Informacje

  • Wszystkie kilometry: 232118.58 km
  • Km w terenie: 5477.76 km (2.36%)
  • Czas na rowerze: 467d 02h 46m
  • Prędkość średnia: 20.70 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Piątek, 15 sierpnia 2025 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Pirenoja, dz. 4

Wczoraj doszedłem do wniosku, ze skoro wszystkie kempingi w okolicy są pełne lub mają max jedno miejsce, to warto by zadzwonić na następny i sprawdzić, czy mnie przyjmą. Dzwonię i lipa. Camping Resort w Berga jest full, a mniejszy Fontfreda (znacznie wyżej, ale po drodze na biga)... też jest full. Nie ma gdzie spać. Więc wieczorem wyszukałem sobie nieźle wyglądające miejsce na dzika w pobliżu początku biga i tam dziś zmierzam. A skoro dzik, to nie ma sensu być tam zbyt wcześnie, żeby uwagi nie zwracać obozem. W związku z tym, rano działam zupełnie bez spiny. Po zakupie bagietki w kempingowym markecie odpalam dopiero o 9:50. 

Na początek dalszy łagodny zjazd doliną Ter aż do Ripoll. Tu okazuje się, że o dziwo mimo 15 sierpnia niektóre markety są czynne! Mercadona i Lidl zamknięte, ale Esclat i Dia otwarte. Szok! Niemniej, akurat wczoraj kupiłem wszystko, co potrzebne (bo myslałem, ze todo będzie cerrado), więc nawet się nie zatrzymuję. Natomiast jem lancz na ławeczce na skwerze i ok południa wbijam się w dwie przełączki.

Upał niewąski, więc jadę spokojnie i jakoś te metry lecą. Za drugą przełączką jest niewielki falujący zjazd do Vilady, a tam widzę znak "kąpielisko Gorg de Salt". Mam czas, mam ochotę na kąpiel, a gorże zawsze lubiłem, więc postanawiam się przejść w bok i zobaczyć, jak tam jest. Ok 500m skalistą ścieżką i widzę takie oto miejsce:



Wygląda super, ale ludzi mnóstwo, kilka psów i woda bardzo mętna, więc wchodzę tylko po kolana, żeby się schłodzić. Po kilkunastu minutach wracam do roweru i jadę dalej. A dalej jest lekko czeska trasa wzdłuż jeziora zaporowego na Llobergat (ta sama rzeka, któa w Barcelonie uchodzi do morza, tylko tam prawie nie ma w niej wody, a tutaj super jezioro! :)



Potem jeszcze ostry podjazd na rozdroże nad Bergą i zaczynam biga.


"Stary zamek" nad Bergą

Ale tylko ze 150m, bo po chwili już jestem na moim zaplanowanym dziku. Jest mnóstwo dżizasów porozrzucanych po lesie, są co najmniej dwa źródełka, siłownia na świeżym powietrzu, plac zabaw, obita spitami skała i... ćma narodu! Mnóstwo ludzi piknikuje, wszystkie dżizasy zajęte! Ale miejsce na nocleg się zdecydowanie nadaje, a ludzie przecież się wieczorem wyniosą, prawda? Więc jem późny lancz na o dziwo wolnej ławce (bez stolika), kitram sakwy w krzakach po drugiej stronie szosy (tu raczej nikt nie dociera) i ok. godz. 16 ruszam na górę. To jeszcze 1000 podjazdu, więc nie w kij dmuchał.



Biga robię na dwa razy, ale mimo że na lekko, to czuć już wyraźne zmęczenie. Niby VAM 700, ale mam trochę dosyć. Należałby się jutro rest (i taki był plan), ale na dziku to nie ma sensu (ani nawet się nie da, bo trza nałądować cały sprzęt!), więc trzeba będzie wytrzymać jeszcze jeden (oby tylko) dzień. A póki co z biga ładne widoki, ale przejrzystość powietrza fatalna, więc fotki słabe.



Zjeżdżam w niecałą godzinę i sprawdzam sytuację na dziku. O godz. 19 ludzi wciąż sporo, ale jednak juz znacznie mniej. Upatrzony wcześniej dżizas wolny, a z sąsiedniego właśnie się zbierają biesiadnicy (chyba z 15 osób z dostawionym dodatkowym stolikiem i kilkoma turystycznymi krzesłami!). Zajmuję swoje miejsce rowerem i sakwami, przebieram w kapielówki i lecę sie myć do rzeczki, póki nie jest chłodno. Aktualnie 27 stopni. Rzeka zimna, ale nie lodowata i o dziwo woda nie jakoś bardzo miękka, więc mycie jest nawet fajne :)

Potem sobie gotuję, krzatam się i spokojnie czekam, aż ostatni piknikowicze się zmyją. Nastepuje to dopiero o zmroku, więc w te pędy rozbijam namiot, póki jeszcze cokolwiek widać. A juz po zmroku na sąsiednie gniazdo dżizasów (ok 100m dalej) robi najazd wataha (jak sądzę) młodzieży. Świecą szperaczami, hałasują jakby tłukli o siebie butelkami PET, drą ryje... no klasyk. Na szczęście do mnie nie docierają i wreszcie jakoś przed 23 się zmywają. Nareszcie cisza... to znaczy strumyk dość głośno szumi, a poza tym spokój. Z lekkim stresikiem (z powodu tej młodzieży), ale jednak kładę się spać i o dziwo zasypiam niemal natychmiast...



  • DST 94.94km
  • Teren 0.30km
  • Czas 05:16
  • VAVG 18.03km/h
  • VMAX 65.90km/h
  • Temperatura 34.0°C
  • HRmax 142
  • HRavg 116
  • Kalorie 2092kcal
  • Podjazdy 1944m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl