Wpisy archiwalne w kategorii
Wyprawa
Dystans całkowity: | 61874.99 km (w terenie 1090.17 km; 1.76%) |
Czas w ruchu: | 3444:56 |
Średnia prędkość: | 17.96 km/h |
Maksymalna prędkość: | 78.01 km/h |
Suma podjazdów: | 862546 m |
Liczba aktywności: | 727 |
Średnio na aktywność: | 85.11 km i 4h 44m |
Więcej statystyk |
Środa, 15 maja 2019
Kategoria Wyprawa, Surly-arch
Amico di bico, dz. 9, Maj*
Pociągiem do Scafy, potem Lettomanoppello - Passo Lanciano - Majella (BIG) i z powrotem. Na górze kompletna mgła, widoczność może na 4 metry, sporo rozmokłego śniegu, paskudnie się w tym jechało, zwłaszcza w dół, a po drodze mocno kapiący las. Niby deszcz nie padał, a na człowieka kapało z góry ;)
Dobrze, że wziąłem na zjazd kurtkę puchową (która założyłem pod goretex), bo nawet z nią było mi za zimno. Co prawda głównie w dłonie (2 pary rękawiczek), ale gdyby marzł też korpus, to dłonie by chyba odpadły ;) W skrócie: Maj(*ella) :P

Rozgrzałem się do
piero w pociągu powrot
nym do Sulmony
Dobrze, że wziąłem na zjazd kurtkę puchową (która założyłem pod goretex), bo nawet z nią było mi za zimno. Co prawda głównie w dłonie (2 pary rękawiczek), ale gdyby marzł też korpus, to dłonie by chyba odpadły ;) W skrócie: Maj(*ella) :P

Rozgrzałem się do
piero w pociągu powrot
nym do Sulmony
- DST 54.35km
- Teren 1.00km
- Czas 03:24
- VAVG 15.99km/h
- VMAX 60.83km/h
- Temperatura 1.0°C
- Podjazdy 1932m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 14 maja 2019
Kategoria Wyprawa, Surly-arch
Amico di bico, dz. 8, poranny BIG ból głowy
Od rana (6:10) leje jak z cebra. Przestawiam budzik na 7:30 z nadzieją na lepsze jutro. Wstaję o 7, nadal leje. Mimo to twardo się szykuję. Wiem, że na pociąg o 8:15 do Scafy już nie zdążę, a następny jest o 10:30, więc mam czas poszperać w necie i pomyśleć. Najpierw złe wieści. Webcam na Majelli pokazuje śnieg, który spadł w nocy. Kilka centymetrów, ale świeży i nierozjeżdżony w tej ilości jest na moich oponach (Marathon Supreme) prawie nie do przebycia. Od wczoraj wiem też, że na Gran Sasso również popadało. Shit! I to przychodzi mi IDEA. Może na Campo Felice nie ma śniegu? I oto jest i tam webcam! A śniegu brak! Szok! Patrzę na prognozę - dla L'Aquili wyraźnie lepsza niż dla Majelli. Słaby deszcz od rana, potem nawet tylko pochmurno. Sprawdzam pociąg - jest, 4 minuty wcześniej niż do Scafy. Powrotny? Jest wiele! Jadziem!
Decyzja okazała się strzałem w jedenastkę - nie tylko nie było śniegu ani nawet deszczu, była tez słoneczna pogoda i na górze (1600 m npm) aż 12 stopni! Wow! Naprawdę byłem dumny z siebie, że ten deszcz mi nie złamał morali ;);) i że ruszyłem dupsko. Oby taka sama nagroda mnie spotykała w następnych dniach! :)
Sulmona - (pociąg) - L'Aquila - Roio Piano - Lucoli Alto - Casamaina - Campo Felice (BIG) - Casamaina - Collimento - Collefracido - L'Aquila - (pociąg) - Sulmona
Harakiri:
Nie tracąc ducha
jadę pod górę wytrwały
ciśnąc pedały
Decyzja okazała się strzałem w jedenastkę - nie tylko nie było śniegu ani nawet deszczu, była tez słoneczna pogoda i na górze (1600 m npm) aż 12 stopni! Wow! Naprawdę byłem dumny z siebie, że ten deszcz mi nie złamał morali ;);) i że ruszyłem dupsko. Oby taka sama nagroda mnie spotykała w następnych dniach! :)
Sulmona - (pociąg) - L'Aquila - Roio Piano - Lucoli Alto - Casamaina - Campo Felice (BIG) - Casamaina - Collimento - Collefracido - L'Aquila - (pociąg) - Sulmona
Harakiri:
Nie tracąc ducha
jadę pod górę wytrwały
ciśnąc pedały
- DST 65.79km
- Czas 03:09
- VAVG 20.89km/h
- VMAX 59.69km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 1290m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 13 maja 2019
Kategoria Użytkowo, Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 7, restowy
A siódmego dnia
odpoczywa, więc jedzie
tylko do sklepu
odpoczywa, więc jedzie
tylko do sklepu
- DST 5.62km
- Czas 00:22
- VAVG 15.33km/h
- VMAX 35.96km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 51m
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 maja 2019
Kategoria Wyprawa, Surly-arch
Amico di bico, dz. 6
Rano na biga Campo Staffi. Miało być nieciekawie, bo wysoko (1780m ), więc pewnie zaśnieżone, deszczowo (prognoza słabiutka) i na dodatek na dzień dobry tunel, potem zjazd i dopiero podjazd na biga.
Było powyżej oczekiwań.
Tunel super - co prawda z zakazem i trąbili, ale tylko kilometr, a przemykał pod duuużą górą i nie uśmiechało mi się jej podjeżdżać :P
Potem ładnie położone miasteczko Capistrelli - z jednej strony zwyczajne, z drugiej iście po włosku przyklejone do super stromego zbocza (to był ten zjazd) i naprawdę widokowe. Niestety widoki albo zjadła mgła albo nie chciało mi się zatrzymywać w deszczu, więc zdjęć nie dali :P
Deszcz wszelakoż był i był też na początku podjazdu znak, że droga na 13. kilometrze zamknięta z powodu śniegu i osuwisk. Nic to, jadę! Trzynasty kilometr to już tylko ok 4-5 przed szczytem, może jakoś dotrę...?
Okazało się, że droga owszem zamknięta, osuwiska są (nie jakieś wielkie, góra na 1/3 szerokości szosy), ale śniegu ni ma. Hulaj dusza! Na sam szczyt podjechałem elegancko, bez przygód, jeśli pominąć deszcz, który raz padał chwilę, a raz z pół godziny. Jechałem oczywiście bez kurtki (bo wole być mokry od wody niż od potu :P), więc przemokłem do nitki i trochę podmarzłem (3-5 st.), ale na szczycie był... otwarty bar! Nikogo w okolicy, a bar czynny! I działająca koza w środku i cappuccino po 1,20 EUR :o
Wypiłem, wygrzałem się, zjadłem własną kanapkę, popatrzyłem jak pani barmanka graweruje ładny rysunek wilczego pyska na pniaku drzewa, pogadałem i heja na dół. Deszcz ustał, więc wróciłem spoko, nawet przeschły mi ciuchy :) No i achilles siedzi (odpukać!) cicho :)
Po powrocie na (świetną!) kwaterę w Avezzano wypiłem kawę, umyłem się, spakowałem i w drogę. Tzn na pizzę do miasta, bo miałem 2 godziny do odjazdu pociągu - a nie chciało mi się dymać kolejnych 70 km i 1000m podjazdu (bez bigów!), na dodatek pod wiatr :P Oczywiście w okolicach godz. 14 wszystkie lokale zamknięte i to mimo niedzieli! Wreszcie znalazłem jeden jedyny czynny, a w nim sporo ludzi, chyba z ćwierć miasteczka! ;) Nic dziwnego, skoro inne zamknięte, ale że opłaca im się robić sjestę nawet w niedzielę...? Margherita bardzo dobra, chrupiąca i ze szczodra ilością mozzarelli, choć mogłaby być bardziej słona.
