Informacje

  • Wszystkie kilometry: 216032.03 km
  • Km w terenie: 5271.65 km (2.44%)
  • Czas na rowerze: 433d 21h 20m
  • Prędkość średnia: 20.75 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

!Surlier

Dystans całkowity:27483.95 km (w terenie 401.57 km; 1.46%)
Czas w ruchu:1445:28
Średnia prędkość:19.01 km/h
Maksymalna prędkość:77.37 km/h
Suma podjazdów:460086 m
Liczba aktywności:383
Średnio na aktywność:71.76 km i 3h 46m
Więcej statystyk
Niedziela, 10 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Ponferriding in the Sun, dz. 27 i ostatni

Wstałem o 6, o dziwo nie padało. Wyjazd krótko po 8, bo jak zwykle leń. Mgła i chłodno, 12 stopni. Przez kompletnie puste miasto jadę w bluzie, ale zaraz na początku podjazdu zmieniam na koszulkę z długim rękawem. Dziś mogę zaszaleć i zapocić dwie! :p

Na pierwszy ogień big Paso del Morredero (1750). Start z 550, więc przewyższenie zacne. A podjazd bardzo nierówny, raz niemal płasko, a raz 12% i tak w zasadzie przez cały czas (jeszcze z krótkim zjazdem blisko szczytu). Pogoda się klaruje na wysokości ok 800 i widać wyraźnie, że Ponferrada nadal tonie w chmurach. A ja nie :)





Na szczycie jestem o 11:30, wyraźnie zmęczony (dwa postoje), ale bez dramatu. Na popołudnie zapowiadają deszcz, więc bez zwłoki w pedał, żeby mnie przynajmniej na zjeździe nie złapał.



Udaje się. Ba, na dole wręcz zbyt ciepło, bo 27 stopni. Po drodze zrywam jeszcze 3 pyszne brzoskwinie, z których niestety tylko jedna przetrwała na jutro ;)

Drugi big (Puerto de Foncebadón, 1500) już ciężko wchodzi. A jak się okazuje na początku, że 50 metrów, które właśnie podjechałem z Ponferrady to zaraz znowu zjeżdżam, to się troszkę wkurzam i robię postój na kanapkę. Po jedzeniu jedzie się trochę lepiej. Cała trasa przeplata się z Camino del Santiago i walą tłumy piechurów! Naprawdę, ten ich bóg, to powinien ich na rękach nosić za te ofiary. Podziw za te setki przedreptanych kilometrów! 

Ten big tez nierówny, ale płaskich odcinków nie ma, po prostu raz jest 6%, a raz 12% :p Postój wypada przy źródełku na 1170, więc jest woda na końcówkę. Taką wydłużoną, bo po wyjechaniu na wysokość 1500 (musiałem jeszcze stanąć na szybki szturm, bo mnie chciało odciąć!) jest jeszcze 5,5 km do biga! Na szczęście tylko ok 80 metrów zjazdu i podjazdu. I w drodze powrotnej oczywiście to samo. Ale za to deszcz mnie tym razem na szczęście ominął :)

A na górze wygląda jak... w Szwecji :)


No to cóż, że jak w Szwecji? ;-)

Zjazd bez przygód, może poza tym, że tym razem znajduję winogrona i zbieram ok kilograma, żeby mieć jutro przekąskę do pociągu :p Chciałem też w ramach uczczenia ukończenia wyprawy w skróconym czasie zjeść sobie karkówkę z frytkami na ulicznym straganie, ale tak długo mnie "kelner" ignorował, że się rozmyśliłem. Zamiast tego lody w Macu. W hoteliku Jasna Góra (!) jestem po godz. 17.



Teraz chill aż do jutra do godz. 10 :)
  • DST 108.73km
  • Czas 06:30
  • VAVG 16.73km/h
  • VMAX 63.76km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2697m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 9 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Skipping from the Top, dz. 26

Wstaję o 6, a tu burza i leje jak z cebra! Nic to, szykuję się, może przejdzie. Szykuję się bardzo leniwie, bo nie chce przejść, ale jednak przed 8 się uspokaja, a ja ruszam o 8:20.

Szosa mokra, ale wygląda też słońce i świeci prosto w oczy. Jest okej! Pierwszych kilka kilometrów główną do startu biga. Jest tu piekarnia, ale chyba jeszcze nieczynna! Natomiast chleb jest i udaje mi się kupić, niestety duży bochen. Za to tak gorący, że aż parzy! Czemuż nie mam już masła?! :-(

Po krótkim namyśle (pod daszkiem, bo kropi) decyduję się pojechać jeszcze kilka kilometrów główną. Dystans ten sam, dalej będzie stromiej, ale całość na lekko, zamiast targać bagaże na 700 (a jestem na 350). Okazuje się to dobrą decyzją, bo na górze raczej nie byłoby gdzie zostawić sakw! Tam jest jedna wielka kopalnia odkrywkowa! A tymczasem przy głównej znajduję ustronne miejsce, gdzie dostępu bronią zasieki z jeżyn i nawis skalny osłania od deszczu. Zostawiam sakwy i o 9:30 ruszam na jeden z najwyższych bigów wyprawy. 1500 podjazdu. 

Idzie ładnie. Pierwszy postój na 1000, skąd kilka ujęć wszechobecnych wyrobisk. No i kanapka. Pogoda okej, 20 stopni i słońce zza chmur. 



Drugi postój na 1500, bo jest jedyne źródełko na trasie. Nadal 20 stopni, ale zrywa się zimny wiatr. Trzecie zatrzymanie już na górze (1850) o 12:30. Tu bez postoju, bo pogoda się ewidentnie chrzani. Ubieram się, strzelam marne foty i w pedał! 



Ale deszcz mnie i tak łapie na zjeździe, na szczęście niezbyt mocny. Dojeżdżam podmoczony, ale nie mokry. Na dole 20 stopni (ki diabeł?) i ledwo kropi. Zbieram sakwy i po kilku kilometrach znajduję wiatę przystankową, gdzie robię postój na lancz. A w międzyczasie przestaje padać :-)



Dalej wręcz trochę za ciepło i wiatr tyłoboczny, więc jedzie się elegancko. Ale znów wchodzą chmury, więc waham się, czy odbijać na Medulas. To moja "czerwona" atrakcja, więc żal odpuszczać. Jak przywali, to najwyżej zawrócę, nie? Biorę wodę z baru i zaczynam podjazd. 

Medulas (rzymskie kopalnie!) nieco rozczarowują, widziałem już takie miejsca we Francji i Bułgarii. Ale uczciwie muszę przyznać, że z powodu źle zaplanowanej trasy nie dotarłem do kluczowego punktu widokowego, bo droga wyglądała tak:



Nie wiem, czy nawet na fullu by poszła! 

Wracam więc jak niepyszny tą samą drogą na dół i przekwalifikuję Medulas na atrakcję niebieską :-P





Dalej główną na przełączkę, skąd lekko czeski zjazd do samej Ponferrady. W Mercadonie jestem po 17. Miały być zakupy tylko na kolację i na jutro (niedziela), ale coś mnie tknęło i pytam, czy w poniedziałek czynne. Nie! Święto! Czy oni świętują 11 września?! :O

Więc robię większe zakupy, również te, które zabiorę już do Wiednia. Słabo bo ledwo się mieszczę, ale w Bilbao mogę nie mieć czasu jechać do Mercadony :-/

W Hostal Monteclaro jestem o 18:30, a wkrótce potem zaczyna padać :-P Natomiast ja o dziwo nie padam, całkiem dobrze się dzisiaj jechało! A jutro ostatni dzień wyprawy, na lekko. 


  • DST 110.86km
  • Teren 1.60km
  • Czas 06:29
  • VAVG 17.10km/h
  • VMAX 64.87km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 2489m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 8 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Marvelling at the vistas, dz. 25

Dziś miał być łatwy dzień. I nawet był :-)
Wstałem więc o 7,  nikt z obsługi się nie pojawił, wyjechałem o 9. Oczywiście tym razem markety czynne dopiero od 9:30. Oni chyba specjalnie tak celują, żeby mnie zmusić do czekania :-P Ale tym razem wygrałem, bo była czynna piekarnia, a ja potrzebowałem tylko chleb :-P

Zostawiam sakwy w knajpie i o 9:30 już startuję na biga. Daleko, 22 km. I znów ta telepiąca nawierzchnia! Trudno, jadę. 

Postój o 10:40 w połowie drogi na 1300, zaczyna serio wiać. Wyżej wieje coraz mocniej, więc na szczycie (11:40) nawet się nie zatrzymuje, tylko od razu zjeżdżam ok kilometra w bardziej osłonięte miejsce. Ubiórka i na dół. 

Pod koniec zjazdu zrywam kilka jabłek z upatrzonej na podjeździe jabłoni (wyglądają niestety lepiej niż smakują) i o 12:40 zabieram sakwy, jem loda z knajpy i o 13 ruszam z zamiarem zrobienia wkrótce postoju na lancz i suszenie namiotu. Wymarzyłem sobie dżizasa w cieniu i trawkę w słońcu. Niestety nie ma ani jednego, ani drugiego. Są za to WIDOKI! 







Droga nadal fatalna, ale przy czymś takim to jakby mniej przeszkadza :-P
Wreszcie ląduję na samym dole przy elektrowni i dalej już lekkie czechy wzdłuż jeziora. Pod koniec krótki podjazd i wylatuje na główną. Nadal wieje solidnie, w zasadzie z boku, więc raz pomaga, raz przeszkadza. Mam trochę dość, bo jestem już bardzo głodny, a miejsca na suszenie wciąż nie ma! 

Wreszcie w A Rua jest kamienisty parking dla TIRów i dżizas pod dachem przy samoobsługowej stacji benzynowej. Rozbijam, jem, składam. O 15:30 ruszam na ostatni odcinek. Zostało 15 km :-)



Potem jeszcze Mercadona i o 16:45 jestem pod pensjonatem A Barca. Nikogo nie ma, ale dzwonię na podany numer i po chwili zjawia się facet. Pokój czysty i spory, nie ma czajnika, lodówki ani stolika, ale trudno, przecież tu nie robię dnia restowego :-P

Chociaż jest na tyle wcześnie, że jeszcze dziś solidnie odpocznę. Super! :-)


  • DST 81.57km
  • Czas 04:32
  • VAVG 17.99km/h
  • VMAX 68.82km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 1376m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 7 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Basking in the Sun, dz. 24

Wstaję krótko po 6, startuję o 8:30. Gdy w miasteczku próbuję kupić chleb, niestety, wszystko czynne od 9. Ruszam więc z resztką wczorajszego. Trochę pod górę, potem dłuższy czeski zjazd, a potem powtórka i tak przelatuje pierwsze 50 km.



W południe jestem w Quiroga, gdzie wreszcie kupuję bagietkę. Jem, robie kanapkę, zostawiam sakwy w knajpie (mało co bym zostawił w biurze infirmacji turystycznej, gość się zgodził i tylko mimochodem chlapnął, że za godzinę zamyka na sjestę i ponownie otwiera o... 17! :O) i lecę na biga. Są już 32 stopnie. 

Big Alto de Boa bardzo spokojny, 4-7%   cały czas. Trawers zboczem doliny na przełęcz, widoki bez szału.





Na górze 30 stopni i silny wiatr. Zjeżdżam, zabieram sakwy i robię nieco większe zakupy w markecie. 

Teraz gwóźdź programu, big średnio 9% z bagażem. Ale wcale nie jest źle. Jadę dość wolno, ale bez dramatu. Widać, że mega formy już tu nie zrobię, ale jakoś idzie.



Na górze zaczynają się czechy i drastycznie psuje się nawierzchnia. Na oko dobry asfalt, ale chyba wylany na bruk, bo niemiłosiernie telepie. Klnąc na czym Galicja stoi (na bruku!), pokonuję kolejne pagórki, potem dłuższy zjazd, krótszy podjazd i wreszcie wylatuję na główną z dobrym asfaltem. Uff! Jeszcze tylko 6 km na kemping (z czego połowa pod górę). 



Wreszcie o 18:40 jestem na miejscu. Jest kemping, ale... nieczynny! Dzwonię dzwonkiem (obok jest normalny dom właścicieli), dobijam się i nic. Wreszcie wchodzę boczną furtką z zamiarem obczajenia czy jest woda, żeby zasquattować, a tu... jakaś para w przyczepie kempingowej! Tłumaczę im łamanym hiszpańskim, co i jak, a oni mówią, że są tylko gośćmi i nic nie wiedzą. Znajdują numer do właściciela, ale chyba stacjonarny do tego domu obok bo nikt nie odbiera. W końcu ustalamy, że zostaję na własną odpowiedzialność, oni mnie nie widzieli :-P

A kemping ma dziś dzień wolny, ale normalnie jest ciepła woda, prąd, więc luz, nawet fajnie, że tak pusto :-)

Jak tylko się rozbijam, to przywala burza i pada aż do po 21. Na szczęście obszar łazienek ładnie zadaszony, więc tu sobie siedzę, piorę, gotuję, jem i piszę tę relację :-)


  • DST 110.99km
  • Teren 0.60km
  • Czas 06:49
  • VAVG 16.28km/h
  • VMAX 60.73km/h
  • Podjazdy 2273m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 6 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Plowing against the wind, dz. 23

Dziś wstałem o 5:45 i dobrze zrobiłem! Mimo że jechałem jak na mnie raczej sprawnie, to na kempingu byłem o 19. Powody: długa trasa (relatywnie płaska, ale i tak 2000 podjazdów wyszło) i przeciwny wiatr (na szczęście znacznie słabszy niż wczoraj).



Ogólnie dzień typowo przelotowy (pierwszy na tej wyprawie z zerem bigów!), dość gorący, ale na szczęście nie upalny i pieruńsko nudny (chwała audiobookom!). Dość powiedzieć, że zrobiłem dziś cztery zdjęcia, z czego trzy na kempingach :-P


Tak kończą surferzy, ale z drugiej strony, co ma wisieć... 


Uuu! 


Dobranoc. 
  • DST 140.87km
  • Czas 07:21
  • VAVG 19.17km/h
  • VMAX 57.34km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1988m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 5 września 2023 Kategoria Użytkowo, !Surlier

Lazing in the Wind, dz. 22

Z powodu zapowiadanego (i faktycznego!) mega wiatru w ryj postanowiłem wykorzystać ostatni dzień restowy już tutaj. Czy fizycznie, to się okaże w kolenych dniach, ale fotograficznie się raczej opłaciło ;-)












  • DST 2.19km
  • Czas 00:09
  • VAVG 14.60km/h
  • VMAX 33.80km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 36m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 4 września 2023 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Czeching in the Elements, dz. 21

Ależ mnie dzisiejszy dzień wykończył! Czemu tak?! :-/

Start lekko po 9 (wszystko mokre/ubłocone oraz leń). Najpierw kilometr wstecz po zakupy (wreszcie!). Market Gadis bardzo duży, więc nim wszystko znalazłem, zeszło sporo czasu. Ruszam dopiero o 10:20. I jadę bardzo niesporo. Kupiłem pyszne żarcie, więc już po 7 km postój na drugie śniadanie. Chleb, majonez, ser manchego, fuet, papryka... Mniam! 

A potem kontynuuję czechy. Cały dzień wygląda tak samo: 100m w górę, 100m w dół. Powtórz. Powtórz. Powtórz. Chyba z 15 razy. Jedynym wyjątkiem jest big, na którym 600m w górę (w tym nagła ulewa, która mnie tak zaskoczyła, że przemoczyłem buty), 300m w dół, 100m w górę i 400 w dół. A potem znowu czechy. Od początku do końca, niemal bez przerwy (czytaj: płaskiego odcinka). Masakra, jak to męczy. Dużo bardziej niż solidny podjazd chyba. Do tego raczej gorąco, choć głównie słońce zza chmur. No i ta ulewa ;-)

Gdyby nie widoki, to byłby straszny dzień. A dzięki nim był piękny i straszny. Padam. A oto widoki:


Rajska plaża 


Rajskie drzewo 


Rajska zatoka




Rajskie klify




Nie podziwiać tego wszystkiego byłoby walką


  • DST 96.30km
  • Czas 06:00
  • VAVG 16.05km/h
  • VMAX 57.96km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1938m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 3 września 2023 | Uczestnicy Kategoria !Surlier, Wyprawa, Użytkowo

Basking in the Night, dz. 20, czyli dobra nasza!

Wczoraj wieczorem zgadało się przy kolacji w hostelu, że chcę dzisiaj zobaczyć Playa de las Catedrales. Jeden Hiszpan mówi: ale wiesz, że musisz tam być w czasie odpływu? Nie miałem pojęcia! :O Sprawdzam więc ci ja tabelę pływów, a tam odpływ o 1 w nocy i o 13:30. Shit, to jest 120 km stąd! Dotrę pod wieczór i po ptokach! Czyżbym musiał tam zrobić kolejny rest? :-/ No chyba, żeby wyjechać o 5 rano...

Decyzję podjąłem o 21, o 22 byłem z grubsza spakowany, rzeczy z lodówki zabrane, o 22:30 w łóżku. Na szczęście wszyscy w pokoju już grzecznie śpią albo udają. Cisza, spokój. Budzik nastawiony na 4.

Ale oczywiście z godzinę nie mogłem zasnąć. A o 3 obudził mnie sąsiad z łóżka z góry, który zatrząsł koją, idąc siku. Zamiast próbować zasnąć, wstałem wcześniej. I dobrze, bo z dopakowywaniem, robieniem żarcia i kawy na drogę, etc mi zeszło i mimo wstania przed czasem, wyjeżdżam dopiero o 4:45. 15 stopni (ciepło!), pochmurno, ale nic nie pada. Cisza, ciemność, magia... 

Pierwsze kilometry lekko w dół i strasznie mi się podoba taka jazda. Jest lekko creepy, ale super! Zapomniałem już, jaka to fajna adrenalina :-) Po ok. 10 km zaczynam podjazd na krótkiego biga, z bodaj 550 na 900. Na szczycie jestem kilka minut przed 6. Zrywa się wiatr, ale zgodnie z prognozą wschodni. Dobra nasza! :-)
Potem zjazd na 300 i trzy solidne czechy, 200, 200 i 300m podjazdu. W połowie ostatniej nastaje świt. Znów magia... A potem ócz mych lazurowi ukazuje się taki widok! 


W niskich dolinach mgła ściele się gęsto 
Czy może być więcej magii? No, potem się okaże, że owszem! Póki co zjeżdżam do Luarca nad samym morzem. Godzina 9, a ja mam 60 km na liczniku i jestem w połowie drogi. I została ta łatwiejsza, bo z grubsza płaska. Dobra nasza! :-)
Po kilku kilometrach robię postój na foto palm blueszcz, 



a gdy ruszam, to dogania mnie sakwiarz. Od razu gadka. Okazuje się, że Damian jest Niemcem urodzonym na Śląsku i mówiącym po polsku! Mniej więcej tak jak ja po niemiecku? Nie, raczej lepiej. Gadamy dwujęzycznie i lecimy z wiatrem (!). On robi trasę z Nantes, wybrzeżem Atlantyku aż dotąd. Zaraz odbija na południe, by dotrzeć do Nazare w Portugalii i zobaczyć słynne mega fale :-) A potem wraca do Bordeaux, skąd ma pociąg powrotny do Schwarzwaldu. I całą tę trasę robi w 25 dni! Wow! Okej, nie są to góry, ale płasko też nie, a on trzaska oo 170-200 dziennie, śpi głównie na dziko i nie robi restów. A jest o dobrych kilka(naście) lat starszy ode mnie. Normalnie drugi Transatlantyk Szacun! :-D



Ale na tych małych czechach po drodze okazuje się, że Transatlantykowi to on może burty z rdzy obstukiwać, bo jednak na podjazdach zostaje dość wyraźnie. Ale i tak super się razem jedzie tych ok 30 km. W końcu Damian odbija w Campos, a ja dalej lecę główną z wiatrem. Już tylko 25 km. Jeszcze godzinka falowania i jestem na miejscu ok 12:30. Przed czasem :-)
A na miejscu jest TO:












Po ponad godzinie łażenia po olbrzymiej plaży, setkach zdjęć i kilku filmach, zostawiam na Playa de las Catedrales urwaną dupę, biorę wodę i jadę dalej. 
Miałem co prawda spać na kempingu kilometr stąd, ale jest dopiero godz. 14, więc bez jaj! Jadę najdalej jak się da, czyli do miejsca, tuż za którym jest ostatni market. Zakupy jutro rano to niestety konieczność, bo nie mam już praktycznie niczego. Takim miejscem okazuje się Viveiro. Jest tam duży market Gadis i kemping. I jest to 52 km stąd. Dobra nasza! :-)

Trasa jak poprzednio, łagodne czechy, kilka razy podjazd na 100m, raz na 200. Praktycznie ich nie zauważam. Idę jak burza, bo i faktycznie coś mocno się chmurzy. Trasa dość nudna, jak polska krajówka, tylko z palmami, okazjonalnym widokiem na ocean i z wiatrem. Jedzie się świetnie, w związku z tym. Dobra nasza! :-)

Pod koniec ładny widok na zatokę Ha Long Viveiro. 


A potem już dość przyjemne miasteczko (może oprócz ku klux muzycznego klanu ;-)

i kemping. Mocno podniszczony, ale w sumie okej. Rozbijam się, myję, piorę i wracam do miasteczka na pizzę. Całkiem dobra, mimo że galicyjska, a nie nasza ;-)
Gdy wracam na kemping zaczyna kropić, ale udaje mi się nie zmoknąć. Dobra nasza! ;-)
 
  • DST 178.28km
  • Teren 1.00km
  • Czas 08:23
  • VAVG 21.27km/h
  • VMAX 57.03km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 2390m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 1 września 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 18, bezproblemowy (!)

Dzisiaj prawie wszystko poszło zgodnie z planem. Jakiś szok! :o

Wstałem przed 7, trochę mi zeszło na sprawach komputerowych (np. półpozytywnie odpisał mi WizzAir ws. reklamacji i trza było zareagować) i w związku z tym mimo że bez zwijania namiotu i nawet pakowania (!) wyjechałem dopiero o 9. Na lekko na biga Sanctuario del Acebo. 800m podjazdu weszło jak w masełko, nawet bez postoju. Nowe buty - całkiem nieźle. Na pewno wygodne, a stopę lekko czuć, ale znacznie mniej niż wczoraj. 





Zjeżdżam i o 10:45 jestem z powrotem z hotelu. O 11:30 spakowany opuszczam hotel i jadę jeszcze po zakupy. Bo niestety teraz przede mną 3 dni bez sklepu. Tzn. na trasie jest Lidl (wreszcie) pod koniec drugiego dnia, ale muszę wreszcie zrobić rest, a że jutro ma lać, więc termin wydaje się optymalny (ale miejsce niezbyt - hostel w środku niczego, gdzie o zakupach można zapomnieć). Więc Lidla będę mijał w niedzielę (nieczynny)... W sumie nawet nie kupiłem jakoś  strasznie dużo. Dżem, masło, 2 banany, 2 kolacje i mleko. Ale sakwa-spiżarnia wypchana i rower znacznie cięższy niż dotychczas ;)

A potem ruszam z Cangas Del Narcea, które mnie zmęczyło. Myślałem, że to małe miasteczko, nieledwie wieś, a tymczasem to spore miasto (większe od Szklarskiej Poręby?), bardzo ruchliwe i hałaśliwe. Ale nocleg był OK i nawet pranie mi wyschło (głównie na mnie :p)

Kilka kilometrów łagodnego zjazdu, potem krótki (150m) i dość stromy podjazd (oczywiście w słońcu) i znów trochę zjazdu (oczywiście w cieniu), a potem zaczyna się dolina, która prowadzi do Allande i na biga Puerto del Palo. Początek bardzo łagodny i w Poli jestem przed 14. Zostawiam bagaże w barze i o 14 ruszam na biga. Wreszcie jakiś łatwy, nachylenia 3-8%. Luzik.



O 15:20 jestem na górze i widzę, że się solidne chmury zbierają, a apka mówi, że jeszcze dziś będzie padać. Więc się trochę sprężam i o 16 jestem na dole. Sakwy i ostatni podjazd dnia: z 550 na 800. Idzie spoko, tempo bez szału, ale też bez wstydu i stopa nie boli! :)



W Colinas de Arriba jestem lekko po 17. Wioseczka na kilka chat, a największa z nich to mój hostel na najbliższe dwie noce. Albo trochę może dom pielgrzyma, bo tutaj wszyscy nastawieni na piechurów przemierzających Camino del Santiago (dla przyjaciół Santi ;) Musze przyznać, że mocno nie rozumiem tego fenomenu, żeby popylać piechotą asfaltem przez całe dnie i tygodnie. Od czego jest rower? No, ale co ja będę oceniał - nocleg pod dachem po 18 za noc to rzadkość :) I to całkiem niezły. Pokoje nie jakieś zatłoczone, łazienki czyste i w miarę wygodnie urządzone, dobre światło, mikrofala, lodówka, toster, stoliki na ganku... Rewelacja! Taka impreza, zostaję do niedzieli :)

A jak tylko się w miarę ogarnąłem, to przywaliło deszczem, który z poczuciem słodkiej zemsty obserwuję z ganku :p




  • DST 72.14km
  • Czas 04:41
  • VAVG 15.40km/h
  • VMAX 59.48km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2076m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 31 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 17, czyli Jazda z Kurwami

Noc na dziko bez przygód, ale strzelanina trwała non stop i jak się obudziłem po 4, to już przez to nie mogłem zasnąć. I co najlepsze (bez ironii), nie dowiedziałem się w końcu, cóż to takiego :-P

Zostawiam namiot, żeby się suszył, z kartką, że jest pusty w środku i że po niego wrócę (!), sakwy w krzakach i ruszam lekko po 9 na biga.



Jest 10 stopni, ale dość szybko się rozgrzewam. Podjazd ma 5-8% i jedzie się nieźle, oprócz tego, że od pedału lekko boli mnie lewa stopa. Chyba za długo jeździłem w sandałach (najpierw przez ten deszcz, a potem zapomniałem zmienić). Dziś jadę w butach, ale stopa już, widać, ucierpiała. Nic to, jadę. 

Postój w pierwszym słońcu, czyli na wysokości niemal 900. Zadupie, ale ładnie i spokojnie. Dalej podjazd robi się bardzo łagodny, 1-4%. Dlatego taki długi, 20 km! Na bigu jestem o 11:30. Wciąż chłodno, więc zjeżdżam w kurtce. Zjazd się bardzo dłuży, ale o 12:15 jestem z powrotem.

Lampa! Namiot suchy, sakwy nienaruszone. Zwijam namiot, jem i spotykam sakwiarza z Gran Canarii! Fajny chłopak, szkoda, że jedzie w przeciwnym kierunku. Chwilę gadamy i ruszam. Gorąco. 

Falowanie do miasteczka San Antonin, gdzie kupuję chleb i lody oraz zrywam trzy pyszne jabłka. Potem jeszcze troszkę w dół i zaczyna się big. Jest 14, słońce w plecy lub lekko z lewej, zero cienia i licznik pokazuje ok 40 stopni. Ech... No, ale nie pada już drugi dzień :p



Kiepsko się jedzie. Upał, stopa boli coraz bardziej, a do tego jadę z kurwami, czyli rojem: much, gzów (tych mniejszych, ale i tak tną) i nawet os. Wściec się można! I rzeczywiście na ostatnim (trzecim!) postoju nie wytrzymuję i zaczynam się na nie drzeć i wściekać, że odpocząć nie dają. A one oczywiście nic sobie z tego nie robią :-P W końcówce już jakoś ciut lepiej z owadami, za to ze stopą coraz gorzej, mocno doskwierają konkretne punkty, gdzie uciska ramka pedału, chyba mi się podeszwy pocieniły!

W pewnym momencie widzę, jak ktoś pcha bikepackerski rower pod górę. Mozolnie doganiam, a to dziewczyna! Chwilę gadamy po angielsku, czy nie potrzebuje pomocy albo wody, ale mówi, że wszystko ok. Do szczytu już blisko, więc myślałem, że się tam spotkamy i pogadamy, ale ona tylko przemyka, gdy ja się przebieram. Dziwne. 

No, ale zjazd zacny, więc w końcu ją doganiam. Okazuje się że to uczestniczka ultramaratonu Transiberica! I do tego Polka! Jaja! Jedziemy razem z 15 km i gadamy. Ale moja stopa już naprawdę szaleje i w duchu cieszę się, że mam już tylko kilka kilometrów do zarezerwowanego hotelu. A ona dziś chce jeszcze pocisnąć 80. Szacun! Pozdrawiam Gosię (numer startowy 17) i życzę zwycięstwa w Transiberica! :-)



Hotel w porządku, ja niezbyt. Więc po myciu i praniu ruszam w miasto na poszukiwanie twardych butów. Moje żółte ciżemki najwyraźniej zmiękły po latach, bo to jest absurd, żeby od pedału tak stopa bolała! A przy chodzeniu nic (na szczęście)! Kupuję nołnejmy z najtwardszą podeszwą, jaką znajduję. Mam nadzieję, że będą dobre, bo nie dam rady zabrać dwóch par i jutro będę musiał wyrzucić stare... 

Jeszcze kolacja, regulacja hamulców i rezerwacja hostelu na jutro (w sobotę wreszcie rest, bo ma lać). I o 22 już mam wolne. Spaaać... 


  • DST 90.59km
  • Czas 05:30
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 54.68km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 2130m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl