Bałkany, dz. 16, wietrzny piątek trzynastego
Dziś miał być ciężki dzień, a był jeszcze cięższy, a to ze względu na wiatr. Dobrze, że byłem zrestowany i w sumie niespecjalnie go poczułem :)
Start od razu solidny, bo na wyjeździe z Serres zrobiło się 14%! Na szczęście na krótko. No i chłodno tez nie było, o 8 rano 22 stopnie! Na szczęście szybko zdobywałem wysokość (nachylenia ustabilizowały się na poziomie 6-8%) i podczas podjazdu w sumie ani przez chwilę nie miałem więcej niż 26 st., a na górze (czyli na 1600 metrach, o 11:30) nawet 17 (!). W każdym razie big Lallias okazał się naprawdę solidny i był godnym pożegnaniem greckich bigów (ostatni, wszystkie już zrobiłem, chlip, chlip!). Do 800 m npm podjeżdżałem z bagażem, a potem już na lekko, bo moja dalsza droga objeżdżała z tego miejsca górę od wschodu (big niestety nie jest przełęczą i nie dało się przez niego przejechać). Po zebraniu bagażu odnotowałem na termometrze już lekko ponad 30, ale miałem nadzieję, że to nie problem, bo jednak dalsza droga miała być z lekką przewagą zjazdów. Miała. Może nawet była. Sęk w tym, że po chwili zrobił się szuter i to z takimi czechami, że ja chrzanię! Kamienisty szuter, gdzie ciężko jechać szybciej niż 10 kmh, nawet w dół, na dodatek z podjazdami po 10-12%.
Takaż to droga najpierw sprowadziła mnie na 600 m, a potem wyprowadziła z powrotem na ponad 900. Tu na szczęście wrócił asfalt, ale za to ujawniło się w pełnej krasie to, czego się dziś najbardziej obawiałem: silny północno-wschodni wiatr. Porywy były takie, że na jednym z zatrzymań wiatr przewrócił mi rower (dobrze oparty o barierkę)! Oczywiście mocno kołował wśród gór, więc na zjazdach czujność maksymalna. Ale najgorzej było, jak się wreszcie zrobiło płasko (niedługo przed bułgarską granicą). Jechałem 17-18 kmh i szybciej nie byłem w stanie. Nie dramat, ale jednak strasznie nieprzyjemne doznanie. Trafił się na chwile tylko jeden traktor, który jechał 22, ale niestety po mniej niż kilometrze uciekł w pole :(
Wreszcie doturlałem się miasteczka Kato Neurokopi, gdzie ostatnie monety euro wymieniłem na ostatnie jogurty i skąd już było tylko 25 km do noclegu. Stąd znów czechy, co paradoksalnie uprzyjemniło jazdę, bo na podjazdach mniej było czuć wiatr, a na zjazdach nie miał znaczenia. Na samej granicy dość długi tunel - posterunek grecki po jednej, a bułgarski po drugiej stronie. Bez przygód poza tym, że znalazłem jedną stotinkę ;)
Zaś nocleg w hoteliku Maribel w Koprivlenie zapowiada się bardzo przyjemnie. Standard pokoju na poziomie trzygwiazdkowego hotelu w Polsce, nie przesadzam! Cena zaś to ok 70 zł. Jest nawet moskitiera! I całe szczęście, bo akurat wyjątkowo nie ma klimy, ale dziś chłodniejszy wieczór, a dzięki moskitierze można mieć rozwalone drzwi balkonowe :)
Serres - Laillas (BIG) - Oreni - Kato Vrontoi - Kato Neurokopi - Koprivlen
Start od razu solidny, bo na wyjeździe z Serres zrobiło się 14%! Na szczęście na krótko. No i chłodno tez nie było, o 8 rano 22 stopnie! Na szczęście szybko zdobywałem wysokość (nachylenia ustabilizowały się na poziomie 6-8%) i podczas podjazdu w sumie ani przez chwilę nie miałem więcej niż 26 st., a na górze (czyli na 1600 metrach, o 11:30) nawet 17 (!). W każdym razie big Lallias okazał się naprawdę solidny i był godnym pożegnaniem greckich bigów (ostatni, wszystkie już zrobiłem, chlip, chlip!). Do 800 m npm podjeżdżałem z bagażem, a potem już na lekko, bo moja dalsza droga objeżdżała z tego miejsca górę od wschodu (big niestety nie jest przełęczą i nie dało się przez niego przejechać). Po zebraniu bagażu odnotowałem na termometrze już lekko ponad 30, ale miałem nadzieję, że to nie problem, bo jednak dalsza droga miała być z lekką przewagą zjazdów. Miała. Może nawet była. Sęk w tym, że po chwili zrobił się szuter i to z takimi czechami, że ja chrzanię! Kamienisty szuter, gdzie ciężko jechać szybciej niż 10 kmh, nawet w dół, na dodatek z podjazdami po 10-12%.
Takaż to droga najpierw sprowadziła mnie na 600 m, a potem wyprowadziła z powrotem na ponad 900. Tu na szczęście wrócił asfalt, ale za to ujawniło się w pełnej krasie to, czego się dziś najbardziej obawiałem: silny północno-wschodni wiatr. Porywy były takie, że na jednym z zatrzymań wiatr przewrócił mi rower (dobrze oparty o barierkę)! Oczywiście mocno kołował wśród gór, więc na zjazdach czujność maksymalna. Ale najgorzej było, jak się wreszcie zrobiło płasko (niedługo przed bułgarską granicą). Jechałem 17-18 kmh i szybciej nie byłem w stanie. Nie dramat, ale jednak strasznie nieprzyjemne doznanie. Trafił się na chwile tylko jeden traktor, który jechał 22, ale niestety po mniej niż kilometrze uciekł w pole :(
Wreszcie doturlałem się miasteczka Kato Neurokopi, gdzie ostatnie monety euro wymieniłem na ostatnie jogurty i skąd już było tylko 25 km do noclegu. Stąd znów czechy, co paradoksalnie uprzyjemniło jazdę, bo na podjazdach mniej było czuć wiatr, a na zjazdach nie miał znaczenia. Na samej granicy dość długi tunel - posterunek grecki po jednej, a bułgarski po drugiej stronie. Bez przygód poza tym, że znalazłem jedną stotinkę ;)
Zaś nocleg w hoteliku Maribel w Koprivlenie zapowiada się bardzo przyjemnie. Standard pokoju na poziomie trzygwiazdkowego hotelu w Polsce, nie przesadzam! Cena zaś to ok 70 zł. Jest nawet moskitiera! I całe szczęście, bo akurat wyjątkowo nie ma klimy, ale dziś chłodniejszy wieczór, a dzięki moskitierze można mieć rozwalone drzwi balkonowe :)
Serres - Laillas (BIG) - Oreni - Kato Vrontoi - Kato Neurokopi - Koprivlen
- DST 112.66km
- Teren 7.50km
- Czas 06:58
- VAVG 16.17km/h
- VMAX 58.23km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 2637m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Znaleźć jedną stotinkę to jak znaleźć sto tinek! Ja dziś znalazłem gro sza, a więc cicho sza!
huann - 17:50 piątek, 13 września 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!