Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa
Dystans całkowity: | 63796.44 km (w terenie 1125.52 km; 1.76%) |
Czas w ruchu: | 3550:39 |
Średnia prędkość: | 17.97 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.01 km/h |
Suma podjazdów: | 900660 m |
Maks. tętno maksymalne: | 154 (0 %) |
Maks. tętno średnie: | 133 (0 %) |
Suma kalorii: | 43238 kcal |
Liczba aktywności: | 751 |
Średnio na aktywność: | 84.95 km i 4h 43m |
Więcej statystyk |
Środa, 29 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 22, www.porażka.fr
Dziś się zerwałem wyjątkowo wcześnie, żeby zdążyć na prom na 8:30. No i zdążyłem, na terminalu było o 8. Ja byłem. Promu nie było... Po ok pół godzinie czekania wraz z innymi zdezorientowanymi pasażerami, dowiedziałem się, że od wczoraj po południu wszystkie promy są odwołane z powodu silnego wiatru. Może o 10:30 prom wypłynie. A może nie. Oszczędzę długich (oj długich!) szczegółów oczekiwania, dość powiedzieć, że próba "łodziostopu" nie wypaliła, bo nikt nie chciał mnie zabrać, a przeprawa w inny sposób okazała się nie do przełknięcia - łodzią wycieczkowa cena wyniosłaby 450 EUR. Cóż było robić. Czekam...
Wreszcie, po kilkunastu wizytach na terminalu (w międzyczasie snułem się po miasteczku, jadłem, dumałem co robić, klikałem w komórkę, etc) o godz 14:30 okazało się, że godzinę prom wypłynie. Alleluja! A przecież nadal wieje tak samo mocno, więc czemu nie mógł wypłynąć wcześniej, a teraz może? Może francuski łącznik dopiero teraz dotarł...
No i faktycznie wypłynął. Załadowany autami po dach, a mnóstwo osób się nie załapało, bo w międzyczasie nagromadziło się samochodów i motocykli do imentu. Ciekawe, ile jeszcze będą koczować. No, ale na szczęście pieszych (i rowerzystów) zabierali bez ograniczeń. No więc przeprawiłem się. Dotarłem do Santa Teresa o 16:45. Cóż tu robić z tak miło rozpoczętym dniem? Najbliższy kemping za 5 km, kolejny jakikolwiek nocleg - za 50 km i za siedmioma górami (lasów tu zasadniczo nie ma ;) Odpowiedź była prosta. Pierwszy z moich dni zapasu zostaje wykorzystany. Zostaję tu na noc i od jutra jadę zgodnie z planem, mając już zaledwie 1 dzień zapasu. W sumie powinno wystarczyć, bywało, że i bez zapasu się jeździło...
A tak po cichutku to się cieszę z tej przygody, bo przy tym wietrze, który był, to bym na rowerze użył jak pies od tysiąca dni ;) A od jutra ponoć ma być nie dość ze słaby, to jeszcze sprzyjający!. Uwierzę, jak go poczuję na plecach, ale miejmy nadzieję :)
Wreszcie, po kilkunastu wizytach na terminalu (w międzyczasie snułem się po miasteczku, jadłem, dumałem co robić, klikałem w komórkę, etc) o godz 14:30 okazało się, że godzinę prom wypłynie. Alleluja! A przecież nadal wieje tak samo mocno, więc czemu nie mógł wypłynąć wcześniej, a teraz może? Może francuski łącznik dopiero teraz dotarł...
No i faktycznie wypłynął. Załadowany autami po dach, a mnóstwo osób się nie załapało, bo w międzyczasie nagromadziło się samochodów i motocykli do imentu. Ciekawe, ile jeszcze będą koczować. No, ale na szczęście pieszych (i rowerzystów) zabierali bez ograniczeń. No więc przeprawiłem się. Dotarłem do Santa Teresa o 16:45. Cóż tu robić z tak miło rozpoczętym dniem? Najbliższy kemping za 5 km, kolejny jakikolwiek nocleg - za 50 km i za siedmioma górami (lasów tu zasadniczo nie ma ;) Odpowiedź była prosta. Pierwszy z moich dni zapasu zostaje wykorzystany. Zostaję tu na noc i od jutra jadę zgodnie z planem, mając już zaledwie 1 dzień zapasu. W sumie powinno wystarczyć, bywało, że i bez zapasu się jeździło...
A tak po cichutku to się cieszę z tej przygody, bo przy tym wietrze, który był, to bym na rowerze użył jak pies od tysiąca dni ;) A od jutra ponoć ma być nie dość ze słaby, to jeszcze sprzyjający!. Uwierzę, jak go poczuję na plecach, ale miejmy nadzieję :)
- DST 17.66km
- Teren 1.00km
- Czas 01:25
- VAVG 12.47km/h
- VMAX 34.51km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 120m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 28 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 22, korsykańska masakra rowerem elektrycznym
Dziś ciężki dzień. Postanowiłem zaszaleć i nadrobić wczorajsze opóźnienie. W sumie nie wiem, po co, bo nie spieszy mi się. Trochę dla sportu, a trochę, bo na jutro mam zarezerwowany fajny nocleg w Oschiri na Sardynii. Można go odwołać bezkosztowo, ale mam ochotę tam być (może uda się dorwać pralkę...?), więc postanowiłem spróbować.
Rano wreszcie piękna pogoda, niebo niemal bezchmurne, o godz. 8 jak wyruszałem, było 14 stopni na 600 metrach npm. Na dole w Ghisonacci jestem przed 10 i robi się upalnie. Zakupy w Casino (bo dotychczas nie udało się odwiedzić żadnego sklepu z francuskimi pysznościami!) i lecę dalej. Kawałek jeszcze po płaskim do Sari-Solenzara i odbijam na biga Col de Bavella. Ostrzę sobie na niego zęby, bo jak bylem na tej przełęczy piechotą w 2001 roku (podczas robienia GR20), to pamiętam, że widoki były zarąbiste. To teraz pora ją zaliczyć od dołu :)
Początek niefajny. Czechy, gorąco, spory ruch. No i droga kiepska, jak większość tutaj. Wszystkie ulice powinny się nazywać Żwirki i Wigury, bo wyglądają tak ;) Tu akurat lepszy fragment, ale na gorszych nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcie ;)

No, ale też powoli robi się naprawdę ładnie. Skały, strzeliste turnie, powietrzne przepaście, etc. plus znalazłem coś takiego :)

To raczej naturalny kształt, wątpię, by ktokolwiek przycinał to drzewo w środku korsykańskiej głuszy :)
Nic to, podjeżdżam dalej. A tu klops, bo pogoda coraz bardziej się psuje. Widać pół ładnego dnia w śródziemnomorskim maju to już kurwa limit! Zaczyna mocno wiać, chmurzy się solidnie i trochę pokropuje. Na przełęczy widoczność kilkanaście metrów, z widoków niestety kompletne nici :(((
Nic to, ubiórka i zjazd do Zonzy. Tam oczywiście nie ma nic, jak wszędzie tutaj,więc lecę dalej. Znów czechy. Raz za gorąco, raz za zimno, ciągłe postoje na przebiórki, no żeż kurde! No i co chwile wyprzedzają mnie te wkurzające rowery elektryczne! Co prawda, jak mnie wyprzedziły na krótkim zatrzymaniu podczas zjazdu, to za długo przede mną nie były - nie miały szans :P Ale na podjeździe to ino śmig, niestety :(
No i pełno motocykli - hałas, smród, zmęczenie...
A do tego teraz już naprawdę solidnie wieje - jak jechałem wzdłuż jeziora zaporowego na 900 metrach, to boczny wiatr momentami spychał z drogi! Potem wreszcie konkretny zjazd do Porto Vecchio, z 900 na 10 m npm. Ale bardzo kręty, asfalt kiepski i bardzo wietrzny, więc nie poszalałem, bo trzeba było ostrożnie.
W Porto Vecchio ostatnie zakupy we Francji (majonez! Cydr!) i już lecę do Bonifacio. Ale tu kolejny klops, bo wiatr jest SWW, a ja jadę SSW, więc jest nieomal kurwa w ryj. A wieje potężnie, wręcz atomowo! A płasko też nie jest - ciągłe czechy. Na zjazdach ledwo ciągnę 20 km/h, na podjazdach (do 5%) raczej mniej niż 10. Co za dzień...
Do Bonifacio dojeżdżam wykończony. Kemping jest marny (nie ma na czym usiąść, miejsce na namiot błotniste, do prądu daleko, w umywalkach zimna woda, w prysznicach ukrop), ale jednak jest. A jutro rano opuszczam tę całą Korsykę, gdzie jestem (mam nadzieję) ostatni raz w życiu (wszystkie bigi wreszcie zrobione) i wracam do mojej ukochanej Italii :)
Ale trzeba przyznać, że pięknie to tu jest :) To jeszcze bonus: Excalibur :)

Rano wreszcie piękna pogoda, niebo niemal bezchmurne, o godz. 8 jak wyruszałem, było 14 stopni na 600 metrach npm. Na dole w Ghisonacci jestem przed 10 i robi się upalnie. Zakupy w Casino (bo dotychczas nie udało się odwiedzić żadnego sklepu z francuskimi pysznościami!) i lecę dalej. Kawałek jeszcze po płaskim do Sari-Solenzara i odbijam na biga Col de Bavella. Ostrzę sobie na niego zęby, bo jak bylem na tej przełęczy piechotą w 2001 roku (podczas robienia GR20), to pamiętam, że widoki były zarąbiste. To teraz pora ją zaliczyć od dołu :)
Początek niefajny. Czechy, gorąco, spory ruch. No i droga kiepska, jak większość tutaj. Wszystkie ulice powinny się nazywać Żwirki i Wigury, bo wyglądają tak ;) Tu akurat lepszy fragment, ale na gorszych nie chciało mi się zatrzymywać na zdjęcie ;)

No, ale też powoli robi się naprawdę ładnie. Skały, strzeliste turnie, powietrzne przepaście, etc. plus znalazłem coś takiego :)

To raczej naturalny kształt, wątpię, by ktokolwiek przycinał to drzewo w środku korsykańskiej głuszy :)
Nic to, podjeżdżam dalej. A tu klops, bo pogoda coraz bardziej się psuje. Widać pół ładnego dnia w śródziemnomorskim maju to już kurwa limit! Zaczyna mocno wiać, chmurzy się solidnie i trochę pokropuje. Na przełęczy widoczność kilkanaście metrów, z widoków niestety kompletne nici :(((
Nic to, ubiórka i zjazd do Zonzy. Tam oczywiście nie ma nic, jak wszędzie tutaj,więc lecę dalej. Znów czechy. Raz za gorąco, raz za zimno, ciągłe postoje na przebiórki, no żeż kurde! No i co chwile wyprzedzają mnie te wkurzające rowery elektryczne! Co prawda, jak mnie wyprzedziły na krótkim zatrzymaniu podczas zjazdu, to za długo przede mną nie były - nie miały szans :P Ale na podjeździe to ino śmig, niestety :(
No i pełno motocykli - hałas, smród, zmęczenie...
A do tego teraz już naprawdę solidnie wieje - jak jechałem wzdłuż jeziora zaporowego na 900 metrach, to boczny wiatr momentami spychał z drogi! Potem wreszcie konkretny zjazd do Porto Vecchio, z 900 na 10 m npm. Ale bardzo kręty, asfalt kiepski i bardzo wietrzny, więc nie poszalałem, bo trzeba było ostrożnie.
W Porto Vecchio ostatnie zakupy we Francji (majonez! Cydr!) i już lecę do Bonifacio. Ale tu kolejny klops, bo wiatr jest SWW, a ja jadę SSW, więc jest nieomal kurwa w ryj. A wieje potężnie, wręcz atomowo! A płasko też nie jest - ciągłe czechy. Na zjazdach ledwo ciągnę 20 km/h, na podjazdach (do 5%) raczej mniej niż 10. Co za dzień...
Do Bonifacio dojeżdżam wykończony. Kemping jest marny (nie ma na czym usiąść, miejsce na namiot błotniste, do prądu daleko, w umywalkach zimna woda, w prysznicach ukrop), ale jednak jest. A jutro rano opuszczam tę całą Korsykę, gdzie jestem (mam nadzieję) ostatni raz w życiu (wszystkie bigi wreszcie zrobione) i wracam do mojej ukochanej Italii :)
Ale trzeba przyznać, że pięknie to tu jest :) To jeszcze bonus: Excalibur :)

- DST 149.93km
- Teren 0.50km
- Czas 07:36
- VAVG 19.73km/h
- VMAX 55.64km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 2196m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 27 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 21
Ghisoni - Col de Verde - Ghisoni. Przemokłem do nitki i wszystkie kończyny mi zdrętwiały. Podjazd w deszczu spoko, ale zjazd bardzo nieprzyjemny. I jeszcze klocki hamulcowe z przodu mi padły, muszę wymienić*.

Więc dziś tylko na biga. Miałem jechać dalej, ale leje nieprzerwanie od wczoraj, mam dwa dni zapasu na trasie, a od jutra pogoda ma się poprawić, więc po prawdzie, zwyczajnie mi się nie chce moknąć i marznąć :P
*Klocki wymienione. Wytrzymały... 21 800 km!! Absolutny rekord! Cała wyprawa Amici di Bici, wypad do Czech i jeszcze sporo pomiędzy i teraz! Coś niewiarygodnego! :D POLECAM okładziny Author pomarańczowo-czarne :)

Więc dziś tylko na biga. Miałem jechać dalej, ale leje nieprzerwanie od wczoraj, mam dwa dni zapasu na trasie, a od jutra pogoda ma się poprawić, więc po prawdzie, zwyczajnie mi się nie chce moknąć i marznąć :P
*Klocki wymienione. Wytrzymały... 21 800 km!! Absolutny rekord! Cała wyprawa Amici di Bici, wypad do Czech i jeszcze sporo pomiędzy i teraz! Coś niewiarygodnego! :D POLECAM okładziny Author pomarańczowo-czarne :)
- DST 35.16km
- Czas 01:50
- VAVG 19.18km/h
- VMAX 40.05km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 670m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 26 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Ami du bi, dzień 20
Bastia - Aleria (dość nieprzyjemną, główną drogą, zwłaszcza jak zaczęło padać) - Ghisoni. Od wczoraj się chmurzyło, od rana popadywały pojedyncze krople od czasu do czasu, ale gdzieś tak po 50 km zaczęło już regularnie siąpić i tak zostało do końca. Na szczęście nie był to duży deszcz i w sumie nie przeszkadzał, zwłaszcza, jak zjechałem z głównej drogi i zacząłem podjazd. Wtedy to nawet przyjemnie chłodził :) Tylko zatrzymywać się nie było można na dłużej, bo dość szybko robiło się zimno. A szkoda, bo widoki ładne. Pierwszy gorge na tej wyprawie. Nie wiem, jak to jest, ale w Apeninach albo nie występują, albo nie buduje się w nich dróg. Za to we Francji jest ich na pęczki :)

W związku z tym na miejscu byłem już o 15:30 :P Nawet się zastanawiałem, czy nie skoczyć jeszcze dziś na biga, ale stwierdziłem, że to nic nie da, bo jutro i tak muszę spać po drodze na Bavellę, bo dalej na trasie nie ma sensownego noclegu. Czyli jutrzejszy dzień byłby absurdalnie krótki, a dzisiejszy wyżyłowany. Lepiej rozłożyć to po równo, a dziś napić się kawki po zarwanej wczoraj nocy :)
Trochę się bałem, czy znajdę nocleg w Ghisoni - niby jest kemping, ale czy czynny lekko przed sezonem i przy tej pogodzie...? Ale jest też Gite d'etape (coś w rodzaju hostelu) wg strony internetowej po 15 EUR za nocleg w wieloosobowym pokoju, więc jeśli tylko mają miejsca... W wieloosobowym nie mieli. Ale gość puścił mi dwójkę za 30 EUR. Sporo kasy jak na standard schroniskowy, ale jak na Francję to całkiem akceptowalna cena. Niższa niż za pokój w Formule1 :)
No i dobrze się stało, bo pół godziny po mnie dojechała grupa 14 rowerzystów z Franche-Comte i okazało się, że to dla nich były zarezerwowane dormitoria. A goście cisi nie są. Drą się do siebie, trzaskają drzwiami, tupią, gardłują... Słychać ich doskonale przez cienkie drewniane ścianki, ale przynajmniej nie jestem z nimi w pokoju :P

W związku z tym na miejscu byłem już o 15:30 :P Nawet się zastanawiałem, czy nie skoczyć jeszcze dziś na biga, ale stwierdziłem, że to nic nie da, bo jutro i tak muszę spać po drodze na Bavellę, bo dalej na trasie nie ma sensownego noclegu. Czyli jutrzejszy dzień byłby absurdalnie krótki, a dzisiejszy wyżyłowany. Lepiej rozłożyć to po równo, a dziś napić się kawki po zarwanej wczoraj nocy :)
Trochę się bałem, czy znajdę nocleg w Ghisoni - niby jest kemping, ale czy czynny lekko przed sezonem i przy tej pogodzie...? Ale jest też Gite d'etape (coś w rodzaju hostelu) wg strony internetowej po 15 EUR za nocleg w wieloosobowym pokoju, więc jeśli tylko mają miejsca... W wieloosobowym nie mieli. Ale gość puścił mi dwójkę za 30 EUR. Sporo kasy jak na standard schroniskowy, ale jak na Francję to całkiem akceptowalna cena. Niższa niż za pokój w Formule1 :)
No i dobrze się stało, bo pół godziny po mnie dojechała grupa 14 rowerzystów z Franche-Comte i okazało się, że to dla nich były zarezerwowane dormitoria. A goście cisi nie są. Drą się do siebie, trzaskają drzwiami, tupią, gardłują... Słychać ich doskonale przez cienkie drewniane ścianki, ale przynajmniej nie jestem z nimi w pokoju :P
- DST 104.65km
- Teren 0.50km
- Czas 05:01
- VAVG 20.86km/h
- VMAX 46.60km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 1311m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 19, parostatkiem wielki rejs
We Florencji na stację Santa Maria Novella na pociąg do Livorno. W Livorno na prom do Bastii. W Bastii na kemping. Strasznie długi dzień i strasznie nudny. Zwłaszcza, że prom się spóźnił. Ale przynajmniej kemping w Bastii fajny* :)
W każdym razie przez 3 dni zrestowałem się do imentu i jest spręż do jazdy :) Gorzej, że od jutra rana ma lać... :/
*Jednak nie do końca. Ok godz. 22 tuż obok zaczęła się dyskoteka pod gołym niebem i skończyła się dopiero o 3 nad ranem. Próbowałem spać, ale marnie to szło. Bardziej drzemałem. Prawdziwy sen to raptem od 3 do 6 rano :P
W każdym razie przez 3 dni zrestowałem się do imentu i jest spręż do jazdy :) Gorzej, że od jutra rana ma lać... :/
*Jednak nie do końca. Ok godz. 22 tuż obok zaczęła się dyskoteka pod gołym niebem i skończyła się dopiero o 3 nad ranem. Próbowałem spać, ale marnie to szło. Bardziej drzemałem. Prawdziwy sen to raptem od 3 do 6 rano :P
- DST 14.37km
- Czas 00:50
- VAVG 17.24km/h
- VMAX 41.51km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 71m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 24 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Użytkowo, Wyprawa
Amico di bico, dz. 18, zwiedzanie Florencji
w tym skok na Cimitero Trespiano które jest 300 metrów ponad miastem. Chyba mi brakowało podjazdów ;)
Ale też pozwiedzałem zacnie. Czuje się usatysfakcjonowany :)
Florencja fajna, ale do Rzymu się nie umywa. Brakuje starożytności. Aczkolwiek dla odmiany jest sporo średniowiecza (gotyk), którego w Rzymie w zasadzie nie uświadczysz :)

Palazzo Vecchio, dawna siedziba Rady Miejskiej

strop w holu wejściowym tamże

dzwonnica Giotta przy katedrze Matki Boskiej Kwietnej (też świetnej! ;)
No i wreszcie ładna pogoda! Jak długo...?
Ale też pozwiedzałem zacnie. Czuje się usatysfakcjonowany :)
Florencja fajna, ale do Rzymu się nie umywa. Brakuje starożytności. Aczkolwiek dla odmiany jest sporo średniowiecza (gotyk), którego w Rzymie w zasadzie nie uświadczysz :)

Palazzo Vecchio, dawna siedziba Rady Miejskiej

strop w holu wejściowym tamże

dzwonnica Giotta przy katedrze Matki Boskiej Kwietnej (też świetnej! ;)
No i wreszcie ładna pogoda! Jak długo...?
- DST 40.50km
- Teren 0.50km
- Czas 02:33
- VAVG 15.88km/h
- VMAX 66.87km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 384m
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 23 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Użytkowo, Wyprawa
Amico di bico, dz. 17, restowy
Po mieście Florencja w poszukiwaniu pesto mandolrlowego w róznych Pennych. Niestety nie ma :(
- DST 13.59km
- Czas 00:46
- VAVG 17.73km/h
- VMAX 35.64km/h
- Temperatura 24.0°C
- Podjazdy 24m
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 22 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 16, pod chmurami Toskanii
Chiusi della Verna - Bibbiena (zjazd bez specjalnej historii, z małym podjazdem pośrodku, ale na początku ładny widok z dołu na opactwo La Verna. Z tej perspektywy odrobine przypominało Meteory :) - Passo Consuma - Pontassieve (epicki zjazd niemal 1000m, w stylu alpejskich, tylko widoki nie aż takie) - Firenze.
Cały dzień groziło deszczem, ale lunęło dopiero jak byłem bezpieczny w AirBnB. I dobrze, chociaż raz się udało :P
Dzień się okazał łatwy. I dobrze, bo już mi się zmęczenie kumulowało, co było czuć wczoraj. Rest we Florencji mocno wskazany :)
PS. Rekord podjazdów w maju (zeszłoroczny) pobity :)
Cały dzień groziło deszczem, ale lunęło dopiero jak byłem bezpieczny w AirBnB. I dobrze, chociaż raz się udało :P
Dzień się okazał łatwy. I dobrze, bo już mi się zmęczenie kumulowało, co było czuć wczoraj. Rest we Florencji mocno wskazany :)
PS. Rekord podjazdów w maju (zeszłoroczny) pobity :)
- DST 86.37km
- Teren 1.00km
- Czas 04:26
- VAVG 19.48km/h
- VMAX 58.71km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1261m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 21 maja 2019
Kategoria Wyprawa, Surly-arch
Amico di bico, dz. 15, pod deszczem Toskanii
Z Perugii wyjechałem o 9:30. Siąpiło. Na początek oczywiście potężny zjazd (max prędkość dnia), więc szybko udało się zmarznąć. Morale mi po tym siadło i już do końca dnia miałem kryzys - chyba głownie motywacji, ale fatalnie się jechało. W związku z tym postanowiłem oszukać i na dole wsiadłem w pociąg. Niestety dojeżdżał tylko do Citta di Castello, ale i tak udało się przebyć 45km i uciec deszczowi. W Citta było ok 16 stopni i nie padało, ale zachmurzenie 100%. No to jadę. Powoli, jak żółw ociężale, z wieloma zatrzymaniami na różne pierdoły, ale jadę. Jakoś się dotoczyłem do Sansepolcro, gdzie w Pennym uraczyłem się półlitrowym jogurtem. Myślałem, że mnie to rozrusza, ale gdzie tam! Dalej słabizna. No, ale jadę. Przełączka, zjazd, początek biga. Jak już jest big, to trochę bardziej się chce jechać, bo przynajmniej wiadomo po co. Ale są też minusy, bo to mój ostatni big na Półwyspie Apenińskim. Co to będzie w przyszłości...? Czy będzie po co przyjeżdżać do mojej ukochanej Italii...? Na szczęście zostało jeszcze dużo bigów we włoskich Alpach. Ale to nie to samo, bo sezon bardzo krótki. Z drugiej strony w maju mają tu aktualnie gorszą pogodę niż w Polsce, więc żaden cymes :P
No, ale jadę. Końcówka biga na lekko, bo to skok w bok (sakwy w krzaczorach). Na górze opactwo Abbazia della Verna, chyba dość słynne, bo sporo odwiedzających. Ale architektonicznie nudne, okolica zalesiona i bez widoków, a końcówka podjazdu po kamorach, więc okropna. Ogólnie słabo i szkoda, że takie wspomnienie zostanie na koniec po apenińskich bigach :P
Potem już tylko zjazd na kemping w Chiusi della Verna. Wziąłem domek za 12 EUR, bo z moim dzisiejszym sprężem nawet nie chciało mi się myśleć o rozbijaniu namiotu :P
Kemping na szczęście ma przyzwoite WiFi, bo nie ma zasięgu komórkowego, więc bez WiFi byłaby kompletna lipa. Oczywiście do domku nie sięga, trzeba przyjść pod recepcję. W prysznicu woda przez długi czas lodowata, wreszcie jak się wydarłem na nią z wściekłością to zaczęła lecieć letnia. Umyłem się w takiej i jak najszybciej stamtąd uciekłem :P
Ogólnie słaby dzień, no i ani jednego zdjęcia nie zrobiłem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem
No, ale jadę. Końcówka biga na lekko, bo to skok w bok (sakwy w krzaczorach). Na górze opactwo Abbazia della Verna, chyba dość słynne, bo sporo odwiedzających. Ale architektonicznie nudne, okolica zalesiona i bez widoków, a końcówka podjazdu po kamorach, więc okropna. Ogólnie słabo i szkoda, że takie wspomnienie zostanie na koniec po apenińskich bigach :P
Potem już tylko zjazd na kemping w Chiusi della Verna. Wziąłem domek za 12 EUR, bo z moim dzisiejszym sprężem nawet nie chciało mi się myśleć o rozbijaniu namiotu :P
Kemping na szczęście ma przyzwoite WiFi, bo nie ma zasięgu komórkowego, więc bez WiFi byłaby kompletna lipa. Oczywiście do domku nie sięga, trzeba przyjść pod recepcję. W prysznicu woda przez długi czas lodowata, wreszcie jak się wydarłem na nią z wściekłością to zaczęła lecieć letnia. Umyłem się w takiej i jak najszybciej stamtąd uciekłem :P
Ogólnie słaby dzień, no i ani jednego zdjęcia nie zrobiłem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem
- DST 69.47km
- Czas 04:13
- VAVG 16.48km/h
- VMAX 62.74km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1325m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 20 maja 2019
Kategoria Wyprawa, Surly-arch
Amico di bico, dz. 14, il mio amore nuovo
Zerwałem się bardzo wcześnie, żeby zdążyć na pociąg na 7:30. Zdążyłem bez problemu. W Maceracie piękna pogoda, słonecznie i już przed 8 wręcz gorąco. No, ale pociąg wywiózł mnie w góry - do Fossato di Vico, a tam zimno, pochmurno, wietrznie i zanosi się na deszcz. Oczywiście.
Nic to, jadę na biga Cima Mutali. Na górze wiało już solidnie, jak na PRAWDZIWYM bigu :P Droga w fatalnym stanie, w dół się słabo jechało, ale jakoś poszło. Zbieram bambetle (zostawione w zrujnowanym fragmencie domu, jakby zbiorniku na wodę czy coś - bardzo fajna miejscówka - i lecę do głównej. W międzyczasie zaczyna padać. Nawet sprawdzam pociągi do Asyżu i Perugii, ale zwycięża duch walki. Na SS4 oczywiście okazuje się, ze jest zakaz dla rowerów, ale olewam i jadę. To zresztą tylko 3 km. Eleganckie pobocze, asfalt jak stół, nie wiem, co im tam rower przeszkadzał...? No, ale nikt nawet nie zatrąbił :)
Potem podjazd na boczną grańkę, dwa razy po 250m, ze zjazdem pośrodku, łącznie na wysokość 800. Po drodze dwa razy deszcz, ale na szczęście na górze się trochę przetarło i nawet były widoki. Zjazd na 350, kawałek podjazdu zboczem doliny rzeki o uroczej nazwie Tescio i jestem w słynnym Asyżu, czyli we włoskim San Francisco ;)



Zdjęcia niewiele oddają, trzeba jednak samemu zobaczyć. Miasteczko bardzo ładne, bo chociaż architektonicznie podobne do mnóstwa innych włoskich miasteczek na zboczach wzgórz, to tym się różni od innych, że jest niesamowicie zadbane. Każda kamienica odrestaurowana i błyszcząca szarością granitu. Oczywiście sporo turystów łażących gdzie popadnie, ale jakoś przebrnąłem :)
Potem kilkanaście kilometrów po płaskim (!!) i wreszcie jest Todis - ostatni na trasie! :( Małe zakupy (duże się nie mieszczą :( ) i zaczyna się podjazd do Perugii. Na szczęście znalazłem drogę o łagodnym nachyleniu 4-6%, bo są i kilkunastoprocentowe, a to mi się na koniec dnia nie uśmiechało :)
Perugia z dołu wygląda ładnie, ale jak się już w niej jest, to okazuje się, ze jest zajebista! Jak połączenie rzymskiego Rione I Monti i Wenecji bez kanałów! Urocza, śliczna, najładniejsze miasto świata! Zakochałem się!! :))
Niech zdjęcia i filmik mówią za mnie :)




Po raz kolejny bezapelacyjnie stwierdzam, że o ile w innych krajach czasem zdarzają się bardzo ładne miasta (Edynburg, Barcelona, Budapeszt, Hallstadt, Bled, Carcassone,...) o tyle we Włoszech bardzo rzadko zdarzają się miasta inne niż śliczne, urocze, fantastyczne. Nie wiem, jak Włosi to robili przez wieki, ale architektonicznie NIKT w Europie nawet się do nich nie zbliża! Berretto basso! ;)
Nic to, jadę na biga Cima Mutali. Na górze wiało już solidnie, jak na PRAWDZIWYM bigu :P Droga w fatalnym stanie, w dół się słabo jechało, ale jakoś poszło. Zbieram bambetle (zostawione w zrujnowanym fragmencie domu, jakby zbiorniku na wodę czy coś - bardzo fajna miejscówka - i lecę do głównej. W międzyczasie zaczyna padać. Nawet sprawdzam pociągi do Asyżu i Perugii, ale zwycięża duch walki. Na SS4 oczywiście okazuje się, ze jest zakaz dla rowerów, ale olewam i jadę. To zresztą tylko 3 km. Eleganckie pobocze, asfalt jak stół, nie wiem, co im tam rower przeszkadzał...? No, ale nikt nawet nie zatrąbił :)
Potem podjazd na boczną grańkę, dwa razy po 250m, ze zjazdem pośrodku, łącznie na wysokość 800. Po drodze dwa razy deszcz, ale na szczęście na górze się trochę przetarło i nawet były widoki. Zjazd na 350, kawałek podjazdu zboczem doliny rzeki o uroczej nazwie Tescio i jestem w słynnym Asyżu, czyli we włoskim San Francisco ;)



Zdjęcia niewiele oddają, trzeba jednak samemu zobaczyć. Miasteczko bardzo ładne, bo chociaż architektonicznie podobne do mnóstwa innych włoskich miasteczek na zboczach wzgórz, to tym się różni od innych, że jest niesamowicie zadbane. Każda kamienica odrestaurowana i błyszcząca szarością granitu. Oczywiście sporo turystów łażących gdzie popadnie, ale jakoś przebrnąłem :)
Potem kilkanaście kilometrów po płaskim (!!) i wreszcie jest Todis - ostatni na trasie! :( Małe zakupy (duże się nie mieszczą :( ) i zaczyna się podjazd do Perugii. Na szczęście znalazłem drogę o łagodnym nachyleniu 4-6%, bo są i kilkunastoprocentowe, a to mi się na koniec dnia nie uśmiechało :)
Perugia z dołu wygląda ładnie, ale jak się już w niej jest, to okazuje się, ze jest zajebista! Jak połączenie rzymskiego Rione I Monti i Wenecji bez kanałów! Urocza, śliczna, najładniejsze miasto świata! Zakochałem się!! :))
Niech zdjęcia i filmik mówią za mnie :)




Po raz kolejny bezapelacyjnie stwierdzam, że o ile w innych krajach czasem zdarzają się bardzo ładne miasta (Edynburg, Barcelona, Budapeszt, Hallstadt, Bled, Carcassone,...) o tyle we Włoszech bardzo rzadko zdarzają się miasta inne niż śliczne, urocze, fantastyczne. Nie wiem, jak Włosi to robili przez wieki, ale architektonicznie NIKT w Europie nawet się do nich nie zbliża! Berretto basso! ;)
- DST 81.69km
- Czas 05:11
- VAVG 15.76km/h
- VMAX 56.33km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 1772m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze