Wpisy archiwalne w kategorii
!Surlier
| Dystans całkowity: | 35552.18 km (w terenie 522.87 km; 1.47%) |
| Czas w ruchu: | 1901:59 |
| Średnia prędkość: | 18.69 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 77.37 km/h |
| Suma podjazdów: | 595159 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 168 (0 %) |
| Maks. tętno średnie: | 144 (0 %) |
| Suma kalorii: | 102058 kcal |
| Liczba aktywności: | 525 |
| Średnio na aktywność: | 67.72 km i 3h 37m |
| Więcej statystyk | |
Basking in the Sun, dz. 7, everestowy
Dziś dzień na lekko. Tylko na biga i z powrotem. Pewnie bym dorzucił kawałek trasy, gdybym wiedział, że mapa drastycznie zawyżyla podjazdy. Miało być niemal 1800.

Ale też fajnie, bo jeszcze zajrzałem do Cares Gorge. I choć nie dotarłem do głównych atrakcji (tylko pieszo, 6 godzin!), to i tak było fajnie :-)

A na szczyt Naranjo de Bulnes prowadzi kolej linowa... podziemna! :O


Ale też fajnie, bo jeszcze zajrzałem do Cares Gorge. I choć nie dotarłem do głównych atrakcji (tylko pieszo, 6 godzin!), to i tak było fajnie :-)

A na szczyt Naranjo de Bulnes prowadzi kolej linowa... podziemna! :O

- DST 50.05km
- Teren 1.70km
- Czas 03:23
- VAVG 14.79km/h
- VMAX 49.95km/h
- Temperatura 29.0°C
- Podjazdy 1364m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, dz. 6
O 5:20 obudził mnie pies z sąsiedniego namiotu. Już nie zasnąłem. Wstałem o 6:30, o 9:15 wyjazd. Tak długo, bo jeszcze kupiłem w kempingowym sklepie bagietke i robiłem kanapki na biga.

Zjazd do Potes i krótki podjazd do upatrzonego wczoraj miejsca na sakwy. Zostawiam i lecę. A nie! Sluchawki nie chcą obsługiwać muzyki z drugiego telefonu! Dotychczas słuchałem audiobooków z jednego, ale muzyka jest na drugim. Więc jeszcze szybko instaluję apke od słuchawek i po tej operacji zaczynają działać. Na biga ruszam tuż przed 10.
Podjazd jest... długi. 26 km! Pierwsze 10 to raczej czechy i dopiero potem robi się równo pod górę. 6-7% cały czas. Podjeżdżam 1300m bez spiny, z dwoma postojami. Ale jedzie się dużo lepiej po rescie. Jeszcze nie szybko, ale już tak nie zamulam jak dotychczas.

Podczas podjazdu wychodzi słońce i z 22 stopni szybko robi się 33. Ale spoko, o 12:30 jesteśmy na górze. Konkretnie ja, dwa pedały i...

Kanapka i zjazd. Przy sakwach o 13:30. Potem do o dziwo czynnego dziś marketu Lupa po mleko i ser. Potem jeszcze kawa mrożona i bagietka z dżemem w ogródku nieczynnej pizzerii. Ludzie, widząc mnie jedzącego, próbowali się dostać do środka! :-D
Po zjedzeniu ruszam lekko w dół, ale pod ostry wiatr z powrotem do Panes przez gorge. W samym kanionie wieje dużo słabiej. Cykam mnóstwo fotek i kręcę kilka filmów. Chmurzy się.


Za Panes nawet trochę siąpi.
Potem jeszcze jeden gorge, trochę mniej spektakularny i docieram do Las Arenas. Na kempingu jestem o 17:30. Wreszcie będzie trochę spokojniejszy wieczór :-)
Do siedzenia co prawda tylko stoły i niewygodne krzesła w świetlicy, ale w sumie kemping jednak lepszy niż poprzedni. Mniej ludzi. Może wreszcie się wyśpię, bo do tej pory na tej wyprawie moja jedyna w miarę komfortowo przespana noc to ta na gospodarza...

Zjazd do Potes i krótki podjazd do upatrzonego wczoraj miejsca na sakwy. Zostawiam i lecę. A nie! Sluchawki nie chcą obsługiwać muzyki z drugiego telefonu! Dotychczas słuchałem audiobooków z jednego, ale muzyka jest na drugim. Więc jeszcze szybko instaluję apke od słuchawek i po tej operacji zaczynają działać. Na biga ruszam tuż przed 10.
Podjazd jest... długi. 26 km! Pierwsze 10 to raczej czechy i dopiero potem robi się równo pod górę. 6-7% cały czas. Podjeżdżam 1300m bez spiny, z dwoma postojami. Ale jedzie się dużo lepiej po rescie. Jeszcze nie szybko, ale już tak nie zamulam jak dotychczas.

Podczas podjazdu wychodzi słońce i z 22 stopni szybko robi się 33. Ale spoko, o 12:30 jesteśmy na górze. Konkretnie ja, dwa pedały i...

Kanapka i zjazd. Przy sakwach o 13:30. Potem do o dziwo czynnego dziś marketu Lupa po mleko i ser. Potem jeszcze kawa mrożona i bagietka z dżemem w ogródku nieczynnej pizzerii. Ludzie, widząc mnie jedzącego, próbowali się dostać do środka! :-D
Po zjedzeniu ruszam lekko w dół, ale pod ostry wiatr z powrotem do Panes przez gorge. W samym kanionie wieje dużo słabiej. Cykam mnóstwo fotek i kręcę kilka filmów. Chmurzy się.


Za Panes nawet trochę siąpi.
Potem jeszcze jeden gorge, trochę mniej spektakularny i docieram do Las Arenas. Na kempingu jestem o 17:30. Wreszcie będzie trochę spokojniejszy wieczór :-)
Do siedzenia co prawda tylko stoły i niewygodne krzesła w świetlicy, ale w sumie kemping jednak lepszy niż poprzedni. Mniej ludzi. Może wreszcie się wyśpię, bo do tej pory na tej wyprawie moja jedyna w miarę komfortowo przespana noc to ta na gospodarza...
- DST 106.46km
- Czas 05:12
- VAVG 20.47km/h
- VMAX 59.70km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 1568m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, z. 5, restowy
Tylko do sklepu w miasteczku na dole i przestawianie namiotu na zwolnione rano "oficjalne" miejsce. Blisko kibli, więc dość hałaśliwe i wcale nie jakoś drastycznie lepsze od poprzedniego. Tyle że prąd blisko.
- DST 5.95km
- Czas 00:23
- VAVG 15.52km/h
- VMAX 43.23km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 116m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, dz. 4
Dziś byłem gotowy do drogi o 9:10. Zakładając sakwy, poczułem dziwne stukanie. Sprawdzam, a to luz na tylnej piaście! Shit! Jazda z tym może serio uszkodzić koło, a ja nie mam narzędzi do takich napraw...
Poszukiwania w necie ujawniły sklep rowerowy w Reinosie, w którym chyba jest też serwis. A następny pewny serwis w Las Arenas, 220km dalej. Szybka konsultacja z Tatą oraz z Serweczem potwierdza moje obawy: lepiej nie jechać 220 z luzem na piaście... No to do Reinosy. Zonk, bo ten sklep otwierają dopiero o 10:30. A ja dziś mam do zrobienia 110km... No trudno, zrobiłem jeszcze kanapki na cały dzień i jadę.
Pod sklepem jestem o 10:20. Za kwadrans dalej nikogo nie ma. Zaczynam dzwonić na numer z map google, nikt nie odbiera! Po kilku podpowiedziach od N (market DIY, sklep ogólnosportowy) już mam się zbierać, ale gość w końcu odbiera telefon. Będzie za 10 minut. Czyli o 11 kurwa...
Wreszcie jest, a z nim stado klientów! Niby jestem pierwszy, ale przyjmuje mój rower, a potem gada z kolejnymi. Niby to rozumiem, ale i tak mnie strzela, bo przecież spóźnił się pół godziny!
Ale sama naprawa idzie mu błyskawicznie. Nie wiem, co konkretnie zrobił, ale luzu nie ma! :-) koszt 5 euro. Barszcz.

O 11:30 ruszam. Wieje z południa, coraz mocniej. Na pierwszym podjeździe to nawet pomaga, ale na bigu jest wręcz huragan!
Zjazd z podmuchami, ale im niżej tym spokojniej. A to długi zjazd, prawie 1000m. Robi się też gorąco. Po drodze szybka kanapka i kilka zdjęć i już podjeżdżam trzystumetrową hopę. Ciężko, bardzo ciężko. Forma denna, a do tego dochodzi zmęczenie tymi kilkoma dniami i dzisiejszy stres. No, ale podjeżdżam na raz. Na górze widoki na Picos de Europa. Potem będą jeszcze lepsze :-)

Potem znów w dół, i znów hopa, i znów zjazd... Takie czechy po 70-150 metrów. A ja już jestem wypluty. Plus upał. Dobrze, że przynajmniej z wodą nie ma problemu. Mam wszystkie źródełka w GPS i jest ich dużo, nie to co w Andaluzji! ;-)

Wreszcie ok 17 docieram na sam dół do Panes (20 npm!), gdzie piękne widoki i skąd już będzie dolina pod górę. Na profilu straszne czechy, ale coś mi się nie chce w to wierzyć. Z mapy wygląda na równy podjazd. Może to tunele...?

Nie, to po prostu gorge, i to piękny! I równo, łagodnie pod górę. Uff! Jest co prawda kilka remontów z wahadłami i trzeba stać, ale ja już wiem, że zdążę :-)
Po wyjechaniu z gorża mam 8 km na kemping i takie widoki :-)

Potem jeszcze w markecie kupuje paellę na kolację i ostatni podjazd resztką sił.
Jest kemping! ? Z tabliczką, że... Completo! :O. Mimo to wbijam i błagam o miejsce. Chyba ze 40 minut szukali, aż wreszcie poprosili kogoś, żeby łaskawie przestawił samochód na parking i na śmiesznym splachetku trawy dają mi miejsce. Słabe, krzywe i hipertwarde, ale jest. Pożyczam młotek i rozbijam namiot. Myje się, jem i śpię (o północy!). Masakra nie dzień...
Poszukiwania w necie ujawniły sklep rowerowy w Reinosie, w którym chyba jest też serwis. A następny pewny serwis w Las Arenas, 220km dalej. Szybka konsultacja z Tatą oraz z Serweczem potwierdza moje obawy: lepiej nie jechać 220 z luzem na piaście... No to do Reinosy. Zonk, bo ten sklep otwierają dopiero o 10:30. A ja dziś mam do zrobienia 110km... No trudno, zrobiłem jeszcze kanapki na cały dzień i jadę.
Pod sklepem jestem o 10:20. Za kwadrans dalej nikogo nie ma. Zaczynam dzwonić na numer z map google, nikt nie odbiera! Po kilku podpowiedziach od N (market DIY, sklep ogólnosportowy) już mam się zbierać, ale gość w końcu odbiera telefon. Będzie za 10 minut. Czyli o 11 kurwa...
Wreszcie jest, a z nim stado klientów! Niby jestem pierwszy, ale przyjmuje mój rower, a potem gada z kolejnymi. Niby to rozumiem, ale i tak mnie strzela, bo przecież spóźnił się pół godziny!
Ale sama naprawa idzie mu błyskawicznie. Nie wiem, co konkretnie zrobił, ale luzu nie ma! :-) koszt 5 euro. Barszcz.

O 11:30 ruszam. Wieje z południa, coraz mocniej. Na pierwszym podjeździe to nawet pomaga, ale na bigu jest wręcz huragan!
Zjazd z podmuchami, ale im niżej tym spokojniej. A to długi zjazd, prawie 1000m. Robi się też gorąco. Po drodze szybka kanapka i kilka zdjęć i już podjeżdżam trzystumetrową hopę. Ciężko, bardzo ciężko. Forma denna, a do tego dochodzi zmęczenie tymi kilkoma dniami i dzisiejszy stres. No, ale podjeżdżam na raz. Na górze widoki na Picos de Europa. Potem będą jeszcze lepsze :-)

Potem znów w dół, i znów hopa, i znów zjazd... Takie czechy po 70-150 metrów. A ja już jestem wypluty. Plus upał. Dobrze, że przynajmniej z wodą nie ma problemu. Mam wszystkie źródełka w GPS i jest ich dużo, nie to co w Andaluzji! ;-)

Wreszcie ok 17 docieram na sam dół do Panes (20 npm!), gdzie piękne widoki i skąd już będzie dolina pod górę. Na profilu straszne czechy, ale coś mi się nie chce w to wierzyć. Z mapy wygląda na równy podjazd. Może to tunele...?

Nie, to po prostu gorge, i to piękny! I równo, łagodnie pod górę. Uff! Jest co prawda kilka remontów z wahadłami i trzeba stać, ale ja już wiem, że zdążę :-)
Po wyjechaniu z gorża mam 8 km na kemping i takie widoki :-)

Potem jeszcze w markecie kupuje paellę na kolację i ostatni podjazd resztką sił.
Jest kemping! ? Z tabliczką, że... Completo! :O. Mimo to wbijam i błagam o miejsce. Chyba ze 40 minut szukali, aż wreszcie poprosili kogoś, żeby łaskawie przestawił samochód na parking i na śmiesznym splachetku trawy dają mi miejsce. Słabe, krzywe i hipertwarde, ale jest. Pożyczam młotek i rozbijam namiot. Myje się, jem i śpię (o północy!). Masakra nie dzień...
- DST 122.41km
- Teren 0.50km
- Czas 06:24
- VAVG 19.13km/h
- VMAX 60.84km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 1539m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, dz. 3
Nocleg na gospodarza okazał się bez zarzutu. Nawet moglem rano skorzystać z kibelka :-)
Start o 9, słońce zza chmur. Od razu pod górę. Zrazu łagodnie, ale wkrótce zrobiła się piła 10-14% i zerwał się wiatr. Oczywiście w pysk.
Więc pierwszy big był mocno męczący. Ale za to na górze zrobiła się pogoda i nawet widoki na leżący dalej zalew na rzece Ebro. Plus taka oto Piramida degli Italiani tam jest :-)

Zresztą po krótkim zjeździe jechałem właśnie wzdłuż zalewu. Zaskakująco płasko! Jak nie w górach. Nad zalewem postój na area recreativa (taki leśny parking z ławkami i placem zabaw), na którą myślałem dotrzeć wczoraj na dzika, ale jednak za wysoko. Byłby niezły nocleg, gdyby nie brak wody pitnej. No, ale mój był lepszy :-)
Potem 17km wzdłuż zalewu po bardzo łagodnych pagórkach, a na jednym z nich wyprzedziłem pod górę dwóch (dość wiekowych) szosowców :-) aż mnie pytali, czy rower elektryczny. A figę!

Potem była Reinosa, a w niej już upał 35 i Lidl (pierwszy na trasie, a następny będzie za... 2 tygodnie! :O). Obkupiłem się więc srodze i dalej na kemping. To już tylko kilkanaście kilometrów, leciutko pod górę.
Tu bardzo miły pan, mówiący po włosku, powiedział, że mogę się rozbić, gdzie chcę. Idealnego miejsca nie było; albo blisko kibla, albo dżizasa. Tylko prąd wszędzie. Wybrałem dżizasa, rozbiłem się, uprałem wczorajsze ciuchy i hajda na biga Alto Campoo. A to już dwutysiecznik. A start na 1000.
Podjazd bardzo równy 5-7%, ale wciąż upał plus silny przodoboczny wiatr, więc słabo się jechało. W tempie emeryckim o 18:15 byłem na górze. Wciąż 26 stopni!

Zjazd długi, równy i szybki, tylko na początku wiatr rzucał rowerem. Potem już spoko.
Ale na kempingu niespodzianka. Zamiast miłego pana jest niemiła pani i mówi, że się rozbiłem w niedozwolonym miejscu. Że to jest strefa domków, a nie namiotów. Bez sensu bo pełno miejsca, nikomu nie przeszkadzam, a ta się czepia! Na nic zdały się tłumaczenia, prośby, a nawet próby dzwonienia do miłego pana (nie odebrał). W końcu rad nierad przeniosłem namiot o te 100m dalej. Na szczęście nie byłem jeszcze rozpakowany!

Nowe miejsce gorsze, bo nie ma gdzie usiąść, ale poza tym ok. W każdym razie kempingu Puente Romano w Riano nie polecam. Można się naciąć na niemiłą panią ;-)

Start o 9, słońce zza chmur. Od razu pod górę. Zrazu łagodnie, ale wkrótce zrobiła się piła 10-14% i zerwał się wiatr. Oczywiście w pysk.
Więc pierwszy big był mocno męczący. Ale za to na górze zrobiła się pogoda i nawet widoki na leżący dalej zalew na rzece Ebro. Plus taka oto Piramida degli Italiani tam jest :-)

Zresztą po krótkim zjeździe jechałem właśnie wzdłuż zalewu. Zaskakująco płasko! Jak nie w górach. Nad zalewem postój na area recreativa (taki leśny parking z ławkami i placem zabaw), na którą myślałem dotrzeć wczoraj na dzika, ale jednak za wysoko. Byłby niezły nocleg, gdyby nie brak wody pitnej. No, ale mój był lepszy :-)
Potem 17km wzdłuż zalewu po bardzo łagodnych pagórkach, a na jednym z nich wyprzedziłem pod górę dwóch (dość wiekowych) szosowców :-) aż mnie pytali, czy rower elektryczny. A figę!

Potem była Reinosa, a w niej już upał 35 i Lidl (pierwszy na trasie, a następny będzie za... 2 tygodnie! :O). Obkupiłem się więc srodze i dalej na kemping. To już tylko kilkanaście kilometrów, leciutko pod górę.
Tu bardzo miły pan, mówiący po włosku, powiedział, że mogę się rozbić, gdzie chcę. Idealnego miejsca nie było; albo blisko kibla, albo dżizasa. Tylko prąd wszędzie. Wybrałem dżizasa, rozbiłem się, uprałem wczorajsze ciuchy i hajda na biga Alto Campoo. A to już dwutysiecznik. A start na 1000.
Podjazd bardzo równy 5-7%, ale wciąż upał plus silny przodoboczny wiatr, więc słabo się jechało. W tempie emeryckim o 18:15 byłem na górze. Wciąż 26 stopni!

Zjazd długi, równy i szybki, tylko na początku wiatr rzucał rowerem. Potem już spoko.
Ale na kempingu niespodzianka. Zamiast miłego pana jest niemiła pani i mówi, że się rozbiłem w niedozwolonym miejscu. Że to jest strefa domków, a nie namiotów. Bez sensu bo pełno miejsca, nikomu nie przeszkadzam, a ta się czepia! Na nic zdały się tłumaczenia, prośby, a nawet próby dzwonienia do miłego pana (nie odebrał). W końcu rad nierad przeniosłem namiot o te 100m dalej. Na szczęście nie byłem jeszcze rozpakowany!

Nowe miejsce gorsze, bo nie ma gdzie usiąść, ale poza tym ok. W każdym razie kempingu Puente Romano w Riano nie polecam. Można się naciąć na niemiłą panią ;-)

- DST 86.73km
- Teren 1.00km
- Czas 05:26
- VAVG 15.96km/h
- VMAX 63.52km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 2035m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, dz. 2
Po wczorajszym długim dniu, nie chciało mi się rano jak pieron. Ostatecznie wyjechałem dopiero o 10.
Na dzień dobry podjazd na biga (pozostałe 2/3). Od ok 1000 npm chmura. Od ok 1200 siąpienie. Big na 1400, więc nie było źle i nawet dość ciepło, bo 17 na górze. Dotarlem jednak dopiero o 12:30. Forma zerowa, więc jadę wolno.

Zjazd na 850, tamże zrzucam sakwy w paprociach (są do tego najlepsze, bo dobrze zasłaniają!) i jadę na drugiego biga. Jeszcze 50m w dol, a potem na 1250. Na górze znów mgła i siąpi.
A na dole (800) piękna pogoda. Zbieram sakwy, jem, i trzeci big. Już zaledwie 1150, ale ciężko idzie. A na górze widoczność 15m i ostra mżawka.

Co gorsza, nie ustaje przez caly zjazd i do Vega de Pas docieram mokry i przemarznięty.
Początkowo planowałam tu spać na dziko, ale jest dopiero 17 i ćma narodu w okolicy, więc odpada. Dobrze! Jutro będzie mniej do przejechania! Ruszam dalej lekko w dół. Do krajówki, a potem już lekko pod górę. Po drodze pada mi licznik. Chyba od wody, bo poprzednio tak się stało po myjni. Coś z kablem, bo telewizorek ok.
Podjeżdżam, licząc w głowie metry, i rozglądając się za miejscówką na dzika. Nie ma! Albo wsie, albo strome zbocza i wody pitnej brak. Po jakimś czasie próbuję na gospodarza (podwórko wygląda prawie jak kemping, a przed domem stoi... ambulans).

I udaje się. Od strzału! Od lat tak nie robiłem :-)
Niezła trawa, woda w ogrodzie i stoliki z krzesłami pod daszkiem). Żyć nie umierać! B-)

Na dzień dobry podjazd na biga (pozostałe 2/3). Od ok 1000 npm chmura. Od ok 1200 siąpienie. Big na 1400, więc nie było źle i nawet dość ciepło, bo 17 na górze. Dotarlem jednak dopiero o 12:30. Forma zerowa, więc jadę wolno.

Zjazd na 850, tamże zrzucam sakwy w paprociach (są do tego najlepsze, bo dobrze zasłaniają!) i jadę na drugiego biga. Jeszcze 50m w dol, a potem na 1250. Na górze znów mgła i siąpi.
A na dole (800) piękna pogoda. Zbieram sakwy, jem, i trzeci big. Już zaledwie 1150, ale ciężko idzie. A na górze widoczność 15m i ostra mżawka.

Co gorsza, nie ustaje przez caly zjazd i do Vega de Pas docieram mokry i przemarznięty.
Początkowo planowałam tu spać na dziko, ale jest dopiero 17 i ćma narodu w okolicy, więc odpada. Dobrze! Jutro będzie mniej do przejechania! Ruszam dalej lekko w dół. Do krajówki, a potem już lekko pod górę. Po drodze pada mi licznik. Chyba od wody, bo poprzednio tak się stało po myjni. Coś z kablem, bo telewizorek ok.
Podjeżdżam, licząc w głowie metry, i rozglądając się za miejscówką na dzika. Nie ma! Albo wsie, albo strome zbocza i wody pitnej brak. Po jakimś czasie próbuję na gospodarza (podwórko wygląda prawie jak kemping, a przed domem stoi... ambulans).

I udaje się. Od strzału! Od lat tak nie robiłem :-)
Niezła trawa, woda w ogrodzie i stoliki z krzesłami pod daszkiem). Żyć nie umierać! B-)

- DST 85.88km
- Czas 05:50
- VAVG 14.72km/h
- VMAX 55.30km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 1945m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Basking in the Sun, dz. 1
Zauważyliście, że między dniem 0 a pierwszym minęły 3 dni? Tak, tyle czasu spędziłem w Bilbao... bez roweru. WizzAir bowiem zgubił mój rower i bagaż rejestrowy i o ile w sobotę przyleciałem ja, o tyle bagaż we wtorek! Więc się tułałem piechotą po hostelach i po mieście, którego topografię całkiem nieźle poznalem :-P

To już w trasie. Bilbać jebao* :-P
Dziś za to odebrałam bety o 10, posprzątałem co się rozwaliło w sakwie (m. in. mój ulubiony plastikowy talerz :-( ), złożyłem rower (na szczęście przetrwał!) i pojechałem na stację.
Żeby ciut nadgonić wsiadłem w pociąg do Santander. Wysiadłem w Heras i od razu na biga! B-)

Dość stromy, bo do 16%, ale na lekko. Potem zjazd po wlasnych śladach i dalej czesko pod górę do San Roque de Riomera tuż obok Las Vegas.
To już 1/3 następnego biga :-)
Tu wreszcie kemping. Bez szału, bo trudno o prąd i w kiblu błoto, ale i tak spoko. Po hostelu, gdzie był upał i 6 osób na max 10 metrach kwadratowych, i gdzie nie miałem prawie żadnych swoich rzeczy, taki kemping to max wypas! Taka impreza! Zostałbym do niedzieli, ale i tak już jestem w plecy z czasem :-P
*(c) Wujek z SB

To już w trasie. Bilbać jebao* :-P
Dziś za to odebrałam bety o 10, posprzątałem co się rozwaliło w sakwie (m. in. mój ulubiony plastikowy talerz :-( ), złożyłem rower (na szczęście przetrwał!) i pojechałem na stację.
Żeby ciut nadgonić wsiadłem w pociąg do Santander. Wysiadłem w Heras i od razu na biga! B-)

Dość stromy, bo do 16%, ale na lekko. Potem zjazd po wlasnych śladach i dalej czesko pod górę do San Roque de Riomera tuż obok Las Vegas.
To już 1/3 następnego biga :-)
Tu wreszcie kemping. Bez szału, bo trudno o prąd i w kiblu błoto, ale i tak spoko. Po hostelu, gdzie był upał i 6 osób na max 10 metrach kwadratowych, i gdzie nie miałem prawie żadnych swoich rzeczy, taki kemping to max wypas! Taka impreza! Zostałbym do niedzieli, ale i tak już jestem w plecy z czasem :-P
*(c) Wujek z SB
- DST 54.59km
- Czas 03:23
- VAVG 16.13km/h
- VMAX 55.34km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 1384m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Dzień 0
Na lotnisko nocą. Spoko pogoda do pakowania roweru. 14 stopni i prawie bezwietrznie.
- DST 23.59km
- Czas 01:08
- VAVG 20.81km/h
- VMAX 36.89km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 72m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Z N. się popluskać
Przez Donauinsel do jej północnego końca, potem lewym brzegiem do zapory Greifenstein i tamtędy z powrotem na nasz brzeg. Potem krótki popas w Greifenstein, skąd skoczyłem solo do Hadersfeldu, żeby na podjeździe przetestować, czy po wczorajszych wymianach łożysk suportu, łańcucha, klocków i regulacjach wszystko jest OK. I jest - Surlier gra i bucy.
Potem na plażę w Kritzendorfie, gdzie się popluskaliśmy w Dunaju (zaskakująco zimna woda) i trochę odpoczęlismy od upału. I potem powrót klasycznie przez Klosterneuburg i nieklasycznie przez Votivkirche. Bardzo gorąco i znaczący wiatr NW, ale jak wycieczka jest połączona z kąpielą, to nawet idzie żyć :)
Potem na plażę w Kritzendorfie, gdzie się popluskaliśmy w Dunaju (zaskakująco zimna woda) i trochę odpoczęlismy od upału. I potem powrót klasycznie przez Klosterneuburg i nieklasycznie przez Votivkirche. Bardzo gorąco i znaczący wiatr NW, ale jak wycieczka jest połączona z kąpielą, to nawet idzie żyć :)
- DST 66.91km
- Czas 03:26
- VAVG 19.49km/h
- VMAX 50.00km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 385m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Wątroba Kirche i Góry Sosnowe
Na luzie z N. Zobaczyć najbrzydszy kościół świata


Wotrubakirche, Wien
obok, jak to w kościele, siedlisko węży

oraz połazić po Foehrenberge. Nie chciało nam się pchać gdzieś dalej, bo dziś silny wiatr W.
Przyjemny dzień :)


Wotrubakirche, Wien
obok, jak to w kościele, siedlisko węży

oraz połazić po Foehrenberge. Nie chciało nam się pchać gdzieś dalej, bo dziś silny wiatr W.
Przyjemny dzień :)
- DST 34.16km
- Czas 01:55
- VAVG 17.82km/h
- VMAX 48.66km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 360m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze




















