Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa
Dystans całkowity: | 63151.48 km (w terenie 1122.82 km; 1.78%) |
Czas w ruchu: | 3517:07 |
Średnia prędkość: | 17.96 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.01 km/h |
Suma podjazdów: | 889235 m |
Maks. tętno maksymalne: | 150 (0 %) |
Maks. tętno średnie: | 128 (0 %) |
Suma kalorii: | 29686 kcal |
Liczba aktywności: | 744 |
Średnio na aktywność: | 84.88 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
Pirenoja, dz. 17, deszczowy rest
Tylko do Intermarsza i z powrotem. W tamtą stronę w dość silnym deszczu, z powrotem w miarę na sucho. I tym razem bez gumy :p
Ogólnie przez około połowe czasu pada lub siąpi, niskie chmury, chłodno. A mi się i tak należał odpoczynek, zwłaszcza, że mam zapas czasu :)
Ogólnie przez około połowe czasu pada lub siąpi, niskie chmury, chłodno. A mi się i tak należał odpoczynek, zwłaszcza, że mam zapas czasu :)
- DST 12.42km
- Teren 0.30km
- Czas 00:35
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 37.70km/h
- Temperatura 16.0°C
- HRmax 133
- HRavg 101
- Kalorie 187kcal
- Podjazdy 136m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 16, restowy
Tylko do Intermarche 5 km od kempingu, ale w lekkim deszczu i z przygodami, bo po drodze złapałem gumę. Na szczęście miałem przy sobie dętkę (w ostaniej chwili pomyślałem, żeby ją wziąć z namiotu!), a w pobliżu był warsztat samochodowy (i po 20 minutach się zamknął!), więc wymieniłem, użyłem kompresora i gitara. Jeszcze muszę podkleić tę dziurawą :-)
A wieczorem brydżu online z chłopakami :)
A wieczorem brydżu online z chłopakami :)
- DST 11.94km
- Teren 0.20km
- Czas 00:33
- VAVG 21.71km/h
- VMAX 37.70km/h
- Temperatura 18.0°C
- HRmax 130
- HRavg 99
- Kalorie 18kcal
- Podjazdy 138m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 15
Od rana wahałem się czy jechać dziś dalej, bo kemping dobry, z kuchnią, lodówką i w miarę zaopatrzonym sklepem w pobliżu, a prognoza marna. Ale ponieważ jednak wcześnie wyszło słońce, a prognozy mówią, że dziś i jutro przeloty, a dopiero w czwartek prawdziwa dupówa, to zdecydowałem się jechać i zobaczymy co będzie dalej.

Z góry widać, że pogoda bynajmniej nie jest gwarantowana...

...więc czym prędzej zjeżdżam , zabieram sakwy i jadę dalej. Początkowo zjazd jeszcze ostry, ale potem robi się łagodnie w dół doliną, więc słuchawki i długa!

Fajnie się jedzie, czasem nawet im odjeżdżam (!), aż wreszcie dociągamy do Saint-Lary, gdzie oni kończą etap, a ja zaczynam prawdziwy podjazd na biga Col de Portet d'Aspet. Robi się 8-11%, więc trzeba się spocić, ale tuż przed 16 jestem na przełęczy.

Rano jak zwykle mi zeszło, więc start tuż przed 9:30. Pogoda ładna, więc pierwsze 400 m na przełęcz Latrape wchodzi z bagażem całkiem nieźle. Zostawiam sakwy u miłego pana, który coś majstruje przed swoim domkiem letniskowym I na lekko podjeżdżam pozostałe 450 m na biga Guzet Neige.
Z góry widać, że pogoda bynajmniej nie jest gwarantowana...

...więc czym prędzej zjeżdżam , zabieram sakwy i jadę dalej. Początkowo zjazd jeszcze ostry, ale potem robi się łagodnie w dół doliną, więc słuchawki i długa!
O 12:30 jestem pod Carrefourem w Saint-Girons, gdzie kupuję ciastka i canelloni w puszce na kolację. Potem lancz w miasteczku, z kawą mrożoną, więc trochę mi schodzi i drugą część dnia odpalam dopiero o 14.
Teraz już łagodnie pod górę doliną, ale za to wychodzi słońce i robi się pod 30 stopni. Trochę za ciepło, ale lepsze to niż deszcz :-) Do tego lekki przeciwny wiatr, ale od czegóż fart? Po kilku kilometrach dogania mnie grupka siedmiorga szosowców, więc siadam im na koło. O dziwo, bez trudu się utrzymuję, mimo że oni na lekko, a ja z 4 sakwami i namiotem :-) Trochę gadamy. To jest zorganizowana wycieczka wzdłuż Pirenejów, gdzie auto wozi im bagaże i śpią w hotelach. Zbieranina ludzi z Francji, Szwajcarii, Niemiec, Kanady i USA!

Fajnie się jedzie, czasem nawet im odjeżdżam (!), aż wreszcie dociągamy do Saint-Lary, gdzie oni kończą etap, a ja zaczynam prawdziwy podjazd na biga Col de Portet d'Aspet. Robi się 8-11%, więc trzeba się spocić, ale tuż przed 16 jestem na przełęczy.
Tu dłuższa chwilia wahania, bo jest kemping, ale nic poza tym, a od następnego kempingu (w pobliżu sklepu) oddziela mnie kolejny big. Nawet jadę obejrzeć kemping, ale jest dość okropny. Zero ludzi (dosłownie!), zero prądu, dżizasy tylko pod barem, gdzie znak, że zakaz piknikowania, czyli prawdopodobnie nie będę mógł zjeść swojego jedzenia, łazienka mega spartańska. Po namyśle, postanawiam zaryzykować I jechać dalej. Zwłaszcza, że wyszło słońce :-) Co prawda znad kolejnej doliny wstaje opar, ale to chyba znaczy, że już tam padało, nie? :-) Kanapka z terrine de campagne i w pedał.
Zjazd bardzo stromy i dość kręty, a na rozwidleniu skręcam na Col de Mente i od razu pod górę, choć na początku łagodnie. Po kilku kilometrach jest nawet krótki zjazd, a potem już równo 8-10%, aż na szczyt. Początkowo zamierzałem zrobić postój w połowie (podjazd ma 700m), ale w końcu tego nie zrobiłem i od biga do biga bez zatrzymania :-) I dobrze, bo dokładnie na szczycie walnął deszcz. Schowałem się pod drzewami i przebieram na zjazd. A tu po chwili deszcz ustal, została tylko mgła...

Misty Mountain (brzmi jsk pseudonim aktorki porno!)
Do Saint Beat dojeżdżam na sucho, a tu kemping. Co prawda jeszcze 5 km do tego planowanego (blisko Intermarche), ale tamten nie wiadomo czy czynny. Niby zawsze się jakoś dostanę, ale jeśli np. prysznic jest na żetony, to klops, bo wg strony zameldowanie jest w merostwie, a o tej porze (prawie 19) nikogo tam nie będzie, a cały dzień nie odbierają telefonu.
Więc oglądam kemping Passus Lupi (wilczy krok?) i podoba mi się. Sparta, ale na poziomie, z dużą umywalnią pod dachem, gdzie w razie ulewy da się żyć. Cena? 8 eur! 😂 Biorę. Rozbijam, myję się, a w trakcie gotowania zaczyna padać. Na szczęście tylko chwilę, więc zdążyłem zjeść w spokoju, a jak poszedłem prać, to przyebao fchuj! Więc czekam aż przestanie, a relację piszę właśnie z umywalni :-)
- DST 112.10km
- Teren 0.40km
- Czas 06:13
- VAVG 18.03km/h
- VMAX 55.90km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 147
- HRavg 123
- Kalorie 2862kcal
- Podjazdy 2408m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 14
Pobudka przed krótko 7, a i tak wyjechałem dopiero o 9:30. Jakaś masakra, ile mi schodzi rano! No, ale dziś krótki dzień, to tak nie boli.
Na początek jeszcze zakupy w Leclercu (wieczorem nie ma sklepu, więc wziąłem zapas kiełbasy i sajgonki na kolację) i lekko po 10 jestem w trasie.
Zaczyna się od bardzo łągodnego podjazdu przeplatanego płaskimi odcinkami - idealnie na rogrzewkę. Pogoda ładna, jedzie się dobrze i jest fajnie ;) Lekko po 11 jestem już na właściwym podjeździe na Col de Pegeure. Łagodny, wijący się i nie bardzo wysoki (850 metrów). Po 300 metrach robię postój na właściwe śniadanie (rano zawsze ledwo co mogę przełknąć) i najedzony kanapkami i bólem czekoladowym (pain au chocolat) ruszam dalej.
Reszta podjazdu wchodzi dobrze, chociaz bardzo płaska końcówka już troche się ciągnie. Ale na osłodę wyprzedzam na niej szosowca! :o
A na górze piękne widoki, o :)


Potem bardzo ostry, kręty i wąski zjazd, 11-14%, więc w duchu ciesze się, że nie jadę w drugą stronę. Po kilkunastu minutach jestem w Masset, gdzie robi się upalnie, więc biorę sporo wody (pysznej, lodowatej z ulicznego jakby hydrantu na korbkę) i ruszam na drugiego biga dziś, czyli Col d'Agnes. Początek znów łagodny, a jak się robi stromiej (5-7%), to zaczyna... kropić! No żeż ty! Dziś miała być ładna pogoda! Po chwili słychać też grzmoty, a po podjechaniu ok 300m (z 900) dopada mnie ulewa, więc pod drzewem (nic innego nie ma) szybko zmieniam buty na sandały, żeby nie przemoczyć i trochę czekam, ale raz, że nie przestaje, dwa że drzewo zaczyna przeciekać, a trzy, że zacina i i tak jestem mokry. Na szczęście jest wciąż 18 stopni, więc idzie żyć, ale po chwili po prostu ruszam w tę ulewę - i tak jestem już mokry.
Po kilkunastu minutach deszcz ustaje, więc robię krótki postój na kanapkę i jadę dalej. Końcówka już trochę męcząca, niby raptem 2k podjazdów dziś, ale jednak forma mi po reście jakoś nie skoczyła i chociaż jadę bez problemu, to też już i bez przyjemności.
A z przełęczy, na której jestem krótko przed godz. 16 jeszcze piękniejsze widoki :)

I widać też, że burza chyba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Więc szybko zakładam bluzę i długa na dól. Znów stromo, choć nie aż tak bardzo jak poprzednio (9%). W Aulus-les-Bains jestem tuż po 16. Okazuje się, że jest tu minimarket Vival i nawet da się zrobić jakieś zaopatrzenie w razie czego. Ale nic nie potrzebuję oprócz surówki do sajgonek. Biorę szpinak w puszcze i jadę na kemping.
A kemping super! Cień, dach namiotowy w razie deszczu, krzesła, dżisasy pod dachem, kuchnia, lodówka, zamrażarka, kuchenka... Kurde, jesli jutro będzie dupówa, to jest to fajne miesjce na rest! A cena... 9,80 EUR! :D


Na początek jeszcze zakupy w Leclercu (wieczorem nie ma sklepu, więc wziąłem zapas kiełbasy i sajgonki na kolację) i lekko po 10 jestem w trasie.
Zaczyna się od bardzo łągodnego podjazdu przeplatanego płaskimi odcinkami - idealnie na rogrzewkę. Pogoda ładna, jedzie się dobrze i jest fajnie ;) Lekko po 11 jestem już na właściwym podjeździe na Col de Pegeure. Łagodny, wijący się i nie bardzo wysoki (850 metrów). Po 300 metrach robię postój na właściwe śniadanie (rano zawsze ledwo co mogę przełknąć) i najedzony kanapkami i bólem czekoladowym (pain au chocolat) ruszam dalej.
Reszta podjazdu wchodzi dobrze, chociaz bardzo płaska końcówka już troche się ciągnie. Ale na osłodę wyprzedzam na niej szosowca! :o
A na górze piękne widoki, o :)


