Pirenoja, dz. 24
Dziś ostatni dzień jazdy. Wyruszam lekko przed 10, bo mi się nie chciało wcześniej :-P
W kempingowym sklepiku nie ma chleba, więc pytam, gdzie kupić po drodze. "W Cordanie", mówi pani, aha. Po 13 km okazuje się, że Cordana z mojej szosy wygląda tak:

No to jadę na głodnego :-P
Niby cały dzień ma być lekki zjazd, ale jest przy okazji mocno czesko i trochę to męczy. Plus przeciwny wiatr i bardzo ruchliwa droga.
Więc wypatruję miejsc, gdzie szosa objeżdża jakieś miasteczko górą i wtedy jadę przez miasteczko wzdłuż rzeki. W ten sposób po ok 20 km zdobywam chleb, aczkolwiek kiepski. Przed Manresą (większe miasto) orientuje się, że ją też mogę objechać wzdłuż rzeki i z mniejszym ruchem. A jedyne dwie atrakcje miasta (wg google) i tak zobaczę :-) Oto one na jednym zdjęciu :)

Obie atrakcje: most i katedra
Sprawdzam też hotele w okolicy lotniska i chociaż jest szokująco drogo, to jednak jeden za 70 za noc się znalazł. Po namyśle stwierdzam jednak, że wolę drogi kemping niż jeszcze droższy pokoik bez klimy. Tymczasem jest już dobrze ponad 30 stopni.
Dalsza droga prowadzi pod masywem Montserrat. Widoki fantastyczne, ale zdjęcia niestety pod słońce.

Szosa C-55 ciągnie się i ciągnie, straszliwy ruch ciężarówek, wąsko, prawie nie ma pobocza, nie bardzo nawet jest gdzie odsapnąć! W końcu widzę stojące na wyjątkowo szerszym w tym miejscu poboczu... plastikowe krzesło! No to postój, zwłaszcza że jest cień! Siadam, relaksuje się, aż tu nagle podchodzi sexworkerka i mówi, że to jej krzesło i mam spadać! Krzesło zwalniam, ale sobie jeszcze stoję, a ona mówi, że mam tu nie stać! LOL! 😂
Mówię, że to miejsce publiczne i jak jej coś nie pasi, to niech dzwoni po policję! 😂 Po kilku minutach jednak stwierdzam, że jej towarzystwo mi nie odpowiada i odjeżdżam. Bo biorąc pod uwagę jak mnie potraktowała ("che te vayas" to były jej pierwsze słowa), to nie tyle sexworkerka, co wredna kurwa :-P
Potem jadę już głównie płasko przez kolejne miasteczka aglomeracji. Tereny z reguły przemysłowe i brzydkie, do tego pod coraz mocniejszy wiatr. Odliczam kilometry do końca...
W międzyczasie Mercadona (kolacja, zakupy na jutro i dużo longanizy de pavo do domu) i Leroy Merlin (taśma klejąca). Wreszcie docieram w okolice lotniska i przedzieram się przez jeżyny do kępy trzcin, gdzie zostawiłem piankę (prawie miesiąc temu!). Pianka jest, dodatki też, super! :-)
No to teraz wreszcie na kemping. Strasznymi opłotkami jadę i jadę, aż docieram do... plaży. Kemping już widać, ale przez rzeczkę i plot. No to teraz sobie popcham obciążony na maksa rower przez kopny piach... Miodzio!
Na kemping docieram jakoś od tyłu i strasznie zmachany. Jadę na recepcję, stoję w kolejce i w końcu dostaję w sumie przyzwoitą piazzolę za 71 za dwie noce. Nie tak źle! Potem jeszcze spacer na plażę, bo przy pchaniu zgubiłem wetkniętą między sakwy folię do opakowania sakw do samolotu! Na szczęście się znalazła.

Nie ma bata, żebym kemping opuszczał tą samą drogą. Nichu ja! Pojadę kawałek autostradą (innej drogi nie ma) i chuj, trudno.
Namiot, mycie, jedzenie, relacja... To był długi i ciężki dzień. Przed odlotem muszę wstać o 4, ale na szczęście to nie jutro! Jutro odpoczywam...
W kempingowym sklepiku nie ma chleba, więc pytam, gdzie kupić po drodze. "W Cordanie", mówi pani, aha. Po 13 km okazuje się, że Cordana z mojej szosy wygląda tak:

No to jadę na głodnego :-P
Niby cały dzień ma być lekki zjazd, ale jest przy okazji mocno czesko i trochę to męczy. Plus przeciwny wiatr i bardzo ruchliwa droga.
Więc wypatruję miejsc, gdzie szosa objeżdża jakieś miasteczko górą i wtedy jadę przez miasteczko wzdłuż rzeki. W ten sposób po ok 20 km zdobywam chleb, aczkolwiek kiepski. Przed Manresą (większe miasto) orientuje się, że ją też mogę objechać wzdłuż rzeki i z mniejszym ruchem. A jedyne dwie atrakcje miasta (wg google) i tak zobaczę :-) Oto one na jednym zdjęciu :)

Obie atrakcje: most i katedra
Sprawdzam też hotele w okolicy lotniska i chociaż jest szokująco drogo, to jednak jeden za 70 za noc się znalazł. Po namyśle stwierdzam jednak, że wolę drogi kemping niż jeszcze droższy pokoik bez klimy. Tymczasem jest już dobrze ponad 30 stopni.
Dalsza droga prowadzi pod masywem Montserrat. Widoki fantastyczne, ale zdjęcia niestety pod słońce.

Szosa C-55 ciągnie się i ciągnie, straszliwy ruch ciężarówek, wąsko, prawie nie ma pobocza, nie bardzo nawet jest gdzie odsapnąć! W końcu widzę stojące na wyjątkowo szerszym w tym miejscu poboczu... plastikowe krzesło! No to postój, zwłaszcza że jest cień! Siadam, relaksuje się, aż tu nagle podchodzi sexworkerka i mówi, że to jej krzesło i mam spadać! Krzesło zwalniam, ale sobie jeszcze stoję, a ona mówi, że mam tu nie stać! LOL! 😂
Mówię, że to miejsce publiczne i jak jej coś nie pasi, to niech dzwoni po policję! 😂 Po kilku minutach jednak stwierdzam, że jej towarzystwo mi nie odpowiada i odjeżdżam. Bo biorąc pod uwagę jak mnie potraktowała ("che te vayas" to były jej pierwsze słowa), to nie tyle sexworkerka, co wredna kurwa :-P
Potem jadę już głównie płasko przez kolejne miasteczka aglomeracji. Tereny z reguły przemysłowe i brzydkie, do tego pod coraz mocniejszy wiatr. Odliczam kilometry do końca...
W międzyczasie Mercadona (kolacja, zakupy na jutro i dużo longanizy de pavo do domu) i Leroy Merlin (taśma klejąca). Wreszcie docieram w okolice lotniska i przedzieram się przez jeżyny do kępy trzcin, gdzie zostawiłem piankę (prawie miesiąc temu!). Pianka jest, dodatki też, super! :-)
No to teraz wreszcie na kemping. Strasznymi opłotkami jadę i jadę, aż docieram do... plaży. Kemping już widać, ale przez rzeczkę i plot. No to teraz sobie popcham obciążony na maksa rower przez kopny piach... Miodzio!
Na kemping docieram jakoś od tyłu i strasznie zmachany. Jadę na recepcję, stoję w kolejce i w końcu dostaję w sumie przyzwoitą piazzolę za 71 za dwie noce. Nie tak źle! Potem jeszcze spacer na plażę, bo przy pchaniu zgubiłem wetkniętą między sakwy folię do opakowania sakw do samolotu! Na szczęście się znalazła.

Nie ma bata, żebym kemping opuszczał tą samą drogą. Nichu ja! Pojadę kawałek autostradą (innej drogi nie ma) i chuj, trudno.
Namiot, mycie, jedzenie, relacja... To był długi i ciężki dzień. Przed odlotem muszę wstać o 4, ale na szczęście to nie jutro! Jutro odpoczywam...
- DST 113.50km
- Teren 1.00km
- Czas 05:19
- VAVG 21.35km/h
- VMAX 57.00km/h
- Temperatura 32.0°C
- HRmax 132
- HRavg 105
- Kalorie 1496kcal
- Podjazdy 772m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!