Informacje

  • Wszystkie kilometry: 215962.40 km
  • Km w terenie: 5246.65 km (2.43%)
  • Czas na rowerze: 433d 16h 48m
  • Prędkość średnia: 20.75 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 1 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 20, leń-ino

Strasznego lenia dziś miałem i to się zemściło. Ale po kolei

Wstałem o 6:30, wyjechałem o 9 (pierwszy leń, choć na usprawiedliwienie mam, że miałem nadzieję na wysuszenie namiotu, bo straszna rosa była w nocy; oczywiście nic z tego nie wyszło, bo czekałem na zacienionym zboczu doliny, więc namiot zwinąłem totalnie mokry), potem po 15 km w dół doliny postój pod supermarketem, żeby się zaopatrzyć. Postój oczywiście dłuższy niż to konieczne. Ruszam dalej lekko po godz. 10 (drugi leń). Miałem jechać przez Mortirolo (krócej, ale więcej podjazdów), ale coś mi morale siadło tuż przed tym rzeźnickim podjazdem i z ulgą przyjąłem tabliczkę, że szosa jest oficjalnie zamknięta z powodu remontu. Rowerem na pewno by się przejechało, ale wymówka była dobra (trzeci leń).

Do Tirano docieram już w niezłym gorącu (pod 30 st) i jakoś opieram się pokusie pojechania do Lidla (niby zapasy już mam, ale zawsze miło odwiedzić włoski Lidl :P). Za to podbieram dwa jabłka z rozległych sadów w okolicy i zaczynam podjazd na Aprica o 11:40 (czwarty leń).

Podjeżdża się nawet dobrze, bo praktycznie cały czas w cieniu. Rewelacja, bo w słońcu jest już dobrze ponad 30, a w cieniu 22 :) Aprica wchodzi dość łatwo, a na górze raczę się lodami z supermarketu. Niestety marnie wybrałem. Miały być takie mrożone "czekoladki" kawowe w polewie czekoladowej, a były raczej bezsmakowe :/

Potem zjazd słabej jakości szosą do Edolo. Tu już solidny upał i zakupy na kolację w Eurospinie (tu się już trochę eurospiałem i powiedzmy, że nie zamarudziłem specjalnie). Jako że dziś śpię na kwaterze z booking (nigdzie w zasięgu nie ma kempingu), a kwatera owa nie ma kuchni, to zaopatruję się w kolację na zimno: burrata i coppa stagionata. Do tego konserwowe peperoni ze słoika. Niby na zimno, ale nie narzekam - to jedne z najpyszniejszych produktów na świecie :)

Potem jeszcze prawie godzina kulania się najpierw w dół, a potem czechami na start biga, czyli Passo del Vivione. Tu kitram rzeczy w jeżynach (mam teraz całe nogi podrapane :P) i o godz. 16 (!) ruszam na biga. A tu - bagatela - 1300 metrów podjazdu trza sieknąć...

Myślałem, żeby to wciągnąć na dwa razy, ale niestety morale mi ponownie siadło po tym, jak na zakręcie wąskiej drogi spotkałem ciężarówkę z naprzeciwka i musiałem się zatrzymać, żeby ją przepuścić. A jak się już zatrzymałem, to postój :P Po raptem 300 podjechanych metrach. I tak już było do końca. Łącznie zrobiłem chyba ze 4 postoje i tak strasznie mi się nie chciało podjeżdżać, że hej (piąty leń).

Wreszcie dotarłem na przełęcz tuż po godz. 18. Jeszcze na górze nie mogłem się zebrać na zjazd i suszyłem się z potu w słońcu (szósty leń). Wreszcie ruszyłem, a zjazd długi i niezbyt szybki, bo wąski, kręty i wyboisty. Przy bagażach byłem o 18:50, a o 19 ruszyłem na kwaterę. Dotarłszy na miejsce wskazane w booking o 19:15 nie widzę niczego, co by przypominało "agriturismo" (jestem w centrum miasteczka), ani w ogóle żadnego miejsca wyglądającego na przyjmujące gości. Na dodatek mam resztkę baterii w telefonie i... brak zasięgu! Zasięg po chwili się jednak znajduje, więc dzwonię do gospodarza. Tłumaczę mu gdzie jestem, a on mówi, że to nie tam. Że do niego to jeszcze z 5 km. Że co kurwa?! W którą stronę?! Sprawdzam na mapach google, okazuje się, że... pod górę! 350 metrów pod górę! Tu już nie zdzierżyłem i mówię, że w tej  sytuacji rezygnuję z noclegu. Myślę sobie, że albo coś trafię tutaj albo nawet wolę sobie znaleźć w dolinie miejsce na dziko niż podjeżdżać taki hektar. Właśnie miałem żądać zwrotu kasy (w końcu to oni źle oznaczyli miejsce!), kiedy gospodarz zaoferował się, że przyjedzie po mnie samochodem. A, to inna rozmowa. Umówiliśmy się na stacji kolejowej, którą znalazłem w 5 minut i czekam. Faktycznie przyjechał po kwadransie, jak obiecał i to vanem, więc rower i bagaże weszły bez problemu :)



I faktycznie jeszcze cholernie daleko do niego było, całe szczęście, ze przyjechał, bo sam w życiu bym tu nie dał rady dojechać! Na kwaterę docieram lekko po godz. 20. Co za dzień...
Sama katera zwyczajna, a nawet może spartańska, ale gospodarz bardzo miły. I ma psa, który się wabi "Kundelek" (po polsku, ale z akcentem na pierwszą sylabę!) :D
  • DST 117.68km
  • Teren 0.30km
  • Czas 06:16
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 66.02km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 2193m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Ale w żarciu o którym piszesz nie było leniwych. Cóż za niedopatrzenie!
Dobrze, że mogłeś się chociaż kundelektować miłym towarzypsem na koniec dnia :)
huann
- 07:20 piątek, 2 sierpnia 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl