Bałkany, dz. 13
Jestem solidnie zrąbany (ogólnie dzisiejszą trasą i przeciwnym wiatrem w końcówce, więc - jako że jutro dzień restowy - chyba szczegóły zamieszczę później :)
W każdym razie jestem planowo w Serres (Grecja). Huann tutaj też był? :)
EDIT:
Start z pięknego Melnika o 8, jeszcze dość chłodno było, 16 stopni na liczniku. Początek to dość solidne, ale krótkie czechy ku wsi Wranja, na której obrzeżach znalazłem dobrze ukryte miejsce na bagaże, ok 300m w bok od szosy. Co prawda z bardzo daleka (z sąsiedniego wzgórza) mogli mnie widzieć jacyś faceci pracujący w polu, ale pewnie nie zwrócili uwagi, bo jak wróciłem (uwaga: spoiler! ;) to bagaże były na miejscu :) Stamtąd już na lekko na biga Popski Preslop.
Początek to 100 m zjazdu, niestety, bo big jako taki zaczynał się dalej, ale że później wracałem w to samo miejsce, więc nie było sensu zjeżdżać z bagażami. Potem w większej wsi Katunci uzupełniłem czekoladę i zaczął się podjazd. Początek typowo bułgarski, czyli praktycznie płasko z lekką inklinacją pod górę, ale i z małymi zjazdami. Aż do Gornego Spanczeva tak się ciągnęło i na tych 9 km podjechałem ledwo 140 metrów. A ten big miał być przecież "normalny"! Już traciłem nadzieję, ale za Spanczevem na szczęście znormalniał. Nie żeby było stromo, ale zaczął trzymać 4-7% z najczęstszymi wskazaniami w okolicach 6. Oczywiście były i krótkie wypłaszczenia, ale przynajmniej nie było zjazdów :P
Jako że miałem przyzwoity czas, to pozwoliłem sobie aż na dwa postoje na podjeździe (w tym drugi przy źródełku - fart, że było, bo mogłoby mi braknąć picia!). Było już całkiem gorąco, ale raz, że miałem sporo cienia, a dwa, że byłem coraz wyżej, więc summa summarum nie było upalnie. Na górze (1420m) miałem w cieniu 22 stopnie - milusio! No i asfalt przez prawie cały czas był bardzo dobry - wow! :)
Zjazd poszedł sprawnie, nawet ten końcowy plaskaty odcinek, potem 100 metrów podjazdu w palącym słońcu i już zwijam bagaże. Na dole solidny upał - 31 stopni w cieniu. Dobrze, że sakwy miałem schowane właśnie w cieniu i było w nich trochę rozmrażającego się chleba, dzięki temu zostawiona w nich kawa "mrożona" była faktycznie chłodna. Bosko się napić takich pyszności w tych warunkach... :)
Potem na szczęście dalej w dół, łagodnie, ale w miarę konsekwentnie aż do greckiej granicy. Poszło sprawnie, tuż za granicą znalazłem turecką (!) monetę, a zaraz potem... zaczęła się autostrada. Trochę mi było łyso, ale sobie przypomniałem, że w Grecji już autostradą jeździliśmy i nie było problemu. I faktycznie, nawet na bramkach nikt nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że nie zapłaciłem. No, ale rowerów nie było w cenniku :P W sumie to nawet dobrze by się tą autostradą jechało (jak zwykle), ale były dwie wady: nie było grama cienia (i licznik wkrótce pokazał 35 stopni) oraz zrobił się przeciwny wiatr. W zasadzie od razu za granicą. Na początku dość słaby, ale z czasem coraz silniejszy. Mimo że autostrada, to TIRów jak na lekarstwo, więc za fajnie nie było. Po 10 km ślad sprowadził mnie na zwykłą drogę (wcześniej nie było żadnej alternatywy). Tu już nawet nielicznych TIRów nie było, w ogóle prawie zero ruchu, więc jechało się coraz gorzej, zwłaszcza, że wiatr zrobił się już silny i centralnie w pysk. Za to okolice ładne: dolina rzeki Struma, niby zwyczajna, ale jakoś tak ładniej niż po bułgarskiej stronie :) Wreszcie dotarłem do Sidirokastro, a tam... Lidl! Jogurty! MNIAM!! :D
Po opędzlowaniu dwóch (z ciastkiem budyniowym) ruszyłem dalej do Serres, klnąc już na głos na wiatr. A jeszcze kilka małych, ale wrednych podjazdów się trafiło, niby 3-4%, a przez ten wiatr jechałem poniżej 10 kmh :/ No, ale jakoś dotoczyłem się do Serres. Tam większe zakupy w kolejnym Lidlu (dość daleko od miasteczka, więc mimo zaplanowanego restu nie chciało mi się tu znów przyjeżdżać) i już lecę do mieszkanka w samym centrum.
Miejsce świetne! Zadbane, ładne, z dobrym łóżkiem, lodówką, kuchenką, wifi, kanapą, sensowną łazienką, balkonem (trochę brudnym od gołębi, widać ta plaga jest wszędzie!),... no jak w domu, tylko po grecki jogurt rzut beretem! :D W zasadzie jedną tylko wadę znalazłem: krzesła są niewygodne. Ale podkładam sobie poduszki z kanapy i jakoś idzie ośle ;)
Tak mi się rest spodobał, że go sobie przedłużyłem o jeden dzień :P Tak więc w środę wyszedłem tylko do pralni (akurat pralki tu nie ma, ale pralnia niemal naprzeciwko - 4 EUR z suszeniem!) i po małe zakupy (cacyki!) i nawet nie ruszyłem kołem, a dziś (czwartek) mam bardzo podobne plany tylko bez prania :P
PS. Może kogoś dziwi, że się tak zachwycam tymi jogurtami, ale jeśli ktoś nie jadł jogurtu w Grecji, to niestety nie zrozumie. To nie ma nic wspólnego z tym, co się w innych krajach sprzedaje pod nazwą "jogurt grecki"! Ten "polski/włoski/niemiecki grecki" to zwykły jogurt tylko z jakimś zagęszczaczem, a tutaj mają jakieś, cholera, inne bakterie czy coś i to jest coś niesamowitego! Poezja smaku! Nie tylko jest tak gęsty, że go autentycznie kroją (można kupować na wagę), on po prostu smakuje zupełnie inaczej! W Polsce jogurtów naturalnych praktycznie nie jadam, a smakowe rzadko, tutaj mógłbym nie jeść nic innego! (i tak właśnie robię! :P). Bułgarski jak się okazuje zbliża się do tego poziomu, ale brakuje mu kożuszka. Gdybym miał ustanowić szkolną skalę smaku to tak: jogurt w każdym europejskim kraju: 4-, jogurt w Bułgarii: 6+. Jogurt w Grecji: 10!
W każdym razie jestem planowo w Serres (Grecja). Huann tutaj też był? :)
EDIT:
Start z pięknego Melnika o 8, jeszcze dość chłodno było, 16 stopni na liczniku. Początek to dość solidne, ale krótkie czechy ku wsi Wranja, na której obrzeżach znalazłem dobrze ukryte miejsce na bagaże, ok 300m w bok od szosy. Co prawda z bardzo daleka (z sąsiedniego wzgórza) mogli mnie widzieć jacyś faceci pracujący w polu, ale pewnie nie zwrócili uwagi, bo jak wróciłem (uwaga: spoiler! ;) to bagaże były na miejscu :) Stamtąd już na lekko na biga Popski Preslop.
Początek to 100 m zjazdu, niestety, bo big jako taki zaczynał się dalej, ale że później wracałem w to samo miejsce, więc nie było sensu zjeżdżać z bagażami. Potem w większej wsi Katunci uzupełniłem czekoladę i zaczął się podjazd. Początek typowo bułgarski, czyli praktycznie płasko z lekką inklinacją pod górę, ale i z małymi zjazdami. Aż do Gornego Spanczeva tak się ciągnęło i na tych 9 km podjechałem ledwo 140 metrów. A ten big miał być przecież "normalny"! Już traciłem nadzieję, ale za Spanczevem na szczęście znormalniał. Nie żeby było stromo, ale zaczął trzymać 4-7% z najczęstszymi wskazaniami w okolicach 6. Oczywiście były i krótkie wypłaszczenia, ale przynajmniej nie było zjazdów :P
Jako że miałem przyzwoity czas, to pozwoliłem sobie aż na dwa postoje na podjeździe (w tym drugi przy źródełku - fart, że było, bo mogłoby mi braknąć picia!). Było już całkiem gorąco, ale raz, że miałem sporo cienia, a dwa, że byłem coraz wyżej, więc summa summarum nie było upalnie. Na górze (1420m) miałem w cieniu 22 stopnie - milusio! No i asfalt przez prawie cały czas był bardzo dobry - wow! :)
Zjazd poszedł sprawnie, nawet ten końcowy plaskaty odcinek, potem 100 metrów podjazdu w palącym słońcu i już zwijam bagaże. Na dole solidny upał - 31 stopni w cieniu. Dobrze, że sakwy miałem schowane właśnie w cieniu i było w nich trochę rozmrażającego się chleba, dzięki temu zostawiona w nich kawa "mrożona" była faktycznie chłodna. Bosko się napić takich pyszności w tych warunkach... :)
Potem na szczęście dalej w dół, łagodnie, ale w miarę konsekwentnie aż do greckiej granicy. Poszło sprawnie, tuż za granicą znalazłem turecką (!) monetę, a zaraz potem... zaczęła się autostrada. Trochę mi było łyso, ale sobie przypomniałem, że w Grecji już autostradą jeździliśmy i nie było problemu. I faktycznie, nawet na bramkach nikt nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że nie zapłaciłem. No, ale rowerów nie było w cenniku :P W sumie to nawet dobrze by się tą autostradą jechało (jak zwykle), ale były dwie wady: nie było grama cienia (i licznik wkrótce pokazał 35 stopni) oraz zrobił się przeciwny wiatr. W zasadzie od razu za granicą. Na początku dość słaby, ale z czasem coraz silniejszy. Mimo że autostrada, to TIRów jak na lekarstwo, więc za fajnie nie było. Po 10 km ślad sprowadził mnie na zwykłą drogę (wcześniej nie było żadnej alternatywy). Tu już nawet nielicznych TIRów nie było, w ogóle prawie zero ruchu, więc jechało się coraz gorzej, zwłaszcza, że wiatr zrobił się już silny i centralnie w pysk. Za to okolice ładne: dolina rzeki Struma, niby zwyczajna, ale jakoś tak ładniej niż po bułgarskiej stronie :) Wreszcie dotarłem do Sidirokastro, a tam... Lidl! Jogurty! MNIAM!! :D
Po opędzlowaniu dwóch (z ciastkiem budyniowym) ruszyłem dalej do Serres, klnąc już na głos na wiatr. A jeszcze kilka małych, ale wrednych podjazdów się trafiło, niby 3-4%, a przez ten wiatr jechałem poniżej 10 kmh :/ No, ale jakoś dotoczyłem się do Serres. Tam większe zakupy w kolejnym Lidlu (dość daleko od miasteczka, więc mimo zaplanowanego restu nie chciało mi się tu znów przyjeżdżać) i już lecę do mieszkanka w samym centrum.
Miejsce świetne! Zadbane, ładne, z dobrym łóżkiem, lodówką, kuchenką, wifi, kanapą, sensowną łazienką, balkonem (trochę brudnym od gołębi, widać ta plaga jest wszędzie!),... no jak w domu, tylko po grecki jogurt rzut beretem! :D W zasadzie jedną tylko wadę znalazłem: krzesła są niewygodne. Ale podkładam sobie poduszki z kanapy i jakoś idzie ośle ;)
Tak mi się rest spodobał, że go sobie przedłużyłem o jeden dzień :P Tak więc w środę wyszedłem tylko do pralni (akurat pralki tu nie ma, ale pralnia niemal naprzeciwko - 4 EUR z suszeniem!) i po małe zakupy (cacyki!) i nawet nie ruszyłem kołem, a dziś (czwartek) mam bardzo podobne plany tylko bez prania :P
PS. Może kogoś dziwi, że się tak zachwycam tymi jogurtami, ale jeśli ktoś nie jadł jogurtu w Grecji, to niestety nie zrozumie. To nie ma nic wspólnego z tym, co się w innych krajach sprzedaje pod nazwą "jogurt grecki"! Ten "polski/włoski/niemiecki grecki" to zwykły jogurt tylko z jakimś zagęszczaczem, a tutaj mają jakieś, cholera, inne bakterie czy coś i to jest coś niesamowitego! Poezja smaku! Nie tylko jest tak gęsty, że go autentycznie kroją (można kupować na wagę), on po prostu smakuje zupełnie inaczej! W Polsce jogurtów naturalnych praktycznie nie jadam, a smakowe rzadko, tutaj mógłbym nie jeść nic innego! (i tak właśnie robię! :P). Bułgarski jak się okazuje zbliża się do tego poziomu, ale brakuje mu kożuszka. Gdybym miał ustanowić szkolną skalę smaku to tak: jogurt w każdym europejskim kraju: 4-, jogurt w Bułgarii: 6+. Jogurt w Grecji: 10!
- DST 137.02km
- Czas 06:19
- VAVG 21.69km/h
- VMAX 56.57km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 1960m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Łącznie w podróży byliśmy 5 tygodni. Tydzień jazdy, zwiedzania i rzygania do Grecji, dwa tygodnie w tejże (tydzień na kempingu pod Olimpem, potem zwiedzanie Meteorów i jeszcze tydzień nad morzem pod oliwką), potem tydzień w Sandanskim koło Melnika na wczasach i parę dni powrotu z rzyganiem i zwiedzaniem. Rodzice widocznie mieli tyle urlopu, ja byłem w podstawówce, więc były normalne wakacje.
huann - 16:02 czwartek, 12 września 2019 | linkuj
Po tygodniu faszerowania avemaryją byłem tak nieprzytomny, że nie pamiętam. Ale byłem.
huann - 11:36 czwartek, 12 września 2019 | linkuj
Turecki konsystencją bardzo podobny ale dużo kwasniejszy ;-)
Carmeliana - 06:36 czwartek, 12 września 2019 | linkuj
Tylko w drodze z Kułaty do Salonik, czyli w sumie - tak.
huann - 19:06 wtorek, 10 września 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!