Potem spokojny pociąg przez przepiękne okolice (szkoda, że nie prowadzi tamtędy żadna droga kołowa, przejechałbym się! A tak, to tylko drugi raz oglądałem ja z pociągu, poprzednio z Pescary do Rzymu jesienią 2017) do Sulmony, gdzie mam zaklepane na 2 dni super tanie AirBnB (14 EUR za noc!). A na dwa dni, bo jutro* big tam i z powrotem, ale naprawdę ciężki (Blockhaus di Majella) i nie opłacałoby się jechać po nim jeszcze jakieś 20-40 km i spać gdzieś, cholera wie gdzie (nic nie ma w sensownej cenie), jak można tutaj i odpocząć jak człowiek i to za pół darmo :)
Sama Sulmona bardzo ładna - podobna trochę do Korfu, a trochę do Bari, chociaż mniejsza od obydwu. Trochę też podobna do Volterry, ale nie aż tak spektakularna i na szczęście nie leży na szczycie takiej wyjebanej góry :P
Ale po Avezzano to bardzo miła odmiana, bo dawno nie widziałem włoskiego miasta aż tak bez wyrazu jak Avezzano :)
No i harakiri:
A kiedy pada
wiosenne liście mokną
trzeci wers zniknął
*Tzn. okazało się, że nie "jutro", bo "jutro" lało cały dzień, więc zrobiłem zrobiłem rest :P
Było powyżej oczekiwań.
Tunel super - co prawda z zakazem i trąbili, ale tylko kilometr, a przemykał pod duuużą górą i nie uśmiechało mi się jej podjeżdżać :P
Potem ładnie położone miasteczko Capistrelli - z jednej strony zwyczajne, z drugiej iście po włosku przyklejone do super stromego zbocza (to był ten zjazd) i naprawdę widokowe. Niestety widoki albo zjadła mgła albo nie chciało mi się zatrzymywać w deszczu, więc zdjęć nie dali :P
Deszcz wszelakoż był i był też na początku podjazdu znak, że droga na 13. kilometrze zamknięta z powodu śniegu i osuwisk. Nic to, jadę! Trzynasty kilometr to już tylko ok 4-5 przed szczytem, może jakoś dotrę...?
Okazało się, że droga owszem zamknięta, osuwiska są (nie jakieś wielkie, góra na 1/3 szerokości szosy), ale śniegu ni ma. Hulaj dusza! Na sam szczyt podjechałem elegancko, bez przygód, jeśli pominąć deszcz, który raz padał chwilę, a raz z pół godziny. Jechałem oczywiście bez kurtki (bo wole być mokry od wody niż od potu :P), więc przemokłem do nitki i trochę podmarzłem (3-5 st.), ale na szczycie był... otwarty bar! Nikogo w okolicy, a bar czynny! I działająca koza w środku i cappuccino po 1,20 EUR :o
Wypiłem, wygrzałem się, zjadłem własną kanapkę, popatrzyłem jak pani barmanka graweruje ładny rysunek wilczego pyska na pniaku drzewa, pogadałem i heja na dół. Deszcz ustał, więc wróciłem spoko, nawet przeschły mi ciuchy :) No i achilles siedzi (odpukać!) cicho :)
Po powrocie na (świetną!) kwaterę w Avezzano wypiłem kawę, umyłem się, spakowałem i w drogę. Tzn na pizzę do miasta, bo miałem 2 godziny do odjazdu pociągu - a nie chciało mi się dymać kolejnych 70 km i 1000m podjazdu (bez bigów!), na dodatek pod wiatr :P Oczywiście w okolicach godz. 14 wszystkie lokale zamknięte i to mimo niedzieli! Wreszcie znalazłem jeden jedyny czynny, a w nim sporo ludzi, chyba z ćwierć miasteczka! ;) Nic dziwnego, skoro inne zamknięte, ale że opłaca im się robić sjestę nawet w niedzielę...? Margherita bardzo dobra, chrupiąca i ze szczodra ilością mozzarelli, choć mogłaby być bardziej słona.
Potem spokojny pociąg przez przepiękne okolice (szkoda, że nie prowadzi tamtędy żadna droga kołowa, przejechałbym się! A tak, to tylko drugi raz oglądałem ja z pociągu, poprzednio z Pescary do Rzymu jesienią 2017) do Sulmony, gdzie mam zaklepane na 2 dni super tanie AirBnB (14 EUR za noc!). A na dwa dni, bo jutro* big tam i z powrotem, ale naprawdę ciężki (Blockhaus di Majella) i nie opłacałoby się jechać po nim jeszcze jakieś 20-40 km i spać gdzieś, cholera wie gdzie (nic nie ma w sensownej cenie), jak można tutaj i odpocząć jak człowiek i to za pół darmo :)
Sama Sulmona bardzo ładna - podobna trochę do Korfu, a trochę do Bari, chociaż mniejsza od obydwu. Trochę też podobna do Volterry, ale nie aż tak spektakularna i na szczęście nie leży na szczycie takiej wyjebanej góry :P
Ale po Avezzano to bardzo miła odmiana, bo dawno nie widziałem włoskiego miasta aż tak bez wyrazu jak Avezzano :)
No i harakiri:
A kiedy pada
wiosenne liście mokną
trzeci wers zniknął
*Tzn. okazało się, że nie "jutro", bo "jutro" lało cały dzień, więc zrobiłem zrobiłem rest :P
- DST 76.26km
- Czas 03:59
- VAVG 19.14km/h
- VMAX 51.34km/h
- Temperatura 12.0°C
- Podjazdy 1508m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 11 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amici di Bico, dz. 5
Dziś łatwy dzień, więc się nie spieszyłem. Wstałem jak panisko o 8, wyjechałem przed 10. Pogoda ładna, jak ruszałem było 15 st., potem coraz cieplej :)
Big Passo del Diavolo łatwy, 3-5 procent cały czas, łącznie 450 metrów pod górę. Nie taki diabeł straszny ;)
Potem dość powolny zjazd, bo nachylenia typu 3% i kręto, i wreszcie dłuuugi i męczący odcinek po płaskim do Avezzano pod nasilający się wiatr. W samym mieście (zakupy w pierwszym Todisie na trasie! Provola affumicata!!) już dopadł mnie lekki deszcz, ale na szczęście chwilowy. Kwaterę znalazłem bez problemu (w Avezzano nie ma kempingu), jest znów świetna! I niedroga (23 EUR). I dobrze, że mam kwaterę, bo znów co chwilę pada. Ponoć od jutra ma być tylko gorzej...
A, harakiri!
Co chwilę pada,
psycha wysiada
trzeciego wersu nie dali.
Big Passo del Diavolo łatwy, 3-5 procent cały czas, łącznie 450 metrów pod górę. Nie taki diabeł straszny ;)
Potem dość powolny zjazd, bo nachylenia typu 3% i kręto, i wreszcie dłuuugi i męczący odcinek po płaskim do Avezzano pod nasilający się wiatr. W samym mieście (zakupy w pierwszym Todisie na trasie! Provola affumicata!!) już dopadł mnie lekki deszcz, ale na szczęście chwilowy. Kwaterę znalazłem bez problemu (w Avezzano nie ma kempingu), jest znów świetna! I niedroga (23 EUR). I dobrze, że mam kwaterę, bo znów co chwilę pada. Ponoć od jutra ma być tylko gorzej...
A, harakiri!
Co chwilę pada,
psycha wysiada
trzeciego wersu nie dali.
- DST 75.89km
- Czas 03:38
- VAVG 20.89km/h
- VMAX 52.70km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 614m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 10 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amici di Bico, dz. 4
Mój gospodarz (ze świetnego mieszkanka w Isernii) mnie intensywnie namawiał, żeby jechać drogą z tunelami, zamiast "konserwatywnym" wariantem, który sobie sam wytyczyłem. W sumie nie wiem czemu się tak uparł, no owszem, jest ze 300 metrów podjazdów mniej i 2 km bliżej, ale jednak to główniejsza droga, więc ruch i to w tunelach... Łamałem się po wyjeździe z Isernii i pewnie łamałbym się dalej, gdyby się nie okazało, że droga, która zaplanowałem jest zamknięta. Nie wiadomo z jakiego powodu, tylko jest znak, że dalej, na którymś-tam kilometrze droga zamknięta. W tej sytuacji przestałem się wahać, nawet dla policji miałem dobre wytłumaczenie :)
Ale okazało się, że jego porada była rewelacyjna: droga równa, bez czech (których pełno było na pierwotnej), z dobrym asfaltem i naprawdę niewielkim ruchem. Tunele? Luzik! Więc w sumie świetnie wyszło i do Alfedonii dojechałem w dobrym tempie i nastroju, zwłaszcza, że i pogoda niezła. 19 stopni, raczej słonecznie, lekki wiatr w plecy (!), no bajka! Tylko nad górami się intensywnie chmurzyło, ale zdążyłem już się przyzwyczaić :P
Z Alfedonii niezbyt intensywny podjazd na przełęcz 1150 i zjazd nad Lago di Barrea. Wreszcie ładne widoki! :)
Potem wzdłuż jeziora, miasteczko Viletta Barrea i już jest mój kemping Le Quite Natura. Prawie pusty, dość obskurny, ale że wziąłem przyczepę (raptem 2 EUR drożej niż namiot, kosztowała głupie 10 EUR w tym żetony na prysznic!), to szybko poszedł przepak i już lecę na biga Valico di Monte Godi. Big bez historii, łatwy i nudny, i nawet nie wyprowadza na przełęcz! Droga idzie dalej, jest tam ewidentnie wyżej, ale big zaznaczony właśnie tu, na małym parkingu, koniec. Nawet mi się nie chciało podjechać na tę przełęcz :P
Zjazd fajny, bo długie proste odcinki z prędkością ok 60 km/h, więc chociaż tyle z tego biga :)
W sumie dzień bez historii - po ostatnich doświadczeniach powiedziałbym, że na szczęście :)
A, jeszcze tradycyjne harakiri:
Gdy na biga
Miki śmiga
trzeciego wersu nie ma.
Ale okazało się, że jego porada była rewelacyjna: droga równa, bez czech (których pełno było na pierwotnej), z dobrym asfaltem i naprawdę niewielkim ruchem. Tunele? Luzik! Więc w sumie świetnie wyszło i do Alfedonii dojechałem w dobrym tempie i nastroju, zwłaszcza, że i pogoda niezła. 19 stopni, raczej słonecznie, lekki wiatr w plecy (!), no bajka! Tylko nad górami się intensywnie chmurzyło, ale zdążyłem już się przyzwyczaić :P
Z Alfedonii niezbyt intensywny podjazd na przełęcz 1150 i zjazd nad Lago di Barrea. Wreszcie ładne widoki! :)
Potem wzdłuż jeziora, miasteczko Viletta Barrea i już jest mój kemping Le Quite Natura. Prawie pusty, dość obskurny, ale że wziąłem przyczepę (raptem 2 EUR drożej niż namiot, kosztowała głupie 10 EUR w tym żetony na prysznic!), to szybko poszedł przepak i już lecę na biga Valico di Monte Godi. Big bez historii, łatwy i nudny, i nawet nie wyprowadza na przełęcz! Droga idzie dalej, jest tam ewidentnie wyżej, ale big zaznaczony właśnie tu, na małym parkingu, koniec. Nawet mi się nie chciało podjechać na tę przełęcz :P
Zjazd fajny, bo długie proste odcinki z prędkością ok 60 km/h, więc chociaż tyle z tego biga :)
W sumie dzień bez historii - po ostatnich doświadczeniach powiedziałbym, że na szczęście :)
A, jeszcze tradycyjne harakiri:
Gdy na biga
Miki śmiga
trzeciego wersu nie ma.
- DST 81.45km
- Teren 1.70km
- Czas 04:29
- VAVG 18.17km/h
- VMAX 63.75km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1560m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 9 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 3
Big Campitello Matese w bardzo silnym wietrze z góry (czyli głównie w twarz). Momentami chciało zrzucić z roweru, chyba ze 20 m/s wiało! Zjazd oczywiście bardzo ostrożnie w tych warunkach, bo boczne podmuchy mogły mną wionąć w przepaść :)
Potem zabrałem zabawki z agriturismo Le Due Arcate i pojechałem do Iserni. Niedaleko, ale alternatywą była Barrea, dokąd miałbym już ponad 2500m podjazdów, a nie chcę szarżować z tym achillesem. A pomiędzy tymi miejscami żadnych noclegów. I dobrze się stało, ze tak wybrałem, bo w połowie drogi do Iserni złapał mnie deszcz. Niby niezbyt silny, ale uparty, nie chciał przestać. Do tego mgła z widocznością na góra 20 metrów, a ruch na krajówce spory, w tym TIRy. W końcu zdecydowałem się na zjazd z przełęczy w tych warunkach (miałem raptem 15 km do celu). Dojechałem lekko podmoczony i mocno zmarznięty, ale super wypasione mieszkanko z booking wynagrodziło trudy. A deszcz padał do godz. 18, po czym wyszło piękne słoneczko!
I jeszcze kupiłem pyszności z Lidla na kolację - mniam! :)

Potem zabrałem zabawki z agriturismo Le Due Arcate i pojechałem do Iserni. Niedaleko, ale alternatywą była Barrea, dokąd miałbym już ponad 2500m podjazdów, a nie chcę szarżować z tym achillesem. A pomiędzy tymi miejscami żadnych noclegów. I dobrze się stało, ze tak wybrałem, bo w połowie drogi do Iserni złapał mnie deszcz. Niby niezbyt silny, ale uparty, nie chciał przestać. Do tego mgła z widocznością na góra 20 metrów, a ruch na krajówce spory, w tym TIRy. W końcu zdecydowałem się na zjazd z przełęczy w tych warunkach (miałem raptem 15 km do celu). Dojechałem lekko podmoczony i mocno zmarznięty, ale super wypasione mieszkanko z booking wynagrodziło trudy. A deszcz padał do godz. 18, po czym wyszło piękne słoneczko!
I jeszcze kupiłem pyszności z Lidla na kolację - mniam! :)

- DST 57.17km
- Teren 0.40km
- Czas 03:19
- VAVG 17.24km/h
- VMAX 63.75km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 1440m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 8 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 2 - chujnia
No i się doigrałem. Od rana bolał mnie prawy achilles. Nie mocno, ale mocniej niż bym chciał. Niepokojące. Poza tym piękna pogoda, więc ruszam mimo wszystko w bojowym nastroju. Na dzień dobry podjazd z 200 na 1650. Dość ciężko szedł z tym bolącym achillesem, ale jak znalazłem właściwą pozycję stopy na pedale, to jakoś szedł. Big Sella di Perrone (1261m) padł, ale z biga było... nadal pod górę, bo do Campitello Matese trzeba przewalić się przez przełęcz 1650. A na przełęczy i dalej rzeczona chujnia. Chujnia wygląda tak:

Ponad pół metra śniegu na szosie! Nie widać, jak daleko, ale sądząc z mapy mogło tak być i przez 15 km, a przez 5 to prawie na pewno. Nie pozostało mi nic innego jak wycof i objechanie gór dookoła. No i oczywiście nie zdążyłbym na zarezerwowany nocleg. Na szczęście na górze nie tylko był zasięg H+ (pierwszy cud), ale też mój nocleg można było bezpłatnie odwołać (drugi cud). A potem znalazłem nocleg w miejscu, z którego jutro mogę podjechać na drugiego biga, który dziś miał być po drodze (trzeci cud) i to w dobrej cenie (czwarty cud). No i teraz właśnie sobie tu siedzę i piszę, bo o dziwo działa WiFi (piąty cud). Cudownie! :)
Piedimonte Matese - Sella di Perrone (BIG) - bezimienna przełęcz na granicy Campanii i Molise - Sella di Perrone - Guardiaregia - Bojano - San Massimo.
I czas na tradycyjne harakiri:
Stojąc wśród śniegu
szukałem noclegu
trzeciego wersu nie będzie.

Ponad pół metra śniegu na szosie! Nie widać, jak daleko, ale sądząc z mapy mogło tak być i przez 15 km, a przez 5 to prawie na pewno. Nie pozostało mi nic innego jak wycof i objechanie gór dookoła. No i oczywiście nie zdążyłbym na zarezerwowany nocleg. Na szczęście na górze nie tylko był zasięg H+ (pierwszy cud), ale też mój nocleg można było bezpłatnie odwołać (drugi cud). A potem znalazłem nocleg w miejscu, z którego jutro mogę podjechać na drugiego biga, który dziś miał być po drodze (trzeci cud) i to w dobrej cenie (czwarty cud). No i teraz właśnie sobie tu siedzę i piszę, bo o dziwo działa WiFi (piąty cud). Cudownie! :)
Piedimonte Matese - Sella di Perrone (BIG) - bezimienna przełęcz na granicy Campanii i Molise - Sella di Perrone - Guardiaregia - Bojano - San Massimo.
I czas na tradycyjne harakiri:
Stojąc wśród śniegu
szukałem noclegu
trzeciego wersu nie będzie.
- DST 67.71km
- Czas 04:20
- VAVG 15.63km/h
- VMAX 59.03km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 1683m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 7 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di Bico, dz. 1 - harakiri*
No, troszkę się zarżnąłem na początek ;)
Start w ładnej, słonecznej pogodzie z dość porywistym wiatrem z kierunków nieokreślonych, bo kołował między górami. Pierwszy big wchodził jak w masełko, aż do 1200 m npm. Tam najpierw zrobiło się stromo (12%), a potem pojawił się zalegający śnieg. Ewidentnie spadł wczoraj, gdy na dole lało i już się powoli roztapiał, ale był. Na szczęście nie bardzo dużo i prawie wszystko dało się podjechać. W kilku miejscach przeprowadziłem rower, żeby się nie wywalić. No i zrobiło się oczywiście pochmurno, był 1 st. Celsjusza :)
Zjazd równie ciekawy, bo droga zamknięta (z powodu jakiegoś remontu, który rozgrzebali i tak zostawili), miejscami zaśnieżona i ogólnie w stanie bardzo kiepskim. A do tego po płaskowyżu (trochę czech) i miejscami wręcz błotnista. Użyłem jak pies od stu dni ;)
Końcówka zjazdu do Montesarchio już normalna, tylko asfalt nadal kiepski.
Drugi big, chociaż niższy (tylko 850 m podjazdu), był bardziej wymagający. Do 2/3 wysokości nachylenia były z przedziału 9-12%, a potem się zrobiły czechy, więc jeszcze na podjeździe zdążyłem zmarznąć (było 6 stopni). Zjazd za to fajniejszy, bo dość równy, chociaż trudny nawigacyjnie, ale na szczęście z GPSem i dobrze wytyczonym śladem mało co jest trudne :) A i tak lekko pobłądziłem, ale bez konsekwencji - zjechałem równoległą.
Końcówka po płaskim typową włoską krajówką, która z mojego punktu widzenia jest autostradą dla rowerów: niezły asfalt, wystarczająco szerokie pobocze, pasy też szerokie (nawet TIRy nie muszą zwalniać, wyprzedając mnie) i ruch umiarkowany, akurat taki, żeby ładnie ciągnąć przy bocznym wietrze, ale żeby nie uprzykrzać życia :)
No i na sam koniec szukanie kwatery AirBnB - droga przez mękę. GPS poprowadził mnie... schodami (!) W końcu kogoś spotkałem i tenże wskazał mi drogę kołową. Na sam koniec jeszcze kilka schodków do domku, który położony jest chyba najwyżej ze wszystkich w Piedimonte Matese. Masakra :P Ale za to w środku fajny, no i widok niezły :)
*Pora na obiecane harakiri, tfu! haiku:
Mam fantomowy
Ból głowy
Trzeciego wersu nie będzie.
Start w ładnej, słonecznej pogodzie z dość porywistym wiatrem z kierunków nieokreślonych, bo kołował między górami. Pierwszy big wchodził jak w masełko, aż do 1200 m npm. Tam najpierw zrobiło się stromo (12%), a potem pojawił się zalegający śnieg. Ewidentnie spadł wczoraj, gdy na dole lało i już się powoli roztapiał, ale był. Na szczęście nie bardzo dużo i prawie wszystko dało się podjechać. W kilku miejscach przeprowadziłem rower, żeby się nie wywalić. No i zrobiło się oczywiście pochmurno, był 1 st. Celsjusza :)
Zjazd równie ciekawy, bo droga zamknięta (z powodu jakiegoś remontu, który rozgrzebali i tak zostawili), miejscami zaśnieżona i ogólnie w stanie bardzo kiepskim. A do tego po płaskowyżu (trochę czech) i miejscami wręcz błotnista. Użyłem jak pies od stu dni ;)
Końcówka zjazdu do Montesarchio już normalna, tylko asfalt nadal kiepski.
Drugi big, chociaż niższy (tylko 850 m podjazdu), był bardziej wymagający. Do 2/3 wysokości nachylenia były z przedziału 9-12%, a potem się zrobiły czechy, więc jeszcze na podjeździe zdążyłem zmarznąć (było 6 stopni). Zjazd za to fajniejszy, bo dość równy, chociaż trudny nawigacyjnie, ale na szczęście z GPSem i dobrze wytyczonym śladem mało co jest trudne :) A i tak lekko pobłądziłem, ale bez konsekwencji - zjechałem równoległą.
Końcówka po płaskim typową włoską krajówką, która z mojego punktu widzenia jest autostradą dla rowerów: niezły asfalt, wystarczająco szerokie pobocze, pasy też szerokie (nawet TIRy nie muszą zwalniać, wyprzedając mnie) i ruch umiarkowany, akurat taki, żeby ładnie ciągnąć przy bocznym wietrze, ale żeby nie uprzykrzać życia :)
No i na sam koniec szukanie kwatery AirBnB - droga przez mękę. GPS poprowadził mnie... schodami (!) W końcu kogoś spotkałem i tenże wskazał mi drogę kołową. Na sam koniec jeszcze kilka schodków do domku, który położony jest chyba najwyżej ze wszystkich w Piedimonte Matese. Masakra :P Ale za to w środku fajny, no i widok niezły :)
*Pora na obiecane harakiri, tfu! haiku:
Mam fantomowy
Ból głowy
Trzeciego wersu nie będzie.
- DST 114.90km
- Teren 2.00km
- Czas 07:14
- VAVG 15.88km/h
- VMAX 53.23km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 2454m
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 6 maja 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 0 - dojazdówka
Na pociąg w Łodzi, potem dwoma pociągami do Dzierżoniowa i stamtąd jednym samochodem (dostawczym) do Avellino (Campania), skąd na nocleg do Mercogliano. Dziś cały czas pada deszcz (a wczoraj w Alpach nawet napadało sporo śniegu!), więc mimo, że miałem czas, to cieszę się, że z powodu olbrzymiego niewyspania (przez dwie noce spałem w sumie ok 6 godzin) zdecydowałem się (jeszcze będąc w Polsce) zostać na nocleg na samym początku trasy. Ponoć od jutra pogoda ma się poprawić :)
Przy okazji - raz jeszcze wielkie dzięki dla pana Krystiana i jego pracownika Marcina - za nieocenioną pomoc w dotarciu do Campanii (na dodatek niemal za friko!) :)
Przy okazji - raz jeszcze wielkie dzięki dla pana Krystiana i jego pracownika Marcina - za nieocenioną pomoc w dotarciu do Campanii (na dodatek niemal za friko!) :)
- DST 5.26km
- Czas 00:21
- VAVG 15.03km/h
- VMAX 25.96km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 210m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze