Alpaga na dwóch, dz. 15, Liechtenstein uber alles!
Strasznego lenia mieliśmy od rana. Start niby o 9, ale zaraz potem zakupy w Aldim, potem postój na śniadanie na ławce pod szkołą (chyba jedyna zadaszona ławka w Churze! A zbierało się na deszczyk), a potem powoli kulaliśmy się doliną Renu na północ, szukając trasy jak najbliżej rzeki, bo z naszego śladu wynikała dodatkowa przełączka, której bynajmniej nie mieliśmy ochoty podjeżdżać :P
Po drodze szukaliśmy jeszcze sklepów rowerowych w nadziei kupna nowej opony. Znaleźliśmy trzy, z czego jeden już zamknięty (w sobotę czynny do 12), a w dwóch pozostałych nie mieli żadnych bezdrutowych Schwalbe. Jeszcze nie jestem w desperacji, więc odpuszczam na dziś, może uda się kupić w poniedziałek tu lub w Niemczech. Bo w międzyczasie rozważam dwudniowy rest przed dalszą częścią wyprawy - czas na wykurowanie bolącego tyłka i nabranie ochoty na dalszą jazdę. Tylko że taki rest warto robić w fajnym miejscu, a kempingi szwajcarskie są delikatnie mówiąc... churowe. Więc szukałem czegoś pod dachem, ale ceny zabijają. Jest dokładnie jedno miejsce (już w Austrii), na które mnie stać - jest pralka, wifi i kuchnia, i cena 73 EUR za 3 noce. Biorę to pod uwagę. Jak również powrót z Serweczem do Augsburga na 2-3 dni, zrestowanie, zakupienie opony przez internet i podjęcie trasy od strony Innsbrucku. Cały dzień biję się z myślami...
Równocześnie jedziemy sobie ścieżkami... dla rolkarzy wzdłuż Renu (bo ścieżki rowerowe też są, ale nie zawsze asfaltowe, a rolkowe to gwarancja asfaltu - odkrycie tej wyprawy! ;) Wreszcie docieramy do Liechtensteinu. Generalnie nic się nie zmienia, poza pogodą. Robi się upał. A za chwilę zaczynamy biga. Oczywiście :P
Ok 150 m podjeżdżamy z sakwami, bo na dole nie ma bezpiecznego miejsca, by je zostawić, a potem zrzucamy je w krzakach i przemy do góry na Malbun. Ciężko...
Na dodatek po 200 metrach podjazdu strzela mi... dętka w tylnym kole. Nie, nie ta rozcięta opona (którą przełożyłem na przód, żeby była mniej obciążona), tylko dobra dętka w dobrym kole! Powietrze uchodzi z głośnym sykiem. Stajemy w cieniu czyjegoś garażu i bierzemy się za naprawę. Okazuje się, że... urwał się wentyl! :P No to wymieniam dętkę. W międzyczasie wracają właściciele garażu, ale są bardzo mili, a nawet na koniec naprawy częstują nas lodami. Wow! :)
Dalsza jazda na biga już bez przygód, tylko coraz cięższa. Pod koniec trzyma 11-14%. Na górze znów spore miasteczko, ale tym razem wyraźnie o charakterze kurortu. Po drodze łapiemy też liechtensteiński zasięg komórkowy i... okazuje się, że jest on na warunkach unijnych! Czyli wszystko gratis! Wow!! :D
Zjazd już dużo chłodniejszy, bo zbiera się na burzę. Na dole mamy zaledwie 25 stopni :P Zbieramy bety i lecimy po zakupy. Niestety prawie wszystkie sklepy czynne do 17, a jest 17:10... Znalazł się jeden rodzynek - Denner Satellit czynny do 21. Uff, bo mieliśmy resztkę żarcia, a jutro niedziela i wszystko geschlossen ;) Podczas zakupów rozpętuje się burza jak sto diabłów. Wieje, leje, trochę grzmi. Najpierw czekamy w sklepie, a potem przenosimy się naprzeciwko pod duży dach muzeum. Tam jemy po kanapce i w międzyczasie burza przechodzi w kapuśniaczek. Więc ostatnie 5km na kemping w Buchs po szwajcarskiej stronie jest już znośne.
A kemping okazuje się... normalny. Tzn. REWELACYJNY jak na szwajcarskie standardy. Jest zadaszenie ze stolikami i krzesłami, jest kuchnia (lodówka, naczynia, mikrofala, prąd, tylko kuchenki elektrycznej brak), jest w miarę dobre wifi! I nie jest bardzo drogo jak na Szwajcarię, bo 29CHF plus po franku za prysznic. Może nie super tanio, ale bywało już znacznie drożej, a standardu takiego jak tu, nie było dotąd nigdzie! :D To otwiera zupełnie nowe możliwości! Zwłaszcza, ze jutro i pojutrze ma padać! Aż się prosi o dwudniowy rest tutaj i potem dalszą jazdę! Jeszcze się waham, decyzję podejmę po porannym bigu... Dobranoc ;)
Po drodze szukaliśmy jeszcze sklepów rowerowych w nadziei kupna nowej opony. Znaleźliśmy trzy, z czego jeden już zamknięty (w sobotę czynny do 12), a w dwóch pozostałych nie mieli żadnych bezdrutowych Schwalbe. Jeszcze nie jestem w desperacji, więc odpuszczam na dziś, może uda się kupić w poniedziałek tu lub w Niemczech. Bo w międzyczasie rozważam dwudniowy rest przed dalszą częścią wyprawy - czas na wykurowanie bolącego tyłka i nabranie ochoty na dalszą jazdę. Tylko że taki rest warto robić w fajnym miejscu, a kempingi szwajcarskie są delikatnie mówiąc... churowe. Więc szukałem czegoś pod dachem, ale ceny zabijają. Jest dokładnie jedno miejsce (już w Austrii), na które mnie stać - jest pralka, wifi i kuchnia, i cena 73 EUR za 3 noce. Biorę to pod uwagę. Jak również powrót z Serweczem do Augsburga na 2-3 dni, zrestowanie, zakupienie opony przez internet i podjęcie trasy od strony Innsbrucku. Cały dzień biję się z myślami...
Równocześnie jedziemy sobie ścieżkami... dla rolkarzy wzdłuż Renu (bo ścieżki rowerowe też są, ale nie zawsze asfaltowe, a rolkowe to gwarancja asfaltu - odkrycie tej wyprawy! ;) Wreszcie docieramy do Liechtensteinu. Generalnie nic się nie zmienia, poza pogodą. Robi się upał. A za chwilę zaczynamy biga. Oczywiście :P
Ok 150 m podjeżdżamy z sakwami, bo na dole nie ma bezpiecznego miejsca, by je zostawić, a potem zrzucamy je w krzakach i przemy do góry na Malbun. Ciężko...
Na dodatek po 200 metrach podjazdu strzela mi... dętka w tylnym kole. Nie, nie ta rozcięta opona (którą przełożyłem na przód, żeby była mniej obciążona), tylko dobra dętka w dobrym kole! Powietrze uchodzi z głośnym sykiem. Stajemy w cieniu czyjegoś garażu i bierzemy się za naprawę. Okazuje się, że... urwał się wentyl! :P No to wymieniam dętkę. W międzyczasie wracają właściciele garażu, ale są bardzo mili, a nawet na koniec naprawy częstują nas lodami. Wow! :)
Dalsza jazda na biga już bez przygód, tylko coraz cięższa. Pod koniec trzyma 11-14%. Na górze znów spore miasteczko, ale tym razem wyraźnie o charakterze kurortu. Po drodze łapiemy też liechtensteiński zasięg komórkowy i... okazuje się, że jest on na warunkach unijnych! Czyli wszystko gratis! Wow!! :D
Zjazd już dużo chłodniejszy, bo zbiera się na burzę. Na dole mamy zaledwie 25 stopni :P Zbieramy bety i lecimy po zakupy. Niestety prawie wszystkie sklepy czynne do 17, a jest 17:10... Znalazł się jeden rodzynek - Denner Satellit czynny do 21. Uff, bo mieliśmy resztkę żarcia, a jutro niedziela i wszystko geschlossen ;) Podczas zakupów rozpętuje się burza jak sto diabłów. Wieje, leje, trochę grzmi. Najpierw czekamy w sklepie, a potem przenosimy się naprzeciwko pod duży dach muzeum. Tam jemy po kanapce i w międzyczasie burza przechodzi w kapuśniaczek. Więc ostatnie 5km na kemping w Buchs po szwajcarskiej stronie jest już znośne.
A kemping okazuje się... normalny. Tzn. REWELACYJNY jak na szwajcarskie standardy. Jest zadaszenie ze stolikami i krzesłami, jest kuchnia (lodówka, naczynia, mikrofala, prąd, tylko kuchenki elektrycznej brak), jest w miarę dobre wifi! I nie jest bardzo drogo jak na Szwajcarię, bo 29CHF plus po franku za prysznic. Może nie super tanio, ale bywało już znacznie drożej, a standardu takiego jak tu, nie było dotąd nigdzie! :D To otwiera zupełnie nowe możliwości! Zwłaszcza, ze jutro i pojutrze ma padać! Aż się prosi o dwudniowy rest tutaj i potem dalszą jazdę! Jeszcze się waham, decyzję podejmę po porannym bigu... Dobranoc ;)
- DST 80.51km
- Teren 0.50km
- Czas 04:46
- VAVG 16.89km/h
- VMAX 76.89km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 1391m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!