Basking in the Sun, dz. 17, czyli Jazda z Kurwami
Noc na dziko bez przygód, ale strzelanina trwała non stop i jak się obudziłem po 4, to już przez to nie mogłem zasnąć. I co najlepsze (bez ironii), nie dowiedziałem się w końcu, cóż to takiego :-P
Zostawiam namiot, żeby się suszył, z kartką, że jest pusty w środku i że po niego wrócę (!), sakwy w krzakach i ruszam lekko po 9 na biga.
Jest 10 stopni, ale dość szybko się rozgrzewam. Podjazd ma 5-8% i jedzie się nieźle, oprócz tego, że od pedału lekko boli mnie lewa stopa. Chyba za długo jeździłem w sandałach (najpierw przez ten deszcz, a potem zapomniałem zmienić). Dziś jadę w butach, ale stopa już, widać, ucierpiała. Nic to, jadę.
Postój w pierwszym słońcu, czyli na wysokości niemal 900. Zadupie, ale ładnie i spokojnie. Dalej podjazd robi się bardzo łagodny, 1-4%. Dlatego taki długi, 20 km! Na bigu jestem o 11:30. Wciąż chłodno, więc zjeżdżam w kurtce. Zjazd się bardzo dłuży, ale o 12:15 jestem z powrotem.
Lampa! Namiot suchy, sakwy nienaruszone. Zwijam namiot, jem i spotykam sakwiarza z Gran Canarii! Fajny chłopak, szkoda, że jedzie w przeciwnym kierunku. Chwilę gadamy i ruszam. Gorąco.
Falowanie do miasteczka San Antonin, gdzie kupuję chleb i lody oraz zrywam trzy pyszne jabłka. Potem jeszcze troszkę w dół i zaczyna się big. Jest 14, słońce w plecy lub lekko z lewej, zero cienia i licznik pokazuje ok 40 stopni. Ech... No, ale nie pada już drugi dzień :p
Kiepsko się jedzie. Upał, stopa boli coraz bardziej, a do tego jadę z kurwami, czyli rojem: much, gzów (tych mniejszych, ale i tak tną) i nawet os. Wściec się można! I rzeczywiście na ostatnim (trzecim!) postoju nie wytrzymuję i zaczynam się na nie drzeć i wściekać, że odpocząć nie dają. A one oczywiście nic sobie z tego nie robią :-P W końcówce już jakoś ciut lepiej z owadami, za to ze stopą coraz gorzej, mocno doskwierają konkretne punkty, gdzie uciska ramka pedału, chyba mi się podeszwy pocieniły!
W pewnym momencie widzę, jak ktoś pcha bikepackerski rower pod górę. Mozolnie doganiam, a to dziewczyna! Chwilę gadamy po angielsku, czy nie potrzebuje pomocy albo wody, ale mówi, że wszystko ok. Do szczytu już blisko, więc myślałem, że się tam spotkamy i pogadamy, ale ona tylko przemyka, gdy ja się przebieram. Dziwne.
No, ale zjazd zacny, więc w końcu ją doganiam. Okazuje się że to uczestniczka ultramaratonu Transiberica! I do tego Polka! Jaja! Jedziemy razem z 15 km i gadamy. Ale moja stopa już naprawdę szaleje i w duchu cieszę się, że mam już tylko kilka kilometrów do zarezerwowanego hotelu. A ona dziś chce jeszcze pocisnąć 80. Szacun! Pozdrawiam Gosię (numer startowy 17) i życzę zwycięstwa w Transiberica! :-)
Hotel w porządku, ja niezbyt. Więc po myciu i praniu ruszam w miasto na poszukiwanie twardych butów. Moje żółte ciżemki najwyraźniej zmiękły po latach, bo to jest absurd, żeby od pedału tak stopa bolała! A przy chodzeniu nic (na szczęście)! Kupuję nołnejmy z najtwardszą podeszwą, jaką znajduję. Mam nadzieję, że będą dobre, bo nie dam rady zabrać dwóch par i jutro będę musiał wyrzucić stare...
Jeszcze kolacja, regulacja hamulców i rezerwacja hostelu na jutro (w sobotę wreszcie rest, bo ma lać). I o 22 już mam wolne. Spaaać...
Zostawiam namiot, żeby się suszył, z kartką, że jest pusty w środku i że po niego wrócę (!), sakwy w krzakach i ruszam lekko po 9 na biga.
Jest 10 stopni, ale dość szybko się rozgrzewam. Podjazd ma 5-8% i jedzie się nieźle, oprócz tego, że od pedału lekko boli mnie lewa stopa. Chyba za długo jeździłem w sandałach (najpierw przez ten deszcz, a potem zapomniałem zmienić). Dziś jadę w butach, ale stopa już, widać, ucierpiała. Nic to, jadę.
Postój w pierwszym słońcu, czyli na wysokości niemal 900. Zadupie, ale ładnie i spokojnie. Dalej podjazd robi się bardzo łagodny, 1-4%. Dlatego taki długi, 20 km! Na bigu jestem o 11:30. Wciąż chłodno, więc zjeżdżam w kurtce. Zjazd się bardzo dłuży, ale o 12:15 jestem z powrotem.
Lampa! Namiot suchy, sakwy nienaruszone. Zwijam namiot, jem i spotykam sakwiarza z Gran Canarii! Fajny chłopak, szkoda, że jedzie w przeciwnym kierunku. Chwilę gadamy i ruszam. Gorąco.
Falowanie do miasteczka San Antonin, gdzie kupuję chleb i lody oraz zrywam trzy pyszne jabłka. Potem jeszcze troszkę w dół i zaczyna się big. Jest 14, słońce w plecy lub lekko z lewej, zero cienia i licznik pokazuje ok 40 stopni. Ech... No, ale nie pada już drugi dzień :p
Kiepsko się jedzie. Upał, stopa boli coraz bardziej, a do tego jadę z kurwami, czyli rojem: much, gzów (tych mniejszych, ale i tak tną) i nawet os. Wściec się można! I rzeczywiście na ostatnim (trzecim!) postoju nie wytrzymuję i zaczynam się na nie drzeć i wściekać, że odpocząć nie dają. A one oczywiście nic sobie z tego nie robią :-P W końcówce już jakoś ciut lepiej z owadami, za to ze stopą coraz gorzej, mocno doskwierają konkretne punkty, gdzie uciska ramka pedału, chyba mi się podeszwy pocieniły!
W pewnym momencie widzę, jak ktoś pcha bikepackerski rower pod górę. Mozolnie doganiam, a to dziewczyna! Chwilę gadamy po angielsku, czy nie potrzebuje pomocy albo wody, ale mówi, że wszystko ok. Do szczytu już blisko, więc myślałem, że się tam spotkamy i pogadamy, ale ona tylko przemyka, gdy ja się przebieram. Dziwne.
No, ale zjazd zacny, więc w końcu ją doganiam. Okazuje się że to uczestniczka ultramaratonu Transiberica! I do tego Polka! Jaja! Jedziemy razem z 15 km i gadamy. Ale moja stopa już naprawdę szaleje i w duchu cieszę się, że mam już tylko kilka kilometrów do zarezerwowanego hotelu. A ona dziś chce jeszcze pocisnąć 80. Szacun! Pozdrawiam Gosię (numer startowy 17) i życzę zwycięstwa w Transiberica! :-)
Hotel w porządku, ja niezbyt. Więc po myciu i praniu ruszam w miasto na poszukiwanie twardych butów. Moje żółte ciżemki najwyraźniej zmiękły po latach, bo to jest absurd, żeby od pedału tak stopa bolała! A przy chodzeniu nic (na szczęście)! Kupuję nołnejmy z najtwardszą podeszwą, jaką znajduję. Mam nadzieję, że będą dobre, bo nie dam rady zabrać dwóch par i jutro będę musiał wyrzucić stare...
Jeszcze kolacja, regulacja hamulców i rezerwacja hostelu na jutro (w sobotę wreszcie rest, bo ma lać). I o 22 już mam wolne. Spaaać...
- DST 90.59km
- Czas 05:30
- VAVG 16.47km/h
- VMAX 54.68km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 2130m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Pasuje jak ulał do etapu z muchami, ale może (oby!) to już za Tobą :)
huann - 20:28 piątek, 1 września 2023 | linkuj
Wysyłałem mailem żeby było do śpiewania w drodze i po tytule wpisu sądziłem, że się spodobało :) To: https://www.facebook.com/reel/1455488188618206
huann - 23:08 czwartek, 31 sierpnia 2023 | linkuj
huann - 23:08 czwartek, 31 sierpnia 2023 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!