słuchajcie! :)
Rano siedziałem jak trusia, nie chciałem mieć już nic do czynienia z gospodarzami, ale do kibla musiałem wyjść, a w kuchni czyhał mąż i mnie zagadywał. Ale przyjaźnie, więc luz.
Jak tylko zacząłem wynosić spakowane rzeczy, to żeński russkij czieławiek wpadł do mojego pokoju i zaczął fotografować ścianę. Na której NAPRAWDĘ nie było żadnego spowodowanego przeze mnie zabrudzenia. Też sfotografowałem. Mąż raz jeszcze przypomniał, że umówiliśmy się nie pisać sobie nawzajem opinii na AirBnB. Widać naprawdę się boi o źródło dochodów. Aż się zastanawiam, czy jednak nie napisać, bo to co odpierdalał żeńskij russkij czieławiek jest nie do przyjęcia i wypadałoby ostrzec innych podróżników... No, ale umowa to umowa, sam nie wiem...
W każdym razie wyszedłem roztrzęsiony. Na tyle, że nie zainteresowałem się (choć usłyszałem), tym co mi też tak "cyka" lub może trzeszczy w rowerze, jak go ruszam (nie tyle podczas jazdy, ile podczas wstawiania pionowo do windy, etc). No, ale nie zainteresowałem się. Pojechałem. Na drugą kwaterę nie było daleko, raptem 2,5 km. A tu inna kultura: uśmiechnięty gospodarz Włoch, miła atmosfera, jednak jest kuchnia, można korzystać, chwilę pogadaliśmy i w ogóle super. Od razu mi się trochę humor poprawił.
Przepak do małej sakwy i ok 10:30 ruszam na biga Serpeddi. Pierwsze 15 km przez bardzo nieprzyjemne miasto. Duży ruch, mnóstwo czerwonych świateł i straszne nawierzchnie. Aż tyłek i ręce bolą! A przecież potem ma być tylko gorzej, bo będzie szuter...
I faktycznie, jak wreszcie wyjechałem z miejskiego ruchu, to skończył się też asfalt. A tu szuter... nie nadaje się do jazdy. Kamory wielkości połowy głowy, a nie szuter! Po raptem 200 metrach się poddałem, nie do zrobienia bez pancernych opon i fulla. Na szczęście miałem plan B, czyli trasę, która miałem zjeżdżać. Niby nielegalna (nie ma jej na stronie bigów), ale przecież też prowadzi na szczyt i też szutrem. Jeśli przejezdna, to wjadę nią i cześć, są w końcu kurwa granice poświęcenia. Zwłaszcza w tak miło rozpoczętym dniu...
No to jadę z powrotem, trochę czech po asfalcie i jest szuter. Lepszy. Też ciężki, nawet bardzo, ale przejezdny. To jadę. Strasznie ciężko idzie, bo i upał się już zrobił solidny. Ale słucham sobie niezłej książki i jadę, powoli do góry. Momentami nachylenie dochodzi do 18%, ale na szczęście w kilku takich miejscach wylali beton, bo wątpię, żebym na moich oponach (Schwalbe Marathon Supreme - polecam! tylko nie na ciężki teren :P) podjechał szuter o takim nachyleniu. A szuter nie z tych dobrych bynajmniej (jak np w Szwecji), tylko mniej więcej taki.

Wreszcie, po chyba 2,5 godzinach walki podjechałem. Jest big! Ostatni na Sardynii, ostatni we Włoszech poza Alpami. Hurra!!

No to teraz zjazd tą samą wspaniałą drogą. Przestałem słuchać książki, bo na takim zjeździe, to raczej trzeba się skupić na tym, co przed przednim kołem niż na fabule i jadę. Bardzo ostrożnie, a i tak momentami mną nieźle zarzuca. Ale jadę. I słyszę cykanie. I trzeszczenie. W końcu postanowiłem popatrzeć, co też tak ładnie cyka. A to... rama. Rama Surly Long Haul Trucker o przebiegu 80.430 km, z czego ok połowa po tym jak w 2014 roku na lotnisku w Neapolu obsługa bagażowa zrzuciła mi (opakowany) rower z luku samolotu na wózek bagażowy, na którym leżał już rower Daniela. Tak na oko 1,5 metra swobodnego lotu i spotkanie dwóch rowerów bokami opakowanymi w folię bąbelkową. Miałem po tym połamany błotnik, rockring i wgniecioną ramę (wgniecenie zauważyłem dopiero po powrocie ponad 2 tygodnie później, więc nie było szans na roszczenie z OC przeciw firmie obsługującej bagaż na lotniku). Ale generalnie wszystko grało. Do dziś. Bo od dziś (pewnie tak naprawdę od wczoraj, skoro już rano cykało) rama wygląda tak

Na zdjęciach jest widoczny cały obwód dolnej rury ramy (ok 20 cm poniżej spawu główki). Jak widać, tylko na jednym z sześciu zdjęć nie ma pęknięcia. Tak na oko ok 2/3 obwodu jest rozwalone. No to już wiadomo, co cykało - to ja SIĘ cykałem!! Od tego momentu więcej sprowadzałem niż zjeżdżałem, bo stwierdziłem, że skoro jeszcze JAKOŚ ta rama się trzyma, to wolę sprowadzić 8 km po szutrze, a potem przejechać ostatnie 20 po asfalcie niż szukać alternatywnego transportu na kwaterę w Cagliari (o ile wyszedłbym cało z upadku podczas zjazdu po szutrze nachylonym 10-15% z opcjonalną przepaścią tuż obok). Udało się - wytrzymała. Siedzę na kwaterze i zastanawiam się, jak się stąd wydostać, żeby nie musieć już jechać rowerem. Bo rama wygląda, jakby się w każdej chwili miała rozlecieć, a do lotniska, z którego mam odlot w sobotę, zostało mi ok 200 km i 3000 metrów zjazdów (z taka ramą raczej zjazdy są większym problemem niż podjazdy :P). Życzcie mi powodzenia w wymyśleniu CZEGOŚ :P
EDIT: już mam znalezione dość bezpieczne rozwiązanie problemu transportu bez konieczności jechania rowerem (istotnych dystansów). Będzie dobrze :)
PS. Najwyraźniej znowu zapomniałem zapisać śladu w GPS :(
Rano siedziałem jak trusia, nie chciałem mieć już nic do czynienia z gospodarzami, ale do kibla musiałem wyjść, a w kuchni czyhał mąż i mnie zagadywał. Ale przyjaźnie, więc luz.
Jak tylko zacząłem wynosić spakowane rzeczy, to żeński russkij czieławiek wpadł do mojego pokoju i zaczął fotografować ścianę. Na której NAPRAWDĘ nie było żadnego spowodowanego przeze mnie zabrudzenia. Też sfotografowałem. Mąż raz jeszcze przypomniał, że umówiliśmy się nie pisać sobie nawzajem opinii na AirBnB. Widać naprawdę się boi o źródło dochodów. Aż się zastanawiam, czy jednak nie napisać, bo to co odpierdalał żeńskij russkij czieławiek jest nie do przyjęcia i wypadałoby ostrzec innych podróżników... No, ale umowa to umowa, sam nie wiem...
W każdym razie wyszedłem roztrzęsiony. Na tyle, że nie zainteresowałem się (choć usłyszałem), tym co mi też tak "cyka" lub może trzeszczy w rowerze, jak go ruszam (nie tyle podczas jazdy, ile podczas wstawiania pionowo do windy, etc). No, ale nie zainteresowałem się. Pojechałem. Na drugą kwaterę nie było daleko, raptem 2,5 km. A tu inna kultura: uśmiechnięty gospodarz Włoch, miła atmosfera, jednak jest kuchnia, można korzystać, chwilę pogadaliśmy i w ogóle super. Od razu mi się trochę humor poprawił.
Przepak do małej sakwy i ok 10:30 ruszam na biga Serpeddi. Pierwsze 15 km przez bardzo nieprzyjemne miasto. Duży ruch, mnóstwo czerwonych świateł i straszne nawierzchnie. Aż tyłek i ręce bolą! A przecież potem ma być tylko gorzej, bo będzie szuter...
I faktycznie, jak wreszcie wyjechałem z miejskiego ruchu, to skończył się też asfalt. A tu szuter... nie nadaje się do jazdy. Kamory wielkości połowy głowy, a nie szuter! Po raptem 200 metrach się poddałem, nie do zrobienia bez pancernych opon i fulla. Na szczęście miałem plan B, czyli trasę, która miałem zjeżdżać. Niby nielegalna (nie ma jej na stronie bigów), ale przecież też prowadzi na szczyt i też szutrem. Jeśli przejezdna, to wjadę nią i cześć, są w końcu kurwa granice poświęcenia. Zwłaszcza w tak miło rozpoczętym dniu...
No to jadę z powrotem, trochę czech po asfalcie i jest szuter. Lepszy. Też ciężki, nawet bardzo, ale przejezdny. To jadę. Strasznie ciężko idzie, bo i upał się już zrobił solidny. Ale słucham sobie niezłej książki i jadę, powoli do góry. Momentami nachylenie dochodzi do 18%, ale na szczęście w kilku takich miejscach wylali beton, bo wątpię, żebym na moich oponach (Schwalbe Marathon Supreme - polecam! tylko nie na ciężki teren :P) podjechał szuter o takim nachyleniu. A szuter nie z tych dobrych bynajmniej (jak np w Szwecji), tylko mniej więcej taki.

Wreszcie, po chyba 2,5 godzinach walki podjechałem. Jest big! Ostatni na Sardynii, ostatni we Włoszech poza Alpami. Hurra!!

No to teraz zjazd tą samą wspaniałą drogą. Przestałem słuchać książki, bo na takim zjeździe, to raczej trzeba się skupić na tym, co przed przednim kołem niż na fabule i jadę. Bardzo ostrożnie, a i tak momentami mną nieźle zarzuca. Ale jadę. I słyszę cykanie. I trzeszczenie. W końcu postanowiłem popatrzeć, co też tak ładnie cyka. A to... rama. Rama Surly Long Haul Trucker o przebiegu 80.430 km, z czego ok połowa po tym jak w 2014 roku na lotnisku w Neapolu obsługa bagażowa zrzuciła mi (opakowany) rower z luku samolotu na wózek bagażowy, na którym leżał już rower Daniela. Tak na oko 1,5 metra swobodnego lotu i spotkanie dwóch rowerów bokami opakowanymi w folię bąbelkową. Miałem po tym połamany błotnik, rockring i wgniecioną ramę (wgniecenie zauważyłem dopiero po powrocie ponad 2 tygodnie później, więc nie było szans na roszczenie z OC przeciw firmie obsługującej bagaż na lotniku). Ale generalnie wszystko grało. Do dziś. Bo od dziś (pewnie tak naprawdę od wczoraj, skoro już rano cykało) rama wygląda tak

Na zdjęciach jest widoczny cały obwód dolnej rury ramy (ok 20 cm poniżej spawu główki). Jak widać, tylko na jednym z sześciu zdjęć nie ma pęknięcia. Tak na oko ok 2/3 obwodu jest rozwalone. No to już wiadomo, co cykało - to ja SIĘ cykałem!! Od tego momentu więcej sprowadzałem niż zjeżdżałem, bo stwierdziłem, że skoro jeszcze JAKOŚ ta rama się trzyma, to wolę sprowadzić 8 km po szutrze, a potem przejechać ostatnie 20 po asfalcie niż szukać alternatywnego transportu na kwaterę w Cagliari (o ile wyszedłbym cało z upadku podczas zjazdu po szutrze nachylonym 10-15% z opcjonalną przepaścią tuż obok). Udało się - wytrzymała. Siedzę na kwaterze i zastanawiam się, jak się stąd wydostać, żeby nie musieć już jechać rowerem. Bo rama wygląda, jakby się w każdej chwili miała rozlecieć, a do lotniska, z którego mam odlot w sobotę, zostało mi ok 200 km i 3000 metrów zjazdów (z taka ramą raczej zjazdy są większym problemem niż podjazdy :P). Życzcie mi powodzenia w wymyśleniu CZEGOŚ :P
EDIT: już mam znalezione dość bezpieczne rozwiązanie problemu transportu bez konieczności jechania rowerem (istotnych dystansów). Będzie dobrze :)
PS. Najwyraźniej znowu zapomniałem zapisać śladu w GPS :(
- DST 73.19km
- Teren 27.00km
- Czas 05:41
- VAVG 12.88km/h
- VMAX 52.27km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 1575m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 3 czerwca 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 27, czyli tunelowanie antygrawitacyjne i ruskij żeńskij czieławiek
Rano zwijałem się dość leniwie, ale jednak udało się ruszyć o 9. Było już dość gorąco. Na szczęście dziś mało podjazdów, a dużo tuneli :)
Początek zwykłą krajówką, ale już przed Bari Sardo wpadam na krajówkę wyższej kategorii (SS125 var), z tych co to tunel - most - tunel - estakada - tunel. Na dodatek z małym ruchem i bez zakazu dla rowerów. Uwielbiam nimi jeździć! :D Na takich drogach jest szerokie pobocze, profil prawie płaski i dużo cienia (w tunelach). To cudo dowiozło mnie aż za Muraverę, gdzie niestety odbiłem na krajówkę zwykłą - bez pobocza i bez tuneli. A tu podjazd. Raptem na 400 metrów, ale jednak. Ależ mi się nie chciało. A tu jeszcze 35 stopni jak obszył! No, ale ruch znikomy i okolica piękna, bo trafiła się jazda niebrzydkim gorżem. Jakoś się doczłapałem na przełączkę, a stamtąd do Cagliari już głównie w dół. Tu mam zarezerwowane na dwie noce tanie AirBnB (21 EUR za noc), więc myślę sobie, ze to koniec atrakcji na dziś. Nie mogłem się bardziej mylić! :)
Pierwszym dziwnym znakiem było, że gospodarze nie zeszli po mnie na dół (mieszkają na 9 piętrze), tylko kazali samemu radzić sobie z windą, rowerem i bagażami. No, ale to przecież nic takiego, osobiście nawet wolę, jak nikt nie próbuje mi "pomagać" (aczkolwiek zawsze dotychczas ktoś mnie "odbierał"). Ale! Jak tylko wstawiłem rower do pokoju, to gospodyni (Rosjanka, która ma męża Włocha) zaczęła ów rower... obkładać gazetami, żeby nie pobrudził ściany.

Trochę to było dziwne, ale niech tam. Kuchni można używać, spytałem też z grzeczności o pralkę (w ogłoszeniu jest, więc to formalność, ale lubię mieć pewność). Mąż powiedział, że oczywiście, ale po kilku minutach przyszedł i powiedział, że żona mu przypomniała, że dla mojego pokoju (najtańszego, są jeszcze dwa inne - zajęte) opłata za pranie wynosi 1 EUR. Trochę mnie to rozbawiło (raczej żenująca sprawa), ale przecież nie ma problemu, zapłacę. Pokój w miarę OK, chociaż dość gorąco, bo to najwyższe piętro, ale przecież będzie spoko, nie? Nie.
Jak wziąłem prysznic, to okazało się, że ręcznik, który mi dali, po jednokrotnym użyciu śmierdzi. Ewidentnie został źle uprany lub źle wysuszony (nie pierwszy raz na tej wyprawie okazuje się, ze nie umieją tu prać ręczników). Jako że mam zostać dwie noce, a mój prywatny ręcznik nadaje się do prania, poprosiłem o nowy. Mąż powąchał ręcznik i powiedział, że oczywiście, a żeńskij russkij czieławiek się bardzo obruszył, że przecież ona dobrze uprała ręcznik. No, ale dali mi nowy i coś tam przy okazji między sobą się poprztykali.
Po jakimś czasie przychodzi do mnie przez system AirBnB wiadomość po rosyjsku (!!), że to nie jest hotel ani B&B i że nie mogę oczekiwać takiego standardu. Że jakoby jestem niegrzeczny i w tej sytuacji nie mogę jutro przechować roweru w domu, tylko muszę go zaprowadzić na jakiś płatny parking. I że pralka to z grzeczności, a ja jestem niegrzeczny. Noż kurwa! Odpisałem oczywiście po polsku, że wszystko mieliśmy ustalone przed moim przyjazdem, a ręcznik i pralka są w ogłoszeniu, więc nie będziemy nic zmieniać. Ale już zrobiło się z deczka nieprzyjemnie i zacząłem się na wszelki wypadek zamykać w pokoju na klucz :) Potem była kolejna wiadomość oraz nareszcie osobista rozmowa z jej strony, gdzie dowiedziałem się, że jakoby mój rower pobrudził im ścianę (nie pobrudził, jest tak oparty, że nawet bez jej gazet by nie pobrudził) i że jestem niegrzeczny i że rower ma teraz (godz 21:30) robić wypad z mieszkania. Że oni od gości oczekują grzeczności, a ja jestem niegrzeczny. No kurwa zaczynam być, to fakt! Powiedziałem, że rower zostaje, a jeśli chodzi o grzeczność, to nie mam sobie nic do zarzucenia. Zapytałem też, dlaczego nie dostałem pokwitowania za nocleg (wszyscy je tu wydają) i zagroziłem, że zadzwonię do Guardia di Finanza (tutejsza policja finansowa). Nie zrobiło to na niej wrażenia.
Potem dostałem jeszcze jedną wiadomość po rosyjsku, że jakoby rower ubrudził ścianę. Wkurwiłem się już niewąsko, odpisałem po angielsku (bo stwierdziłem, że gdyby sprawa otarła się o władze, to nie chciałbym, żeby musieli szukać tłumacza z jęz. polskiego podczas gdy ja będę czekał), że jutro rano się wyprowadzam, żądam zwrotu połowy kosztów (tzn. za jedną noc) i że jeśli się nie zgodzi, to zgłaszam nielegalny wynajem do Guardia di Finanza. Po jakimś czasie przyszedł mąż i zaczął mnie przepraszać za ruskiego żeńskiego czieławieka. Tłumaczył, że nie wie, co w nią wstąpiło i prosił, żebym został. Odmówiłem. Powiedziałem, że w tej atmosferze nie zostanę. I że mam już inną rezerwację na jutro (chwilę wcześniej zdążyłem ją zrobić - cena 25 EUR i mam nadzieję mniej stresu :P). Prosił wielokrotnie, ale byłem twardy. Pytał też, czy chcę paragon. Powiedziałem, że wspomniałem o tym tylko dlatego, że potrzebowałem argument. Nie chcę im zrobić „krzywdy”, ale zrobię w samoobronie, jeśli będę musiał. Chyba zrozumiał. Był uprzejmy i przepraszający.
Prosił też, żeby nie pisać opinii na portalu. Powiedziałem, że nie napiszę, jeśli zwrócą mi połowę kasy zgodnie z żądaniem , które wysłałem przez AirBnB. Jeśli jednak dostanę powiadomienie z AirBnB, że napisali jakąkolwiek opinię (bo nie widać treści, ale jest powiadomienie, że już napisali), to tak ich obsmaruję, ze nie wstaną.
Więc przy okazji: ostrzegam wszystkich przed AirBnB w Cagliari, które się nazywa "Stanza con vista" i jest oferowane przez "Nadezhda" (Nadieżda), (aktualny link). Laska jest mocno powalona i nikomu nie życzę takich numerów ze strony gospodarza. A za chwilę stąd znikam. O 9:30 mogę się już meldować na nowej chacie (bez pralki i kuchni, ale kurwa trudno, zjem na zimno, a upiorę w pralni samoobsługowej).
PS. Z wrażenia chyba zapomniałem zapisać śladu w GPS, bo nie mogę go znaleźć, przepadł :(
Początek zwykłą krajówką, ale już przed Bari Sardo wpadam na krajówkę wyższej kategorii (SS125 var), z tych co to tunel - most - tunel - estakada - tunel. Na dodatek z małym ruchem i bez zakazu dla rowerów. Uwielbiam nimi jeździć! :D Na takich drogach jest szerokie pobocze, profil prawie płaski i dużo cienia (w tunelach). To cudo dowiozło mnie aż za Muraverę, gdzie niestety odbiłem na krajówkę zwykłą - bez pobocza i bez tuneli. A tu podjazd. Raptem na 400 metrów, ale jednak. Ależ mi się nie chciało. A tu jeszcze 35 stopni jak obszył! No, ale ruch znikomy i okolica piękna, bo trafiła się jazda niebrzydkim gorżem. Jakoś się doczłapałem na przełączkę, a stamtąd do Cagliari już głównie w dół. Tu mam zarezerwowane na dwie noce tanie AirBnB (21 EUR za noc), więc myślę sobie, ze to koniec atrakcji na dziś. Nie mogłem się bardziej mylić! :)
Pierwszym dziwnym znakiem było, że gospodarze nie zeszli po mnie na dół (mieszkają na 9 piętrze), tylko kazali samemu radzić sobie z windą, rowerem i bagażami. No, ale to przecież nic takiego, osobiście nawet wolę, jak nikt nie próbuje mi "pomagać" (aczkolwiek zawsze dotychczas ktoś mnie "odbierał"). Ale! Jak tylko wstawiłem rower do pokoju, to gospodyni (Rosjanka, która ma męża Włocha) zaczęła ów rower... obkładać gazetami, żeby nie pobrudził ściany.

Trochę to było dziwne, ale niech tam. Kuchni można używać, spytałem też z grzeczności o pralkę (w ogłoszeniu jest, więc to formalność, ale lubię mieć pewność). Mąż powiedział, że oczywiście, ale po kilku minutach przyszedł i powiedział, że żona mu przypomniała, że dla mojego pokoju (najtańszego, są jeszcze dwa inne - zajęte) opłata za pranie wynosi 1 EUR. Trochę mnie to rozbawiło (raczej żenująca sprawa), ale przecież nie ma problemu, zapłacę. Pokój w miarę OK, chociaż dość gorąco, bo to najwyższe piętro, ale przecież będzie spoko, nie? Nie.
Jak wziąłem prysznic, to okazało się, że ręcznik, który mi dali, po jednokrotnym użyciu śmierdzi. Ewidentnie został źle uprany lub źle wysuszony (nie pierwszy raz na tej wyprawie okazuje się, ze nie umieją tu prać ręczników). Jako że mam zostać dwie noce, a mój prywatny ręcznik nadaje się do prania, poprosiłem o nowy. Mąż powąchał ręcznik i powiedział, że oczywiście, a żeńskij russkij czieławiek się bardzo obruszył, że przecież ona dobrze uprała ręcznik. No, ale dali mi nowy i coś tam przy okazji między sobą się poprztykali.
Po jakimś czasie przychodzi do mnie przez system AirBnB wiadomość po rosyjsku (!!), że to nie jest hotel ani B&B i że nie mogę oczekiwać takiego standardu. Że jakoby jestem niegrzeczny i w tej sytuacji nie mogę jutro przechować roweru w domu, tylko muszę go zaprowadzić na jakiś płatny parking. I że pralka to z grzeczności, a ja jestem niegrzeczny. Noż kurwa! Odpisałem oczywiście po polsku, że wszystko mieliśmy ustalone przed moim przyjazdem, a ręcznik i pralka są w ogłoszeniu, więc nie będziemy nic zmieniać. Ale już zrobiło się z deczka nieprzyjemnie i zacząłem się na wszelki wypadek zamykać w pokoju na klucz :) Potem była kolejna wiadomość oraz nareszcie osobista rozmowa z jej strony, gdzie dowiedziałem się, że jakoby mój rower pobrudził im ścianę (nie pobrudził, jest tak oparty, że nawet bez jej gazet by nie pobrudził) i że jestem niegrzeczny i że rower ma teraz (godz 21:30) robić wypad z mieszkania. Że oni od gości oczekują grzeczności, a ja jestem niegrzeczny. No kurwa zaczynam być, to fakt! Powiedziałem, że rower zostaje, a jeśli chodzi o grzeczność, to nie mam sobie nic do zarzucenia. Zapytałem też, dlaczego nie dostałem pokwitowania za nocleg (wszyscy je tu wydają) i zagroziłem, że zadzwonię do Guardia di Finanza (tutejsza policja finansowa). Nie zrobiło to na niej wrażenia.
Potem dostałem jeszcze jedną wiadomość po rosyjsku, że jakoby rower ubrudził ścianę. Wkurwiłem się już niewąsko, odpisałem po angielsku (bo stwierdziłem, że gdyby sprawa otarła się o władze, to nie chciałbym, żeby musieli szukać tłumacza z jęz. polskiego podczas gdy ja będę czekał), że jutro rano się wyprowadzam, żądam zwrotu połowy kosztów (tzn. za jedną noc) i że jeśli się nie zgodzi, to zgłaszam nielegalny wynajem do Guardia di Finanza. Po jakimś czasie przyszedł mąż i zaczął mnie przepraszać za ruskiego żeńskiego czieławieka. Tłumaczył, że nie wie, co w nią wstąpiło i prosił, żebym został. Odmówiłem. Powiedziałem, że w tej atmosferze nie zostanę. I że mam już inną rezerwację na jutro (chwilę wcześniej zdążyłem ją zrobić - cena 25 EUR i mam nadzieję mniej stresu :P). Prosił wielokrotnie, ale byłem twardy. Pytał też, czy chcę paragon. Powiedziałem, że wspomniałem o tym tylko dlatego, że potrzebowałem argument. Nie chcę im zrobić „krzywdy”, ale zrobię w samoobronie, jeśli będę musiał. Chyba zrozumiał. Był uprzejmy i przepraszający.
Prosił też, żeby nie pisać opinii na portalu. Powiedziałem, że nie napiszę, jeśli zwrócą mi połowę kasy zgodnie z żądaniem , które wysłałem przez AirBnB. Jeśli jednak dostanę powiadomienie z AirBnB, że napisali jakąkolwiek opinię (bo nie widać treści, ale jest powiadomienie, że już napisali), to tak ich obsmaruję, ze nie wstaną.
Więc przy okazji: ostrzegam wszystkich przed AirBnB w Cagliari, które się nazywa "Stanza con vista" i jest oferowane przez "Nadezhda" (Nadieżda), (aktualny link). Laska jest mocno powalona i nikomu nie życzę takich numerów ze strony gospodarza. A za chwilę stąd znikam. O 9:30 mogę się już meldować na nowej chacie (bez pralki i kuchni, ale kurwa trudno, zjem na zimno, a upiorę w pralni samoobsługowej).
PS. Z wrażenia chyba zapomniałem zapisać śladu w GPS, bo nie mogę go znaleźć, przepadł :(
- DST 128.54km
- Teren 0.50km
- Czas 06:08
- VAVG 20.96km/h
- VMAX 49.51km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 1183m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 2 czerwca 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 26, everestowy
Dziś na lekko, ale za to w upale. Podjazd wariantem wziętym ze strony bigów, który miał te wadę, że było w sumie 200 metrów zjazdu na podjeździe, ale te zalety, że był ładny widokowo i było na nim (rano) sporo cienia, więc w sumie jechało się całkiem okej.

Jest za to strasznie długi, więc mimo że zrobiłem rewelacyjną średnią prędkość na podjeździe (18 km/h!), to ciągnął się niemiłosiernie. Zjazd wariantem nieco krótszym, a przede wszystkim lepiej poprowadzonym (w sumie ok 50 metrów podjazdu na zjeździe), ale zdecydowanie mniej widokowym i w pełnej lampie, więc nawet na zjeździe udało mi się spocić :P Na tej trasie chyba dopiero wieczorem byłoby trochę cienia.
Rozważałem też wycieczkę do kanionu Gorropu (ponoć najgłębszy we Włoszech), ale wymagało to zjazdu o 700 metrów z drugiej strony biga (lub zejścia tyleż piechotą górską ścieżką), a potem oczywiście powrotu przez biga na kemping, a że chciałem dziś jednak choć troszkę odpocząć, więc po dłuższym namyśle odpuściłem. Obejrzałem film stamtąd, więc zaliczone :P Zresztą widziałem już na żywo podobne rzeczy, np. ten, w którym byliśmy z N. na Cyprze wydaje się nawet ciekawszy :)

Na bigu
Wieczorem wyskok do Arbatax na lokalny festyn historyczny połączony z degustacją lokalnych dań przygotowanych przez prywatne osoby i serwowanych za przystępne kwoty (cena 4-5 per danie plus kieliszek wina) - w sumie ponoć aż 55 gospodarstw domowych bierze udział w tym projekcie, więc naprawdę ciężko było wybrać JEDNO danie do zjedzenia. Generalnie wszystko było ciężkie i smażone na głębokim oleju, część to makarony (wystarczy mi makaronów), a część była na słodko (nie chciałem).

Torrone
Więc to, że mój ostateczny wybór nie brzmi zbyt atrakcyjnie (a zwłaszcza egzotycznie) to zasługa faktu, że w ogóle mało co tam wyglądało atrakcyjnie. Wybrałem dwa dania. Coś a la racuszki nadziewane krewetkami do tego czerwone wino (ono akurat niezłe, może dlatego, że BARDZO zimne :) oraz kotleciki z łososiem (bez popitki). W smaku dorównało wyglądowi, tzn. było nijakie. W 7 racuszkach miałem łącznie może 1,5 krewetki, a kotleciki z łososiem było TROCHĘ czuć JAKĄŚ rybą i to tyle.

Racuszki z krewetkami

Na górze kotleciki z łososiem
Generalnie porażka, żarcie przygotowane po taniości i naciąganie naiwnych, czyli m.in mnie. Szkoda.
Tortoli - Girasole - Lotzorai - Baunei - Genna SIlana (BIG) - Urzulei - Gola di Pramaera - Lotzorai - Girasole - Tortoli - Arbatax - Tortoli

Port w Arbatax

Jest za to strasznie długi, więc mimo że zrobiłem rewelacyjną średnią prędkość na podjeździe (18 km/h!), to ciągnął się niemiłosiernie. Zjazd wariantem nieco krótszym, a przede wszystkim lepiej poprowadzonym (w sumie ok 50 metrów podjazdu na zjeździe), ale zdecydowanie mniej widokowym i w pełnej lampie, więc nawet na zjeździe udało mi się spocić :P Na tej trasie chyba dopiero wieczorem byłoby trochę cienia.
Rozważałem też wycieczkę do kanionu Gorropu (ponoć najgłębszy we Włoszech), ale wymagało to zjazdu o 700 metrów z drugiej strony biga (lub zejścia tyleż piechotą górską ścieżką), a potem oczywiście powrotu przez biga na kemping, a że chciałem dziś jednak choć troszkę odpocząć, więc po dłuższym namyśle odpuściłem. Obejrzałem film stamtąd, więc zaliczone :P Zresztą widziałem już na żywo podobne rzeczy, np. ten, w którym byliśmy z N. na Cyprze wydaje się nawet ciekawszy :)

Na bigu
Wieczorem wyskok do Arbatax na lokalny festyn historyczny połączony z degustacją lokalnych dań przygotowanych przez prywatne osoby i serwowanych za przystępne kwoty (cena 4-5 per danie plus kieliszek wina) - w sumie ponoć aż 55 gospodarstw domowych bierze udział w tym projekcie, więc naprawdę ciężko było wybrać JEDNO danie do zjedzenia. Generalnie wszystko było ciężkie i smażone na głębokim oleju, część to makarony (wystarczy mi makaronów), a część była na słodko (nie chciałem).

Torrone
Więc to, że mój ostateczny wybór nie brzmi zbyt atrakcyjnie (a zwłaszcza egzotycznie) to zasługa faktu, że w ogóle mało co tam wyglądało atrakcyjnie. Wybrałem dwa dania. Coś a la racuszki nadziewane krewetkami do tego czerwone wino (ono akurat niezłe, może dlatego, że BARDZO zimne :) oraz kotleciki z łososiem (bez popitki). W smaku dorównało wyglądowi, tzn. było nijakie. W 7 racuszkach miałem łącznie może 1,5 krewetki, a kotleciki z łososiem było TROCHĘ czuć JAKĄŚ rybą i to tyle.

Racuszki z krewetkami

Na górze kotleciki z łososiem
Generalnie porażka, żarcie przygotowane po taniości i naciąganie naiwnych, czyli m.in mnie. Szkoda.
Tortoli - Girasole - Lotzorai - Baunei - Genna SIlana (BIG) - Urzulei - Gola di Pramaera - Lotzorai - Girasole - Tortoli - Arbatax - Tortoli

Port w Arbatax
- DST 100.81km
- Teren 0.30km
- Czas 04:45
- VAVG 21.22km/h
- VMAX 58.92km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 1384m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 1 czerwca 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 25
Mamoiada - Fonni - Sporting Club di Monte Spada (BIG, nie spada ;) - Fonni - Arcu Correboi (BIG) - Tortoli.
Dzień dość łatwy, widoki piękne, pogoda też, zjarałem się ;)
Żeby jeszcze tak mi się chciało jechać, jak mi się nie chciało :P

widoczek z drugiego biga

podczas zjazdu, a w tle...

Nie wiem jeszcze co to za szczyt, ale się dowiem! :)

Nocleg na kempingu Ses Flores w Arbatax. Tym razem wyjątkowo nad samym morzem ;)
Dzień dość łatwy, widoki piękne, pogoda też, zjarałem się ;)
Żeby jeszcze tak mi się chciało jechać, jak mi się nie chciało :P

widoczek z drugiego biga

podczas zjazdu, a w tle...

Nie wiem jeszcze co to za szczyt, ale się dowiem! :)

Nocleg na kempingu Ses Flores w Arbatax. Tym razem wyjątkowo nad samym morzem ;)
- DST 98.24km
- Teren 1.00km
- Czas 05:00
- VAVG 19.65km/h
- VMAX 57.03km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 1483m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 31 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 24, (na) Mamo jadę!
Oschiri - Ozieri (łagodne falowanie przyjemną, puściutką krajówką, z wiatrem!) - Passo Punta Massienera (BIG, podjazd łagodny, długi i kompletnie pusty :) - Anela - stąd straszliwie męczące czechy, zwłaszcza, że i wiatr zaczął trochę przeszkadzać - okolice Orotelli - Orani (o, rany jaki tu stromy podjazd! ;) - Mamoiada. Końcówka znów fajną krajówką, przez dwa wysoko rzucone mosty i tunel - o dziwo bez zakazu. Tak, to ja mogę jeździć - mimo że było pod górę :)
Dziś wreszcie piękny dzień. Czasem jakaś chmurka weszła, ale generalnie jadąc w bezrękawniku czułem się akurat. Wieczorem stwierdziłem, że moja skóra jest nieco odmiennego (czerwonego) zdania ;) Ale nie zjarałem się jakoś bardzo. Ot, trochę. Najwyższy czas! :)
A na kolację pasta fresca z pesto paprykowo-orzechowym, cebulą oraz sardynkami - w końcu jestem na Sardynii! :)
PS. Ładny rekord miesięczny mi wyszedł, w maju 32 629 m podjazdów. Nie tylko jest to rekordowy maj w historii, jest to też drugi najlepszy miesiąc w historii - więcej podjazdów miałem tylko w lipcu 2009 :) (ale tez trzeba przyznać, że więcej o... ponad 10 000... ;)
A Surly'emu dziś stuknęło 80 Mm! O! :o
Dziś wreszcie piękny dzień. Czasem jakaś chmurka weszła, ale generalnie jadąc w bezrękawniku czułem się akurat. Wieczorem stwierdziłem, że moja skóra jest nieco odmiennego (czerwonego) zdania ;) Ale nie zjarałem się jakoś bardzo. Ot, trochę. Najwyższy czas! :)
A na kolację pasta fresca z pesto paprykowo-orzechowym, cebulą oraz sardynkami - w końcu jestem na Sardynii! :)
PS. Ładny rekord miesięczny mi wyszedł, w maju 32 629 m podjazdów. Nie tylko jest to rekordowy maj w historii, jest to też drugi najlepszy miesiąc w historii - więcej podjazdów miałem tylko w lipcu 2009 :) (ale tez trzeba przyznać, że więcej o... ponad 10 000... ;)
A Surly'emu dziś stuknęło 80 Mm! O! :o
- DST 105.65km
- Czas 06:04
- VAVG 17.41km/h
- VMAX 60.37km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 2148m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 30 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 23, Sardynia raz!
Dziś dobry dzień, wreszcie wszystko poszło z grubsza tak, jak miało pójść :)
Pogoda OK (większość dnia słonecznie, tylko wczesnym popołudniem mocno się chmurzyło, ale bez konsekwencji), wiatr lekki i raczej korzystny, drogi w porządku, a niektóre nawet bardzo fajne (np. uroczo wijące się prawie puste krajówki przed Tempio Pausania i przed jeziorem). Więcej takich dni! :)
Rena Majore - Campovaglio - Luogosanto - Tempio Pausania (tu się jedna rzecz nie udała, bo w Lidlu akurat nie mieli kawy mrożonej - pierwszy Lidl, w którym jej nie było, a wcześniej nie kupiłem ani razu, bo bardziej się chciało pić coś gorącego a nie mrożonego :P) - Balestrieri (BIG) - Lago del Coghinas - Oschiri
Nocleg tez fajny - kwaterka z booking za 30 EUR - alternatywą było spanie na dziko nad widowiskowym jeziorem kilka km wcześniej (takim jak poniżej*), ale zadecydował fakt, że tu jest pralka, a ja miałem już właściwie wszystkie ciuchy brudne :P

* żartuję niestety - to mój dzisiejszy wygaszacz z Windowsa :P
Pogoda OK (większość dnia słonecznie, tylko wczesnym popołudniem mocno się chmurzyło, ale bez konsekwencji), wiatr lekki i raczej korzystny, drogi w porządku, a niektóre nawet bardzo fajne (np. uroczo wijące się prawie puste krajówki przed Tempio Pausania i przed jeziorem). Więcej takich dni! :)
Rena Majore - Campovaglio - Luogosanto - Tempio Pausania (tu się jedna rzecz nie udała, bo w Lidlu akurat nie mieli kawy mrożonej - pierwszy Lidl, w którym jej nie było, a wcześniej nie kupiłem ani razu, bo bardziej się chciało pić coś gorącego a nie mrożonego :P) - Balestrieri (BIG) - Lago del Coghinas - Oschiri
Nocleg tez fajny - kwaterka z booking za 30 EUR - alternatywą było spanie na dziko nad widowiskowym jeziorem kilka km wcześniej (takim jak poniżej*), ale zadecydował fakt, że tu jest pralka, a ja miałem już właściwie wszystkie ciuchy brudne :P

* żartuję niestety - to mój dzisiejszy wygaszacz z Windowsa :P
- DST 98.24km
- Czas 05:37
- VAVG 17.49km/h
- VMAX 54.22km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 2323m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 29 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 22, www.porażka.fr
Dziś się zerwałem wyjątkowo wcześnie, żeby zdążyć na prom na 8:30. No i zdążyłem, na terminalu było o 8. Ja byłem. Promu nie było... Po ok pół godzinie czekania wraz z innymi zdezorientowanymi pasażerami, dowiedziałem się, że od wczoraj po południu wszystkie promy są odwołane z powodu silnego wiatru. Może o 10:30 prom wypłynie. A może nie. Oszczędzę długich (oj długich!) szczegółów oczekiwania, dość powiedzieć, że próba "łodziostopu" nie wypaliła, bo nikt nie chciał mnie zabrać, a przeprawa w inny sposób okazała się nie do przełknięcia - łodzią wycieczkowa cena wyniosłaby 450 EUR. Cóż było robić. Czekam...
Wreszcie, po kilkunastu wizytach na terminalu (w międzyczasie snułem się po miasteczku, jadłem, dumałem co robić, klikałem w komórkę, etc) o godz 14:30 okazało się, że godzinę prom wypłynie. Alleluja! A przecież nadal wieje tak samo mocno, więc czemu nie mógł wypłynąć wcześniej, a teraz może? Może francuski łącznik dopiero teraz dotarł...
No i faktycznie wypłynął. Załadowany autami po dach, a mnóstwo osób się nie załapało, bo w międzyczasie nagromadziło się samochodów i motocykli do imentu. Ciekawe, ile jeszcze będą koczować. No, ale na szczęście pieszych (i rowerzystów) zabierali bez ograniczeń. No więc przeprawiłem się. Dotarłem do Santa Teresa o 16:45. Cóż tu robić z tak miło rozpoczętym dniem? Najbliższy kemping za 5 km, kolejny jakikolwiek nocleg - za 50 km i za siedmioma górami (lasów tu zasadniczo nie ma ;) Odpowiedź była prosta. Pierwszy z moich dni zapasu zostaje wykorzystany. Zostaję tu na noc i od jutra jadę zgodnie z planem, mając już zaledwie 1 dzień zapasu. W sumie powinno wystarczyć, bywało, że i bez zapasu się jeździło...
A tak po cichutku to się cieszę z tej przygody, bo przy tym wietrze, który był, to bym na rowerze użył jak pies od tysiąca dni ;) A od jutra ponoć ma być nie dość ze słaby, to jeszcze sprzyjający!. Uwierzę, jak go poczuję na plecach, ale miejmy nadzieję :)
Wreszcie, po kilkunastu wizytach na terminalu (w międzyczasie snułem się po miasteczku, jadłem, dumałem co robić, klikałem w komórkę, etc) o godz 14:30 okazało się, że godzinę prom wypłynie. Alleluja! A przecież nadal wieje tak samo mocno, więc czemu nie mógł wypłynąć wcześniej, a teraz może? Może francuski łącznik dopiero teraz dotarł...
No i faktycznie wypłynął. Załadowany autami po dach, a mnóstwo osób się nie załapało, bo w międzyczasie nagromadziło się samochodów i motocykli do imentu. Ciekawe, ile jeszcze będą koczować. No, ale na szczęście pieszych (i rowerzystów) zabierali bez ograniczeń. No więc przeprawiłem się. Dotarłem do Santa Teresa o 16:45. Cóż tu robić z tak miło rozpoczętym dniem? Najbliższy kemping za 5 km, kolejny jakikolwiek nocleg - za 50 km i za siedmioma górami (lasów tu zasadniczo nie ma ;) Odpowiedź była prosta. Pierwszy z moich dni zapasu zostaje wykorzystany. Zostaję tu na noc i od jutra jadę zgodnie z planem, mając już zaledwie 1 dzień zapasu. W sumie powinno wystarczyć, bywało, że i bez zapasu się jeździło...
A tak po cichutku to się cieszę z tej przygody, bo przy tym wietrze, który był, to bym na rowerze użył jak pies od tysiąca dni ;) A od jutra ponoć ma być nie dość ze słaby, to jeszcze sprzyjający!. Uwierzę, jak go poczuję na plecach, ale miejmy nadzieję :)
- DST 17.66km
- Teren 1.00km
- Czas 01:25
- VAVG 12.47km/h
- VMAX 34.51km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 120m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 22, korsykańska masakra rowerem elektrycznym
Dziś ciężki dzień. Postanowiłem zaszaleć i nadrobić wczorajsze opóźnienie. W sumie nie wiem, po co, bo nie spieszy mi się. Trochę dla sportu, a trochę, bo na jutro mam zarezerwowany fajny nocleg w Oschiri na Sardynii. Można go odwołać bezkosztowo, ale mam ochotę tam być (może uda się dorwać pralkę...?), więc postanowiłem spróbować.
Rano wreszcie piękna pogoda, niebo niemal bezchmurne, o godz. 8 jak wyruszałem, było 14 stopni na 600 metrach npm. Na dole w Ghisonacci jestem przed 10 i robi się upalnie. Zakupy w Casino (bo dotychczas nie udało się odwiedzić żadnego sklepu z francuskimi pysznościami!) i lecę dalej. Kawałek jeszcze po płaskim do Sari-Solenzara i odbijam na biga Col de Bavella. Ostrzę sobie na niego zęby, bo jak bylem na tej przełęczy piechotą w 2001 roku (podczas robienia GR20), to pamiętam, że widoki były zarąbiste. To teraz pora ją zaliczyć od dołu :)
Początek niefajny. Czechy, gorąco, spory ruch. No i droga kiepska, jak większość tutaj. Wszystkie ulice powinny się nazywać Żwirki i Wigury, bo wyglądają tak ;) Tu akurat lepszy fragment, ale na gorszych nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcie ;)

No, ale też powoli robi się naprawdę ładnie. Skały, strzeliste turnie, powietrzne przepaście, etc. plus znalazłem coś takiego :)

To raczej naturalny kształt, wątpię, by ktokolwiek przycinał to drzewo w środku korsykańskiej głuszy :)
Nic to, podjeżdżam dalej. A tu klops, bo pogoda coraz bardziej się psuje. Widać pół ładnego dnia w śródziemnomorskim maju to już kurwa limit! Zaczyna mocno wiać, chmurzy się solidnie i trochę pokropuje. Na przełęczy widoczność kilkanaście metrów, z widoków niestety kompletne nici :(((
Nic to, ubiórka i zjazd do Zonzy. Tam oczywiście nie ma nic, jak wszędzie tutaj,więc lecę dalej. Znów czechy. Raz za gorąco, raz za zimno, ciągłe postoje na przebiórki, no żeż kurde! No i co chwile wyprzedzają mnie te wkurzające rowery elektryczne! Co prawda, jak mnie wyprzedziły na krótkim zatrzymaniu podczas zjazdu, to za długo przede mną nie były - nie miały szans :P Ale na podjeździe to ino śmig, niestety :(
No i pełno motocykli - hałas, smród, zmęczenie...
A do tego teraz już naprawdę solidnie wieje - jak jechałem wzdłuż jeziora zaporowego na 900 metrach, to boczny wiatr momentami spychał z drogi! Potem wreszcie konkretny zjazd do Porto Vecchio, z 900 na 10 m npm. Ale bardzo kręty, asfalt kiepski i bardzo wietrzny, więc nie poszalałem, bo trzeba było ostrożnie.
W Porto Vecchio ostatnie zakupy we Francji (majonez! Cydr!) i już lecę do Bonifacio. Ale tu kolejny klops, bo wiatr jest SWW, a ja jadę SSW, więc jest nieomal kurwa w ryj. A wieje potężnie, wręcz atomowo! A płasko też nie jest - ciągłe czechy. Na zjazdach ledwo ciągnę 20 km/h, na podjazdach (do 5%) raczej mniej niż 10. Co za dzień...
Do Bonifacio dojeżdżam wykończony. Kemping jest marny (nie ma na czym usiąść, miejsce na namiot błotniste, do prądu daleko, w umywalkach zimna woda, w prysznicach ukrop), ale jednak jest. A jutro rano opuszczam tę całą Korsykę, gdzie jestem (mam nadzieję) ostatni raz w życiu (wszystkie bigi wreszcie zrobione) i wracam do mojej ukochanej Italii :)
Ale trzeba przyznać, że pięknie to tu jest :) To jeszcze bonus: Excalibur :)

Rano wreszcie piękna pogoda, niebo niemal bezchmurne, o godz. 8 jak wyruszałem, było 14 stopni na 600 metrach npm. Na dole w Ghisonacci jestem przed 10 i robi się upalnie. Zakupy w Casino (bo dotychczas nie udało się odwiedzić żadnego sklepu z francuskimi pysznościami!) i lecę dalej. Kawałek jeszcze po płaskim do Sari-Solenzara i odbijam na biga Col de Bavella. Ostrzę sobie na niego zęby, bo jak bylem na tej przełęczy piechotą w 2001 roku (podczas robienia GR20), to pamiętam, że widoki były zarąbiste. To teraz pora ją zaliczyć od dołu :)
Początek niefajny. Czechy, gorąco, spory ruch. No i droga kiepska, jak większość tutaj. Wszystkie ulice powinny się nazywać Żwirki i Wigury, bo wyglądają tak ;) Tu akurat lepszy fragment, ale na gorszych nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcie ;)

No, ale też powoli robi się naprawdę ładnie. Skały, strzeliste turnie, powietrzne przepaście, etc. plus znalazłem coś takiego :)

To raczej naturalny kształt, wątpię, by ktokolwiek przycinał to drzewo w środku korsykańskiej głuszy :)
Nic to, podjeżdżam dalej. A tu klops, bo pogoda coraz bardziej się psuje. Widać pół ładnego dnia w śródziemnomorskim maju to już kurwa limit! Zaczyna mocno wiać, chmurzy się solidnie i trochę pokropuje. Na przełęczy widoczność kilkanaście metrów, z widoków niestety kompletne nici :(((
Nic to, ubiórka i zjazd do Zonzy. Tam oczywiście nie ma nic, jak wszędzie tutaj,więc lecę dalej. Znów czechy. Raz za gorąco, raz za zimno, ciągłe postoje na przebiórki, no żeż kurde! No i co chwile wyprzedzają mnie te wkurzające rowery elektryczne! Co prawda, jak mnie wyprzedziły na krótkim zatrzymaniu podczas zjazdu, to za długo przede mną nie były - nie miały szans :P Ale na podjeździe to ino śmig, niestety :(
No i pełno motocykli - hałas, smród, zmęczenie...
A do tego teraz już naprawdę solidnie wieje - jak jechałem wzdłuż jeziora zaporowego na 900 metrach, to boczny wiatr momentami spychał z drogi! Potem wreszcie konkretny zjazd do Porto Vecchio, z 900 na 10 m npm. Ale bardzo kręty, asfalt kiepski i bardzo wietrzny, więc nie poszalałem, bo trzeba było ostrożnie.
W Porto Vecchio ostatnie zakupy we Francji (majonez! Cydr!) i już lecę do Bonifacio. Ale tu kolejny klops, bo wiatr jest SWW, a ja jadę SSW, więc jest nieomal kurwa w ryj. A wieje potężnie, wręcz atomowo! A płasko też nie jest - ciągłe czechy. Na zjazdach ledwo ciągnę 20 km/h, na podjazdach (do 5%) raczej mniej niż 10. Co za dzień...
Do Bonifacio dojeżdżam wykończony. Kemping jest marny (nie ma na czym usiąść, miejsce na namiot błotniste, do prądu daleko, w umywalkach zimna woda, w prysznicach ukrop), ale jednak jest. A jutro rano opuszczam tę całą Korsykę, gdzie jestem (mam nadzieję) ostatni raz w życiu (wszystkie bigi wreszcie zrobione) i wracam do mojej ukochanej Italii :)
Ale trzeba przyznać, że pięknie to tu jest :) To jeszcze bonus: Excalibur :)

- DST 149.93km
- Teren 0.50km
- Czas 07:36
- VAVG 19.73km/h
- VMAX 55.64km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 2196m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 21
Ghisoni - Col de Verde - Ghisoni. Przemokłem do nitki i wszystkie kończyny mi zdrętwiały. Podjazd w deszczu spoko, ale zjazd bardzo nieprzyjemny. I jeszcze klocki hamulcowe z przodu mi padły, muszę wymienić*.

Więc dziś tylko na biga. Miałem jechać dalej, ale leje nieprzerwanie od wczoraj, mam dwa dni zapasu na trasie, a od jutra pogoda ma się poprawić, więc po prawdzie, zwyczajnie mi się nie chce moknąć i marznąć :P
*Klocki wymienione. Wytrzymały... 21 800 km!! Absolutny rekord! Cała wyprawa Amici di Bici, wypad do Czech i jeszcze sporo pomiędzy i teraz! Coś niewiarygodnego! :D POLECAM okładziny Author pomarańczowo-czarne :)

Więc dziś tylko na biga. Miałem jechać dalej, ale leje nieprzerwanie od wczoraj, mam dwa dni zapasu na trasie, a od jutra pogoda ma się poprawić, więc po prawdzie, zwyczajnie mi się nie chce moknąć i marznąć :P
*Klocki wymienione. Wytrzymały... 21 800 km!! Absolutny rekord! Cała wyprawa Amici di Bici, wypad do Czech i jeszcze sporo pomiędzy i teraz! Coś niewiarygodnego! :D POLECAM okładziny Author pomarańczowo-czarne :)
- DST 35.16km
- Czas 01:50
- VAVG 19.18km/h
- VMAX 40.05km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 670m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 20
Bastia - Aleria (dość nieprzyjemną, główną drogą, zwłaszcza jak zaczęło padać) - Ghisoni. Od wczoraj się chmurzyło, od rana popadywały pojedyncze krople od czasu do czasu, ale gdzieś tak po 50 km zaczęło już regularnie siąpić i tak zostało do końca. Na szczęście nie był to duży deszcz i w sumie nie przeszkadzał, zwłaszcza, jak zjechałem z głównej drogi i zacząłem podjazd. Wtedy to nawet przyjemnie chłodził :) Tylko zatrzymywać się nie było można na dłużej, bo dość szybko robiło się zimno. A szkoda, bo widoki ładne. Pierwszy gorge na tej wyprawie. Nie wiem, jak to jest, ale w Apeninach albo nie występują, albo nie buduje się w nich dróg. Za to we Francji jest ich na pęczki :)

W związku z tym na miejscu byłem już o 15:30 :P Nawet się zastanawiałem, czy nie skoczyć jeszcze dziś na biga, ale stwierdziłem, że to nic nie da, bo jutro i tak muszę spać po drodze na Bavellę, bo dalej na trasie nie ma sensownego noclegu. Czyli jutrzejszy dzień byłby absurdalnie krótki, a dzisiejszy wyżyłowany. Lepiej rozłożyć to po równo, a dziś napić się kawki po zarwanej wczoraj nocy :)
Trochę się bałem, czy znajdę nocleg w Ghisoni - niby jest kemping, ale czy czynny lekko przed sezonem i przy tej pogodzie...? Ale jest też Gite d'etape (coś w rodzaju hostelu) wg strony internetowej po 15 EUR za nocleg w wieloosobowym pokoju, więc jeśli tylko mają miejsca... W wieloosobowym nie mieli. Ale gość puścił mi dwójkę za 30 EUR. Sporo kasy jak na standard schroniskowy, ale jak na Francję to całkiem akceptowalna cena. Niższa niż za pokój w Formule1 :)
No i dobrze się stało, bo pół godziny po mnie dojechała grupa 14 rowerzystów z Franche-Comte i okazało się, że to dla nich były zarezerwowane dormitoria. A goście cisi nie są. Drą się do siebie, trzaskają drzwiami, tupią, gardłują... Słychać ich doskonale przez cienkie drewniane ścianki, ale przynajmniej nie jestem z nimi w pokoju :P

W związku z tym na miejscu byłem już o 15:30 :P Nawet się zastanawiałem, czy nie skoczyć jeszcze dziś na biga, ale stwierdziłem, że to nic nie da, bo jutro i tak muszę spać po drodze na Bavellę, bo dalej na trasie nie ma sensownego noclegu. Czyli jutrzejszy dzień byłby absurdalnie krótki, a dzisiejszy wyżyłowany. Lepiej rozłożyć to po równo, a dziś napić się kawki po zarwanej wczoraj nocy :)
Trochę się bałem, czy znajdę nocleg w Ghisoni - niby jest kemping, ale czy czynny lekko przed sezonem i przy tej pogodzie...? Ale jest też Gite d'etape (coś w rodzaju hostelu) wg strony internetowej po 15 EUR za nocleg w wieloosobowym pokoju, więc jeśli tylko mają miejsca... W wieloosobowym nie mieli. Ale gość puścił mi dwójkę za 30 EUR. Sporo kasy jak na standard schroniskowy, ale jak na Francję to całkiem akceptowalna cena. Niższa niż za pokój w Formule1 :)
No i dobrze się stało, bo pół godziny po mnie dojechała grupa 14 rowerzystów z Franche-Comte i okazało się, że to dla nich były zarezerwowane dormitoria. A goście cisi nie są. Drą się do siebie, trzaskają drzwiami, tupią, gardłują... Słychać ich doskonale przez cienkie drewniane ścianki, ale przynajmniej nie jestem z nimi w pokoju :P
- DST 104.65km
- Teren 0.50km
- Czas 05:01
- VAVG 20.86km/h
- VMAX 46.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 1311m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze