Informacje

  • Wszystkie kilometry: 231172.86 km
  • Km w terenie: 5476.51 km (2.37%)
  • Czas na rowerze: 465d 14h 39m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:63796.44 km (w terenie 1125.52 km; 1.76%)
Czas w ruchu:3550:39
Średnia prędkość:17.97 km/h
Maksymalna prędkość:78.01 km/h
Suma podjazdów:900660 m
Maks. tętno maksymalne:154 (0 %)
Maks. tętno średnie:133 (0 %)
Suma kalorii:43238 kcal
Liczba aktywności:751
Średnio na aktywność:84.95 km i 4h 43m
Więcej statystyk
Wtorek, 13 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 6

O 4 w nocy znów budzi mnie deszcz i zastanawiam się, czy rano w ogóle da się ruszyć. Ale jak budzik dzwoni o 6:30, to nie pada. Ciemno jeszcze, więc nie wiadomo co z chmurami, ale wstaję. Po raz pierwszy na tej wyprawie WYSPANY! :-)


Po wschodzie okazuje się, że pogoda się raczej klaruje, więc jest ok. Start o 8:45 bez śniadania, bo bardziej męczy mnie głód internetu :-P I na przełączce 60m wyżej zasięg jest, więc odbieram pogróżki, wpisuję kilometry z wczoraj, jem śniadanie na kamieniu (dżizas na miejscówce i tak był fchuj mokry) i o 10 ruszam dalej.
Krótki zjazd po kiepskiej nawierzchni, a potem zaczyna się big. Nachylenia typu 6-9%, a ja jadę... normalnie! Ze zdrową prędkością (też 6-9) i bez poczucia, że zaraz padnę. Po prostu jadę! Kichuj?
Na 1700 zrzucam sakwy i ostatnie 160m na lekko. Jak w masełko! (big z rana...?). Na górze jeziorko i szerokie widoki, ładnie.





Potem po sakwy i dalej telepiący zjazd do miasteczka, gdzie miałem wczoraj spać. No nie dojechałbym wczoraj, nichu ja!
Kupuję chleb, a dalej już czeska jazda główną. Pod biga ok 30 km. Jedzie się dobrze, lekki wiatr z tylnego boku, nie bardzo gorąco (max 34, w cieniu 26). Do Vinuesa docieram w dobrym stanie, zrzucam sakwy dość niefrasobliwie za dużym drzewem koło dżizasow na obrzeżach i heja na biga! Tylko 600m, ale aż 16 km. Daleko!


Ale znowu wchodzi dobrze! Ostatnie 400m (5,8 km) jadę ciągiem w 50 minut. Żaden szał, ale wczoraj to były dwie godziny! Kichuj?
Już widzę, że mogę zdązyć dziś do Sorii na pierwotnie planowany nocleg. No to w pedał i na dół! Zjazd zaskakująco szybki i o 17:30 jestem przy sakwach. Chmurzy się, a po chwili i grzmi w oddali. W tej sytuacji odpuszczam Sorię (to jeszcze 37 km i dwie solidne hopy) i jadę 3,5 km na tutejszy kemping, lekko w bok od trasy. Po chwili już kropi!

W recepcji załatwiam sprawy szybko i w początkach ulewy ląduje pod daszkiem umywalni. Tu już na spokojnie mycie, pranie ciuchów z dwóch dni, a po deszczu suszenie (dżizas pod dachem! Można?!) i rozbijanie namiotu. Co prawda kapie z drzew, ale jest ok. I nie ma tu żadnych durnych piazzoli, każdy się rozbija, gdzie chce, można?!


Z tego wszystkiego nie kupiłem kolacji (zresztą nie bardzo było gdzie), ale jest tu też bar, więc po ogarnięciu wszystkiego idę na pyszne frytki z sosem serowym i skrawkami wieprzowiny. 9,50, więc w sumie normalna cena za solidny i smaczny posiłek :-)


A brakujący dystans powinienem bez problemu nadrobić jutro, bo na tych dodatkowych 37 km nie ma biga (a dzisiaj był). No chyba że moja dzisiejsza "forma" to jakiś błąd w matrixie i jutro znów będę zdychał :-D
  • DST 96.88km
  • Teren 1.70km
  • Czas 05:26
  • VAVG 17.83km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1720m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 5

Start tuż przed 9. Chciałem być o 9 pod sklepem, ale nie wyszło, bo rano nie było wody w kranie (Tusku?!) i musiałem kombinować, skąd ją wytrzasnąć, a potem myć się z butelki. Więc pod Dia jestem 9:15. Zakupy szybkie, bo tylko kilka rzeczy. Dziś odludzie, więc to jedyna okazja.
Z Santo Domingo ruszam jakoś ok 9:40. Już solidnie praży, ale dzisiaj ma jednak być chłodniej. Zobaczymy. Pierwsze kilkanaście kilometrów bardzo łagodnie pod górę. Potem robię drugie śniadanie i biorę wodę w klimatycznej kamiennej wiosce.


Dalej już trochę konkretniej pod górę, ale za to sporo cienia jeszcze. Idzie nieźle. Aż się zaczyna podjazd 8-12%. Wtedy zdecydowanie wymiękam. Nie jest bardzo gorąco (28 w cieniu, 36 w słońcu), ale fatalnie mi się jedzie. Następne 400m podjeżdżam dwie godziny! Jakiś horror! Do szczytu jeszcze 200, a i tak na tym odcinku robię jeszcze jeden postój. No żenuła!!

Droga na biga

W głowie rozważam scenariusze: za bigiem jest 13 km szutru (graniówka i zjazd), potem niewielka hopa, miasteczko Huerta de Arriba, a stamtąd kolejny big, zjazd i dopiero kemping. No nie mam szans skończyć dzisiejszego etapu! Na pierwszym bigu jestem o godz. 15! Oczywiście zero cienia, bo to grań na blisko 2000m. Sprawdzam bookingi w miasteczku Huerta (zasięg słaby, ale jest) i oczywiście nie ma nic. Dobra, będzie dzik. Nawet znajduję na mapie miejscówkę wyglądającą obiecująco (woda, dżizasy) 6 km i 150-200m powyżej miasteczka. Dobra nasza!
To jadę. Szuter męczy i brudzi, ale jak się skupiam na szutrze, to tak bardzo mnie nie drażni, jak wolno jadę pod górę. Potem zjazd oczywiście mocno telepie, bo szuter kamienisty, ale wchodzi bez przygód.




Na dole (wraca asfalt) budują drogę, ale na szczęście tylko przecinam plac budowy. Teraz 80m hopa. STRASZNIE ciężko idzie. Ledwo jadę. Zjazd do Huerty, gdzie biorę na wszelki wypadek wodę do picia z baru. Powinna być na miejscu, nie chce mi się wozić pod górę 6 litrów, ale kto to wie... W najgorszym razie się nie umyję, ale pić muszę.
Z Huerty łagodnie pod górę i po niecałej godzinie (!) docieram na miejscówkę. Jest super, wszystko jak w katalogu, a nawet lepiej, bo jest domek oznaczony jako "shelter" i otwarty (ale niezbyt czysto w środku, choć o dziwo nie naśmiecone ani nie nasrane).



Jest tylko jedno ale: nie ma zasięgu. Jakaś sieć się pojawia czasami, ale nawet sms nie przechodzi!
Waham się, czy nie pojechać jeszcze 60m wyżej na przełączkę, tam może być zasięg. Ale na pewno nie ma tam dżizasów (tu są trzy!), ani wody (tu piękne źródełko). Po chwili w oddali zaczyna grzmieć, więc problem się rozwiązuje, zostaję. I obym zdążył się ogarnąć!


Obóz, mycie z wora, chowanie rzeczy i z pierwszymi kroplami deszczu jestem w namiocie :-) Jest 19:30 i stwierdzam, że miałem fart :-) A potem leje non stop do godz. 22, więc pierwszy raz w życiu gotuję na maszynce benzynowej w przedsionku. Ostrożnie i z duszą na ramieniu, ale udaje się. Namiot nie tylko wodo- ale i ognioodporny! :-D


Po 22 krótka przerwa w deszczu, więc siku, zęby i spać! Cisza (nie to co na każdym kempingu tutaj), spokój, więc może wreszcie się wyśpię... I faktycznie, dość szybko zasypiam :-)


  • DST 76.52km
  • Teren 13.55km
  • Czas 06:21
  • VAVG 12.05km/h
  • VMAX 47.54km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • Podjazdy 1738m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 3

Jestem wykończony. Rozwalił mnie brak formy albo upał, a najpewniej jedno i drugie. Jutro rest i treść wpisu.
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.







I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały  czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia. 



Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D). 

Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.



Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)

Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)

Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały  czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować! 

Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.



Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni! 



Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców! 
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
  • DST 116.94km
  • Czas 06:56
  • VAVG 16.87km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 1751m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 9 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 2

Ależ się dzisiaj zniszczyłem! Niby nic, a wykończony jestem. Forma denna :-(
Plan zrealizowany, ale na kemping dotarłem niemal o 22. Po części dlatego, że straciłem prawie godzinę na zakupy w Mirandzie rano. Musiałem kupić sporo, bo teraz 2 dni bez sklepu, a jeszcze przeorganizować bagaż w związku z tym. Poza tym straszny upał. Na podjazdach w słońcu (innych nie było!) licznik pokazywał do 46!

Trasa wszelako bez historii. Dwa bigi, z czego drugi na lekko, poluzowana linka hamulca na zjeździe (zdołałem wyhamować i naprawiłem bez problemu) i kilka ładnych widoczków.




W Rioja hotelarze pozazdrościli temu Bilbału Guggenheima! :-D

A, no i dotarłem do słynnej prowincji La Rioja. Faktycznie, wszędzie winnice! 



A na drugim bigu magiczny zachód słońca... 





Ps. Zapomniałem przestawić rower w liczniku (ustawiony na szosówkę). Wszystkie dystanse do tego miejsca do przeliczenia. PPS. Przeliczone
  • DST 117.77km
  • Teren 0.50km
  • Czas 06:56
  • VAVG 16.99km/h
  • VMAX 60.50km/h
  • Temperatura 36.0°C
  • Podjazdy 2112m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 8 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 1

Dzień miał być na lajcie, żeby się powoli wkręcić w wyprawę*. I udało się, był! Pochmurnie, 22-26 stopni aż do biga, a dopiero na dole za bigiem doszło do 36 :P
Solidne czechy cały dzień, a big trzymał 7-10% na 600m podjazdu. Bez dramatu na początek, chociaż wolno jechałem. Forma denna, póki co.
Stopy lekko pobolewają, ale na razie nie ma powodów do paniki. Zobaczymy, jak będzie dalej.

Okolica raczej industrialna lub nudna krajówka wśród wzgórz, nic ciekawego, a na bigu chmura, więc widoki widziałem, że były, ale nawet nie było sensu fotografować. No okej, parę zdjęć zrobiłem :p

Big nim zaczął się podjazd


Na bigu w chmurze (jak polskie śmieci ;-)


Big z drugiej strony. Najwyraźniej ta grań zatrzymuje chmury idące od oceanu. Zresztą to już Rioja! 


A na kempingu Angosto małe Murzyniątka myją wszystkim rowery! ;-)



Kemping zbyt industrialny jak dla mnie (bar, restauracja, koncert polek i marszów! dwa baseny, kilka boisk), ale ma wszystko co trza, a do koncertu mam na szczęście wystarczająco daleko :-P Ale cena bardzo zacna, niestety, 25 eur! :O

*No dobra, tak wyszło, bo to był jedyny nocleg w szerokiej okolicy :P
  • DST 72.94km
  • Czas 04:42
  • VAVG 15.52km/h
  • VMAX 70.20km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1454m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 7 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 0

Na lotnisko w Wiedniu, z lotniska w Bilbao na kwaterę i potem małe zwiedzanko mostu, którego w zeszłym roku nie dałem rady odwiedzić, bo był poza zasięgiem przy braku roweru.



Most gondolowy fajny, ale najfajniesze to, że dziś wszystko poszło w miarę gładko. A byłem pełen obaw!



Ale okazuje się, że klatwa Bilbao chyba jednak nie istnieje, rok temu to tylko jakiś błąd w matrixie był. Oby!


Zwłaszcza, że w Bilbao bizikle tak! 


  • DST 54.08km
  • Czas 02:44
  • VAVG 19.79km/h
  • VMAX 52.75km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 303m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 12 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

No More Basking in the Sun, dz. 29, powrót

Z Bilbao na lotnisko i z lotniska do Wiednia.
Zaskakująco dobrze dziś poszło. Zwłaszcza odprawa bagażowa (rower) wyjątkowo szybka w Jebao. Nie bilbać? ;)
Nota dla potomności: pakowanie roweru (demontaż, owijanie folią i oklejanie) i sakw (do torby z Ikei i do worka plastikowego, oklejanie) zajmuje 1:15h (rozpakowywanie tak samo).

Podsumowanie wyprawy później, Ledwo żyję, wstawszy o 4:30 ;)
===

Podsumowanie wyprawy Basking in the Sun 2023:

Całkowity dystans wyprawy: 2 291 km, średnio dziennie 96,2km (bez dni restowych).
Całkowita suma podjazdów: 47 381 m
, czyli 2 068 m / 100 km. Zdecydowanie bardziej górzyście niż na południu Hiszpanii (tam było 1 718)! Porównywalnie z Alpami! Szok!
Zaliczonych bigów: 33, średnio dziennie 1,37. Też więcej niż rok temu. I znów sporo czech, aczkolwiek tu raczej głownie na bezbigowych odcinkach. Czyli w sumie: albo podjazd na biga, zjazd i kolejny podjazd (jak w Alpach, tylko oczywiście nie aż tak wysoko) albo bez bigów, ale wtedy czechy. 

Forma
: od początku oczywiście beznadziejna i aż do końca bez szału. W tym kontekście widzę, że miałem trochę fart, że zamieszanie z bagażem (które sprawiło, że start z Bilbao nastąpił w ważne święto i nie było już biletów na pociąg do Leon) zmusiło mnie do przejechania trasy w przeciwnym kierunku. Wprawdzie z tego powodu miałem łącznie o 800m podjazdów więcej, ale za to początkowe dni były łatwiejsze, a robiło się coraz trudniej wraz ze stopniowym przyrostem formy (pierwsze półtora tygodnia to średnio 1650m podjazdów dziennie, a reszta już 2280). Więc w sumie nieźle wyszło. Co oczywiście nie znaczy, że dobrze, bo gdyby nie zamieszanie z bagażem, to miałbym do dyspozycji o 3 dni restowe więcej i prawdopodobnie spokojnie zbudowałbym w międzyczasie lepszą formę. A tak to forma przyjdzie teraz. Na dniach :p

Sprzęt: głownie ofiary zdarzeń losowych: uszkodzony talerz w samolocie i skradziony nóż. Poza tym luz w tylnym kole, który w nerwach, ale tanio udało się skasować i mój błąd z butami - nie powinienem był już zabierać żółtych ciżemek. Ale jakoś nie przybaniowałem przed wyjazdem, że są już miększe niż w dniach swojej młodości... 
Klocki hamulcowe wytrzymały do końca (choć teraz już zdecydowanie pora je wymienić), pozostałe elementy też bez zarzutu, nawet gumy żadnej nie złapałem...

Pogoda
: niesamowite kontrasty pogodowe. Od kilkudniowej mżawki przez pierońskie upały po silne wiatry. Jedno czego nie było, to naprawdę zimno - kurtkę puchową założyłem dwa razy rankiem, a gdybym jej nie miał, to też bym wytrzymał. Ale ilość czasu z deszczem olbrzymia. W zasadzie chyba tylko przez 3 dni nie padało wcale. Przez 5 siąpiło non stop, a pozostałe to pochmurne dni z przelotnymi opadami.

Okoliczności: Też różnorakie. Wspaniałe widoki w Picos de Europa i na północnozachodnim wybrzeżu. Cudowne, oszałamiające! Nic porównywalnego nie ma na południu, przynajmniej ja nie widziałem. Playa de las Catedrales i okolice między Foz a Valdovino to jest klasa światowa. Poza tym głównie góry typu szkockiego, trochę skał, dużo wrzosów. Ładnie, ale bez szału. Jedzenie też zwyczajne, nic mnie nie ujęło. W przeciwieństwie do południa kraju, tu nie ma problemów z wodą. Większość źródełek "działa", a jak nawet nie ma źródełka, to zawsze można poprosić od kogoś z domu. No chyba że total odludzie, ale takie odcinki rzadko trwają więcej niż 4 godziny, więc da się wziąć odpowiednią ilość wody na zapas. 

Inne: Ogólnie trasa spełniła, a nawet przewyższyła moje oczekiwania, natomiast odbiór wyprawy był bardzo zakłócony przez wszechogarniającego pecha. Począwszy od zagubienia bagażu i roweru przez linię lotniczą, poprzez uszkodzenie niektórych elementów bagażu, kradzież noża, problemy z miejscem na kempingu, trafianiem w miejsca bezsklepowe w tygodniu, a w sklepowe w niedziele, dodatkowe święta nie wtedy, kiedy trzeba, odprawę na lot powrotny, i tak dalej, i tak dalej. Czasami już ciężko mi było to znieść. Oczywiście, mogło być znacznie gorzej, mogłem codziennie łapać po dwie gumy, a rower mógł mieć pękniętą ramę, etc... No, ale nagromadzenie niefartu było grubo powyżej przeciętnej i mam nadzieję, że wyrobiłem swoją normę na najbliższych kilka lat...
  • DST 36.80km
  • Czas 02:00
  • VAVG 18.40km/h
  • VMAX 46.98km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 270m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 11 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Bilbać jebao, dz. 28

Poranek leniwie, bo pociąg dopiero o 11:54. Ale już były pierwsze oznaki, bo przyszedł mail od WizzAir, że wirtualna karta pokładowa w Bilbao nie działa i że muszę mieć wydrukowaną. Hmmm, to sprawdzam print shopy w Bilbao. Jest kilka w centrum. Ale przecież jest święto! Jeśli nieczynne, to będę żebrał w jakimś hotelu. Dobra. Ale może to jest święto lokalne w Kastylii. Oby.

Po drodze na dworzec w Ponferradzie widzę hotel, a że jest już po godz. 10 (mniej niż 24h przed odlotem, więc darmowa odprawa jest dostępna), to staję, żeby się odprawić i mieć z głowy ten wydruk. Niestety, odprawa pokazuje error. Nie wiadomo jaki, just error! Próbuję z różnych sieci, nic! Trudno, spróbuję z pociągu z kompa. 

Na dworcu spoko, na tablicy odjazdów na dziś całe 4 pociągi (!), w tym mój, okej. Idę do kasy, a pani mówi, że nie jest pewna, czy potrzebuję bilet na bagaż (rower). Raczej nie, ale najwyżej u konduktora dopłacę. No nieźle...

Waham się, czy demontować rower, ale uznaję, że nie, bo nie wiadomo, w którym miejscu stanie mój wagon. A ze zdemontowanym rowerem i czterema sakwami ciężko się biega :-P Ale podchodzi do mnie zawiadowca i mówi, że muszę zdemontować i pokazuje, gdzie powinien być mój wagon. Okej, odkręcam pedały i kierownicę. Chyba wystarczy. 

Pociąg wjeżdża o kilka minut spóźniony. Wagon jednak kawałek dalej. Biegnę, wsiadam, okej. Próbuję upchnąć rower do worka (udaje się) i do przestrzeni bagażowej (nie udaje się). Ale stawiam równolegle do korytarza przy stojaku pelnym toreb. Stoi, nic nie wystaje, gitara. Jedziemy. 



Ale oczywiście po kilku minutach przychodzi konduktor i robi aferę, że koło blokuje drzwi między wagonami i mam zdemontować. No to zdejmuje koło i lowrider, a on dalej drze japę, że tak nie może być. Każe wziąć rower i iść za sobą przez pół pociagu (6 wagonów). Roztrącam ludzi, klnę na niego po angielsku i przepraszam wszystkich za tego idiote. A na końcu pociągu jest przestrzeń. Wąska, ale donikąd nie prowadzi i rower się mieści akurat! Mógłby być w całości, bez demontażu! Okej, trudno. 

Miejsca dla mnie w pobliżu nie ma, więc muszę zostać w środku składu z sakwami i przejść dopiero pod koniec trasy. Okej. To teraz odprawa WizzAir. Nadal nie działa. Na dodatek net rwie, bo jedziemy przez góry. Ale tutaj N. pokazała pazur, bo znalazła działający numer na infolinię WizzAir i to bezpłatny! I dowiedziała się, że ponieważ godzina odlotu zmieniła się o bodaj 10 minut (!!), to ja muszę najpierw te zmianę zatwierdzić i dopiero będę się mógł odprawić. Sęk w tym, że ja o tej zmianie wiem, ale nigdzie w systemie nie widziałem opcji zatwierdzenia. Po bezskutecznych poszukiwaniach w końcu dzwonię na infolinię od N. i tam bardzo miła Ukrainka zatwierdza moją zmianę. Teraz odprawa powinna być możliwa. To znaczy, jak będzie kurwa net! 

Wreszcie, na stacji Astorga udaje mi się przeklikac przez to gówno w kompie (w aplikacji nadal nie działa). Ale i tak nie mam karty pokładowej! Kolejna próba z przeglądarki w telefonie. WRESZCIE poszło! I w ten sposób, po zaledwie trzech godzinach prób mam kartę pokładową. Uff... 

Potem wreszcie coś jem, trochę drzemię i wkrótce jest pora przenosić sakwy na tył składu. Chociaż w sumie nie wiadomo, bo pociąg jest już opóźniony o 25 minut, a ja mam pół godziny na przesiadkę. Zdążę? Zależy, czy nie zwiększy opóźnienia. Idę na tył, a tam oprócz mojego jeszcze dwa rowery. Kompletnie mnie blokują!



Muszę każdy po kolei przenieść przez wagon, a potem, dokonawszy mijanki przy kiblu, odnieść tamte dwa z powrotem. Gotowe. Teraz montuję w swoim koło i lowrider, żeby móc biec z sakwami (a nie na raty). Już wiem od konduktora, że na peron 8, tylko nie wiem, z którego i czy po schodach. Nic to, jestem gotów :O

Na stacje wjeżdżamy o 16:23, mój odjeżdża 16:25. Pędzę. "Roztrącam" ludzi ("Desculpe! Desculpe!") i pędzę. Nie ma schodów! Zdążyłem! JEST! Na dodatek okazuje się, że to jest skład typu regio (miał być "larga distancia" czyli dalekobieżny) i że rower może normalnie stać! Hurra! Mogę go nawet teraz złożyć! Składam. Niestety łamię jedną śrubę od mostka. Ale są jeszcze trzy, wystarczą. 

Potem już tylko czekam aż się doczłapiemy do Bilbao i obserwuję coraz gorszą pogodę. W Bilbao jesteśmy o czasie. Leje. Ruszam za gpsem do copy shopu. Musiałem się dziś rano pomylić tworząc punkt, bo wyprowadza mnie gdzieś w pizdu na górę, a to powinno być niedaleko stacji i nad rzeką! Sprawdzam w telefonie i wracam. Jest drukarnia. I kolejka na 6 osób, każda chyba właśnie wydała książkę, bo kseruje, binduje, drukuje bez końca! Wreszcie trochę się wpycham po moją jedną stronę. Jest! 10 centów. Chociaż tyle. 

Potem jeszcze po kolację do Lidla (okazuje się, że tu nie ma święta, za to jest ze 20 osób w kolejce do dwóch kas!) i o 19:45 jestem na kwaterze. O dziwo, moja folia bąbelkowa, zostawiona miesiąc temu na innej kwaterze tego zamego właściciela (wraz z kilkoma innymi drobiazgami), też jest. Wow! Są pozytywy! :)

Myć, jeść, przepak, spać. To był KOSZMARNY dzień! Bilbać jebao! :-/
  • DST 12.13km
  • Czas 00:47
  • VAVG 15.49km/h
  • VMAX 30.00km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 101m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 10 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Ponferriding in the Sun, dz. 27 i ostatni

Wstałem o 6, o dziwo nie padało. Wyjazd krótko po 8, bo jak zwykle leń. Mgła i chłodno, 12 stopni. Przez kompletnie puste miasto jadę w bluzie, ale zaraz na początku podjazdu zmieniam na koszulkę z długim rękawem. Dziś mogę zaszaleć i zapocić dwie! :p

Na pierwszy ogień big Paso del Morredero (1750). Start z 550, więc przewyższenie zacne. A podjazd bardzo nierówny, raz niemal płasko, a raz 12% i tak w zasadzie przez cały czas (jeszcze z krótkim zjazdem blisko szczytu). Pogoda się klaruje na wysokości ok 800 i widać wyraźnie, że Ponferrada nadal tonie w chmurach. A ja nie :)





Na szczycie jestem o 11:30, wyraźnie zmęczony (dwa postoje), ale bez dramatu. Na popołudnie zapowiadają deszcz, więc bez zwłoki w pedał, żeby mnie przynajmniej na zjeździe nie złapał.



Udaje się. Ba, na dole wręcz zbyt ciepło, bo 27 stopni. Po drodze zrywam jeszcze 3 pyszne brzoskwinie, z których niestety tylko jedna przetrwała na jutro ;)

Drugi big (Puerto de Foncebadón, 1500) już ciężko wchodzi. A jak się okazuje na początku, że 50 metrów, które właśnie podjechałem z Ponferrady to zaraz znowu zjeżdżam, to się troszkę wkurzam i robię postój na kanapkę. Po jedzeniu jedzie się trochę lepiej. Cała trasa przeplata się z Camino del Santiago i walą tłumy piechurów! Naprawdę, ten ich bóg, to powinien ich na rękach nosić za te ofiary. Podziw za te setki przedreptanych kilometrów! 

Ten big tez nierówny, ale płaskich odcinków nie ma, po prostu raz jest 6%, a raz 12% :p Postój wypada przy źródełku na 1170, więc jest woda na końcówkę. Taką wydłużoną, bo po wyjechaniu na wysokość 1500 (musiałem jeszcze stanąć na szybki szturm, bo mnie chciało odciąć!) jest jeszcze 5,5 km do biga! Na szczęście tylko ok 80 metrów zjazdu i podjazdu. I w drodze powrotnej oczywiście to samo. Ale za to deszcz mnie tym razem na szczęście ominął :)

A na górze wygląda jak... w Szwecji :)


No to cóż, że jak w Szwecji? ;-)

Zjazd bez przygód, może poza tym, że tym razem znajduję winogrona i zbieram ok kilograma, żeby mieć jutro przekąskę do pociągu :p Chciałem też w ramach uczczenia ukończenia wyprawy w skróconym czasie zjeść sobie karkówkę z frytkami na ulicznym straganie, ale tak długo mnie "kelner" ignorował, że się rozmyśliłem. Zamiast tego lody w Macu. W hoteliku Jasna Góra (!) jestem po godz. 17.



Teraz chill aż do jutra do godz. 10 :)
  • DST 108.73km
  • Czas 06:30
  • VAVG 16.73km/h
  • VMAX 63.76km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2697m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Skipping from the Top, dz. 26

Wstaję o 6, a tu burza i leje jak z cebra! Nic to, szykuję się, może przejdzie. Szykuję się bardzo leniwie, bo nie chce przejść, ale jednak przed 8 się uspokaja, a ja ruszam o 8:20.

Szosa mokra, ale wygląda też słońce i świeci prosto w oczy. Jest okej! Pierwszych kilka kilometrów główną do startu biga. Jest tu piekarnia, ale chyba jeszcze nieczynna! Natomiast chleb jest i udaje mi się kupić, niestety duży bochen. Za to tak gorący, że aż parzy! Czemuż nie mam już masła?! :-(

Po krótkim namyśle (pod daszkiem, bo kropi) decyduję się pojechać jeszcze kilka kilometrów główną. Dystans ten sam, dalej będzie stromiej, ale całość na lekko, zamiast targać bagaże na 700 (a jestem na 350). Okazuje się to dobrą decyzją, bo na górze raczej nie byłoby gdzie zostawić sakw! Tam jest jedna wielka kopalnia odkrywkowa! A tymczasem przy głównej znajduję ustronne miejsce, gdzie dostępu bronią zasieki z jeżyn i nawis skalny osłania od deszczu. Zostawiam sakwy i o 9:30 ruszam na jeden z najwyższych bigów wyprawy. 1500 podjazdu. 

Idzie ładnie. Pierwszy postój na 1000, skąd kilka ujęć wszechobecnych wyrobisk. No i kanapka. Pogoda okej, 20 stopni i słońce zza chmur. 



Drugi postój na 1500, bo jest jedyne źródełko na trasie. Nadal 20 stopni, ale zrywa się zimny wiatr. Trzecie zatrzymanie już na górze (1850) o 12:30. Tu bez postoju, bo pogoda się ewidentnie chrzani. Ubieram się, strzelam marne foty i w pedał! 



Ale deszcz mnie i tak łapie na zjeździe, na szczęście niezbyt mocny. Dojeżdżam podmoczony, ale nie mokry. Na dole 20 stopni (ki diabeł?) i ledwo kropi. Zbieram sakwy i po kilku kilometrach znajduję wiatę przystankową, gdzie robię postój na lancz. A w międzyczasie przestaje padać :-)



Dalej wręcz trochę za ciepło i wiatr tyłoboczny, więc jedzie się elegancko. Ale znów wchodzą chmury, więc waham się, czy odbijać na Medulas. To moja "czerwona" atrakcja, więc żal odpuszczać. Jak przywali, to najwyżej zawrócę, nie? Biorę wodę z baru i zaczynam podjazd. 

Medulas (rzymskie kopalnie!) nieco rozczarowują, widziałem już takie miejsca we Francji i Bułgarii. Ale uczciwie muszę przyznać, że z powodu źle zaplanowanej trasy nie dotarłem do kluczowego punktu widokowego, bo droga wyglądała tak:



Nie wiem, czy nawet na fullu by poszła! 

Wracam więc jak niepyszny tą samą drogą na dół i przekwalifikuję Medulas na atrakcję niebieską :-P





Dalej główną na przełączkę, skąd lekko czeski zjazd do samej Ponferrady. W Mercadonie jestem po 17. Miały być zakupy tylko na kolację i na jutro (niedziela), ale coś mnie tknęło i pytam, czy w poniedziałek czynne. Nie! Święto! Czy oni świętują 11 września?! :O

Więc robię większe zakupy, również te, które zabiorę już do Wiednia. Słabo bo ledwo się mieszczę, ale w Bilbao mogę nie mieć czasu jechać do Mercadony :-/

W Hostal Monteclaro jestem o 18:30, a wkrótce potem zaczyna padać :-P Natomiast ja o dziwo nie padam, całkiem dobrze się dzisiaj jechało! A jutro ostatni dzień wyprawy, na lekko. 


  • DST 110.86km
  • Teren 1.60km
  • Czas 06:29
  • VAVG 17.10km/h
  • VMAX 64.87km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 2489m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl