Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2017
Dystans całkowity: | 1852.02 km (w terenie 28.30 km; 1.53%) |
Czas w ruchu: | 105:13 |
Średnia prędkość: | 17.60 km/h |
Maksymalna prędkość: | 64.25 km/h |
Suma podjazdów: | 26399 m |
Liczba aktywności: | 30 |
Średnio na aktywność: | 61.73 km i 3h 30m |
Więcej statystyk |
Sobota, 30 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wycieczka
Amici de Bici, dz. 56, czyli Matka jest tylko jedna
Do Kanionu Matka i z powrotem. Matka ciekawsza od Macochy, ale niewiele. Generalnie bez rewelacji.
Wieczorem na kolację do centrum i porobić trochę fotek Skopje nocą. Również obie te rzeczy bez szału. Pora ruszać dalej :)
Wieczorem na kolację do centrum i porobić trochę fotek Skopje nocą. Również obie te rzeczy bez szału. Pora ruszać dalej :)
- DST 37.73km
- Teren 1.10km
- Czas 02:13
- VAVG 17.02km/h
- VMAX 40.10km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 159m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 29 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wycieczka
Amici de Bici, dz. 55, po mieście
Skopje. Długo by pisać, a mnóstwo już na temat Skopja w internecie napisano, również polskim. Generalnie się zgadzam, że kicz, chała i tandeta, aczkolwiek mnie się (może z przekory) podoba :)
A ponadto okazało się, że niejednemu psu burek... dano do zjedzenia :)
A ponadto okazało się, że niejednemu psu burek... dano do zjedzenia :)
- DST 24.10km
- Teren 1.00km
- Czas 01:40
- VAVG 14.46km/h
- VMAX 30.84km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 33m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 28 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 54
Pobudka jak zwykle krótko po szóstej. Nie pada? Nie, ale pochmurno. To jedziemy.
Wyjazd o 8:30, bo trochę lenia mieliśmy rano. Przez Prisztinę przejechaliśmy bez przygód, podziwiając niekiedy osobliwe widoki np. zebranie robotników na dachu (?) aktualnie budowanego budynku :P
Zebranie robotników
Pierwszy odcinek ruchliwą dwupasmówką przez ciągnące się kilometrami przedmieścia pełne magazynów, sklepów meblowych oraz... prywatnych szpitali. Ciekawe czy i jaka tu jest publiczna opieka zdrowotna...
Potem skręt na boczną i zaraz jeszcze boczniejszą drogę i podążamy w kierunku biga. Ruch bliski zeru, wsie kosowskie takie same jak serbskie - nieotynkowane, zaśmiecone i brzydkie z nielicznymi wyjątkami w postaci na oko bardzo bogatych domów za bardzo wysokimi ceglanymi murami. Tak wysokimi, że parteru zza nich nie widać, tylko wyższe piętra.
Wreszcie droga zrobiła się tak boczna, że skończył się asfalt. Jedziemy więc lekko błotnistym szutrem i tak sobie podreptujemy aż do wioski Zhegoc. Przed wioską był najmniejszy cmentarz świata (jak niżej), a za nią była nawet szkoła, pod którą czekali rodzice... w samochodach! na tej szutrowej drodze w środku niczego w odległości ok kilometra od wioski! Znak czasów...), a potem był big o tej samej nazwie i pomnik UCK na szczycie (jak wszędzie w Kosowie).
Najmniejszy cmentarz świata
BIG Zhegoc
Zjazd bardzo przyjemny i dość szybki i już jesteśmy na przedmieściach Gijan. Mieliśmy nadzieję na qebaptore (bar szybkiej obsługi z cevapcami i innymi pysznymi mięskami), ale na obwodnicy nic takiego nie było, niestety. Były za to hotele z otwartym wifi - też jak wszędzie w Kosowie :P
Dalej ruchliwa droga z ciężarówkami i takimi tam przez kolejne wioski i miasteczka, aż wreszcie w Kacanik i Vjeter (koło stacji kolejowej jak niżej) wróciliśmy na główną. Właśnie zaczynało padać...
stacja kolejowa
Głowna zaś była strasznie ruchliwa i niemożebnie zabłocona, cholera wie dlaczego - chyba tylko w Kosowie występuje to zjawisko, że podczas deszczu na asfalcie jest pełno błota (nie tylko w pobliżu wyjazdów z pól i placów budowy). Znów więc były kurtyny z ciężarówek i chlapanie spod własnych kół, więc po chwili byliśmy uwalani jak świnka Peppa po skakaniu w kałuży.
W Kacaniku (to inna miejscowość niż Kacanik i Vjeter) zaczął się przełom Lepenicy przez góry, więc od razu zrobiło się ładnie. Szkoda, że w deszczu, błocie i ruchu jakoś nie mieliśmy serca tego docenić ;)
budowa autostrady (?) w przełomie Lepenicy
Potem był Han i Elezit, jedyna czynna qebaptoria po drodze (aczkolwiek danie, które otrzymaliśmy niestety nie mogło się równać z prisztińskim odpowiednikiem, ale za to było jeszcze tańsze - 1 EUR za osobę podczas gdy w stolicy "aż" 1,5 EUR) i wreszcie granica macedońska.
Opuszczaliśmy Kosowo z pewną ulgą, ale też muszę przyznać, że mnie kolejny raz pozytywnie zaskoczyło. Dużo się zmienia i to na plus, zwłaszcza w stolicy. Oczywiście prowincja to nadal bida z nędzą oraz syf i śmieci, śmieci i syf, ale jest ewidentnie lepiej. Trzymamy za Kosowo kciuki! :)
W Macedonii krótki odcinek dalej wzdłuż Lepenicy aż do Skopje, nic ciekawego, poza tym, że zaraz za granicą znikło błoto, a na ostatnie 10 km przestało padać. Kwatera w Skopje niezła, zwłaszcza jak na swoją cenę (18 EUR za 2 osoby), więc chyba będzie tu fajny rest :)
PS.Rekord kilometrów we wrześniu pobity dziś, a rekord podjazdów już kilka dni temu :)
Wyjazd o 8:30, bo trochę lenia mieliśmy rano. Przez Prisztinę przejechaliśmy bez przygód, podziwiając niekiedy osobliwe widoki np. zebranie robotników na dachu (?) aktualnie budowanego budynku :P
Zebranie robotników
Pierwszy odcinek ruchliwą dwupasmówką przez ciągnące się kilometrami przedmieścia pełne magazynów, sklepów meblowych oraz... prywatnych szpitali. Ciekawe czy i jaka tu jest publiczna opieka zdrowotna...
Potem skręt na boczną i zaraz jeszcze boczniejszą drogę i podążamy w kierunku biga. Ruch bliski zeru, wsie kosowskie takie same jak serbskie - nieotynkowane, zaśmiecone i brzydkie z nielicznymi wyjątkami w postaci na oko bardzo bogatych domów za bardzo wysokimi ceglanymi murami. Tak wysokimi, że parteru zza nich nie widać, tylko wyższe piętra.
Wreszcie droga zrobiła się tak boczna, że skończył się asfalt. Jedziemy więc lekko błotnistym szutrem i tak sobie podreptujemy aż do wioski Zhegoc. Przed wioską był najmniejszy cmentarz świata (jak niżej), a za nią była nawet szkoła, pod którą czekali rodzice... w samochodach! na tej szutrowej drodze w środku niczego w odległości ok kilometra od wioski! Znak czasów...), a potem był big o tej samej nazwie i pomnik UCK na szczycie (jak wszędzie w Kosowie).
Najmniejszy cmentarz świata
BIG Zhegoc
Zjazd bardzo przyjemny i dość szybki i już jesteśmy na przedmieściach Gijan. Mieliśmy nadzieję na qebaptore (bar szybkiej obsługi z cevapcami i innymi pysznymi mięskami), ale na obwodnicy nic takiego nie było, niestety. Były za to hotele z otwartym wifi - też jak wszędzie w Kosowie :P
Dalej ruchliwa droga z ciężarówkami i takimi tam przez kolejne wioski i miasteczka, aż wreszcie w Kacanik i Vjeter (koło stacji kolejowej jak niżej) wróciliśmy na główną. Właśnie zaczynało padać...
stacja kolejowa
Głowna zaś była strasznie ruchliwa i niemożebnie zabłocona, cholera wie dlaczego - chyba tylko w Kosowie występuje to zjawisko, że podczas deszczu na asfalcie jest pełno błota (nie tylko w pobliżu wyjazdów z pól i placów budowy). Znów więc były kurtyny z ciężarówek i chlapanie spod własnych kół, więc po chwili byliśmy uwalani jak świnka Peppa po skakaniu w kałuży.
W Kacaniku (to inna miejscowość niż Kacanik i Vjeter) zaczął się przełom Lepenicy przez góry, więc od razu zrobiło się ładnie. Szkoda, że w deszczu, błocie i ruchu jakoś nie mieliśmy serca tego docenić ;)
budowa autostrady (?) w przełomie Lepenicy
Potem był Han i Elezit, jedyna czynna qebaptoria po drodze (aczkolwiek danie, które otrzymaliśmy niestety nie mogło się równać z prisztińskim odpowiednikiem, ale za to było jeszcze tańsze - 1 EUR za osobę podczas gdy w stolicy "aż" 1,5 EUR) i wreszcie granica macedońska.
Opuszczaliśmy Kosowo z pewną ulgą, ale też muszę przyznać, że mnie kolejny raz pozytywnie zaskoczyło. Dużo się zmienia i to na plus, zwłaszcza w stolicy. Oczywiście prowincja to nadal bida z nędzą oraz syf i śmieci, śmieci i syf, ale jest ewidentnie lepiej. Trzymamy za Kosowo kciuki! :)
W Macedonii krótki odcinek dalej wzdłuż Lepenicy aż do Skopje, nic ciekawego, poza tym, że zaraz za granicą znikło błoto, a na ostatnie 10 km przestało padać. Kwatera w Skopje niezła, zwłaszcza jak na swoją cenę (18 EUR za 2 osoby), więc chyba będzie tu fajny rest :)
PS.Rekord kilometrów we wrześniu pobity dziś, a rekord podjazdów już kilka dni temu :)
- DST 123.88km
- Teren 7.00km
- Czas 06:14
- VAVG 19.87km/h
- VMAX 64.25km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 936m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 27 września 2017
Amici de Bici, dz. 53, przeczekaniowy
Prognoza była gorsza niż pogoda wczoraj, więc postanowiliśmy przeczekać i obejrzeć Prisztinę. Nic specjalnego, ale przyjemnie. Dużo bardziej europejska atmosfera niż w dotychczasowych miastach. I tanio w knajpach :-) Ogólnie fajny dzień i wbrew prognozom prawie nie padało :-P
- DST 5.80km
- Czas 00:35
- VAVG 9.94km/h
- VMAX 25.61km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 51m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 26 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 52
Rano pochmurno, ale nie padało, więc ruszamy. Szast-prast do granicy kosowskiej, gdzie chwila na paszporty (wokół pełno uzbrojonych po zęby policjantów w kamizelkach kuloodpornych - na żadnej dotychczasowej granicy tak nie było!). W Kosowie krajobraz niewiele się zmienił. Nadał ładne, choć niewybitne góry i przebrzydkie wytwory ręki ludzkiej. Jedziemy w górę doliny Ibaru i nudzimy się setnie. Sprawniej zaczęło iść dopiero, gdy wzięliśmy się za słuchanie książek.
W Kosowskiej Mitrowicy mieliśmy jechać przez miasto, ale N. genialnie wymyśliła, żeby jechać obwodnicą. Zazwyczaj to zły pomysł, bo pełno ciężarówek i wszyscy gnają, ale tutaj - strzał w dziesiątkę! Zero ruchu, przyzwoita droga, sielanka. Dopiero jak obie drogi się zeszły, to zrobił się ruch i to duży. Pył, hałas, smród. Po chwili pyłu już nie było, bo zaczęło padać. Było za to błoto dostające się na asfalt z pobocza. Do Prisztiny (40 km) jechaliśmy w deszczu. Niby to niewiele, ale w tym ruchu, wśród ciężarówek sypiących na nas kurtynami błota, przyjemne to nie było. Na szczęście ostatnie ok 20 km to dwupasmówka z szerokim poboczem - standard DK91 pod Łodzią, więc zrobiło się wręcz przyjemnie (gdyby nie wciąż padający deszcz).
15 km przed miastem poinformowaliśmy SMSowo gospodarza, ze będziemy za godzinę (zapas na małe zakupy) i jechaliśmy jak w dym. Po dotarciu na miejsce okazało się, że apartament zamknięty, nikt nie wie, gdzie szukać gospodarza i w ogóle jest lipa. Trafiło się otwarte wifi, więc przeglądamy serwisy, stoimy i czekamy. Jak wreszcie mnie olśniło, żeby sprawdzić maila, to się okazało, że rano dostaliśmy wiadomość z numerem telefonu. Szkoda, że innym niż podano na booking! Kolejny SMS z bośniackiej karty (a drogie są!) i czekamy. Cisza. Wreszcie na polski numer przyszedł SMS, że Play wita... w Słowenii! WTF?! Ale taki sam tekst przyszedł wcześniej na bośniacka kartę, tylko że dla niej to jest drogi roaming, a dla polskiej karty Słowenia to UE, więc połączenia i SMSy mamy bez limitu za darmo... Rada w radę, ryzykujemy i dzwonimy. Odbiera babka i mówi, że będzie za 10 minut. Była za kwadrans, ale niech tam. Czekając, co prawda na klatce schodowej (instytucji domofonu tu chyba nie znają), ale zmoknięci, nieźle zmarzliśmy. No, ale że mieszkanko okazało się fajne, więc dość szybko nam się humory poprawiły.
Wyskoczyłem jeszcze po zakupy, do bankomatu i jedzenie do pobliskiej knajpki. W bankomatach prowizja 5 EUR za każdą wypłatę, więc odpuściłem, jakoś nam wystarczy gotówki. Zakupy - lepiej niż w Serbii i Chorwacji, porównywalnie asortymentowo z Bośnią, ale trochę drożej, chyba bardziej w okolicach cenowych Słowenii właśnie ;) Natomiast jak wracałem, to knajpki zamknęli mi przed nosem. Czynne do godz. 18. No żeż shit!
Skończyło się na hamburgerze z frytkami z pobliskiego fast-foodu, bleh! :(
Jutro ma dalej cały dzień padać, więc zostajemy tu jeszcze jeden dzień. Przynajmniej obejrzymy sobie Prisztinę, a wbrew oczekiwaniom zapowiada się dość fajnie :)
Raszka - Rudnica - Kosowska Mitrovica - Prisztina.
W Kosowskiej Mitrowicy mieliśmy jechać przez miasto, ale N. genialnie wymyśliła, żeby jechać obwodnicą. Zazwyczaj to zły pomysł, bo pełno ciężarówek i wszyscy gnają, ale tutaj - strzał w dziesiątkę! Zero ruchu, przyzwoita droga, sielanka. Dopiero jak obie drogi się zeszły, to zrobił się ruch i to duży. Pył, hałas, smród. Po chwili pyłu już nie było, bo zaczęło padać. Było za to błoto dostające się na asfalt z pobocza. Do Prisztiny (40 km) jechaliśmy w deszczu. Niby to niewiele, ale w tym ruchu, wśród ciężarówek sypiących na nas kurtynami błota, przyjemne to nie było. Na szczęście ostatnie ok 20 km to dwupasmówka z szerokim poboczem - standard DK91 pod Łodzią, więc zrobiło się wręcz przyjemnie (gdyby nie wciąż padający deszcz).
15 km przed miastem poinformowaliśmy SMSowo gospodarza, ze będziemy za godzinę (zapas na małe zakupy) i jechaliśmy jak w dym. Po dotarciu na miejsce okazało się, że apartament zamknięty, nikt nie wie, gdzie szukać gospodarza i w ogóle jest lipa. Trafiło się otwarte wifi, więc przeglądamy serwisy, stoimy i czekamy. Jak wreszcie mnie olśniło, żeby sprawdzić maila, to się okazało, że rano dostaliśmy wiadomość z numerem telefonu. Szkoda, że innym niż podano na booking! Kolejny SMS z bośniackiej karty (a drogie są!) i czekamy. Cisza. Wreszcie na polski numer przyszedł SMS, że Play wita... w Słowenii! WTF?! Ale taki sam tekst przyszedł wcześniej na bośniacka kartę, tylko że dla niej to jest drogi roaming, a dla polskiej karty Słowenia to UE, więc połączenia i SMSy mamy bez limitu za darmo... Rada w radę, ryzykujemy i dzwonimy. Odbiera babka i mówi, że będzie za 10 minut. Była za kwadrans, ale niech tam. Czekając, co prawda na klatce schodowej (instytucji domofonu tu chyba nie znają), ale zmoknięci, nieźle zmarzliśmy. No, ale że mieszkanko okazało się fajne, więc dość szybko nam się humory poprawiły.
Wyskoczyłem jeszcze po zakupy, do bankomatu i jedzenie do pobliskiej knajpki. W bankomatach prowizja 5 EUR za każdą wypłatę, więc odpuściłem, jakoś nam wystarczy gotówki. Zakupy - lepiej niż w Serbii i Chorwacji, porównywalnie asortymentowo z Bośnią, ale trochę drożej, chyba bardziej w okolicach cenowych Słowenii właśnie ;) Natomiast jak wracałem, to knajpki zamknęli mi przed nosem. Czynne do godz. 18. No żeż shit!
Skończyło się na hamburgerze z frytkami z pobliskiego fast-foodu, bleh! :(
Jutro ma dalej cały dzień padać, więc zostajemy tu jeszcze jeden dzień. Przynajmniej obejrzymy sobie Prisztinę, a wbrew oczekiwaniom zapowiada się dość fajnie :)
Raszka - Rudnica - Kosowska Mitrovica - Prisztina.
- DST 106.50km
- Czas 05:12
- VAVG 20.48km/h
- VMAX 47.17km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 719m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 25 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wycieczka
Amici de Bici, dz. 51, (ever)restowy*
Raszka - Rudnica - Kapaonik (BIG) i z powrotem. Chłodno, na starcie 14 stopni, na górze 9, pochmurno, a pod koniec zaczęło nawet kropić i rozpadało się, jak już wróciłem do hotelu. Coś nas nie rozpieszcza ta bałkańska wczesna jesień...
Podjazd solidny, z miejscami za 12%, ale przez większość czasu 8% i spora różnica poziomów - ponad 1300 metrów. Nic strasznego, taki mocny średniak. Ale nie wstyd przed Ryśkiem, że akurat taki się trafił jako mój big nr 300 :)
* (c) Huann
Podjazd solidny, z miejscami za 12%, ale przez większość czasu 8% i spora różnica poziomów - ponad 1300 metrów. Nic strasznego, taki mocny średniak. Ale nie wstyd przed Ryśkiem, że akurat taki się trafił jako mój big nr 300 :)
* (c) Huann
- DST 62.33km
- Czas 03:16
- VAVG 19.08km/h
- VMAX 54.95km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 1570m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 24 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici, dz. 50
Dziś ciąg dalszy brzydkiej Serbii. Nieotynkowane chałupy, śmieci walające się wszędzie, niekiedy całymi hałdami, śmierdzące gruchoty i miasta miejscami przyppominające już arabskie a nie europejskie klimaty. Ogólnie, gdyby nie wczoraj i jutro, to można by nie przyjeżdżać do tego kraju. Aczkolwiek szkoda, bo potencjał (góry, góry, góry!) ma wielki. Ale póki co leżący odłogiem a nawet straszący nieco.
Sjenica - Duga Polana - Novi Pazar - Raszka.
Sjenica
Gdzieś na trasie
Niezwykły blok w Nowym Pazarze
Sjenica - Duga Polana - Novi Pazar - Raszka.
Sjenica
Gdzieś na trasie
Niezwykły blok w Nowym Pazarze
- DST 86.12km
- Teren 0.20km
- Czas 04:24
- VAVG 19.57km/h
- VMAX 55.05km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 547m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 23 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wycieczka
Amici de Bici, dz. 49, Uvac, czyli najpiękniejsze miejsce Europy?
Sjenica - Krstac - kanion Uvacu i z powrotem.
TO-JEST-NIE-SA-MO-WI-TE!! Przepiekne, przewspaniałe, absolutna klasa światowa! Urwanie dupy! Najpiękniejsze miejsce Europy!
I do tego za darmo i z bardzo niewielka frekwencją, czyli Serbowie jeszcze nie wiedzą, że mają tu turystyczną żyłę złota, a przynajmniej nie wiedza, jak na niej zarobić. Tym lepiej dla nas, bo mieliśmy te cuda (prawie) wyłącznie dla siebie! :))
Najpierw był długi dojazd, trochę pod góre, torchę w dól, a potem 6,5 km po szutrze z nawet solidnym podjazdem. N. już nawet miała trochę dosyć ;)
A potem... było TO.
Amen.
PS. Przez pomyłkę wykasowałem ślad z GPS, ale każdemu z zamkniętymi oczami mogę wskazać, gdzie TO jest :)
TO-JEST-NIE-SA-MO-WI-TE!! Przepiekne, przewspaniałe, absolutna klasa światowa! Urwanie dupy! Najpiękniejsze miejsce Europy!
I do tego za darmo i z bardzo niewielka frekwencją, czyli Serbowie jeszcze nie wiedzą, że mają tu turystyczną żyłę złota, a przynajmniej nie wiedza, jak na niej zarobić. Tym lepiej dla nas, bo mieliśmy te cuda (prawie) wyłącznie dla siebie! :))
Najpierw był długi dojazd, trochę pod góre, torchę w dól, a potem 6,5 km po szutrze z nawet solidnym podjazdem. N. już nawet miała trochę dosyć ;)
A potem... było TO.
Amen.
PS. Przez pomyłkę wykasowałem ślad z GPS, ale każdemu z zamkniętymi oczami mogę wskazać, gdzie TO jest :)
- DST 33.51km
- Teren 14.00km
- Czas 02:19
- VAVG 14.46km/h
- VMAX 44.12km/h
- Temperatura 21.0°C
- Podjazdy 615m
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 22 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Użytkowo
Amici de Bici, dz. 48, restowy
Po mieście Sjenica. Nie można tego nazwać zwiedzaniem, bo nie ma tu co zwiedzać. Oglądaliśmy zatem. Z niewiary że jest tu aż tak beznadziejnie zaglądaliśmy w każdą dziurę. Ale faktycznie jest. Masakra :P
Większość domów nieotynkowanych, samochodów (gruchotów) mnóstwo i mimo że miasteczko ma z kilometr od krańca do krańca, to chyba wszyscy po nim jeżdżą brykami, bo na ulicach tworzą się korki! Sklepy słabiutko zaopatrzone, a niektóre wręcz jak żywcem wyjęte z czasów komuny:
Papierniczy
Pierzeja "reprezentacyjnego" rynku z fontanną wygląda tak:
A miejsce oznaczone na mapie jako "hipermarket" jest zamknięte na głucho, ale przez szybę widać coś takiego:
Natomiast przy domu mamy śmiesznego pieska, niby-goldena, który jest strasznym łakomczuchem (pożera nawet suchy chleb) i chrumka przy tym jak świnka. Wabi się Czapa, ale nazwaliśmy ją Ciocia Chrum Chrum.
Resztę dnia spędziliśmy na oglądaniu beznadziejnych filmików i próbie ugotowania czegoś niepaskudnego. Z obu czynności wyszła lipa :P Ale przynajmniej odpoczęliśmy :)
Większość domów nieotynkowanych, samochodów (gruchotów) mnóstwo i mimo że miasteczko ma z kilometr od krańca do krańca, to chyba wszyscy po nim jeżdżą brykami, bo na ulicach tworzą się korki! Sklepy słabiutko zaopatrzone, a niektóre wręcz jak żywcem wyjęte z czasów komuny:
Papierniczy
Pierzeja "reprezentacyjnego" rynku z fontanną wygląda tak:
A miejsce oznaczone na mapie jako "hipermarket" jest zamknięte na głucho, ale przez szybę widać coś takiego:
Natomiast przy domu mamy śmiesznego pieska, niby-goldena, który jest strasznym łakomczuchem (pożera nawet suchy chleb) i chrumka przy tym jak świnka. Wabi się Czapa, ale nazwaliśmy ją Ciocia Chrum Chrum.
Resztę dnia spędziliśmy na oglądaniu beznadziejnych filmików i próbie ugotowania czegoś niepaskudnego. Z obu czynności wyszła lipa :P Ale przynajmniej odpoczęliśmy :)
- DST 12.33km
- Teren 0.50km
- Czas 00:51
- VAVG 14.51km/h
- VMAX 31.89km/h
- Temperatura 11.0°C
- Podjazdy 91m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 21 września 2017
Kategoria Surly-arch, AdB, Wyprawa
Amici de Bici dz. 47
Z rana lekko siąpiło, ale dzielnie ruszyliśmy z motelu Vodice, może dlatego, że ciasnota pokoju, słabiutki zasięg wifi i cieknący brodzik raczej nie zachęcały, by tam spędzić cały dzień. W nagrodę za odwagę wkrótce dostaliśmy koniec deszczyku i do końca jazdy juz było sucho. Za to zimno. Na dole 9 stopni, a jak podjechaliśmy na przełęcz z serbską granicą, to zrobiło się 5. Ubrani we wszystko
N. ubrana we wszystko, w tym moją koszulkę
postaliśmy chwilę na granicy, a potem wdepnęliśmy do jedynej przydrożnej restauracji na herbatę, żeby się rozgrzać. Herbaty nie było (!) więc wypiliśmy po kawie. Sypanej, ale bardzo smacznej. Cena 100 dinarów (1 dolar), ale przyjęli 5 euro i wydali 400 dinarów reszty. Będzie na drugą kawę ;-)
Potem był długi i bardzo fajny (równe nachylenie, bez ostrych zakrętów) zjazd do Prijepola. Tzn. byłby fajny, gdyby nie było tak pieruńsko zimno. Na dole 11 stopni, ale nie zrobiło nam to różnicy, za bardzo byliśmy przemarznięci. Zjedliśmy kanapki, kupiliśmy trochę więcej dinarów w kantorze i pojechaliśmy dalej. Przed nami została większa połowa trasy, a była już prawie 14...
Po kilku kilometrach łagodnego podjazdu ślad skręcił ostro w prawo i górę i od razu zrobił się... szuter. Nooo, tak to my się nie będziemy bawić! Może jeszcze jesteśmy w stanie zrobić dziś 42 km i ponad 1000 metrów w górę, ale nie w terenie! Obejrzawszy mapę, z której wynikało, że szutru może być nawet 26 km, zawróciliśmy z planem awaryjnego noclegu w Prijepolju. Szkoda, bo w Sjenicy mieliśmy tanią rezerwację, ale co zrobić, nie będziemy przecież się tłuc szutrami po nocy, a rezerwację można bezkosztowo odwołać...
I wtedy N. wpadła na genialny pomysł, żeby sprawdzić, czy nie ma jakiegoś autobusu. O dziwo, był i to za pol godziny. Jedyny dziś na tej trasie! No cóż za fart! :-):-) a pan kierowca zgodził się zabrać rowery, wow!
Potem już z górki, tzn. pod górkę, ale autobusem ;-) A dużo jeszcze tych górek było, również na alternatywnej do szutru trasie szosą naokoło przez Nową Varosz. Dobrze, że tym razem podjazd kosztował nas nie pot i łzy, tylko 10 euro ;-)
Sjenica, to chyba najbrzydsze miasteczko Serbii (i świata! :p), ale okolica ponoć piękna (jutro sprawdzimy), a nasza kwatera za 16 EUR za noc (za 2 osoby!) nawet niezła. Wygody podstawowe, ale w sumie ok. Teraz wieczorem znów jest 6 stopni, więc się grzejemy w domku :-)
N. ubrana we wszystko, w tym moją koszulkę
postaliśmy chwilę na granicy, a potem wdepnęliśmy do jedynej przydrożnej restauracji na herbatę, żeby się rozgrzać. Herbaty nie było (!) więc wypiliśmy po kawie. Sypanej, ale bardzo smacznej. Cena 100 dinarów (1 dolar), ale przyjęli 5 euro i wydali 400 dinarów reszty. Będzie na drugą kawę ;-)
Potem był długi i bardzo fajny (równe nachylenie, bez ostrych zakrętów) zjazd do Prijepola. Tzn. byłby fajny, gdyby nie było tak pieruńsko zimno. Na dole 11 stopni, ale nie zrobiło nam to różnicy, za bardzo byliśmy przemarznięci. Zjedliśmy kanapki, kupiliśmy trochę więcej dinarów w kantorze i pojechaliśmy dalej. Przed nami została większa połowa trasy, a była już prawie 14...
Po kilku kilometrach łagodnego podjazdu ślad skręcił ostro w prawo i górę i od razu zrobił się... szuter. Nooo, tak to my się nie będziemy bawić! Może jeszcze jesteśmy w stanie zrobić dziś 42 km i ponad 1000 metrów w górę, ale nie w terenie! Obejrzawszy mapę, z której wynikało, że szutru może być nawet 26 km, zawróciliśmy z planem awaryjnego noclegu w Prijepolju. Szkoda, bo w Sjenicy mieliśmy tanią rezerwację, ale co zrobić, nie będziemy przecież się tłuc szutrami po nocy, a rezerwację można bezkosztowo odwołać...
I wtedy N. wpadła na genialny pomysł, żeby sprawdzić, czy nie ma jakiegoś autobusu. O dziwo, był i to za pol godziny. Jedyny dziś na tej trasie! No cóż za fart! :-):-) a pan kierowca zgodził się zabrać rowery, wow!
Potem już z górki, tzn. pod górkę, ale autobusem ;-) A dużo jeszcze tych górek było, również na alternatywnej do szutru trasie szosą naokoło przez Nową Varosz. Dobrze, że tym razem podjazd kosztował nas nie pot i łzy, tylko 10 euro ;-)
Sjenica, to chyba najbrzydsze miasteczko Serbii (i świata! :p), ale okolica ponoć piękna (jutro sprawdzimy), a nasza kwatera za 16 EUR za noc (za 2 osoby!) nawet niezła. Wygody podstawowe, ale w sumie ok. Teraz wieczorem znów jest 6 stopni, więc się grzejemy w domku :-)
- DST 54.06km
- Teren 0.50km
- Czas 03:19
- VAVG 16.30km/h
- VMAX 63.27km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 733m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze