Informacje

  • Wszystkie kilometry: 226960.10 km
  • Km w terenie: 5432.61 km (2.39%)
  • Czas na rowerze: 457d 00h 42m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:61874.99 km (w terenie 1090.17 km; 1.76%)
Czas w ruchu:3444:56
Średnia prędkość:17.96 km/h
Maksymalna prędkość:78.01 km/h
Suma podjazdów:862546 m
Liczba aktywności:727
Średnio na aktywność:85.11 km i 4h 44m
Więcej statystyk
Środa, 7 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Użytkowo, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 26, restowo-przemieszeniowy

Rano o dziwo nie padało, ale prognoza była fatalna. Więc zdecydowałem się na wymyślony wczoraj manewr, tj: skoro ten kemping jest słabiutki i drogi, a pogoda nie rozpieszcza, to przemieszczam się pociągiem do Vipiteno. Stamtąd mogę stacjonarnie zrobić dwa bigi, a potem ruszyć dalej. W ten sposób zamiast czekać na pogodę w Bolzano, a nazajutrz jechać przez Pennes, zrobię Pennes i Monte Giovo jednego dnia i będę gotów do ruszenia wraz z poprawą pogody. Tak przynajmniej wygląda plan.

Zwijam się więc zupełnie bez pośpiechu, na luziku, próbując dosuszyć namiot. Bezskutecznie, aczkolwiek jak go w końcu zwijam, to nie jest całkiem mokry, a jedynie wilgotny. Sukces! :P Kemping opuszczam o 10:45 :P

Na początek zakupy w Eurosparze (jest tu parę rzeczy, których nie ma w dyskontach, a tym bardziej w Polsce, więc wykonam mały mrówczy import :P), potem w Acqua e Sapone (j.w), potem jeszcze zwiedzam Aldiego, bo dotychczas w żadnym włoskim Aldim nie bylem, nawet nie wiedziałem, że tu są! Ale akurat Aldi nie zaskoczył niczym szczególnym, asortyment podobny do Lidla tylko ciut uboższy. Wreszcie idę na od dawna zasłużoną pizzę. Z karczochami i pomidorami, mniam! :)

Doczekawszy się pociągu (od rana nie wiedzieć czemu nie jeżdżą, pierwszy jest dopiero o godz. 13) zmierzam na dworzec. Podróż przebiega bez przygód i o 14:30 jestem w Vipiteno. Tu już pada. Ledwo mży, ale jednak. Po kolejnych zakupach (tym razem Lidl, do którego w Bolzano było akurat bardzo daleko), zmierzam już na sucho na kemping. Padają pojedyncze krople od czasu do czasu, więc idzie żyć.

Prosta kreska to pociąg.

Kemping dość przyjemny, wśród drzew, z trawą, a nie błotem, dostępem do prądu w pobliżu namiotu i przyzwoitymi sanitariatami. Jest tez wifi, stoliki z ławkami i zadaszona świetlica, ale dziś akurat zajęta jakąś imprezą. No i jest niemal dwa razy taniej niż w błocie w Bolzano! Tam nocleg kosztował 20,50 EUR, tutaj 12 :) Zostaję do piątku! :P

Czas do wieczora schodzi mi na czynnościach obozowych, jedzeniu, słuchaniu książki, przeglądaniu netu. Dobrze sobie czasem odpocząć :) Aha, no i co chwilę pada, raz słabiej, raz mocniej, ale pada. Więc głownie siedzę w namiocie, co może nie jest bardzo wygodne, ale zawsze to odpoczynek :)
A jutro ponoć pogoda ma się poprawić :)

  • DST 18.56km
  • Teren 0.72km
  • Czas 01:06
  • VAVG 16.87km/h
  • VMAX 34.77km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 88m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 6 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 25, dolina, która mówi NI

Lavis - Mezzolombardo - Cles - Val di Non (dolina, która mówi NI) - Fondo - Passo delle Palade (BIG) - Fondo - Passo della Mendola - Bolzano.


Początek w ładnym słońcu, ale na szczęście nie w upale. Po zakupach pieczywa w Poli Markecie (ile jest tych sieci marketów we Włoszech? Chyba najwięcej ze wszystkich krajów, w jakich byłem!) podjeżdżam sobie spokojnie w stronę Val di Non. Potem się zorientowałem, że mogłem cały ten odcinek oszukać pociągiem, ale w sumie po co? Mam cały dzień do dyspozycji :)
Od Palade deszcz. Czasem burza z gradobiciem, czasem tylko leciutkie siąpienie, ale na szosie leżały prawdziwe zwały bryłek lodu wielkości orzechów laskowych! Dobrze, ze mnie nie dopadło, bo kompletnie nie było się gdzie schować, a taki grad może być wręcz niebezpieczny!

Na kempingu Moosbauer w Bolzano (drogim i mało fajnym) straszne błoto, a dookoła namiotu jezioro. Zaczęło już mi wciekać pod podłogę! :/ Dobrze, że mam footprinta, bo ta leciutka podłoga na bank by przemiękła.
Leżę w namiocie w niewygodnej pozycji i piszę te słowa, więc bardziej szczegółowa relacja kiedy indziej lub wcale ;)
  • DST 100.25km
  • Teren 0.30km
  • Czas 05:28
  • VAVG 18.34km/h
  • VMAX 55.88km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1808m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 5 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 24

Ciężko było wstać po wczorajszej uczcie, oj ciężko! 3 radlery wieczorem też nie pomogły, nawet mnie rano lekko głowa bolała ;)

Ale jakoś poszło, ośle. Oczywiście od rana było bardzo ślamazarnie. Plan był taki, że jemy śniadanie (czytaj: słodycze, bleh!), trochę się jeszcze socjalizujemy i po wczesnym lanczu ruszamy - ja rowerem, oni kamperem na tygodniowe wakacje w Dolomity. Ale jak lekko po 9 śniadania jeszcze nie było, to stwierdziłem, że na lancz nie będę czekał, bo mnie potem w drodze noc zostanie :P Więc jak wreszcie zjedliśmy te brioszki i pączki (i melona na pocieszenie), to było po 10 i powiedziałem, że się zbieram. Udało się ruszyć o 11. Masakra! :D

Początek doliną Adygi wśród sadów jabłkowych (nie omieszkałem skosztować :P), ale od miejscowości Aldeno już solidna bigowa orka z nachyleniami 8-10%. Na dodatek w pełnym słońcu. Ciężko szło. Postoje co 350 metrów jakoś tak same wychodziły, ale na szczęście jak minąłem kotę 800 to weszło trochę chmur, zrobiło się niecałe 30 stopni i resztę wciągnąłem zaledwie z jednym postojem, na którym na dodatek trochę zmarzłem :P

Na Monte Bondone byłem o godz. 16. Na górze miasteczko, składające się głownie z hoteli, parkingów i restauracji. Trochę dziwne, bo nie widziałem wyciągów. Ale pewnie były, tylko nie rzuciły mi się w oczy ;)

Zjazd do Trento bardzo kręty, więc nie poszalałem. Końcówka znów doliną Adygi, ale tym razem zaczęło silnie wiać z boku i wyraźnie zbierało się na burzę. Nawet trochę popadało, ale szczęśliwie akurat podjechałem pod Eurospina na wieczorne zakupy. Jak wyszedłem, to było już po krzyku. Stamtąd już tylko 3 km na kemping Moser.


Nocleg jak dla mnie bardzo fajny. Oprócz mnie są tylko 3 osoby, teren lekko zaniedbany (nieskoszona trawa, wala się trochę gałęzi), ale: w łazienkach czyściutko, na polu jest prąd oraz są stoliki i krzesła, więc takowy zestaw sobie postawiłem przy skrzynce z prądem koło namiotu i korzystam :)
Ogólnie kemping Albergo Moser bardzo mi się podoba, jedyna poważniejsza wada, to to, że leży między ruchliwą szosą, a torami kolejowymi. Cicho nie jest, ale bywało już, że nocowałem w takich warunkach i po dniu jazdy rowerem raczej nie było problemu ze snem :)
  • DST 73.90km
  • Czas 04:32
  • VAVG 16.30km/h
  • VMAX 60.67km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 1660m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 4 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 23

Baitoni - Storo - Passo Ampola (tu zostawiam bagaże) - Passo Tremlazo (BIG, robię świetny czas, ponad 900 metrów biga w 1h 10 min, średnio 860 m/h, chyba wreszcie przyszła forma - wyprzedziłem na podjeździe wszystkich, w tym kilku szosowców i jednego gościa na rowerze elektrycznym!!) - Passo Ampola - Mezzolago - Riva del Garda (nieprzyjemny, szutrowy zjazd) - Passo San Giovanni (okropna, ruchliwa szosa w pełnym słońcu i ze znacznym nachyleniem. No i zakazem dla rowerów, słabo się jechało :P) - Mori.


No i wreszcie jestem u Andrei i Massimo - poznaliśmy się na dzikim noclegu podczas mojej majowej wyprawy i wreszcie skorzystałem z zaproszenia. Super! :D A jeszcze szykuje się niezła biesiada z grillem, radlerami (które przywiozłem z Riva del Garda) i innymi pysznościami! :D
  • DST 80.33km
  • Teren 2.40km
  • Czas 04:26
  • VAVG 18.12km/h
  • VMAX 57.70km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1659m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 3 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 22, lajcik

Rano na szczęście nie było śladu po wczorajszej niepogodzie. Piękne słoneczko i jeszcze piękniejsze góry wokoło. Aż dziwne, że wczoraj nie zauważyłem, jak tu jest ładnie ;)

Śniadanie w schronisku typowo włoskie: sucharki z masłem i dżemem. W opcji była jeszcze nutella :P Startuję o 8:40. Pierwsze metry wchodzą jak w masełko, ale po 2 km, na samej przełęczy Crocedomini okazuje się, że dalsza droga jest szutrowa. No trudno, oczywiście jadę - gdzieś tam w końcu jest mój big! ;) Na szczęście szuter nie był tak błotnisty jak mógł być po wczorajszej ulewie, więc jakoś poszło. Wreszcie za kolejną przełęczą wrócił asfalt, a potem był big. Gdzieś... na zjeździe :P No, ale potem był kolejny podjazd i kolejny odcinek szutru, więc w sumie big mógł być gdziekolwiek, z każdej strony było równie upierdliwie ;)

Potem wreszcie na stałe asfalt i zjazd. Z tym, że zjazd dość stromy i wąski, a asfalt fatalny. W zasadzie bardziej gruzy niż nawierzchnia. Zjazd w związku z tym bardzo męczący, do Bagolino docieram marząc o odpoczynku dla dłoni i o drugim śniadaniu. Ale jakoś tak wyszło, że bez jedzenia dojechałem aż na kemping Miralago nad Lago d'Idro. Fakt, że absolutna większość w dół, ale było i kilka podjazdów.

Na kempingu wreszcie po 2,5 doby wożenia totalnie mokrego namiotu mam jak go rozbić i wysuszyć. Na szczęście nie zapleśniał, ani nic takiego. Po ustawieniu obozowiska, zjedzeniu i napiciu się kawy ruszam na drugiego biga dzisiaj, czyli Rifugio Alpo. Big krótki, tylko 10,5 km, super! I tylko 1100 metrów podjazdu! Oo, to oznacza średnie nachylenie ponad 10%. Oj, będzie się działo! ;)

Ale okazało się, że big wszedł mi jak masełko, a najlepiej mi się podjeżdżało fragmenty o nachyleniu 15% :P Po 1:40h jestem na górze, oglądam jak bardzo nic tam nie ma i ostrożnie zjeżdżam. Droga jest bardzo stroma, wąska i kręta, ale przynajmniej nawierzchnia przyzwoita. Na kempingu jestem o 16 - fajrant! :)


Szkoda tylko, ze kompletnie nie ma na czym ani przy czym usiąść. W końcu wyszło tak, że piszę te słowa siedząc na ziemi oparty o drzewo, a komp stoi na pożyczonym, bardzo krzywym krześle, które absolutnie nie nadaje się do siedzenia, ale od biedy nadaje się na pulpit :P
  • DST 72.25km
  • Teren 6.50km
  • Czas 04:29
  • VAVG 16.12km/h
  • VMAX 54.26km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1705m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 2 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 21, wodna masakra

Wstałem jak panisko o 7:15, a tu burza. Wali piorunami, leje. No nieźle, porannej burzy to dawno nie widziałem :)
Do 8:30 się krzątałem, ale że dalej lało, to zasiadłem z kompem. Potem śniadanie, aż tu nagle o 9:30 wyszło słońce. I to od razu solidne. Wow! Więc to jest ta słynna zmienność aury w górach! :) No to szybko się pakuję i parę minut po 10 ruszam.

Ostry zjazd do miasteczka Ponte di Capo (szczęście, że nie musiałem tego wczoraj podjeżdżać!), parę kilometrów po płaskim i jest Lidl. A że teraz dwa dni bez sklepu, a potem niedziela, więc niestety muszę zrobić większe zakupy mimo, że przede mną bodaj najdłuższy (w sensie różnicy wzniesień) podjazd wyprawy, czyli prawie 1900-metrowy big Giogo di Baia (wys 2162). No trudno, będzie bardziej "honornie" ;)

Ruszam obładowany o 11:40 i oczywiście robi się upał. A że wszystko mokre po burzy, więc wilgotność powietrza wynosi chyba ze 110% ;) Dosłownie spływam strumieniami potu na podjeździe. I tak aż do ok 1200m npm, bo tam... pogoda gwałtownie się psuje. Zaczyna w oddali grzmieć, a wkrótce potem i lać się na łeb. Na szczęście bez burzowego wiatru, chociaż tyle. Kompletnie nie ma się gdzie schować, więc naparzam pod górę. I dalej spływam strumieniami, tylko już nie potu ;) W sumie to nawet dobrze się jechało, a na pewno dość szybko - w tych warunkach postoje wykluczone :P

Po drodze jeszcze martwią mnie regularnie powtarzające się znaki, że droga na biga jest zamknięta. I wyraźnie napisane, że również dla rowerzystów. Hmm... i tak nie ma innej drogi, jadę :P

Na wysokości 1550m leje już niewąsko i okazuje się, że droga jest w remoncie. Tyle że prawie skończonym. Jeden pas ma już nowy asfalt, a na drugim właśnie kładą. Aż skwierczy w tym deszczu! :) Więc bez problemu się przebijam wśród pobłażliwie mi się przyglądających robotników. Dobrze, że to nie Holandia, tam by mnie chyba kurwa pobili za to, że tu jadę! :D

W tej całej masakrze przyświeca mi jedna myśl: na wysokości 1850 m npm jest schronisko, które oferuje noclegi. Przynajmniej tak napisano na ich stronie. Więc byle do schroniska. Jak nie będzie miejsc, to może dadzą podłogę, a jak nie, to chociaż się wysuszę i ogrzeję, zanim ruszę dalej lub zabiwakuję na dziko. No i wreszcie jest schronisko Bazena. Nadal leje jak z cebra, więc stawiam rower pod daszkiem i uderzam do środka na kawę.


Kawa jak zwykle we Włoszech pyszna i tania, a schronisko ok. Miejsca też są. Co prawda nietanio (35 eur), ale w takich warunkach, kto by narzekał! Zresztą drogo to też nie jest, zwłaszcza za pokój prywatny z łazienką i bez rezerwacji. Po godzinie, gdy deszcz nie ustaje, a nawet się rozkręca, decyduję, że zostaję. Wifi jest co prawda marne, a zasięgu komórkowego nie ma wcale, ale ważne, że sucho i ciepło :)



Dobranoc ;)
  • DST 33.48km
  • Czas 03:02
  • VAVG 11.04km/h
  • VMAX 52.47km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 1534m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 1 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 20, leń-ino

Strasznego lenia dziś miałem i to się zemściło. Ale po kolei

Wstałem o 6:30, wyjechałem o 9 (pierwszy leń, choć na usprawiedliwienie mam, że miałem nadzieję na wysuszenie namiotu, bo straszna rosa była w nocy; oczywiście nic z tego nie wyszło, bo czekałem na zacienionym zboczu doliny, więc namiot zwinąłem totalnie mokry), potem po 15 km w dół doliny postój pod supermarketem, żeby się zaopatrzyć. Postój oczywiście dłuższy niż to konieczne. Ruszam dalej lekko po godz. 10 (drugi leń). Miałem jechać przez Mortirolo (krócej, ale więcej podjazdów), ale coś mi morale siadło tuż przed tym rzeźnickim podjazdem i z ulgą przyjąłem tabliczkę, że szosa jest oficjalnie zamknięta z powodu remontu. Rowerem na pewno by się przejechało, ale wymówka była dobra (trzeci leń).

Do Tirano docieram już w niezłym gorącu (pod 30 st) i jakoś opieram się pokusie pojechania do Lidla (niby zapasy już mam, ale zawsze miło odwiedzić włoski Lidl :P). Za to podbieram dwa jabłka z rozległych sadów w okolicy i zaczynam podjazd na Aprica o 11:40 (czwarty leń).

Podjeżdża się nawet dobrze, bo praktycznie cały czas w cieniu. Rewelacja, bo w słońcu jest już dobrze ponad 30, a w cieniu 22 :) Aprica wchodzi dość łatwo, a na górze raczę się lodami z supermarketu. Niestety marnie wybrałem. Miały być takie mrożone "czekoladki" kawowe w polewie czekoladowej, a były raczej bezsmakowe :/

Potem zjazd słabej jakości szosą do Edolo. Tu już solidny upał i zakupy na kolację w Eurospinie (tu się już trochę eurospiałem i powiedzmy, że nie zamarudziłem specjalnie). Jako że dziś śpię na kwaterze z booking (nigdzie w zasięgu nie ma kempingu), a kwatera owa nie ma kuchni, to zaopatruję się w kolację na zimno: burrata i coppa stagionata. Do tego konserwowe peperoni ze słoika. Niby na zimno, ale nie narzekam - to jedne z najpyszniejszych produktów na świecie :)

Potem jeszcze prawie godzina kulania się najpierw w dół, a potem czechami na start biga, czyli Passo del Vivione. Tu kitram rzeczy w jeżynach (mam teraz całe nogi podrapane :P) i o godz. 16 (!) ruszam na biga. A tu - bagatela - 1300 metrów podjazdu trza sieknąć...

Myślałem, żeby to wciągnąć na dwa razy, ale niestety morale mi ponownie siadło po tym, jak na zakręcie wąskiej drogi spotkałem ciężarówkę z naprzeciwka i musiałem się zatrzymać, żeby ją przepuścić. A jak się już zatrzymałem, to postój :P Po raptem 300 podjechanych metrach. I tak już było do końca. Łącznie zrobiłem chyba ze 4 postoje i tak strasznie mi się nie chciało podjeżdżać, że hej (piąty leń).

Wreszcie dotarłem na przełęcz tuż po godz. 18. Jeszcze na górze nie mogłem się zebrać na zjazd i suszyłem się z potu w słońcu (szósty leń). Wreszcie ruszyłem, a zjazd długi i niezbyt szybki, bo wąski, kręty i wyboisty. Przy bagażach byłem o 18:50, a o 19 ruszyłem na kwaterę. Dotarłszy na miejsce wskazane w booking o 19:15 nie widzę niczego, co by przypominało "agriturismo" (jestem w centrum miasteczka), ani w ogóle żadnego miejsca wyglądającego na przyjmujące gości. Na dodatek mam resztkę baterii w telefonie i... brak zasięgu! Zasięg po chwili się jednak znajduje, więc dzwonię do gospodarza. Tłumaczę mu gdzie jestem, a on mówi, że to nie tam. Że do niego to jeszcze z 5 km. Że co kurwa?! W którą stronę?! Sprawdzam na mapach google, okazuje się, że... pod górę! 350 metrów pod górę! Tu już nie zdzierżyłem i mówię, że w tej  sytuacji rezygnuję z noclegu. Myślę sobie, że albo coś trafię tutaj albo nawet wolę sobie znaleźć w dolinie miejsce na dziko niż podjeżdżać taki hektar. Właśnie miałem żądać zwrotu kasy (w końcu to oni źle oznaczyli miejsce!), kiedy gospodarz zaoferował się, że przyjedzie po mnie samochodem. A, to inna rozmowa. Umówiliśmy się na stacji kolejowej, którą znalazłem w 5 minut i czekam. Faktycznie przyjechał po kwadransie, jak obiecał i to vanem, więc rower i bagaże weszły bez problemu :)



I faktycznie jeszcze cholernie daleko do niego było, całe szczęście, ze przyjechał, bo sam w życiu bym tu nie dał rady dojechać! Na kwaterę docieram lekko po godz. 20. Co za dzień...
Sama katera zwyczajna, a nawet może spartańska, ale gospodarz bardzo miły. I ma psa, który się wabi "Kundelek" (po polsku, ale z akcentem na pierwszą sylabę!) :D
  • DST 117.68km
  • Teren 0.30km
  • Czas 06:16
  • VAVG 18.78km/h
  • VMAX 66.02km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 2193m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 31 lipca 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 19

Dziś od rana miałem skok w bok na biga Fluelapass. Wstałem o 6, ale jakoś tak się ślimaczyłem, że wyjechałem dopiero o 7:45, mimo że nie zwijałem obozu. Masakra! O dziwo potem okazało się, że czasu na przejechanie dziennej trasy wystarczyło spoko.

Pierwsze 7 km to dalsza jazda w dół doliny, ale tym razem już "prawidłowo" pod wiatr (lekki). W Susch odbiłem w lewo na przełęcz. Jechało się dobrze. Jeden postój na 1000m podjazdu to raczej spoko wynik jak na mnie. Było chłodno, na dole 14 st, na górze 11, więc na podjazd idealnie. Gorzej, że jak się zameldowałem na górze, to... zaczęło padać. Lekko, ale konsekwentnie. Ale co zrobisz, jak nic nie zrobisz? (jak mówi Serwecz) ;) W Susch (jak sama nazwa wskazuje ;) lało już konkretnie. Na koniec zjazdu stanąłem w Coopie w Zernez z mocnym postanowieniem, że ostatnie monety frankowe (miałem tego aż 8,50!) wydam na ovomaltynę (rodzaj nutelli, ale z czymś chrupiącym w środku - pyszne! I dostępne tylko w Szwajcarii oraz wybranych sklepach w Niemczech i Francji) i chleb. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że chleb kosztuje tutaj... 1,15 CHF. Do tej pory normą były 3-4! Łaziłem po sklepie, próbując znaleźć coś, co by mi się przydało i kosztowało 3 franki, ale nic nie znalazłem. W końcu stwierdziłem, że trudno, poleżą do następnej okazji.

Tymczasem padało przez cały zjazd i po powrocie na kemping również. Na szczęście przed wyjazdem schowałem prawie suche ciuchy do namiotu, więc nie zamokły. Ale namiot już tak, oczywiście. Zwinąłem więc obóz, w tym mokry namiot i pojechałem do kuchni, gdzie miałem zostawione w lodówce całe żarcie. Zjadłem resztkę wczorajszej paelli, spakowałem pozostałe rzeczy i w drogę. Była 11:45 i chwilowo nawet nie padało...

Początek dalszej trasy to pierwsza połowa podjazdu na Ofenpass, która to przełęcz mam już zaliczoną z dwóch stron, ale trudno, ten kawałek trzeba podjechać. Ciekawe, czy tunel, który prowadzi z połowy podjazdu na włoską stronę, ma zakaz dla rowerów... Z 400 m podjazdu ok 2/3 przejechałem po tylko mocno mokrej szosie, ale resztę już w deszczu. Również zjazd przed tunelem był na mokro. A tunel oczywiście z zakazem! Napisano, że złapany rowerzysta zapłaci 200 CHF kary przy pierwszym przewinieniu i... 1000 przy recydywie! Niezła sumka! Ale napisali też, że kursują tu specjalne "shuttlebusy" dla rowerzystów i podali rozkład jazdy. Najbliższy za godzinę. Tragedii nie ma, jakoś przeczekam, jest daszek... Ledwie zacząłem się ubierać cieplej na czekanie, a tu wola mnie ktoś, kto się okazuje kierowcą takiego shuttlebusa i mówi, że odjeżdża, jak tylko światło zmieni się na zielone, więc, żebym wskakiwał! A światło dlatego, że tunel jest bardzo wąski i obowiązuje ruch wahadłowy. No to wskakuję, cena przejazdu 6 EUR lub 6 CHF. Szkoda, że zostały mi tylko 3 CHF... W tym pośpiechu nie udało mi się dogrzebać do moich skitranych w sakwie drobnych euro, których było na pewno ponad 3. Pewnie by przyjął 3CHF+3EUR, ale cóż, stało się, zapłaciłem w euro. Potem się zresztą okazało, że ta kasa to nie dla niego. Po włoskiej stronie jest bramka (która wygląda tak, jakby sam przejazd przez tunel był płatny) i to właśnie tam pobiera się tę kasę. Więc co ma z tego ten kierowca (wyglądał na prywatną firmę, a nie część "konsorcjum autostradowego"), to nie mam pojęcia. Ale pewnie ma działkę od tych bramkowych, bo żadnej dodatkowej kasy za bilet od nas - obecnych na pokładzie rowerzystów - nie wziął.

Po włoskiej stronie wyraźnie cieplej i nie pada. Nawet słoneczko trochę prześwieca - wiadomo, słoneczna Italia! :)

Dalsza droga to długa seria półtuneli wzdłuż jeziora zaporowego Lago di Livigno, a potem samo miasteczko Livigno - typowy kurort nieróżniący się specjalnie od szwajcarskich. A potem się już naprawdę ładnie rozpogodziło, zrobiło się wręcz gorąco, więc... zacząłem podjazd na biga :P

Passo del Foscagno mieliśmy robić, gdy byłem w Alpach w roku 2008 z Transatlantykiem i Wilkiem. Niestety na poprzedniej przełęczy (Forcola di Livigno) zatrzymał nas pięciometrowy śnieg i w ogóle nie dotarliśmy pod Foscagno. Ale tym razem spoko - gorąco, wiatr w ryj, ale wjechać muszę! Podjazd jeszcze z dwustumetrowym zjazdem pośrodku, na którym schowało się słońce i natychmiast zrobiło się znów 15 stopni, ale cóż mnie już mogło zatrzymać! ;) Oczywiście wjechałem, a zemsta była słodka! :)

Potem jeszcze dłuuugi zjazd do Bormio (z długimi i denerwującymi wypłaszczeniami, na których się pociłem, bo na samym zjeździe było zimno, więc ubrałem się ciepło) i wreszcie kemping Cima Piazzi w Cepina.


Fajnie wygląda, bo drewniany budynek główny z belek oraz tarasowaty układ pola są dość widowiskowe, ale standard raczej przeciętny. W szczególności ciężko o prąd, bo z żadnej piazzoli, która mi zaproponowano nie da się dostać do skrzynki. Ale niech tam, w Szwajcarii też były problemy z prądem, a sobie radziłem :) Cena 15 EUR plus 1 EUR za prysznic. Dość drogo, ale w końcu to alta stagione ;)


  • DST 110.10km
  • Czas 05:48
  • VAVG 18.98km/h
  • VMAX 57.28km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 2159m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 30 lipca 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 18

Wczoraj późnym wieczorem kupiłem z trudem przez internet bilet na strasznie drogi szwajcarski pociąg (37 CHF z rowerem) i dziś o 8 byłem na dworcu w Buchs. Pociąg odjechał jak w zegarku (szwajcarskim) i takoż przyjechał do Churu. Przesiadka i dalej jak w zegarku do Tiefencastel. Może i drogo, ale oszczędził mi cały dzień jazdy, więc w sumie finansowo wyszło w najgorszym razie na zero (brak kosztów noclegu i żarcia), a czasowo i "zmęczeniowo" jestem dzień do przodu.

Z Tiefencastel ruszam na bardzo długi (niemal 40 km) pojazd na Julierpass (big). Ciągnął się strasznie, ale wreszcie o 14:30 melduję się na górze. W sumie nieźle się zmachałem, forma po reście wcale nie jakaś rewelacyjna :/ No, ale jestem, a dalej już tylko w dół :) Kawałek za St. Moritz (strasznie "posh" jest to miasteczko, zwłaszcza teraz, w sezonie!) robię zakupy w Aldim, gdzie nawet mają wifi (trzeba się wypowiadać z numeru telefonu). Piję też kawę mrożoną własnej roboty (w końcu właśnie kupiłem litr mleka! ;) jem ciastko czekoladowe i hajda dalej. A tu poezja smaku, bo mam leciutki zjazd doliną górnego Innu i... solidny wiatr w plecy. Rzadkie zjawisko w Alpach (z reguły wieje w górę doliny), więc korzystam i lecę. 30 kmh nie schodzi z licznika :)



Na kempingu Cul w Zernez jestem lekko po 17. Byliśmy tu z Markiem i Wilkiem 10 lat temu (i pamiętam, że oszukali nas na rozliczeniu, bodaj, że zapłaciliśmy za samochód czy przyczepę, mimo ze mieliśmy tylko rowery i 2 namioty, połapaliśmy się już po fakcie) , ale zmieniło się wszystko - kemping jest teraz ogromny! I wcale nieźle wyposażony - mają kuchnię z palnikami gazowymi, lodówką i zamrażarką, małą świetlicę, wifi... Tylko prąd jest mocno racjonowany. W łazienkach zero gniazdek! W końcu znajduję jedno w świetlicy i zostawiam tam faja do ładowania. Komórkę naładuję w nocy z power banka. Będzie dobrze :)

No i mam swój prywatny stolik z ławką, bo jakoś tak pusty stał, jak przyjechałem, więc rozbiłem się tuż obok i okupuję non stop :)
Wifi, choć nie jest demonem szybkości, to bez problemu tu sięga, więc jest fajnie :)

A, i widziałem tu Wielki Tenis*, ale niestety nie miałem przy sobie komórki, żeby zrobić zdjęcie :(

*mały chłopiec z piłką o wyglądzie tenisowej, ale wielkości takiej od siatkówki. Czad! :)
  • DST 84.01km
  • Czas 04:46
  • VAVG 17.62km/h
  • VMAX 72.00km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1554m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 29 lipca 2019 Kategoria !Surlier, Użytkowo, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 17, restowy

Dzień restowy co się zowie! Miałem tyle spraw do załatwienia, że głowa mała! Ale wszystko się udało! :)
Rano udało mi się podrzucić jakiejś miłej starszej pani (oczywiście Włoszce nie Szwajcarce :p) na kempingu ręcznik do prania (reszta ciuchów czysta, ale zwykłego ręcznika nie da się sensownie uprać ręcznie, a już zaczynał śmierdzieć, a pralka okazało się, że jednak jest), więc pierwszy problem z głowy.
Potem wyruszyłem w poszukiwaniu opony. Łatwo nie było. Od rana czynny był tylko jeden sklep (w typie Decathlonu) i mieli wyłącznie Marathon Plus Tour za 50 CHF albo jakiś nołnejm za 25. Plus toura nie chcę, bo strasznie ciężki i drogi, a nołnejma strach kupić. Więc zrobiłem tylko jeszcze zakupy pyszności w Aldim i wróciłem na kemping na lunch. Resztę sklepów otwierali o 13:30-14 (a niektóre są w ogóle nieczynne w poniedziałki!). Dziwny zwyczaj, ale na szczęście miałem czas poczekać.

Po południu odwiedziłem jeszcze 5 sklepów. O Marathon Supreme nigdzie nawet nie słyszeli (!!). Oferowali mi różne Maxxisy, Vittorie i inne dziwne rzeczy, ewentualnie Schwalbe Delta Cruiser za 25 CHF. Te ostatnią z bólem bym wziął, ale postanowiłem sprawdzić wszystkie sklepy. Kiedy zostały mi już tylko dwa w szerokiej okolicy, w piątym (!) sklepie dostałem... zwykły Marathon. Nie jest to szczyt marzeń, ale jednak solidny numer dwa po Supreme, więc jak się nie ma co się lubi... Plus taki, że chociaż trochę tańszy niż byłby Supreme gdyby był dostępny, bo zwykły Marathon jest drutowy. Cena 36 CHF. W sumie chyba porównywalna z resztą świata, a że na tej oponie można ujechać daleko, więc nie narzekam. Założyłem, działa. Jutro rano w drogę! :)


  • DST 17.10km
  • Teren 0.40km
  • Czas 00:55
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 32.17km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 84m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl