Pirenoja, dz. 19
Wstałem o 6:30, to jeszcze ciemno, a wyjechałem i tak o 9:15. Na usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko, że daleko do kibla było :-P
Wszystko mokre, uprane ciuchy, namiot... Pogoda się robi ładna, więc jak po 2 km zrzucałem sakwy przed skokiem w bokiem, to ręcznik i spodenki rozwiesiłem na drzewie. Trudno, niech kradną! ;-)
Big Estany de St. Maurici głównie w lesie, więc rano jeszcze rześko, 14-16 stopni, mimo wschodniego stoku. Podjazd wołowy, od zera do 16%. Ale może dzięki temu wciągam go na raz i lekko po 11 jestem na górze. Big na czczo jak leczo ;-) Tu piękny widok na zalew i okoliczne szczyty.


Zjazd chłodny, ale bez przesady. W Espot kupuję strasznie drogą (1,90 eur) i niezbyt smaczną bagietke i zjeżdżam dalej. Sakwy są. Zabieram i nadal w dół, ale już główną.
Do Llavorsi jadę ciągiem, a tam lancz na ławce z kawą mrożoną i strasznie drogim croissantem (razem z solero 5 eur!). Ok 13 ruszam dalej z zamiarem wzięcia gdzieś oo drodze wody i zrobienia siku. Dalej leciutko w dół, ale zrobił się solidny wiatr w pysk.
Wkrótce mijam dwójkę szosowców stojących na parkingu. Machamy, jadę dalej. Ale po chwili mnie dochodzą i machają, żebym siadał na koło. W sumie czemu nie? Z górki pod wiatr to super opcja! Jedziemy!
Okazuje się, że to ojciec z synem, przy czym syn (18 lat) jest zawodnikiem! Grzeje jak szalony, ale jakoś daję radę utrzymać koło :-) Dociągają mnie całą resztę zjazdu pod wiatr, aż do Sort. Tu wreszcie biorę wodę, ale siku już mi się nie chce :-P
I rozpoczynam podjazd na Port del Canto. Tym razem już z sakwami i w pełnej lampie. Temperaturema w cieniu 23, ale na szosie 39. Jadę. W sumie nawet nieźle, VAM 650. Tyle też robię przez pierwszą godzinę, po czym postój na przystanku autobusowym (jedyne zacienione miejsce!), gdzie wciągam kanapkę. Zostalo 500. W niecałą kolejną godzinkę jestem na górze. Jest godzina 17. Znów ładne widoki :-)



Na zjeździe miałem nadzieję na bidony z wczorajszego przejazdu Vuelta a Espana, ale wyzbierane do czysta :-/ Zjazd zresztą bardzo nierówny, z podjazdami. Zaczynam w kurtce, a kończę bez koszulki :-P
Lekko po 18 jestem na kempingu pod La Seu d'Urgell. Recepcjonistka jest Polką! :-) Przed 19 mam gotowy obóz i lecę 2,5km dalej do miasta na zakupy do Mercadony, bo jutro niedziela i wszystko nieczynne w Katalonii (w Andorze ponoć czynne, zobaczymy). Wracam ok 19:40 i wreszcie mycie, pranie, jedzenie i jakiś relaks. To był długi dzień...
Wszystko mokre, uprane ciuchy, namiot... Pogoda się robi ładna, więc jak po 2 km zrzucałem sakwy przed skokiem w bokiem, to ręcznik i spodenki rozwiesiłem na drzewie. Trudno, niech kradną! ;-)
Big Estany de St. Maurici głównie w lesie, więc rano jeszcze rześko, 14-16 stopni, mimo wschodniego stoku. Podjazd wołowy, od zera do 16%. Ale może dzięki temu wciągam go na raz i lekko po 11 jestem na górze. Big na czczo jak leczo ;-) Tu piękny widok na zalew i okoliczne szczyty.


Zjazd chłodny, ale bez przesady. W Espot kupuję strasznie drogą (1,90 eur) i niezbyt smaczną bagietke i zjeżdżam dalej. Sakwy są. Zabieram i nadal w dół, ale już główną.
Do Llavorsi jadę ciągiem, a tam lancz na ławce z kawą mrożoną i strasznie drogim croissantem (razem z solero 5 eur!). Ok 13 ruszam dalej z zamiarem wzięcia gdzieś oo drodze wody i zrobienia siku. Dalej leciutko w dół, ale zrobił się solidny wiatr w pysk.
Wkrótce mijam dwójkę szosowców stojących na parkingu. Machamy, jadę dalej. Ale po chwili mnie dochodzą i machają, żebym siadał na koło. W sumie czemu nie? Z górki pod wiatr to super opcja! Jedziemy!
Okazuje się, że to ojciec z synem, przy czym syn (18 lat) jest zawodnikiem! Grzeje jak szalony, ale jakoś daję radę utrzymać koło :-) Dociągają mnie całą resztę zjazdu pod wiatr, aż do Sort. Tu wreszcie biorę wodę, ale siku już mi się nie chce :-P
I rozpoczynam podjazd na Port del Canto. Tym razem już z sakwami i w pełnej lampie. Temperaturema w cieniu 23, ale na szosie 39. Jadę. W sumie nawet nieźle, VAM 650. Tyle też robię przez pierwszą godzinę, po czym postój na przystanku autobusowym (jedyne zacienione miejsce!), gdzie wciągam kanapkę. Zostalo 500. W niecałą kolejną godzinkę jestem na górze. Jest godzina 17. Znów ładne widoki :-)



Na zjeździe miałem nadzieję na bidony z wczorajszego przejazdu Vuelta a Espana, ale wyzbierane do czysta :-/ Zjazd zresztą bardzo nierówny, z podjazdami. Zaczynam w kurtce, a kończę bez koszulki :-P
Lekko po 18 jestem na kempingu pod La Seu d'Urgell. Recepcjonistka jest Polką! :-) Przed 19 mam gotowy obóz i lecę 2,5km dalej do miasta na zakupy do Mercadony, bo jutro niedziela i wszystko nieczynne w Katalonii (w Andorze ponoć czynne, zobaczymy). Wracam ok 19:40 i wreszcie mycie, pranie, jedzenie i jakiś relaks. To był długi dzień...
- DST 115.09km
- Teren 0.50km
- Czas 05:51
- VAVG 19.67km/h
- VMAX 61.10km/h
- Temperatura 28.0°C
- HRmax 150
- HRavg 126
- Kalorie 2844kcal
- Podjazdy 2307m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!