Potem bardzo ostry, kręty i wąski zjazd, 11-14%, więc w duchu ciesze się, że nie jadę w drugą stronę. Po kilkunastu minutach jestem w Masset, gdzie robi się upalnie, więc biorę sporo wody (pysznej, lodowatej z ulicznego jakby hydrantu na korbkę) i ruszam na drugiego biga dziś, czyli Col d'Agnes. Początek znów łagodny, a jak się robi stromiej (5-7%), to zaczyna... kropić! No żeż ty! Dziś miała być ładna pogoda! Po chwili słychać też grzmoty, a po podjechaniu ok 300m (z 900) dopada mnie ulewa, więc pod drzewem (nic innego nie ma) szybko zmieniam buty na sandały, żeby nie przemoczyć i trochę czekam, ale raz, że nie przestaje, dwa że drzewo zaczyna przeciekać, a trzy, że zacina i i tak jestem mokry. Na szczęście jest wciąż 18 stopni, więc idzie żyć, ale po chwili po prostu ruszam w tę ulewę - i tak jestem już mokry.
Po kilkunastu minutach deszcz ustaje, więc robię krótki postój na kanapkę i jadę dalej. Końcówka już trochę męcząca, niby raptem 2k podjazdów dziś, ale jednak forma mi po reście jakoś nie skoczyła i chociaż jadę bez problemu, to też już i bez przyjemności.
A z przełęczy, na której jestem krótko przed godz. 16 jeszcze piękniejsze widoki :)

I widać też, że burza chyba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa. Więc szybko zakładam bluzę i długa na dól. Znów stromo, choć nie aż tak bardzo jak poprzednio (9%). W Aulus-les-Bains jestem tuż po 16. Okazuje się, że jest tu minimarket Vival i nawet da się zrobić jakieś zaopatrzenie w razie czego. Ale nic nie potrzebuję oprócz surówki do sajgonek. Biorę szpinak w puszcze i jadę na kemping.
A kemping super! Cień, dach namiotowy w razie deszczu, krzesła, dżisasy pod dachem, kuchnia, lodówka, zamrażarka, kuchenka... Kurde, jesli jutro będzie dupówa, to jest to fajne miesjce na rest! A cena... 9,80 EUR! :D


- DST 71.49km
- Czas 04:47
- VAVG 14.95km/h
- VMAX 50.80km/h
- Temperatura 25.0°C
- HRmax 145
- HRavg 116
- Kalorie 1968kcal
- Podjazdy 1984m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 13, na lekko
Jakiś marny dziś byłem. Niby na pierwszym bigu VAM 800 (pod drugi był zbyt długi i czeski dojazd, żeby był sens mierzyć VAM), ale czułem się zmęczony od rana, a pod koniec to już tylko marzyłem, żeby iść spać. O co kaman? Po reście taki numer? :O
Prat d'Albis dość stromy od początku (9-11%), a pod koniec raczej łagodny (4-7). Na szczycie łąka i sporo piknikowiczów, poza tym nic. Nawet maszty sporo niżej! :O Ale widoki na okoliczne góry i Foix naprawdę ładne :-)


O 13:30 jestem na kempingu, jem, biorę wodę i jadę na Monsegur. Dojazd długi, lekko pod górę i lekko pod wiatr. Sam big raczej krótki i niezbyt sztywny (do 8% bodaj), ale kiepsko mi się jechało. A na górze się okazało, że ostatnia twierdza Katarów, czyli zamek Monsegur to jeszcze sporo wyżej i nawet niezbyt dobrze go widać :-(


Powrót już naprawdę na oparach, z wielką ulgą dotarłem na kemping. Dziwne...
Prat d'Albis dość stromy od początku (9-11%), a pod koniec raczej łagodny (4-7). Na szczycie łąka i sporo piknikowiczów, poza tym nic. Nawet maszty sporo niżej! :O Ale widoki na okoliczne góry i Foix naprawdę ładne :-)


O 13:30 jestem na kempingu, jem, biorę wodę i jadę na Monsegur. Dojazd długi, lekko pod górę i lekko pod wiatr. Sam big raczej krótki i niezbyt sztywny (do 8% bodaj), ale kiepsko mi się jechało. A na górze się okazało, że ostatnia twierdza Katarów, czyli zamek Monsegur to jeszcze sporo wyżej i nawet niezbyt dobrze go widać :-(


Powrót już naprawdę na oparach, z wielką ulgą dotarłem na kemping. Dziwne...
- DST 94.03km
- Teren 0.40km
- Czas 04:40
- VAVG 20.15km/h
- VMAX 62.10km/h
- Temperatura 31.0°C
- HRmax 144
- HRavg 118
- Kalorie 2034kcal
- Podjazdy 1909m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 12, restowy
Dziś miałem misję rozwiązania problemu z łańcuchem. Najpierw pojechałem do warsztatu samochodowego pożyczyć odpowiednie kombinerki. Niestety, mimo fajnego sprzętu nie udało mi się rozpiąć spinki, jakoś się zablokowała .
Więc trudno, jadę do Decathlonu (10 km!), żeby kupić nowy łańcuch i spinkę. Stary rozkuję, założę nowy, jeśli będzie skakał, to zepnę stary nową spinką. Kupiłem, nawet spinka była w komplecie z łańcuchem :-)
Ale mają też warsztat rowerowy, więc pytam, czy mi pozyczą kombinerki (żeby mieć czym rozpiąć nowy, jeśli skacze). A gość pyta, do czego. Do spinki? To ja Ci dam odpowiednie narzędzie. Kurde, tym narzędziem to ino CYK! i rozpialem starą, bez rozkuwania! Przeplotłem, zapiąłem z powrotem i działa! Narzędzie tak świetne (i lekkie!), że sobie takie od razu kupiłem za dychę. Nigdy więcej rypania się kombinerkami! :-)

A jak jutro sprawdzę stary łańcuch w górach, to może nowy zwrócę w poniedziałek rano, żeby go nie wozić przez resztę wyprawy, bo dość ciężki jest ;-)
Potem jeszcze zakupy w Leclercu i od 17 wreszcie prawdziwy rest :-)
Więc trudno, jadę do Decathlonu (10 km!), żeby kupić nowy łańcuch i spinkę. Stary rozkuję, założę nowy, jeśli będzie skakał, to zepnę stary nową spinką. Kupiłem, nawet spinka była w komplecie z łańcuchem :-)
Ale mają też warsztat rowerowy, więc pytam, czy mi pozyczą kombinerki (żeby mieć czym rozpiąć nowy, jeśli skacze). A gość pyta, do czego. Do spinki? To ja Ci dam odpowiednie narzędzie. Kurde, tym narzędziem to ino CYK! i rozpialem starą, bez rozkuwania! Przeplotłem, zapiąłem z powrotem i działa! Narzędzie tak świetne (i lekkie!), że sobie takie od razu kupiłem za dychę. Nigdy więcej rypania się kombinerkami! :-)

A jak jutro sprawdzę stary łańcuch w górach, to może nowy zwrócę w poniedziałek rano, żeby go nie wozić przez resztę wyprawy, bo dość ciężki jest ;-)
Potem jeszcze zakupy w Leclercu i od 17 wreszcie prawdziwy rest :-)
- DST 20.56km
- Czas 00:56
- VAVG 22.03km/h
- VMAX 31.60km/h
- Temperatura 31.0°C
- HRmax 127
- HRavg 99
- Kalorie 294kcal
- Podjazdy 134m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 11
Dziś fajny dzień. Na początek big Col du Pradel na lekko. Zawsze to fajnie, bo jeśli tylko przed bigiem nie trzeba się zwinąć, to znaczy, że prawdopodobnie uda się złożyć suchy namiot :)
I faktycznie, start o 9 i w godzinkę byłem na bigu, a po drodze wyprzedziłem połowę z 25 osobowej wycieczki niemieckich szosowców, w tym jednego na elektriczce! :) Ale też jeden, którego zagadnąłem, psioczył, że koledzy do3 nocy imprezowali, więc może nic dziwnego, że byli raczej bez formy ;)
Na górze 11 stopni i miejscami creepy mgła,

Uhuuu...
więc ubieram się ciepło i zjazd. Na kempingu już 16 i trochę słońca, więc namiot faktycznie prawie suchy. Zwijam obóz na spokojnie i o 12 wyruszam dalej. Początkowo ostry zjazd do Ax-les-Thermes, gdzie bardzo małe zakupy (tylko na dziś) w Intermarche, a potem dalszy, bardzo łagodny zjazd do Les Cabannes.
Tu zostawiam w knajpie sakwy i o 14 ruszam na biga Plateau de Beille. Tu juz nie w kij dmuchał, 1300 podjazdu. Idzie dość cieżko, ale wciągam z jednym postojem i z VAM 800 :D

Na górze chmura, ale tym razem 14 stopni. Zjeżdżam, zabieram rzeczy z knajpki i zjeżdżam dalej, teraz już czesko. Większe zakupy robię w Tarascon, kilka kilometrów przed kempingiem, w Super U.


Tym razem jest dobrze zaopatrzone i udaje mi się wszystko kupić. Potem już płasko na kemping w Montgaillard pod Foix, gdzie zamierzam spędzić kilka dni. Odpocząć, popracować i zrobić kilka bigów na lekko.
Kamping fajny, jest "my own personal dżizas" ;) jest wifi, trochę trawy, cień, prąd... Nic tylko restować (o ile nie będzie padać, ale w razie czego jest też świetlica :)

I faktycznie, start o 9 i w godzinkę byłem na bigu, a po drodze wyprzedziłem połowę z 25 osobowej wycieczki niemieckich szosowców, w tym jednego na elektriczce! :) Ale też jeden, którego zagadnąłem, psioczył, że koledzy do3 nocy imprezowali, więc może nic dziwnego, że byli raczej bez formy ;)
Na górze 11 stopni i miejscami creepy mgła,

Uhuuu...
więc ubieram się ciepło i zjazd. Na kempingu już 16 i trochę słońca, więc namiot faktycznie prawie suchy. Zwijam obóz na spokojnie i o 12 wyruszam dalej. Początkowo ostry zjazd do Ax-les-Thermes, gdzie bardzo małe zakupy (tylko na dziś) w Intermarche, a potem dalszy, bardzo łagodny zjazd do Les Cabannes.
Tu zostawiam w knajpie sakwy i o 14 ruszam na biga Plateau de Beille. Tu juz nie w kij dmuchał, 1300 podjazdu. Idzie dość cieżko, ale wciągam z jednym postojem i z VAM 800 :D

Na górze chmura, ale tym razem 14 stopni. Zjeżdżam, zabieram rzeczy z knajpki i zjeżdżam dalej, teraz już czesko. Większe zakupy robię w Tarascon, kilka kilometrów przed kempingiem, w Super U.


Tym razem jest dobrze zaopatrzone i udaje mi się wszystko kupić. Potem już płasko na kemping w Montgaillard pod Foix, gdzie zamierzam spędzić kilka dni. Odpocząć, popracować i zrobić kilka bigów na lekko.
Kamping fajny, jest "my own personal dżizas" ;) jest wifi, trochę trawy, cień, prąd... Nic tylko restować (o ile nie będzie padać, ale w razie czego jest też świetlica :)

- DST 94.14km
- Czas 04:57
- VAVG 19.02km/h
- VMAX 58.70km/h
- Temperatura 19.0°C
- HRmax 140
- HRavg 113
- Kalorie 2033kcal
- Podjazdy 2040m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 10
Dziś miało być ponad 3000 podjazdów wg mapy, więc byłem nastawiony na bój. Wstałem przed 7, ale jakoś mi zeszło i wyjechałem krótko po 9. A jeszcze wczoraj ktoś mi ukradł mydło, które zapomniałem zabrać spod prysznica, więc dziś musiałem zacząć od SuperU, mimo że nie miałem tego w planach i że nie po drodze. No trudno.
SuperUdaje mi się kupić mydło, a jako mydleniczkę najmniejszy zamykany pojemnik spozywczy jaki znalazłem. Za duży, ale wygląda na szczelny, a beggars can't be choosers ;)
Po zakupach odpalam dopiero o 10. Jest lekko pod górę doliną i zaczyna się długi podjazd na biga Col de Jau. I zaczyna padać... Raz kropi, raz siapi, raz mgiełka do ciała, a czasem przez chwilę spokój. Ale generalnie podjazd na mokro.

Mosset. Niby podobne do włoskich miasteczek na wzgórzach, a jednak się nie umywa :-)
Z jednym postojem pod drzewem (które na szczęście jeszcze nie zdążyło przeciec) jestem na górze o 12. Tu kulturalna, głęboka wiata. Fajnie, bo co chwilę pada, plus zerwał się zacny wiatr, a wiata akurat idealnie osłania. Jem solidny lancz i opędzam się od atencji starszawego szosowca, który koniecznie chce wiedziec, dokąd jadę i chce to wiedzieć po francusku. A ja nie wiem, dokąd jade, nie pamiętam! Wszystko jest w garminie, ale nazw i tak nie widać i troszkę chuj mnie obchodzą, a ten dopytuje i dopytuje, jebaniec... :/ A może taka miejscowość, a możę sraka, a mnie te nazwy nic nie mówią i generalnie walą, no!
Wreszcie sobie pojechał, dokończyłem jedzenie i się zebrałem. Zjazd jak psi nos: zimny i mokry. Dojeżdżam podmoczony, ale jednak ciuchy działają, więc nie zmarzłem zbytnio. Na dole ok 20 stopni i momentami prześwieca słońce. Przy elektrowni wodnej robię nawrotkę w drugą dolinę i od razu pod górę. Dziś nie ma taryfy ulgowej. Wkrótce sie rozbieram i w ok 17 stopniach spokojnie sobie podjeżdżam. Nie za długo wszelako, bo wkrótce znów robię się głodny! Myślałem, ,że ten lancz na górze starczy na pół nastepnego podjazdu, a tu lipa, raptem na kilkadziesiąt minut! No trudno, jem na poboczu. Akurat w plamie słońca, więc jest okej.
Potem nadal łagodnie pod górę, aż wreszcie przy zamku Ussos robi się 9%. I robi też "chrrrup!" coś w napędzie! Patrzę, a przednia przerzutka przekrzywiona! Akurat jest parking z dżizasami (po garminowemu "point"! :), więc staję i oglądam. Chyba nie jest źle, wystarczy wyprostować przerzutkę, która się obróciła na rurze podsiodłowej. Chyba. Prostuję, próbuję. Hmmm... łańcuch zablokowany. Oglądam i oglądam i nie mogę wykminić, o co kaman. Wrescie widzę! Pękło ogniwko! Aż że jakoś tak schowane w wózku tylnej przerzutki, to blokuje, ale nie widać.

To już gorzej, zapasowego łańcucha nie mam... ale mam spinki. No to do roboty. Rozkuwam zniszczone ogniwko, zakładam spinkę (nie bez trudu, nie chciała chwycić). Gotowe, testuję, działa. Biore wodę z gospodarstwa obok i ruszam. Jest prawie godz. 17, a przede mną 1300m podjazdu na Col de Pailheres...
Podjazd trzyma 9%, więc nie jest zbyt lekko, ale jadę spokojnie, tylko zastanawia mnie, co tak hałasuje w napędzie... Coś ociera? Nic nie widzę. Jade i myślę, co to może być. I wreszcie mnie olśniewa. Żle przeplotłem łancuch przez wózek tylnej przerzutki! Kurwa. Staję, próbuję rozpiąć spinkę, nie idzie. Za małe kombinerki, a ręką w ogóle zapomnij! Akurat podjechał jakiś gość, więc go pytam, czy nie ma kobinerek, a on mi daje żabkę. Przystawiam się, próbuję, ale za gruba jest, nie idzie rozpiąć :/ W końcu decyduję, że tak zostawiam, bo jechać się daje, tylko hałasuje. W ogóle po cholerę jest ta poprzeczka w tylnym wózku, to nie wiem. Nie widzę żadnego jej zastosowania, a łatwo się pomylić i przepleść odwrotnie. Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, ale w domu to nie problem, a tutaj...
Teraz jest już 17:30, a ja wciąż mam do podjechania 1050 metrów. Obczajam więc potencjalnego dzika w połowie drogi, jest Refuge Pastoral na wys. 1500. Jesli to prostu kamienna chatka jakie bywają w górach, to się nada (o ile jest w poblizu woda). Może nie będzie potrzebne, ale dobrze, że jest. Dzwonię też na kemping, na którym mam nocowac, żeby się upewnić, ze jest czynny, ma miejca i że mnie przyjmą, jak przyjadę ok godz. 20. Przyjmą. No to po drodze się zastanowię, którą opcję wolę.
Na wys 1500 jestem ok 18:30 i problem rozwiązuje się sam, bo "schronisko pasterskie" jest zajęte pasterzami. Chyba, w każdnym razie w środku co najmniej dwie osoby i wyglądają na rozgoszcozne na quasi-stałe. A wody nie widać. To jadę dalej. A dalej zrywa się wichura w pysk, im wyżej jestem, tym mocniej wieje. Na serpentynach raz pomaga, a raz prawie w miejscu zatrzymuje. Pod koniec to juz niezła mordęga, zwłaszcza, że jestem w chmurze i zrobiło się 8 stopni.

Marznę i jadę. Wreszcie ok 19:15 jestem na górze. Wieje tak, że ciężko się ubrać, bo miota ciuchami, osłony żadnej, a ja mam zgrabiałe ręce i ciężko się manipuluje. No i boje się, ze jak mi wyrwie ciuch z reki, to już go nigdy nie zobaczę... Ostrożnie i powoli, ale daję radę się ubrać, ale przemarznięty jestem na kość, a teraz 12 km zjazdu pod wiatr...
No, ale im niżej, tym mniej wieje i chociaż przemarznięty strasznie, ale docieram na kemping o 19:45. a kemping La Forge okazuje się bardzo fajny! Jest wifi, a nawet świetlica! Więc chwile się grzeję w tejże, a potem resztę załatwia gorący prysznic. I już idzie żyć :)
SuperUdaje mi się kupić mydło, a jako mydleniczkę najmniejszy zamykany pojemnik spozywczy jaki znalazłem. Za duży, ale wygląda na szczelny, a beggars can't be choosers ;)
Po zakupach odpalam dopiero o 10. Jest lekko pod górę doliną i zaczyna się długi podjazd na biga Col de Jau. I zaczyna padać... Raz kropi, raz siapi, raz mgiełka do ciała, a czasem przez chwilę spokój. Ale generalnie podjazd na mokro.

Mosset. Niby podobne do włoskich miasteczek na wzgórzach, a jednak się nie umywa :-)
Z jednym postojem pod drzewem (które na szczęście jeszcze nie zdążyło przeciec) jestem na górze o 12. Tu kulturalna, głęboka wiata. Fajnie, bo co chwilę pada, plus zerwał się zacny wiatr, a wiata akurat idealnie osłania. Jem solidny lancz i opędzam się od atencji starszawego szosowca, który koniecznie chce wiedziec, dokąd jadę i chce to wiedzieć po francusku. A ja nie wiem, dokąd jade, nie pamiętam! Wszystko jest w garminie, ale nazw i tak nie widać i troszkę chuj mnie obchodzą, a ten dopytuje i dopytuje, jebaniec... :/ A może taka miejscowość, a możę sraka, a mnie te nazwy nic nie mówią i generalnie walą, no!
Wreszcie sobie pojechał, dokończyłem jedzenie i się zebrałem. Zjazd jak psi nos: zimny i mokry. Dojeżdżam podmoczony, ale jednak ciuchy działają, więc nie zmarzłem zbytnio. Na dole ok 20 stopni i momentami prześwieca słońce. Przy elektrowni wodnej robię nawrotkę w drugą dolinę i od razu pod górę. Dziś nie ma taryfy ulgowej. Wkrótce sie rozbieram i w ok 17 stopniach spokojnie sobie podjeżdżam. Nie za długo wszelako, bo wkrótce znów robię się głodny! Myślałem, ,że ten lancz na górze starczy na pół nastepnego podjazdu, a tu lipa, raptem na kilkadziesiąt minut! No trudno, jem na poboczu. Akurat w plamie słońca, więc jest okej.
Potem nadal łagodnie pod górę, aż wreszcie przy zamku Ussos robi się 9%. I robi też "chrrrup!" coś w napędzie! Patrzę, a przednia przerzutka przekrzywiona! Akurat jest parking z dżizasami (po garminowemu "point"! :), więc staję i oglądam. Chyba nie jest źle, wystarczy wyprostować przerzutkę, która się obróciła na rurze podsiodłowej. Chyba. Prostuję, próbuję. Hmmm... łańcuch zablokowany. Oglądam i oglądam i nie mogę wykminić, o co kaman. Wrescie widzę! Pękło ogniwko! Aż że jakoś tak schowane w wózku tylnej przerzutki, to blokuje, ale nie widać.

To już gorzej, zapasowego łańcucha nie mam... ale mam spinki. No to do roboty. Rozkuwam zniszczone ogniwko, zakładam spinkę (nie bez trudu, nie chciała chwycić). Gotowe, testuję, działa. Biore wodę z gospodarstwa obok i ruszam. Jest prawie godz. 17, a przede mną 1300m podjazdu na Col de Pailheres...
Podjazd trzyma 9%, więc nie jest zbyt lekko, ale jadę spokojnie, tylko zastanawia mnie, co tak hałasuje w napędzie... Coś ociera? Nic nie widzę. Jade i myślę, co to może być. I wreszcie mnie olśniewa. Żle przeplotłem łancuch przez wózek tylnej przerzutki! Kurwa. Staję, próbuję rozpiąć spinkę, nie idzie. Za małe kombinerki, a ręką w ogóle zapomnij! Akurat podjechał jakiś gość, więc go pytam, czy nie ma kobinerek, a on mi daje żabkę. Przystawiam się, próbuję, ale za gruba jest, nie idzie rozpiąć :/ W końcu decyduję, że tak zostawiam, bo jechać się daje, tylko hałasuje. W ogóle po cholerę jest ta poprzeczka w tylnym wózku, to nie wiem. Nie widzę żadnego jej zastosowania, a łatwo się pomylić i przepleść odwrotnie. Nie pierwszy raz mi się to zdarzyło, ale w domu to nie problem, a tutaj...
Teraz jest już 17:30, a ja wciąż mam do podjechania 1050 metrów. Obczajam więc potencjalnego dzika w połowie drogi, jest Refuge Pastoral na wys. 1500. Jesli to prostu kamienna chatka jakie bywają w górach, to się nada (o ile jest w poblizu woda). Może nie będzie potrzebne, ale dobrze, że jest. Dzwonię też na kemping, na którym mam nocowac, żeby się upewnić, ze jest czynny, ma miejca i że mnie przyjmą, jak przyjadę ok godz. 20. Przyjmą. No to po drodze się zastanowię, którą opcję wolę.
Na wys 1500 jestem ok 18:30 i problem rozwiązuje się sam, bo "schronisko pasterskie" jest zajęte pasterzami. Chyba, w każdnym razie w środku co najmniej dwie osoby i wyglądają na rozgoszcozne na quasi-stałe. A wody nie widać. To jadę dalej. A dalej zrywa się wichura w pysk, im wyżej jestem, tym mocniej wieje. Na serpentynach raz pomaga, a raz prawie w miejscu zatrzymuje. Pod koniec to juz niezła mordęga, zwłaszcza, że jestem w chmurze i zrobiło się 8 stopni.

Marznę i jadę. Wreszcie ok 19:15 jestem na górze. Wieje tak, że ciężko się ubrać, bo miota ciuchami, osłony żadnej, a ja mam zgrabiałe ręce i ciężko się manipuluje. No i boje się, ze jak mi wyrwie ciuch z reki, to już go nigdy nie zobaczę... Ostrożnie i powoli, ale daję radę się ubrać, ale przemarznięty jestem na kość, a teraz 12 km zjazdu pod wiatr...
No, ale im niżej, tym mniej wieje i chociaż przemarznięty strasznie, ale docieram na kemping o 19:45. a kemping La Forge okazuje się bardzo fajny! Jest wifi, a nawet świetlica! Więc chwile się grzeję w tejże, a potem resztę załatwia gorący prysznic. I już idzie żyć :)
- DST 89.28km
- Czas 06:24
- VAVG 13.95km/h
- VMAX 62.60km/h
- Temperatura 17.0°C
- HRmax 137
- HRavg 116
- Kalorie 2667kcal
- Podjazdy 2789m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 9, na lekko
Dziś był jeden temat: big Els Cortalets. Oznaczony jako "MTB", nawet nie gravel, tylko gorzej! No dopsz, jeszcze drugi temat: pogoda. O 6 jeszcze padało, jak wstałem o 7, to niby nie, ale wizualnie w każdej chwili może przywalić. Prognozy też niejednoznaczne. Od takiej, że już dzisiaj nie pada (meteoBlue) po taką, że właściwie pada cały dzień (yr). Plus warianty pośrednie z przelotnymi opadami na innych serwisach.
Szykuję się na spokojnie, ale jednak pogoda powoli się klaruje, więc o 10 ruszam. Nawet słońce świeci, może będzie upał?
Pierwsze 12 km (i 500m podjazdu) asfaltem wchodzi jak w masło. Na końcu asfaltu staję na fajnym, przytulnym kempingu w środku niczego, biorę wodę i jem kanapkę. Szkoda, że nie tutaj nocuję, duuużo fajniejszy kemping od tego w Prades (o ile jest ciepła woda :-P) i na pewno tańszy :-)
Dalej już szuter. Tzn. nie szuter, tylko jebane drobne AGD, kamory, skały i resztki asfaltu w gruzach. Na sztywniaku koszmar! Nic dziwnego, że MTB, ale czy to powinien być big? Z dwoma postojami walczę z tym gównem niemal 3 godziny, prędkości rzędu 4-7 kmh i przeprowadzanie roweru przez progi skalne to norma! Uch...


O 14:30 jestem na górze. Jest schronisko w lesie i tyle. No żeż jprdl co za kretyn tego biga układał!
Ubiórka i rozpoczynam "zjazd". Tzn. pierwsze 4 km to w ogóle sprowadzam, bo boję się rozwalić obręcz albo oponę na tym rumowisku. Potem już głównie zjeżdżam, ale średnią mam 8,6 a max 13,5 kmh 😂 W międzyczasie raz lekko pada, raz kropi, a raz nic. Czyli wygrała opcja przelotna.

Przy kempingu na początku asfaltu jestem o 16:50. Czyli zjazd trwał raptem 45 minut krócej niż podjazd. Uch, to chyba rekord...
Potem jeszcze mijam ładne opactwo świętego Michała, co chciał cuksa (St. Michel de Cuxa),

Robię zakupy w Lidlu (jutro zero sklepów), mycie, pranie, jedzenie i już tak okolo godz. 20 mogę czilować. Dystans śmieszny, a jestem zrąbany jak koń...
Szykuję się na spokojnie, ale jednak pogoda powoli się klaruje, więc o 10 ruszam. Nawet słońce świeci, może będzie upał?
Pierwsze 12 km (i 500m podjazdu) asfaltem wchodzi jak w masło. Na końcu asfaltu staję na fajnym, przytulnym kempingu w środku niczego, biorę wodę i jem kanapkę. Szkoda, że nie tutaj nocuję, duuużo fajniejszy kemping od tego w Prades (o ile jest ciepła woda :-P) i na pewno tańszy :-)
Dalej już szuter. Tzn. nie szuter, tylko jebane drobne AGD, kamory, skały i resztki asfaltu w gruzach. Na sztywniaku koszmar! Nic dziwnego, że MTB, ale czy to powinien być big? Z dwoma postojami walczę z tym gównem niemal 3 godziny, prędkości rzędu 4-7 kmh i przeprowadzanie roweru przez progi skalne to norma! Uch...


O 14:30 jestem na górze. Jest schronisko w lesie i tyle. No żeż jprdl co za kretyn tego biga układał!
Ubiórka i rozpoczynam "zjazd". Tzn. pierwsze 4 km to w ogóle sprowadzam, bo boję się rozwalić obręcz albo oponę na tym rumowisku. Potem już głównie zjeżdżam, ale średnią mam 8,6 a max 13,5 kmh 😂 W międzyczasie raz lekko pada, raz kropi, a raz nic. Czyli wygrała opcja przelotna.

Przy kempingu na początku asfaltu jestem o 16:50. Czyli zjazd trwał raptem 45 minut krócej niż podjazd. Uch, to chyba rekord...
Potem jeszcze mijam ładne opactwo świętego Michała, co chciał cuksa (St. Michel de Cuxa),

Robię zakupy w Lidlu (jutro zero sklepów), mycie, pranie, jedzenie i już tak okolo godz. 20 mogę czilować. Dystans śmieszny, a jestem zrąbany jak koń...
- DST 49.53km
- Teren 25.00km
- Czas 04:44
- VAVG 10.46km/h
- VMAX 50.60km/h
- Temperatura 20.0°C
- HRmax 138
- HRavg 119
- Kalorie 1653kcal
- Podjazdy 1837m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Pirenoja, dz. 8
W nocy padało, rano nie, ale wszystko wokoło mokre i ubłocone. W tych warunkach pakowanie trwa dłużej, bo trzeba wszystko czyścić i w miarę możliwości suszyć przed spakowaniem. Więc gotów jestem dopiero o 9:40. 18 stopni, pochmurnie, więc zakładam kompletnie mokre ciuchy i heja. Jeszcze po bagietkę i Bourg-Madame opuszczam równo o 10.
Od razu lekko pod górę. Czeski podjazd, bo droga co kilka kilometrów przecina kolejne doliny (na huja?!), ale jednak jestem coraz wyżej. Wreszcie system "wzgórz" wyprowadza mnie na wysokość 1600. Ładne mi wzgórza, jak Śnieżka! :-)

Cały czas goni mnie deszcz, więc odpuszczam oglądanie ciekawej na oko twierdzy na przełęczy La Perche i od razu rozpoczynam mega zjazd. Ponad 1000m w dół, z czego sporo gorżem. Widoki ładne, zwłaszcza, że równolegle idzie kolejka z ładnymi mostami :-)



Na zjeździe mam wiatr w plecy, więc leci się elegancko aż do Villefranche, gdzie odbijam na biga Col de Mantet (1760).
Jem kanapkę, zostawiam sakwy w krzakach i ruszam na 1300 podjazdu. Początkowo 25 stopni, ale wkrótce się rozpogadza i robi się 30. To nadal chłodek ;-)
Wkrótce biorę jeszcze wodę z kempingu, więc jestem gotów i na deszcz (ciepła herbata w termosie) i na upał :-P Podjazd bardzo łagodny az do wysokości 900. Potem już ma te 6-10%, więc jedzie się dobrze, aczkolwiek czuć nóżki po wczorajszym. Postój na 1200, ciastka i dalej. Tu już 20 stopni i dalej spada. Na górze jestem tuż przed godz. 16, jest 18 stopni i wkrótce zaczyna lekko kropić.

Przebieram się i longiem na dół. Deszcz się trochę nasila, ale nadal jest to większe kropienie, a na wysokości ok 1000 przestaje.
Do sakw docieram więc na sucho, zgarniam i lecę dalej. A dalej jest sama Villefranche le Confient. Super miasteczko! Jak miniaturowa Carcassona! Zaglądam do środka przez bramę, ale wygląda "zwyczajnie", z zewnątrz natomiast super! :-) tylko ruch okropny, nie dało się zrobić foto bez samochodów :-(

Potem jeszcze kilka kilometrów zjazdu i jest Prades i kemping, który w południe zarezerwowałem przez net, bo ponoć były ostatnie dwa miejsca. No i faktycznie, dostałem fatalną piazzolę, zero cienia i piach. Słabizna. I drogi, 24,50 za noc. Mimo to muszę zostać na dwie noce bo jutro big na lekko, prawie cały szutrowy :-/
Jeszcze zakupy w SuperU (puste półki!) i kupno benzyny na stacji automatycznej (musiałem poprosić kogoś, żeby mi nalał "od siebie" bo automat nie puści raptem pół litra).
Ogólnie w Prades mi się nie podoba i szkoda, że muszę tu jutro zostać. A jeszcze jak przy rozbijaniu namiotu napieprzało słońce (przynajmniej wysechł!) tak wieczorem znów lekko pada (przynajmniej zdążyłem zjeść na niezadaszonym dzizasie) . A jeszcze na kempingu jest "koncert" (na poziomie max przyzwoitego karaoke). Momentami uszy bolą. Ciekawe, kiedy dadzą pospać...
Od razu lekko pod górę. Czeski podjazd, bo droga co kilka kilometrów przecina kolejne doliny (na huja?!), ale jednak jestem coraz wyżej. Wreszcie system "wzgórz" wyprowadza mnie na wysokość 1600. Ładne mi wzgórza, jak Śnieżka! :-)

Cały czas goni mnie deszcz, więc odpuszczam oglądanie ciekawej na oko twierdzy na przełęczy La Perche i od razu rozpoczynam mega zjazd. Ponad 1000m w dół, z czego sporo gorżem. Widoki ładne, zwłaszcza, że równolegle idzie kolejka z ładnymi mostami :-)



Na zjeździe mam wiatr w plecy, więc leci się elegancko aż do Villefranche, gdzie odbijam na biga Col de Mantet (1760).
Jem kanapkę, zostawiam sakwy w krzakach i ruszam na 1300 podjazdu. Początkowo 25 stopni, ale wkrótce się rozpogadza i robi się 30. To nadal chłodek ;-)
Wkrótce biorę jeszcze wodę z kempingu, więc jestem gotów i na deszcz (ciepła herbata w termosie) i na upał :-P Podjazd bardzo łagodny az do wysokości 900. Potem już ma te 6-10%, więc jedzie się dobrze, aczkolwiek czuć nóżki po wczorajszym. Postój na 1200, ciastka i dalej. Tu już 20 stopni i dalej spada. Na górze jestem tuż przed godz. 16, jest 18 stopni i wkrótce zaczyna lekko kropić.

Przebieram się i longiem na dół. Deszcz się trochę nasila, ale nadal jest to większe kropienie, a na wysokości ok 1000 przestaje.
Do sakw docieram więc na sucho, zgarniam i lecę dalej. A dalej jest sama Villefranche le Confient. Super miasteczko! Jak miniaturowa Carcassona! Zaglądam do środka przez bramę, ale wygląda "zwyczajnie", z zewnątrz natomiast super! :-) tylko ruch okropny, nie dało się zrobić foto bez samochodów :-(

Potem jeszcze kilka kilometrów zjazdu i jest Prades i kemping, który w południe zarezerwowałem przez net, bo ponoć były ostatnie dwa miejsca. No i faktycznie, dostałem fatalną piazzolę, zero cienia i piach. Słabizna. I drogi, 24,50 za noc. Mimo to muszę zostać na dwie noce bo jutro big na lekko, prawie cały szutrowy :-/
Jeszcze zakupy w SuperU (puste półki!) i kupno benzyny na stacji automatycznej (musiałem poprosić kogoś, żeby mi nalał "od siebie" bo automat nie puści raptem pół litra).
Ogólnie w Prades mi się nie podoba i szkoda, że muszę tu jutro zostać. A jeszcze jak przy rozbijaniu namiotu napieprzało słońce (przynajmniej wysechł!) tak wieczorem znów lekko pada (przynajmniej zdążyłem zjeść na niezadaszonym dzizasie) . A jeszcze na kempingu jest "koncert" (na poziomie max przyzwoitego karaoke). Momentami uszy bolą. Ciekawe, kiedy dadzą pospać...
- DST 104.26km
- Czas 05:17
- VAVG 19.73km/h
- VMAX 60.50km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 142
- HRavg 109
- Kalorie 1885kcal
- Podjazdy 1921m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze