Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 3
Jestem wykończony. Rozwalił mnie brak formy albo upał, a najpewniej jedno i drugie. Jutro rest i treść wpisu.
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.
I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia.
Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D).
Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.
Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)
Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)
Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować!
Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.
Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni!
Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców!
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.
I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia.
Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D).
Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.
Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)
Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)
Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować!
Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.
Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni!
Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców!
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
- DST 116.94km
- Czas 06:56
- VAVG 16.87km/h
- VMAX 55.00km/h
- Temperatura 40.0°C
- Podjazdy 1751m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
W ostatnią sobotę miałem syndrom wawelskiego smoka: podczas trzynastogodzinnej wędrówki w przecież nie +40, a "zaledwie" plus 30 stopniach wypiłem 4 litry napojów. Z jednej strony już nie mogłem fizycznie (czułem, że zaraz się rozpęknę!), a z drugiej psychicznie nie byłem się w stanie powstrzymać do tego stopnia, że jak dorwałem na postoju 0,7 litra mrożonej mineralki w jakimś nowomodnym bistro za...14 zyli, to nie wahałem się jej kupić i wypić duszkiem!
huann - 21:15 wtorek, 20 sierpnia 2024 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!