Skipping from the Top, dz. 26
Wstaję o 6, a tu burza i leje jak z cebra! Nic to, szykuję się, może przejdzie. Szykuję się bardzo leniwie, bo nie chce przejść, ale jednak przed 8 się uspokaja, a ja ruszam o 8:20.
Szosa mokra, ale wygląda też słońce i świeci prosto w oczy. Jest okej! Pierwszych kilka kilometrów główną do startu biga. Jest tu piekarnia, ale chyba jeszcze nieczynna! Natomiast chleb jest i udaje mi się kupić, niestety duży bochen. Za to tak gorący, że aż parzy! Czemuż nie mam już masła?! :-(
Po krótkim namyśle (pod daszkiem, bo kropi) decyduję się pojechać jeszcze kilka kilometrów główną. Dystans ten sam, dalej będzie stromiej, ale całość na lekko, zamiast targać bagaże na 700 (a jestem na 350). Okazuje się to dobrą decyzją, bo na górze raczej nie byłoby gdzie zostawić sakw! Tam jest jedna wielka kopalnia odkrywkowa! A tymczasem przy głównej znajduję ustronne miejsce, gdzie dostępu bronią zasieki z jeżyn i nawis skalny osłania od deszczu. Zostawiam sakwy i o 9:30 ruszam na jeden z najwyższych bigów wyprawy. 1500 podjazdu.
Idzie ładnie. Pierwszy postój na 1000, skąd kilka ujęć wszechobecnych wyrobisk. No i kanapka. Pogoda okej, 20 stopni i słońce zza chmur.
Drugi postój na 1500, bo jest jedyne źródełko na trasie. Nadal 20 stopni, ale zrywa się zimny wiatr. Trzecie zatrzymanie już na górze (1850) o 12:30. Tu bez postoju, bo pogoda się ewidentnie chrzani. Ubieram się, strzelam marne foty i w pedał!
Ale deszcz mnie i tak łapie na zjeździe, na szczęście niezbyt mocny. Dojeżdżam podmoczony, ale nie mokry. Na dole 20 stopni (ki diabeł?) i ledwo kropi. Zbieram sakwy i po kilku kilometrach znajduję wiatę przystankową, gdzie robię postój na lancz. A w międzyczasie przestaje padać :-)
Dalej wręcz trochę za ciepło i wiatr tyłoboczny, więc jedzie się elegancko. Ale znów wchodzą chmury, więc waham się, czy odbijać na Medulas. To moja "czerwona" atrakcja, więc żal odpuszczać. Jak przywali, to najwyżej zawrócę, nie? Biorę wodę z baru i zaczynam podjazd.
Medulas (rzymskie kopalnie!) nieco rozczarowują, widziałem już takie miejsca we Francji i Bułgarii. Ale uczciwie muszę przyznać, że z powodu źle zaplanowanej trasy nie dotarłem do kluczowego punktu widokowego, bo droga wyglądała tak:
Nie wiem, czy nawet na fullu by poszła!
Wracam więc jak niepyszny tą samą drogą na dół i przekwalifikuję Medulas na atrakcję niebieską :-P
Dalej główną na przełączkę, skąd lekko czeski zjazd do samej Ponferrady. W Mercadonie jestem po 17. Miały być zakupy tylko na kolację i na jutro (niedziela), ale coś mnie tknęło i pytam, czy w poniedziałek czynne. Nie! Święto! Czy oni świętują 11 września?! :O
Więc robię większe zakupy, również te, które zabiorę już do Wiednia. Słabo bo ledwo się mieszczę, ale w Bilbao mogę nie mieć czasu jechać do Mercadony :-/
W Hostal Monteclaro jestem o 18:30, a wkrótce potem zaczyna padać :-P Natomiast ja o dziwo nie padam, całkiem dobrze się dzisiaj jechało! A jutro ostatni dzień wyprawy, na lekko.
Szosa mokra, ale wygląda też słońce i świeci prosto w oczy. Jest okej! Pierwszych kilka kilometrów główną do startu biga. Jest tu piekarnia, ale chyba jeszcze nieczynna! Natomiast chleb jest i udaje mi się kupić, niestety duży bochen. Za to tak gorący, że aż parzy! Czemuż nie mam już masła?! :-(
Po krótkim namyśle (pod daszkiem, bo kropi) decyduję się pojechać jeszcze kilka kilometrów główną. Dystans ten sam, dalej będzie stromiej, ale całość na lekko, zamiast targać bagaże na 700 (a jestem na 350). Okazuje się to dobrą decyzją, bo na górze raczej nie byłoby gdzie zostawić sakw! Tam jest jedna wielka kopalnia odkrywkowa! A tymczasem przy głównej znajduję ustronne miejsce, gdzie dostępu bronią zasieki z jeżyn i nawis skalny osłania od deszczu. Zostawiam sakwy i o 9:30 ruszam na jeden z najwyższych bigów wyprawy. 1500 podjazdu.
Idzie ładnie. Pierwszy postój na 1000, skąd kilka ujęć wszechobecnych wyrobisk. No i kanapka. Pogoda okej, 20 stopni i słońce zza chmur.
Drugi postój na 1500, bo jest jedyne źródełko na trasie. Nadal 20 stopni, ale zrywa się zimny wiatr. Trzecie zatrzymanie już na górze (1850) o 12:30. Tu bez postoju, bo pogoda się ewidentnie chrzani. Ubieram się, strzelam marne foty i w pedał!
Ale deszcz mnie i tak łapie na zjeździe, na szczęście niezbyt mocny. Dojeżdżam podmoczony, ale nie mokry. Na dole 20 stopni (ki diabeł?) i ledwo kropi. Zbieram sakwy i po kilku kilometrach znajduję wiatę przystankową, gdzie robię postój na lancz. A w międzyczasie przestaje padać :-)
Dalej wręcz trochę za ciepło i wiatr tyłoboczny, więc jedzie się elegancko. Ale znów wchodzą chmury, więc waham się, czy odbijać na Medulas. To moja "czerwona" atrakcja, więc żal odpuszczać. Jak przywali, to najwyżej zawrócę, nie? Biorę wodę z baru i zaczynam podjazd.
Medulas (rzymskie kopalnie!) nieco rozczarowują, widziałem już takie miejsca we Francji i Bułgarii. Ale uczciwie muszę przyznać, że z powodu źle zaplanowanej trasy nie dotarłem do kluczowego punktu widokowego, bo droga wyglądała tak:
Nie wiem, czy nawet na fullu by poszła!
Wracam więc jak niepyszny tą samą drogą na dół i przekwalifikuję Medulas na atrakcję niebieską :-P
Dalej główną na przełączkę, skąd lekko czeski zjazd do samej Ponferrady. W Mercadonie jestem po 17. Miały być zakupy tylko na kolację i na jutro (niedziela), ale coś mnie tknęło i pytam, czy w poniedziałek czynne. Nie! Święto! Czy oni świętują 11 września?! :O
Więc robię większe zakupy, również te, które zabiorę już do Wiednia. Słabo bo ledwo się mieszczę, ale w Bilbao mogę nie mieć czasu jechać do Mercadony :-/
W Hostal Monteclaro jestem o 18:30, a wkrótce potem zaczyna padać :-P Natomiast ja o dziwo nie padam, całkiem dobrze się dzisiaj jechało! A jutro ostatni dzień wyprawy, na lekko.
- DST 110.86km
- Teren 1.60km
- Czas 06:29
- VAVG 17.10km/h
- VMAX 64.87km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 2489m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!