Informacje

  • Wszystkie kilometry: 226960.10 km
  • Km w terenie: 5432.61 km (2.39%)
  • Czas na rowerze: 457d 00h 42m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:61874.99 km (w terenie 1090.17 km; 1.76%)
Czas w ruchu:3444:56
Średnia prędkość:17.96 km/h
Maksymalna prędkość:78.01 km/h
Suma podjazdów:862546 m
Liczba aktywności:727
Średnio na aktywność:85.11 km i 4h 44m
Więcej statystyk
Środa, 4 września 2019 Kategoria !Surlier, Użytkowo, Wyprawa

Bałkany, dz. 7, restowy

Zwiedzanie Blegradu. Nic szczególnego. Czuć atmosferę dużego europejskiego (!) miasta, ale żadnych zachwycających detali, niestety.
Aczkolwiek jeden spory plus: dużo zieleni :)


  • DST 23.55km
  • Teren 1.00km
  • Czas 01:30
  • VAVG 15.70km/h
  • VMAX 42.28km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 201m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 września 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 6, rzekomo everestowy

Zerwałem się o godz. 5, bo o 6:30 musiałem wyjść, żeby zdążyć na pociąg do Valjeva. Po prostu big Vincina Voda jest za bardzo nie po drodze dokądkolwiek, żeby dymać tam rowerem. Więc o 7:30, punktualnie jak w zegarku ruszyłem serbskim pociągiem. O dziwo pociąg nowy, w dobrym stanie, jechał w miarę sprawnie (prędkość przelotowa 100 kmh) i absolutnie zgodnie z rozkładem, i to w obie strony! Dworce natomiast w stanie opłakanym, widać, że jeszcze daleka droga przed Serbią. Tylko belgradzki dworzec centralny nowy i zadbany (choć ewidentnie miał mieć jeszcze górną kondygnację, ale nie dobudowali i tylko druty zbrojeniowe wystają :P), ale za to niewiarygodnie pusty. 12 peronów i nawet jakieś pociągi jeżdżą (raptem ok 20 dziennie! Ze stolicy!), ale ludzi prawie wcale. W sumie nie dziwne,w całej Serbii są chyba raptem 4 linie kolejowe...

Z Valjeva już rowerem przez doliny, górki, góry i zadupia, a przede wszystkim przez niesamowite czechy. Dość powiedzieć, że na podjeździe na biga podjechałem 1300 metrów a na "zjeździe"... 600. Coś okropnego, człowiek już by chciał spokojnie wrócić, skoro big zdobyty, a tu jeszcze tyle dymania pod górę ;)
No, ale przynajmniej nie było dziś upału. Pochmurno, na dole 20 stopni, a na górze 15. Aż się musiałem trochę ubrać na "zjazd" :)



Na pociąg powrotny o godz. 15 zdążyłem niemal na styk i znów odjechał i dojechał jak w zegareczku. Przez Belgrad wracałem wytyczoną wcześniej trasą, która okazała się prowadzić przez park, w którym były... schody. Nie problem, bo nie mam bagażu. Wnoszę zatem rower, aż tu nagle... prawa noga wpada mi w dziurę w kratce ściekowej! Wpada po łydkę i tam zostaje! Po chwili szamotaniny i pomocy przypadkowego przechodnia, który przytrzymał rower, gdy się wygrzebywałem, udało mi się wyciągnąć nogę i nawet sandał też :P Najbardziej się bałem, że sobie coś zrobiłem w bardzo poważnie kontuzjowaną kilka lat temu kostkę, ale na szczęście wszystko okej, tylko skóra trochę zdarta. Uff...

Ale tak sobie myślę, ze chyba i tym razem nie zakocham się w Belgradzie... :P
  • DST 99.16km
  • Czas 04:53
  • VAVG 20.31km/h
  • VMAX 60.90km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 1922m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 2 września 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 5

Trochę mi dziś wieczorem zeszło na kwaterze na sprawach rożnych, więc nie mam już siły pisać relacji. Może jutro uzupełnię. A jak nie, to pojutrze, bo będzie dzień restowy :)
Dzisiejsza jazda jednym słowem: UPAŁ!

Uzupełnienie nazajutrz:
Poranek na kwaterze bez przygód, ale jak co dzień rano się ucieszyłem, że mam ze sobą grzałkę. To jest taka wygoda, jak nie trzeba na maszynce gotować gdzieś w łazience czy ogrodzie :) No i szybciej, łatwiej, bez rozpalania, wygaszania, suszenia z benzyny, etc :)
Start o 7:15 nowego, serbskiego (czyli polskiego) czasu. Wydawało mi się, że mam powód się  spieszyć, w sumie nie wiem czemu.

Okazało się, że jest dość silny wiatr i chociaż mocno kołował, to jednak przez większość dnia sprzyjał, zwłaszcza pod koniec. Ok godz. 12 zrobiłem dłuższy postój na stacji benzynowej ze stolikami w cieniu, uraczyłem się lodami, zimnym piciem (zdecydowanie zbyt słodka, nawet po rozcieńczeniu wodą, multiwitamina marki Tube - nigdy więcej) i kawą mrożoną własnej roboty (wiozłem otwarte mleko, które bałem się, że się popsuje). Ale przede wszystkim... rozbiłem na chwilę namiot. Pewnie musiałem zabawnie wyglądać, ale od ostatniego kempingu wiozłem mokry, a teraz mam serię noclegów pod dachem (o kempingi na Bałkanach generalnie nie jest łatwo, a na dziko mi się nie chce :P) i nie chciałem, żeby gnił. Poza tym suchy jest lżejszy :P Wysechł w 10 minut :)

Potem dalsza część czech ku Belgradowi, w coraz większym ruchu i niemożebnym upale. Na przedostatnim podjeździe przed miastem termometr pokazał... 46 stopni!

Już na rogatkach udało mi się złapać otwarte wifi i dzięki temu dowiedziałem się, że mój gospodarz nie może mnie przyjąć przed 17:30 (coś mu wypadło). Pech, bo mnie akurat wypadło, że byłbym wcześniej niż zapowiadałem, (miałem być o 17, a mógłbym zdążyć na 16) . Ale trudno, posiedziałem pod marketem, wypiłem kolejna kawę (tym razem sklepową, duuużo za słodką!) oraz lodowatą colę, potem potoczyłem się ku miastu i zrobiłem jeszcze dłuuuugie zakupy w Lidlu. W całej Serbii są bodaj trzy, wszystkie w Belgradzie, a że generalnie asortyment w sklepach jest tu bardzo bidny, to byłem ciekaw, jak wypadnie taka porządna sieciówka jak Lidl. Wypadł nieźle - szerokość asortymentu podobna do polskiej, aczkolwiek jednak towary w dużej części inne. Przykładowo jest dużo więcej rodzajów czekolad (choć część się powtarza) i jajek, a za to w ogóle nie ma gotowych mrożonych dań czy francuskiej kiełbasy. Co kraj to obyczaj. No i dość drogo, w przeliczeniu drożej niż w polskim Lidlu! Ale obkupiłem się setnie (konkretnie na 2 pełne dni, które spędzę w Belgradzie plus na dzisiejszą kolację), wypiłem kolejną kawę mrożoną (lidlowa mniej słodka, ale jednak nadal za słodka) i potoczyłem (pod górę oczywiście) na kwaterę.



A tu zonk, bo jak się okazało, że nikogo nie ma środku (była dokładnie 17:30, zgodnie z umową), to dorwałem jakieś otwarte wifi, a tu sterta wiadomości od gospodarza sprzed 1,5 godziny, że może być o 16:30, a nie później, potem kolejne wiadomości, że czeka, i gdzie ja jestem i w ogóle... No szok! Przecież go uprzedzałem, że nie będę mógł odczytywać wiadomości!

Poprosiłem nawet jakiegoś miłego pana, żeby do niego zadzwonił, ale nie odebrał telefonu. Potem się okazało, że właśnie wtedy padła mu bateria :/

Na szczęście jak już powoli traciłem cierpliwość i chciałem iść do knajpy po sąsiedzku na piątą dziś kawę, to się akurat zjawił.

Mieszkanko dość zaniedbane, ale raczej czyste i ma wszystko, co mi potrzebne, nawet pralkę i KLIMĘ! Szykuje się raczej przyjemny pobyt :)
  • DST 120.34km
  • Czas 05:23
  • VAVG 22.35km/h
  • VMAX 69.12km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 1148m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 1 września 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 4, przełom Dunaju

O dziwo wesele po sąsiedzku nie przeszkodziło mi w przespaniu nocy, obudzili mnie tylko raz, jak o 1 w nocy puszczali fajerwerki. Ale natychmiast zasnąłem z powrotem :) Dzisiaj w planach długi dzień, więc wstałem jeszcze po ciemku czyli równo o 6 rumuńskiego czasu (o 5 polskiego). Wyjechałem zaś o 8:20, jakoś ciężko zmieścić mi się w przepisowych 2 godzinach...

Start w przyjemnym chłodku - 15 stopni. Nawet początkowo jechałem w bluzie! ;) Początek to chyba najbrzydsze okolice Rumunii, czyli okropnie ruchliwa krajówka nr 6 Timisoara-Bukareszt, port w Orsovej, a potem widok przez rzekę na port w Drobecie - przejeżdżaliśmy tamtędy w 2011 i już wtedy uznaliśmy ją z N. za najbrzydsze miasto Europy. Nie wypiękniała od tego czasu :) Ale tym razem przed Drobetą uciekłem na serbską stronę, bo pora na zaległy big Miroć. Nie byłby zaległy, bo przecież mogłem go zrobić w 2011 (wystarczył krótki skok w bok), gdyby... wtedy istniał. Ale nie istniał, bo od tamtego czasu pojawiło się 50 nowych bigów  i trzeba czasem ponownie odwiedzić "stare śmieci". Akurat w tym przypadku określenie wyjątkowo trafne, bo przy moście na Dunaju powstała olbrzymia Dunajska Plama Śmieci - może mniejsza od Pacyficznej, ale i tak robi wrażenie :( Nie odważyłem się zrobić foto, bo to strefa przygraniczna ;)

W Serbii pogorszyła się nawierzchnia (ale bez dramatu), a za to drastycznie zmniejszył się ruch. Był wręcz śladowy. Ale to nie tyle zasługa Serbii, ile bocznej drogi ;)
Wkrótce potem było Kladovo - nawet dość przyjemne i zadbane miasteczko, w którym udało mi się wymienić euro na dinary po dobrym kursie 116,2 RSD za 1 EUR, mimo że niedziela i tylko jeden z mnóstwa kantorów był czynny. Mogli zedrzeć, a nie zdarli, no! ;)

Potem była dalsza cześć słabej drogi - częściowo w remoncie, więc sporo bardzo długich wahadeł. Oczywiście na żadnym nawet nie nie zatrzymałem, a jedyne, na które wjechałem akurat, jak się zapaliło zielone, było też jedynym, na którym nie zdążyłem i spotkałem się pod koniec z TIRami z naprzeciwka. Na szczęście mnie przepuściły :)

No i wreszcie big. Od razu na dzień dobry 12% w konkretnym upale (do 42 stopni!), ale z reguły to było 5-8%, a momentami też w dół. Bardzo czeski big, mimo że serbski. Ale Serbia jest chyba bardziej czeska niż Czechy, więc mnie to specjalnie nie zdziwiło. Jutro pod tym względem będzie nawet gorzej ;) Zjazd podobnie, przynajmniej pierwsza 1/3 - czasowo więcej poodjeżdżałem niż zjeżdżałem i już mnie to zaczynało wkurzać, kiedy wreszcie zrobiło się porządnie w dół. Wróciwszy nad Dunaj złapałem rumuński zasięg, który (z krótkimi przerwami) miałem aż do końca dnia, więc bardzo fajnie wyszło :)

No i danie główne, czyli Przełom Dunaju. Z 2011 roku pamiętałem wspaniałe widoki. Tym razem mnie aż tak nie zachwyciły, ale raz, ze jestem już zblazowany (choćby po Italii i Norwegii), a dwa, że chyba ze względu na biga ominąłem najpiękniejsze miejsce, bo nie spotkałem widoku, na który najbardziej czekałem (tego z mordą wykuta w skale). Tak czy owak pod koniec już mi się tylko dłużyło i tyłek bolał, więc z wielką ulgą przyjąłem tabliczkę "Golubac" (tu miałem zarezerwowany nocleg za... 8 EUR!), zwłaszcza, że i woda mi się praktycznie skończyła, a przez cały naddunajski odcinek nie było ani jednego sklepu.



Kwaterka oprócz tego, że tania, to też bardzo przyjemna. Bez wypasów, ale jest lodówka, prysznic, wygodne łóżko. Tylko te 28 stopi w środku... No, ale intensywnie wietrzę, więc w nocy powinno być ciut lepiej ;)
  • DST 160.55km
  • Czas 07:27
  • VAVG 21.55km/h
  • VMAX 61.61km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Podjazdy 1254m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 31 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 3

Tym razem udało się wystartować o 8 i warto było! Na początku podjazdu miałem 16 stopni! :D Potem powoli robiło się coraz cieplej, ale po pierwsze było sporo cienia, a po drugie byłem coraz wyżej, więc na bigu Semenic było raptem 24. Tak trzymać!
Po zjeździe oczywiście zrobił się piec, ale od wtedy miałem już raczej dość płasko, z dwiema małymi czechami (120 i 80 metrów) i generalną inklinacją raczej w dół :)
Nocleg na kempingu na przedmieściach Baile Herculane. Kemping znów słabiutki, ale za to o godz. 21 mam temperaturę 20 stopni, a nie 28 jak wczoraj w mieszkaniu!

Resita - Valiug - Semenic (big) - Brebu Nou (ciekawostka, tu się pojawiły dwujęzyczne nazwy miejscowości, druga była w języku... niemieckim!) - Slatina Timis - Armenis - Mehadia - Baile Herculane.


I jeszcze jedna ciekawostka: Rumuni uwielbiają piknikować. Kiedyś na szosie transfogaraskiej widziałem całe tabuny rodzin z namiotami, grillami, etc, teraz to samo nad jeziorem w okolicach Brebu Nou. Wyglądało jak jeden wielki kemping, aczkolwiek wszyscy na dziko. Fajnie! :)
  • DST 128.36km
  • Teren 5.00km
  • Czas 06:30
  • VAVG 19.75km/h
  • VMAX 55.15km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 2024m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 30 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 2, piese auto*

Dziś miałem się wreszcie wyspać. Ale chyba za dużo braku snu się skumulowało, bo jak budzik zadzwonił o 6, to byłem na maksa senny. No, ale zwlokłem się kwadrans później i do roboty. Powoli... Efekt był taki, że wystartowałem dopiero o 9 - no masakra jakaś! ;)

Po kupieniu pieczywa uderzam w trasę. Początkowo płasko wzdłuż rzeki i sporo cienia, w którym jest milusie 21 stopni. Za to jak jadę w słońcu, to już 30. Po 20 km krótki postój na drugie śniadanie w towarzystwie małych much, które koniecznie chciały obejrzeć od wewnątrz moje powieki - okropność. Potem zaczął się podjazd po szutrze. Miałem nadzieję, że taką drogą to nic nie jeździ i w związku z tym nie będzie kurzu, ale gdzie tam! Na pierwszych 500 metrach drogi miałem już trzy ciężarówki z naprzeciwka. Wzbijały tumany, że hej! Potem było więcej ciężarówek i maszyny drogowe, bo okazało się, że zadupiasta droga szutrowa jest aktualnie w remoncie. Można? :P

Wreszcie wrócił asfalt w Ohaba Lunga, a z nim i lepsze warunki do jazdy. Może oprócz temperatury, zrobiło się już bowiem blisko 40 stopni :)
Dalsza trasa w sumie bez historii - pola, wsie, postój na zimne picie i lody, miasto Lugoj, pola, wsie, trochę pod górkę, trochę w dół... Typowa dojazdówka. Nieco mi się dłużyło, ale nie bardzo. Aczkolwiek nie będzie czego opowiadać wnukom :P Dobrze, ze od jutra znowu mam jakieś bigi :)



Nocleg w sympatycznym AirBnB w Resicy, które ma tę wadę, że jest na najwyższym (czwartym) piętrze bloku bez windy, więc noszenie sprzętu było przyjemnością, a z dachu wieje bynajmniej nie chłodem :P Ale ma też tę zaletę, że gospodarze mówią płynnie po... włosku. Fajnie! :)
No i mam TAKI widok  z balkonu! :P


*skoda, ze tylko w Rumunii auta są piese (jak u Flintstone'ów? ;)

O, teraz widze, jaki się ze mnie zrobił ludzik Michelin! (odbicie w szybie po prawej) :D
  • DST 138.96km
  • Teren 7.10km
  • Czas 06:22
  • VAVG 21.83km/h
  • VMAX 55.30km/h
  • Temperatura 37.0°C
  • Podjazdy 927m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 29 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bałkany, dz. 1

Po nocy w pociągu o dziwo bylem rześki i pełen sił, wiec przykręcając na dworcu kierownicę, tak mocno dokręciłem, że...  ułamałem jedna śrubę w mostku. Fuck, znowu! Na szczęście z trzema daje się jechać, wiec jadę. Po kilku kilometrach mijam warsztat samochodowy. Na migi wytłumaczyłem, jaka pomoc mi potrzebna, pan znalazł żabkę i kręcimy. Tzn pan kręci, ja trzymam kierę. Poszło, śruba wylazła!  No to wkręcam nową, pytam pana "kyt kosta", a on mówi, ze nic. Europa! :-)

Potem jeszcze tylko male zakupy (pieczywo, woda, ser) w Lidlu (asortyment bardzo podobny do polskiego) i wreszcie JADĘ! 
Z Aradu do Siria płasko, spory ruch, marna droga i mnóstwo śmieci na poboczach. Europa! (konkretnie Kalabria, tylko że tam jest 1000 razy piękniej, więc te śmieci tam jeszcze bardziej wkurzają).



W Siria zaś MNÓSTWO wyjebanych w kosmos rezydencji (patrz foto). Mnóstwo! Jedna obok drugiej, ok. połowa w budowie i wszystkie niemal identyczne! I często położone na tyłach zwykłego wiejskiego domku. I oczywiście na normalnej wielkości działce, która nijak ma się do takiej rezydencji. No kicz, chała i mogiła! Kto to buduje i potem w tym mieszka? I skąd ma na  to pieniądze? Ale najlepsze jest to, ze wszystkie one są takie same! Nawet drzwi mają  z identycznymi paskudnymi lukswerami! No szok! Potęga mody chyba plus brak kasy na architekta, zresztą kto to wie... 





Za Siria byl big Manastirea Feredeu. Niby tylko 350m podjazdu, ale zacny, bo z kilkoma miejscami za 20%. Wszedł jak w masełko :-)
Potem jeszcze jedna rezydencjalna wieś (architektura dokładnie taka sama jak w poprzedniej), kilka normalnych wsi i już jestem w Lipovej.



Wcześnie, bo o 15, ale po takiej rwanej podróży mam prawo do krótszego dnia, zresztą na dalszej trasie nie ma gdzie spać. Trzeba  by na dziko, a ja jednak po tej podróży chciałbym się kulturalnie umyć. No i wyspać też. Więc wybrałem kemping. Wygląda marnie, ale jest prąd i woda przy namiocie, miejsce w cieniu i o dziwo wifi. Kosztuje 40 lei. Miejmy nadzieję, że będzie tez cisza, póki co jest ledwie kilka osób w domkach (domkach stojących cały dzień w pełnym słońcu, masakra co się musi dziać w środku, nawet w nocy!), a na polu namiotowym nikogo. Oby tak zostało...

A kibelki i łazienki... Zamknięte. Ponoć do 18, bo wtedy przyjedzie szef. Ale jest 18:15, a ja go jakoś nie widzę. Wiec nadal siedzę brudny. W sumie wszystko jedno, i tak jest 35stopni w cieniu :-P

Ok 19 zlitował się nade mną jeden z sąsiadów i wpuścił pod prysznic w swoim pokoju (z własnej inicjatywy! Słyszał jak próbuje rozmawiać przez telefon z "szefem" w języku włosko-angielsko-rumuńskim :P). Uff, nareszcie czysty i zęby też umyte. Ufff... :D

PS.Spokój się nie ostał. Właśnie ktoś po sąsiedzku odpalił muzę. Póki co jeszcze głośność do zniesienia, zobaczymy co dalej...
  • DST 70.87km
  • Teren 0.50km
  • Czas 03:27
  • VAVG 20.54km/h
  • VMAX 55.98km/h
  • Temperatura 35.0°C
  • Podjazdy 518m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 28 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Balkany dz. 0

Po złożeniu roweru (znów dotarł bez uszkodzeń, uff...) przejechałem trasę lotnisko Otopeni - Bukareszt Gara de Nord



Łuk tryumfalny tez mijałem po drodze, ten Bukareszt to normalnie Paryż Orientu :-P



a potem o 21:20 miałem nocny pociąg do Timisoara. Jeszcze przed wyjazdem kupiłem przez net bilet na kuszetke w nadziei, ze normalnie prześpię noc. O ja naiwny! Kuszetka owszem była, może nawet fajna, kto wie... Ja w każdym razie nie, bo nigdzie w pobliżu nie było miejsca na rower. Konduktor, który wg pani w dworcowej kasie (do której odstałem w sążnistym ogonku i z która rozmawiałem przez ad hoc zwerbowaną tłumaczkę :-P) miał mi sprzedać bilet, powiedział bicicleta impossible i sobie poszedł. Ale jak próbowałem wstawić rower (ze zdjętą kierownicą i pedałami!) na koniec pociągu, to wrócił i mnie przegonil :-/ Nie poddaje się łatwo, wiec poszedłem ze zdemontowanym rowerem na początek pociagu, 6 wagonów dalej. Tam konduktorow nie bylo. Byl za to wagon pierwszej klasy z tłumem "drugoklasowiczow" na korytarzu. No, ale jakos upchnalem rower, bagaże i siebie, i z duszą na ramieniu czekałem na odjazd. Wreszcie pociąg ruszyl i nikt mnie nie wywalił! Na stojaco, ale jade! A na drugim końcu skladu jedzie moje puste lozko...

Po starcie przypiąłem rower do ostatnich drzwi i zastanowiwszy się, uznalem, ze chyba nikt nie powinien go ukraść, co najwyżej ktos moze uszkodzić torbą, przechodząc obok. Wiec poszedłem przez caly pociag do kuszetki, zeby zobaczyć, co tracę. A tu zonk, bo po drodze jest sypilpny i nie ma do niego wstępu. Trzeba by przejść z bagażem po peronie, a wtedy nie ma już odwrotu. Lipa, bo nie wiem, czy chcę tam zostać, a tu zostawić rower. Łamię się, gdy przychodzą konduktory (dwa, inne niz ten z kuszetki). Oczywiście mówią, że "bicicleta problem". Moim zdaniem to rumuńskie trenului problem, ale siedzę cicho, zresztą i tak nie umiałbym im tej błyskotliwej myśli przekazać :-P

Po długiej debacie między sobą i z okolicznymi pasażerami (sic!) uznali, że mnie łaskawie nie wywalą z pociągu, tylko wezmą kasę za rower. Konkretnie 85zl! Tak, 90 lei! A kuszetka kosztowała 117. Szok! Ale co mogę zrobić?  Płacę. O dziwo wypisali mi bilet! Myślałem, że to łapówka, a oni normalnie wpisali te chorą kwotę na bilecie! Kolejny szok. No ale dobra, teraz jestem już "na prawie". A łącznie 190zl za pociąg na dystansie 600km to w sumie nie tak drogo. Co więcej, od teraz już jestem dla nich panisko. Pytam ich, czy mam iść do kuszetki czy też mogę tu zostać w pierwszej klasie (siedzenia wyglądają na wygodne, ale wszystkie są zajęte). Mówią, że jak  chcę, a kiedy mówię, ze chciałbym zostać, to... zganiają jakąś panią z fotela i mówią, żebym siadał! Potem się okazało, że ta pani za moment wysiadała, ale najpierw przeżyłem kolejny szok :-P

Potem już idylla, zwalnia się siedzenie obok, w ogóle robi się luźniej i ok północy kładę się na dwóch siedzeniach spać. Śpię jak panisko (którym tej nocy jestem!) aż do 5. Potem robię sobie kawę mrożoną, śniadanie i przepak w sakwach. O 6:45 jesteśmy w Timisoarze. Teraz jeszcze pociąg do Aradu. Ciekawe czy będzie bicicleta  problem... 

Był! Mimo ze znów postawiłem na nieużywanych drzwiach i znów bez kiery i pedałów. Ale jak pokazałem konduktorowi mój bilet (którego ważność skończyła sie w Timisoarze) i jak  zobaczył, ile zapłaciłem, to chyba zmiękła mu rura. Trochę jeszcze pomarudzil, a potem poszedł i nie wrócił. Uff. O 8:20 wysiadłem w Aradzie... 
  • DST 18.40km
  • Czas 00:57
  • VAVG 19.37km/h
  • VMAX 36.08km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 27m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Użytkowo, Wyprawa

Alpaga solo, dzień 28, dzień powrotu

Ok 3km po Vipiteno, odcinek Bielawa - Dzierżoniów, kilkaset metrów po okolicach dworca głównego we Wrocławiu oraz Łódź Chojny - dom.
Podróż mocno wymagająca, mało snu w aucie, a potem awaria pociągu zaraz po odjeździe z Wrocławia. Stanął na Psim Polu i stał długo. Potem wróciliśmy popsutym pociągiem na Główny i czekaliśmy na zastępczy. Łączne opóźnienie przekroczyło 3 godziny, ale jakoś poszło ośle ;)

Podsumowanie wypitej Alpagi
Całkowity dystans wyprawy: 2 017,97 km, średnio dziennie 74,4 km bez dni -1 i 0 oraz dnia powrotu
Całkowita suma podjazdów: 45 152 m, czyli 2 295,5 m / 100 km. Absolutny życiowy rekord! :)
Zaliczonych bigów:
33, czyli średnio 1,22 biga dziennie (bez dni restowych 1,4). jak na Alpy - sporo, co widać po podjazdach :)

Osobiście jestem bardzo zadowolony. Udało się wypić całą uwarzoną Alpagę i chociaż pojawiły się kłopoty żołądkowe, to po krótkim zamulaniu nie wymiękliśmy lecz piliśmy dalej ;) Szczególnie Serwecz zasłużył na pochwały, bo przystąpił do picia z marszu, tuż po zaleczeniu złamanej ręki i bez przygotowania kondycyjnego, a mimo to dał radę koncertowo!

Alpy jak zwykle przepiękne, momentami zapierało dech, a brzydko nie było ani razu. Dolina na południe od Sustenenpass - bajkowa, widok na Eiger i Wetterhorn z Grosse Scheidegg - niezapomniany! Pogoda z grubsza zgoda z oczekiwaniami, tj. upały przeplatane niekiedy deszczem. W zasadzie można uznać, że znowu mieliśmy fart, bo jak zwykle mogło być pod tym względem znacznie gorzej.

Sprzętowo tym razem z dość sporymi kłopotami: rozprute sandały, rozcięta opona, przeciekający namiot. Opona już wymieniona (trochę szkoda, bo w domu mam kilka dobrych lub wręcz nowych, ale trudno, żeby na wyprawę po Europie wozić ze sobą zapasową oponę :P), natomiast sandałami a zwłaszcza namiotem muszę się zająć teraz. Trochę lipa, bo tanie to przedsięwzięcie nie będzie, ale oba sprzęty już się mocno zamortyzowały, nie dziwota, że przyszła pora na zmianę warty ;)

A propos kosztów, to Szwajcaria oczywiście bardzo droga, zwłaszcza noclegi we włoskiej części niemiło zaskoczyły cenami. W sklepach - o ile się uważa - można wydawać niewiele więcej niż we Włoszech, ale o jedzeniu np. mięsa można w takiej sytuacji zapomnieć. Jajka są już luksusem (3 CHF za 10 sztuk najtańszych). Tym razem jednak udało się wydać stosunkowo mało, bo kompletnie zrezygnowałem z kupowania napojów, a woda w Alpach jest w każdej wsi; czysta, zimna i zdrowa :)

O dziwo zabrakło mi pod koniec benzyny ekstrakcyjnej. Wzięliśmy 1,5 litra, ale jednak okazało się to za mało. Pewnie za dużo makaronu gotowaliśmy :P

Ostatni znaczący plus to powrót: nieoczekiwanie udało się wrócić szybciej, wcześniej, taniej i wygodniej niż było planowane. Wielkie podziękowania dla Marcina, Norbiego i p. Krystiana z Bielawy za organizację i pomoc! Chapeau bas!
  • DST 13.55km
  • Czas 00:43
  • VAVG 18.91km/h
  • VMAX 35.87km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 13m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 8 sierpnia 2019 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpaga solo, dz. 27 i o dziwo ostatni :O

Bigi Passo Pennes i Passo Monte Giovo na lekko oraz sporo po mieście Vipiteno.


Pod wieczór okazało się z zaskoczenia, że dziś mogę wsiąść w transport powrotny do Polski! Pierwotnie miałem wracać w niedzielę (kombinowanymi niemieckimi pociągami). Stracę na tym co prawda jednego biga w okolicach Innsbrucku, ale to nie jedyny tamże, więc i tak kiedyś trzeba się będzie wybrać, a takiej okazji, przejazdu bezpośrednio i za pół darmo nie mogłem przepuścić!:-D

Kierowca ma być po mnie po godz. 22, a już jutro po południu będę w Polsce :-)
Żegnaj Italio, będę tęsknić przez całą długą i złą zimę, a może i dłużej ;-)
  • DST 78.47km
  • Czas 04:35
  • VAVG 17.12km/h
  • VMAX 63.07km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 2471m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl