Sobota, 6 września 2025
Kategoria !Surlier, Wyprawa, podsumowania
Pirenoja, dz. 26, powrót
Wczoraj roweru nie dotknąłem, za to sobie pospacerowałem plażą, pobiegałem plażą i odrobinę popływałem w basenie.
Dziś przed świtem na lotnisko El Prat, pobudka o 3:50, start z kempingu o 5:40. Okazało się, że na interesującym mnie odcinku jedyna droga stamtąd prowadząca nawet formalnie nie jest autostradą, więc o dziwo nie złamałem zakazu :) Zresztą wg moich doświadczeń, Katalończcy jeżdżą dobrze i ostrożnie, baczą na rowerzystów i nie robią scen. Znacznie lepiej niż Francuzi, fajnie! :)
Potem pakowanie roweru od 6:30. W kolejkę na odprawę bagażową wepchnąłem się o 7:20 (dobry patent, muszę go stosować - jako pretekst idealny jest fakt, że z rowerem nie da się przejść między tymi rozpiętymi taśmami; w każdym razie tutaj zadziałał idealnie - pan z odprawy mnie zapytał, czy stałem w kolejce, powiedziałem, że nie, bo nie jest możliwe, żeby się tamtędy przedostać, a on mi nie tylko przyznał rację, ale też zajął się mną od razu i to zajął z pomocnym nastawieniem - bez tego mógłbym się spóźnić na samolot!), bagaż zdany dopiero o 8:15, bo mimo pianki podpanelowej i dużych worków jeszcze mi kazali ostreczować rower (cena 32 EUR!), odlot o 9:40, bo się opóźnił o pół godziny.
W Wiedniu zaś powrót z lotniska Schwechat i zakupy. W domu byłem o 15:50. Cała akcja dokładnie 12 godzin, z czego samego lotu dwie. Masakra, ile te samolotowe komplikacje człowieka kosztują czasu i zdrowia.
Ale na samym lotnisku było bombowo! ;)

Podsumowanie wyprawy Pirenoja 2025
Całkowity dystans wyprawy: 1921,5 km, średnio dziennie 95,6km (bez dni restowych, ale tym razem dni restowych było dużo, bo miałem zapas czasu przeznaczony na pracę).
Całkowita suma podjazdów: 38 114 m, czyli 2 048 m / 100 km dnia wyprawowego. Z grubsza to samo co rok i dwa lata temu. Z tym że ostatnie dwa dni to prawie zero podjazdów, więc wschodnie Pireneje nieco bardziej górzyste od zachodnich – już raczej na poziomie Alp.
Zaliczonych bigów: 28, czyli tyle, ile mi zostało w Pirenejach i okolicy :) Daje to średnio 1,47 biga na dzień wyprawowy, czyli dość lajtowo, ale jak zwykle były bardzo nierówno rozłożone. Dzień pierwszy i ostatnie trzy to zero bigów, a w samych Pirenejach były z reguły dwa dziennie, a trafiły się i trzy :)
Forma: znacznie lepsza niż w poprzednich latach – widać motywacja do jazdy od początku sezonu (dziękuję, Garminie) dobrze na mnie wpłynęła. Aczkolwiek idealnie nie było, szczerze mówiąc momentami byłem jednak sobą rozczarowany. No, ale absolutnie nie było „zdychania” jak rok temu!
Zdrowie: dobrze. Czasem coś tam łupnęło w krzyżu albo stopa zapiekła, ale to już ten wiek chyba ;)
Sprzęt: zerwany łańcuch i jedna złapana guma. W sumie można powiedzieć, że tanio się wykpiłem. A nie, jeszcze koszmarnie wygięta boczna rurka od bagażnika przez obsługę lotniska (w Wiedniu czy w Barcelonie? Obstawiam to drugie, pewnie zrzucili rower z samolotu!). Na szczęście bez konsekwencji dla jazdy, ale niewiele brakowało, by zablokowała lub uszkodziła koło :/
Z pozytywów: dobrze sprawdził się Edge. Co prawda brakowało mi własnych punktów (strasznie ciężko się zmieścić w 200), ale za to jego wyszukiwarka bywa przydatna (zwłaszcza „point” co oznacza stolik, czyli dżizasa – to chyba jedyne urządzenie / aplikacja, która pozwala to wyszukać tekstowo na mapie, a sprawa jest bardzo przydatna przy dzikowaniu :)
Pogoda: mieszana, z grubsza jak rok temu. Myślałem wtedy, że to wpływ Atlantyku, ale jak widać na wschodzie też dużo pada. Wyraźnie więcej niż w Alpach latem. Trochę to upierdliwe, ale ponieważ z reguły jest przy tym raczej dość ciepło, to idzie to znieść.
Okoliczności: podobne do zeszłorocznych. Pireneje wschodnie równie urokliwe jak zachodnie, sporo skał, ładne widoki, ale nie jakiś szał. Rozczarowali mnie trochę francuscy kierowcy, a pozytywnie zaskoczyli katalońscy. Poza tym miałem okazje dwa razy porozmawiać z Włochami, a z Hiszpanami dogadywałem się całkiem nieźle mówiąc po włosku i wstawiając te (dość liczne) hiszpańskie słówka, które znam. Fajnie :)
Na duży plus Andora - pięknie, górzyście, zielono i raczej niedrogo, tylko trzeba mieć eSIM na net, bo Andora nie jest w Unii i "fair usage" nie działa, więc ceny w tym aspekcie są "szwajcarskie".
No i zero akcji z policją, mimo że obowiązkowego kasku jednak nie wziąłem (rozważałem poważnie, ale by się nie zmieścił do bagażu lotniczego). Nawet lepiej, bo nie wiem, co bym z nim robił na miejscu, chyba głownie na sakwach woził. A w słuchawkach wprawdzie nie jeździłem non-stop, ale dość często. Policję widziałem wielokrotnie (w tym ich "obóz kondycyjny"?), ale ani razu się mną nie zainteresowała. I dobrze!
Ogólnie te całe przepisy o kasku (poza obszarem zabudowanym, więc wjeżdżając do każdego miasteczka oddychałem z ulgą :p) i słuchawkach są bardzo bez sensu. Absolutna większość rowerzystów (poza Barceloną) faktycznie jeździ w kaskach (na zdrowie, ale mnie proszę w to nie mieszać, zwłaszcza w upale!), ale całkiem sporo ma też słuchawki mimo zakazu i nie dziwię się - jazda rowerem na sporych dystansach jest często dość monotonna i słuchanie czegoś (audiobooki) bardzo pomaga w "przetrwaniu" co nudniejszych odcinków, a przy odpowiedniej głośności nie przeszkadza w słyszeniu ruchu drogowego, ja przynajmniej bez problemu ogarniam jedno i drugie.
Ogólnie wyprawa bardzo udana, jestem zadowolony i cieszę się, że obejrzałem całe Pireneje i mogę już tam nie wracać :)
Dziś przed świtem na lotnisko El Prat, pobudka o 3:50, start z kempingu o 5:40. Okazało się, że na interesującym mnie odcinku jedyna droga stamtąd prowadząca nawet formalnie nie jest autostradą, więc o dziwo nie złamałem zakazu :) Zresztą wg moich doświadczeń, Katalończcy jeżdżą dobrze i ostrożnie, baczą na rowerzystów i nie robią scen. Znacznie lepiej niż Francuzi, fajnie! :)
Potem pakowanie roweru od 6:30. W kolejkę na odprawę bagażową wepchnąłem się o 7:20 (dobry patent, muszę go stosować - jako pretekst idealny jest fakt, że z rowerem nie da się przejść między tymi rozpiętymi taśmami; w każdym razie tutaj zadziałał idealnie - pan z odprawy mnie zapytał, czy stałem w kolejce, powiedziałem, że nie, bo nie jest możliwe, żeby się tamtędy przedostać, a on mi nie tylko przyznał rację, ale też zajął się mną od razu i to zajął z pomocnym nastawieniem - bez tego mógłbym się spóźnić na samolot!), bagaż zdany dopiero o 8:15, bo mimo pianki podpanelowej i dużych worków jeszcze mi kazali ostreczować rower (cena 32 EUR!), odlot o 9:40, bo się opóźnił o pół godziny.
W Wiedniu zaś powrót z lotniska Schwechat i zakupy. W domu byłem o 15:50. Cała akcja dokładnie 12 godzin, z czego samego lotu dwie. Masakra, ile te samolotowe komplikacje człowieka kosztują czasu i zdrowia.
Ale na samym lotnisku było bombowo! ;)

Podsumowanie wyprawy Pirenoja 2025
Całkowity dystans wyprawy: 1921,5 km, średnio dziennie 95,6km (bez dni restowych, ale tym razem dni restowych było dużo, bo miałem zapas czasu przeznaczony na pracę).
Całkowita suma podjazdów: 38 114 m, czyli 2 048 m / 100 km dnia wyprawowego. Z grubsza to samo co rok i dwa lata temu. Z tym że ostatnie dwa dni to prawie zero podjazdów, więc wschodnie Pireneje nieco bardziej górzyste od zachodnich – już raczej na poziomie Alp.
Zaliczonych bigów: 28, czyli tyle, ile mi zostało w Pirenejach i okolicy :) Daje to średnio 1,47 biga na dzień wyprawowy, czyli dość lajtowo, ale jak zwykle były bardzo nierówno rozłożone. Dzień pierwszy i ostatnie trzy to zero bigów, a w samych Pirenejach były z reguły dwa dziennie, a trafiły się i trzy :)
Forma: znacznie lepsza niż w poprzednich latach – widać motywacja do jazdy od początku sezonu (dziękuję, Garminie) dobrze na mnie wpłynęła. Aczkolwiek idealnie nie było, szczerze mówiąc momentami byłem jednak sobą rozczarowany. No, ale absolutnie nie było „zdychania” jak rok temu!
Zdrowie: dobrze. Czasem coś tam łupnęło w krzyżu albo stopa zapiekła, ale to już ten wiek chyba ;)
Sprzęt: zerwany łańcuch i jedna złapana guma. W sumie można powiedzieć, że tanio się wykpiłem. A nie, jeszcze koszmarnie wygięta boczna rurka od bagażnika przez obsługę lotniska (w Wiedniu czy w Barcelonie? Obstawiam to drugie, pewnie zrzucili rower z samolotu!). Na szczęście bez konsekwencji dla jazdy, ale niewiele brakowało, by zablokowała lub uszkodziła koło :/
Z pozytywów: dobrze sprawdził się Edge. Co prawda brakowało mi własnych punktów (strasznie ciężko się zmieścić w 200), ale za to jego wyszukiwarka bywa przydatna (zwłaszcza „point” co oznacza stolik, czyli dżizasa – to chyba jedyne urządzenie / aplikacja, która pozwala to wyszukać tekstowo na mapie, a sprawa jest bardzo przydatna przy dzikowaniu :)
Pogoda: mieszana, z grubsza jak rok temu. Myślałem wtedy, że to wpływ Atlantyku, ale jak widać na wschodzie też dużo pada. Wyraźnie więcej niż w Alpach latem. Trochę to upierdliwe, ale ponieważ z reguły jest przy tym raczej dość ciepło, to idzie to znieść.
Okoliczności: podobne do zeszłorocznych. Pireneje wschodnie równie urokliwe jak zachodnie, sporo skał, ładne widoki, ale nie jakiś szał. Rozczarowali mnie trochę francuscy kierowcy, a pozytywnie zaskoczyli katalońscy. Poza tym miałem okazje dwa razy porozmawiać z Włochami, a z Hiszpanami dogadywałem się całkiem nieźle mówiąc po włosku i wstawiając te (dość liczne) hiszpańskie słówka, które znam. Fajnie :)
Na duży plus Andora - pięknie, górzyście, zielono i raczej niedrogo, tylko trzeba mieć eSIM na net, bo Andora nie jest w Unii i "fair usage" nie działa, więc ceny w tym aspekcie są "szwajcarskie".
No i zero akcji z policją, mimo że obowiązkowego kasku jednak nie wziąłem (rozważałem poważnie, ale by się nie zmieścił do bagażu lotniczego). Nawet lepiej, bo nie wiem, co bym z nim robił na miejscu, chyba głownie na sakwach woził. A w słuchawkach wprawdzie nie jeździłem non-stop, ale dość często. Policję widziałem wielokrotnie (w tym ich "obóz kondycyjny"?), ale ani razu się mną nie zainteresowała. I dobrze!
Ogólnie te całe przepisy o kasku (poza obszarem zabudowanym, więc wjeżdżając do każdego miasteczka oddychałem z ulgą :p) i słuchawkach są bardzo bez sensu. Absolutna większość rowerzystów (poza Barceloną) faktycznie jeździ w kaskach (na zdrowie, ale mnie proszę w to nie mieszać, zwłaszcza w upale!), ale całkiem sporo ma też słuchawki mimo zakazu i nie dziwię się - jazda rowerem na sporych dystansach jest często dość monotonna i słuchanie czegoś (audiobooki) bardzo pomaga w "przetrwaniu" co nudniejszych odcinków, a przy odpowiedniej głośności nie przeszkadza w słyszeniu ruchu drogowego, ja przynajmniej bez problemu ogarniam jedno i drugie.
Ogólnie wyprawa bardzo udana, jestem zadowolony i cieszę się, że obejrzałem całe Pireneje i mogę już tam nie wracać :)
- DST 34.94km
- Czas 01:54
- VAVG 18.39km/h
- VMAX 30.30km/h
- Temperatura 24.0°C
- HRmax 128
- HRavg 104
- Kalorie 538kcal
- Podjazdy 183m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!