No More Basking in the Sun, dz. 29, powrót
Z Bilbao na lotnisko i z lotniska do Wiednia.
Zaskakująco dobrze dziś poszło. Zwłaszcza odprawa bagażowa (rower) wyjątkowo szybka w Jebao. Nie bilbać? ;)
Nota dla potomności: pakowanie roweru (demontaż, owijanie folią i oklejanie) i sakw (do torby z Ikei i do worka plastikowego, oklejanie) zajmuje 1:15h (rozpakowywanie tak samo).
Podsumowanie wyprawy później, Ledwo żyję, wstawszy o 4:30 ;)
===
Podsumowanie wyprawy Basking in the Sun 2023:
Całkowity dystans wyprawy: 2 291 km, średnio dziennie 96,2km (bez dni restowych).
Całkowita suma podjazdów: 47 381 m, czyli 2 068 m / 100 km. Zdecydowanie bardziej górzyście niż na południu Hiszpanii (tam było 1 718)! Porównywalnie z Alpami! Szok!
Zaliczonych bigów: 33, średnio dziennie 1,37. Też więcej niż rok temu. I znów sporo czech, aczkolwiek tu raczej głownie na bezbigowych odcinkach. Czyli w sumie: albo podjazd na biga, zjazd i kolejny podjazd (jak w Alpach, tylko oczywiście nie aż tak wysoko) albo bez bigów, ale wtedy czechy.
Forma: od początku oczywiście beznadziejna i aż do końca bez szału. W tym kontekście widzę, że miałem trochę fart, że zamieszanie z bagażem (które sprawiło, że start z Bilbao nastąpił w ważne święto i nie było już biletów na pociąg do Leon) zmusiło mnie do przejechania trasy w przeciwnym kierunku. Wprawdzie z tego powodu miałem łącznie o 800m podjazdów więcej, ale za to początkowe dni były łatwiejsze, a robiło się coraz trudniej wraz ze stopniowym przyrostem formy (pierwsze półtora tygodnia to średnio 1650m podjazdów dziennie, a reszta już 2280). Więc w sumie nieźle wyszło. Co oczywiście nie znaczy, że dobrze, bo gdyby nie zamieszanie z bagażem, to miałbym do dyspozycji o 3 dni restowe więcej i prawdopodobnie spokojnie zbudowałbym w międzyczasie lepszą formę. A tak to forma przyjdzie teraz. Na dniach :p
Sprzęt: głownie ofiary zdarzeń losowych: uszkodzony talerz w samolocie i skradziony nóż. Poza tym luz w tylnym kole, który w nerwach, ale tanio udało się skasować i mój błąd z butami - nie powinienem był już zabierać żółtych ciżemek. Ale jakoś nie przybaniowałem przed wyjazdem, że są już miększe niż w dniach swojej młodości...
Klocki hamulcowe wytrzymały do końca (choć teraz już zdecydowanie pora je wymienić), pozostałe elementy też bez zarzutu, nawet gumy żadnej nie złapałem...
Pogoda: niesamowite kontrasty pogodowe. Od kilkudniowej mżawki przez pierońskie upały po silne wiatry. Jedno czego nie było, to naprawdę zimno - kurtkę puchową założyłem dwa razy rankiem, a gdybym jej nie miał, to też bym wytrzymał. Ale ilość czasu z deszczem olbrzymia. W zasadzie chyba tylko przez 3 dni nie padało wcale. Przez 5 siąpiło non stop, a pozostałe to pochmurne dni z przelotnymi opadami.
Okoliczności: Też różnorakie. Wspaniałe widoki w Picos de Europa i na północnozachodnim wybrzeżu. Cudowne, oszałamiające! Nic porównywalnego nie ma na południu, przynajmniej ja nie widziałem. Playa de las Catedrales i okolice między Foz a Valdovino to jest klasa światowa. Poza tym głównie góry typu szkockiego, trochę skał, dużo wrzosów. Ładnie, ale bez szału. Jedzenie też zwyczajne, nic mnie nie ujęło. W przeciwieństwie do południa kraju, tu nie ma problemów z wodą. Większość źródełek "działa", a jak nawet nie ma źródełka, to zawsze można poprosić od kogoś z domu. No chyba że total odludzie, ale takie odcinki rzadko trwają więcej niż 4 godziny, więc da się wziąć odpowiednią ilość wody na zapas.
Inne: Ogólnie trasa spełniła, a nawet przewyższyła moje oczekiwania, natomiast odbiór wyprawy był bardzo zakłócony przez wszechogarniającego pecha. Począwszy od zagubienia bagażu i roweru przez linię lotniczą, poprzez uszkodzenie niektórych elementów bagażu, kradzież noża, problemy z miejscem na kempingu, trafianiem w miejsca bezsklepowe w tygodniu, a w sklepowe w niedziele, dodatkowe święta nie wtedy, kiedy trzeba, odprawę na lot powrotny, i tak dalej, i tak dalej. Czasami już ciężko mi było to znieść. Oczywiście, mogło być znacznie gorzej, mogłem codziennie łapać po dwie gumy, a rower mógł mieć pękniętą ramę, etc... No, ale nagromadzenie niefartu było grubo powyżej przeciętnej i mam nadzieję, że wyrobiłem swoją normę na najbliższych kilka lat...
Zaskakująco dobrze dziś poszło. Zwłaszcza odprawa bagażowa (rower) wyjątkowo szybka w Jebao. Nie bilbać? ;)
Nota dla potomności: pakowanie roweru (demontaż, owijanie folią i oklejanie) i sakw (do torby z Ikei i do worka plastikowego, oklejanie) zajmuje 1:15h (rozpakowywanie tak samo).
Podsumowanie wyprawy później, Ledwo żyję, wstawszy o 4:30 ;)
===
Podsumowanie wyprawy Basking in the Sun 2023:
Całkowity dystans wyprawy: 2 291 km, średnio dziennie 96,2km (bez dni restowych).
Całkowita suma podjazdów: 47 381 m, czyli 2 068 m / 100 km. Zdecydowanie bardziej górzyście niż na południu Hiszpanii (tam było 1 718)! Porównywalnie z Alpami! Szok!
Zaliczonych bigów: 33, średnio dziennie 1,37. Też więcej niż rok temu. I znów sporo czech, aczkolwiek tu raczej głownie na bezbigowych odcinkach. Czyli w sumie: albo podjazd na biga, zjazd i kolejny podjazd (jak w Alpach, tylko oczywiście nie aż tak wysoko) albo bez bigów, ale wtedy czechy.
Forma: od początku oczywiście beznadziejna i aż do końca bez szału. W tym kontekście widzę, że miałem trochę fart, że zamieszanie z bagażem (które sprawiło, że start z Bilbao nastąpił w ważne święto i nie było już biletów na pociąg do Leon) zmusiło mnie do przejechania trasy w przeciwnym kierunku. Wprawdzie z tego powodu miałem łącznie o 800m podjazdów więcej, ale za to początkowe dni były łatwiejsze, a robiło się coraz trudniej wraz ze stopniowym przyrostem formy (pierwsze półtora tygodnia to średnio 1650m podjazdów dziennie, a reszta już 2280). Więc w sumie nieźle wyszło. Co oczywiście nie znaczy, że dobrze, bo gdyby nie zamieszanie z bagażem, to miałbym do dyspozycji o 3 dni restowe więcej i prawdopodobnie spokojnie zbudowałbym w międzyczasie lepszą formę. A tak to forma przyjdzie teraz. Na dniach :p
Sprzęt: głownie ofiary zdarzeń losowych: uszkodzony talerz w samolocie i skradziony nóż. Poza tym luz w tylnym kole, który w nerwach, ale tanio udało się skasować i mój błąd z butami - nie powinienem był już zabierać żółtych ciżemek. Ale jakoś nie przybaniowałem przed wyjazdem, że są już miększe niż w dniach swojej młodości...
Klocki hamulcowe wytrzymały do końca (choć teraz już zdecydowanie pora je wymienić), pozostałe elementy też bez zarzutu, nawet gumy żadnej nie złapałem...
Pogoda: niesamowite kontrasty pogodowe. Od kilkudniowej mżawki przez pierońskie upały po silne wiatry. Jedno czego nie było, to naprawdę zimno - kurtkę puchową założyłem dwa razy rankiem, a gdybym jej nie miał, to też bym wytrzymał. Ale ilość czasu z deszczem olbrzymia. W zasadzie chyba tylko przez 3 dni nie padało wcale. Przez 5 siąpiło non stop, a pozostałe to pochmurne dni z przelotnymi opadami.
Okoliczności: Też różnorakie. Wspaniałe widoki w Picos de Europa i na północnozachodnim wybrzeżu. Cudowne, oszałamiające! Nic porównywalnego nie ma na południu, przynajmniej ja nie widziałem. Playa de las Catedrales i okolice między Foz a Valdovino to jest klasa światowa. Poza tym głównie góry typu szkockiego, trochę skał, dużo wrzosów. Ładnie, ale bez szału. Jedzenie też zwyczajne, nic mnie nie ujęło. W przeciwieństwie do południa kraju, tu nie ma problemów z wodą. Większość źródełek "działa", a jak nawet nie ma źródełka, to zawsze można poprosić od kogoś z domu. No chyba że total odludzie, ale takie odcinki rzadko trwają więcej niż 4 godziny, więc da się wziąć odpowiednią ilość wody na zapas.
Inne: Ogólnie trasa spełniła, a nawet przewyższyła moje oczekiwania, natomiast odbiór wyprawy był bardzo zakłócony przez wszechogarniającego pecha. Począwszy od zagubienia bagażu i roweru przez linię lotniczą, poprzez uszkodzenie niektórych elementów bagażu, kradzież noża, problemy z miejscem na kempingu, trafianiem w miejsca bezsklepowe w tygodniu, a w sklepowe w niedziele, dodatkowe święta nie wtedy, kiedy trzeba, odprawę na lot powrotny, i tak dalej, i tak dalej. Czasami już ciężko mi było to znieść. Oczywiście, mogło być znacznie gorzej, mogłem codziennie łapać po dwie gumy, a rower mógł mieć pękniętą ramę, etc... No, ale nagromadzenie niefartu było grubo powyżej przeciętnej i mam nadzieję, że wyrobiłem swoją normę na najbliższych kilka lat...
- DST 36.80km
- Czas 02:00
- VAVG 18.40km/h
- VMAX 46.98km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 270m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Widać wszystko co miało się spi..olić, spitoliło się już wczoraj i na dziś nie została żadna niespodziewajka, ani nawet spodziewajka ;-)
meteor2017 - 18:50 wtorek, 12 września 2023 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!