Wtorek, 4 czerwca 2019
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Amico di bico, dz. 28, no i skończyło się Surly'owanie...
Po wczorajszych "atrakcjach" dziś było jeszcze ciekawiej! Słuchajcie, słuchajcie! :)
Rano siedziałem jak trusia, nie chciałem mieć już nic do czynienia z gospodarzami, ale do kibla musiałem wyjść, a w kuchni czyhał mąż i mnie zagadywał. Ale przyjaźnie, więc luz.
Jak tylko zacząłem wynosić spakowane rzeczy, to żeński russkij czieławiek wpadł do mojego pokoju i zaczął fotografować ścianę. Na której NAPRAWDĘ nie było żadnego spowodowanego przeze mnie zabrudzenia. Też sfotografowałem. Mąż raz jeszcze przypomniał, że umówiliśmy się nie pisać sobie nawzajem opinii na AirBnB. Widać naprawdę się boi o źródło dochodów. Aż się zastanawiam, czy jednak nie napisać, bo to co odpierdalał żeńskij russkij czieławiek jest nie do przyjęcia i wypadałoby ostrzec innych podróżników... No, ale umowa to umowa, sam nie wiem...
W każdym razie wyszedłem roztrzęsiony. Na tyle, że nie zainteresowałem się (choć usłyszałem), tym co mi też tak "cyka" lub może trzeszczy w rowerze, jak go ruszam (nie tyle podczas jazdy, ile podczas wstawiania pionowo do windy, etc). No, ale nie zainteresowałem się. Pojechałem. Na drugą kwaterę nie było daleko, raptem 2,5 km. A tu inna kultura: uśmiechnięty gospodarz Włoch, miła atmosfera, jednak jest kuchnia, można korzystać, chwilę pogadaliśmy i w ogóle super. Od razu mi się trochę humor poprawił.
Przepak do małej sakwy i ok 10:30 ruszam na biga Serpeddi. Pierwsze 15 km przez bardzo nieprzyjemne miasto. Duży ruch, mnóstwo czerwonych świateł i straszne nawierzchnie. Aż tyłek i ręce bolą! A przecież potem ma być tylko gorzej, bo będzie szuter...
I faktycznie, jak wreszcie wyjechałem z miejskiego ruchu, to skończył się też asfalt. A tu szuter... nie nadaje się do jazdy. Kamory wielkości połowy głowy, a nie szuter! Po raptem 200 metrach się poddałem, nie do zrobienia bez pancernych opon i fulla. Na szczęście miałem plan B, czyli trasę, która miałem zjeżdżać. Niby nielegalna (nie ma jej na stronie bigów), ale przecież też prowadzi na szczyt i też szutrem. Jeśli przejezdna, to wjadę nią i cześć, są w końcu kurwa granice poświęcenia. Zwłaszcza w tak miło rozpoczętym dniu...
No to jadę z powrotem, trochę czech po asfalcie i jest szuter. Lepszy. Też ciężki, nawet bardzo, ale przejezdny. To jadę. Strasznie ciężko idzie, bo i upał się już zrobił solidny. Ale słucham sobie niezłej książki i jadę, powoli do góry. Momentami nachylenie dochodzi do 18%, ale na szczęście w kilku takich miejscach wylali beton, bo wątpię, żebym na moich oponach (Schwalbe Marathon Supreme - polecam! tylko nie na ciężki teren :P) podjechał szuter o takim nachyleniu. A szuter nie z tych dobrych bynajmniej (jak np w Szwecji), tylko mniej więcej taki.
Wreszcie, po chyba 2,5 godzinach walki podjechałem. Jest big! Ostatni na Sardynii, ostatni we Włoszech poza Alpami. Hurra!!
No to teraz zjazd tą samą wspaniałą drogą. Przestałem słuchać książki, bo na takim zjeździe, to raczej trzeba się skupić na tym, co przed przednim kołem niż na fabule i jadę. Bardzo ostrożnie, a i tak momentami mną nieźle zarzuca. Ale jadę. I słyszę cykanie. I trzeszczenie. W końcu postanowiłem popatrzeć, co też tak ładnie cyka. A to... rama. Rama Surly Long Haul Trucker o przebiegu 80.430 km, z czego ok połowa po tym jak w 2014 roku na lotnisku w Neapolu obsługa bagażowa zrzuciła mi (opakowany) rower z luku samolotu na wózek bagażowy, na którym leżał już rower Daniela. Tak na oko 1,5 metra swobodnego lotu i spotkanie dwóch rowerów bokami opakowanymi w folię bąbelkową. Miałem po tym połamany błotnik, rockring i wgniecioną ramę (wgniecenie zauważyłem dopiero po powrocie ponad 2 tygodnie później, więc nie było szans na roszczenie z OC przeciw firmie obsługującej bagaż na lotniku). Ale generalnie wszystko grało. Do dziś. Bo od dziś (pewnie tak naprawdę od wczoraj, skoro już rano cykało) rama wygląda tak
Na zdjęciach jest widoczny cały obwód dolnej rury ramy (ok 20 cm poniżej spawu główki). Jak widać, tylko na jednym z sześciu zdjęć nie ma pęknięcia. Tak na oko ok 2/3 obwodu jest rozwalone. No to już wiadomo, co cykało - to ja SIĘ cykałem!! Od tego momentu więcej sprowadzałem niż zjeżdżałem, bo stwierdziłem, że skoro jeszcze JAKOŚ ta rama się trzyma, to wolę sprowadzić 8 km po szutrze, a potem przejechać ostatnie 20 po asfalcie niż szukać alternatywnego transportu na kwaterę w Cagliari (o ile wyszedłbym cało z upadku podczas zjazdu po szutrze nachylonym 10-15% z opcjonalną przepaścią tuż obok). Udało się - wytrzymała. Siedzę na kwaterze i zastanawiam się, jak się stąd wydostać, żeby nie musieć już jechać rowerem. Bo rama wygląda, jakby się w każdej chwili miała rozlecieć, a do lotniska, z którego mam odlot w sobotę, zostało mi ok 200 km i 3000 metrów zjazdów (z taka ramą raczej zjazdy są większym problemem niż podjazdy :P). Życzcie mi powodzenia w wymyśleniu CZEGOŚ :P
EDIT: już mam znalezione dość bezpieczne rozwiązanie problemu transportu bez konieczności jechania rowerem (istotnych dystansów). Będzie dobrze :)
PS. Najwyraźniej znowu zapomniałem zapisać śladu w GPS :(
Rano siedziałem jak trusia, nie chciałem mieć już nic do czynienia z gospodarzami, ale do kibla musiałem wyjść, a w kuchni czyhał mąż i mnie zagadywał. Ale przyjaźnie, więc luz.
Jak tylko zacząłem wynosić spakowane rzeczy, to żeński russkij czieławiek wpadł do mojego pokoju i zaczął fotografować ścianę. Na której NAPRAWDĘ nie było żadnego spowodowanego przeze mnie zabrudzenia. Też sfotografowałem. Mąż raz jeszcze przypomniał, że umówiliśmy się nie pisać sobie nawzajem opinii na AirBnB. Widać naprawdę się boi o źródło dochodów. Aż się zastanawiam, czy jednak nie napisać, bo to co odpierdalał żeńskij russkij czieławiek jest nie do przyjęcia i wypadałoby ostrzec innych podróżników... No, ale umowa to umowa, sam nie wiem...
W każdym razie wyszedłem roztrzęsiony. Na tyle, że nie zainteresowałem się (choć usłyszałem), tym co mi też tak "cyka" lub może trzeszczy w rowerze, jak go ruszam (nie tyle podczas jazdy, ile podczas wstawiania pionowo do windy, etc). No, ale nie zainteresowałem się. Pojechałem. Na drugą kwaterę nie było daleko, raptem 2,5 km. A tu inna kultura: uśmiechnięty gospodarz Włoch, miła atmosfera, jednak jest kuchnia, można korzystać, chwilę pogadaliśmy i w ogóle super. Od razu mi się trochę humor poprawił.
Przepak do małej sakwy i ok 10:30 ruszam na biga Serpeddi. Pierwsze 15 km przez bardzo nieprzyjemne miasto. Duży ruch, mnóstwo czerwonych świateł i straszne nawierzchnie. Aż tyłek i ręce bolą! A przecież potem ma być tylko gorzej, bo będzie szuter...
I faktycznie, jak wreszcie wyjechałem z miejskiego ruchu, to skończył się też asfalt. A tu szuter... nie nadaje się do jazdy. Kamory wielkości połowy głowy, a nie szuter! Po raptem 200 metrach się poddałem, nie do zrobienia bez pancernych opon i fulla. Na szczęście miałem plan B, czyli trasę, która miałem zjeżdżać. Niby nielegalna (nie ma jej na stronie bigów), ale przecież też prowadzi na szczyt i też szutrem. Jeśli przejezdna, to wjadę nią i cześć, są w końcu kurwa granice poświęcenia. Zwłaszcza w tak miło rozpoczętym dniu...
No to jadę z powrotem, trochę czech po asfalcie i jest szuter. Lepszy. Też ciężki, nawet bardzo, ale przejezdny. To jadę. Strasznie ciężko idzie, bo i upał się już zrobił solidny. Ale słucham sobie niezłej książki i jadę, powoli do góry. Momentami nachylenie dochodzi do 18%, ale na szczęście w kilku takich miejscach wylali beton, bo wątpię, żebym na moich oponach (Schwalbe Marathon Supreme - polecam! tylko nie na ciężki teren :P) podjechał szuter o takim nachyleniu. A szuter nie z tych dobrych bynajmniej (jak np w Szwecji), tylko mniej więcej taki.
Wreszcie, po chyba 2,5 godzinach walki podjechałem. Jest big! Ostatni na Sardynii, ostatni we Włoszech poza Alpami. Hurra!!
No to teraz zjazd tą samą wspaniałą drogą. Przestałem słuchać książki, bo na takim zjeździe, to raczej trzeba się skupić na tym, co przed przednim kołem niż na fabule i jadę. Bardzo ostrożnie, a i tak momentami mną nieźle zarzuca. Ale jadę. I słyszę cykanie. I trzeszczenie. W końcu postanowiłem popatrzeć, co też tak ładnie cyka. A to... rama. Rama Surly Long Haul Trucker o przebiegu 80.430 km, z czego ok połowa po tym jak w 2014 roku na lotnisku w Neapolu obsługa bagażowa zrzuciła mi (opakowany) rower z luku samolotu na wózek bagażowy, na którym leżał już rower Daniela. Tak na oko 1,5 metra swobodnego lotu i spotkanie dwóch rowerów bokami opakowanymi w folię bąbelkową. Miałem po tym połamany błotnik, rockring i wgniecioną ramę (wgniecenie zauważyłem dopiero po powrocie ponad 2 tygodnie później, więc nie było szans na roszczenie z OC przeciw firmie obsługującej bagaż na lotniku). Ale generalnie wszystko grało. Do dziś. Bo od dziś (pewnie tak naprawdę od wczoraj, skoro już rano cykało) rama wygląda tak
Na zdjęciach jest widoczny cały obwód dolnej rury ramy (ok 20 cm poniżej spawu główki). Jak widać, tylko na jednym z sześciu zdjęć nie ma pęknięcia. Tak na oko ok 2/3 obwodu jest rozwalone. No to już wiadomo, co cykało - to ja SIĘ cykałem!! Od tego momentu więcej sprowadzałem niż zjeżdżałem, bo stwierdziłem, że skoro jeszcze JAKOŚ ta rama się trzyma, to wolę sprowadzić 8 km po szutrze, a potem przejechać ostatnie 20 po asfalcie niż szukać alternatywnego transportu na kwaterę w Cagliari (o ile wyszedłbym cało z upadku podczas zjazdu po szutrze nachylonym 10-15% z opcjonalną przepaścią tuż obok). Udało się - wytrzymała. Siedzę na kwaterze i zastanawiam się, jak się stąd wydostać, żeby nie musieć już jechać rowerem. Bo rama wygląda, jakby się w każdej chwili miała rozlecieć, a do lotniska, z którego mam odlot w sobotę, zostało mi ok 200 km i 3000 metrów zjazdów (z taka ramą raczej zjazdy są większym problemem niż podjazdy :P). Życzcie mi powodzenia w wymyśleniu CZEGOŚ :P
EDIT: już mam znalezione dość bezpieczne rozwiązanie problemu transportu bez konieczności jechania rowerem (istotnych dystansów). Będzie dobrze :)
PS. Najwyraźniej znowu zapomniałem zapisać śladu w GPS :(
- DST 73.19km
- Teren 27.00km
- Czas 05:41
- VAVG 12.88km/h
- VMAX 52.27km/h
- Temperatura 35.0°C
- Podjazdy 1575m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Musisz rozważyć w sobie, na ile jesteś wkurwiony. W razie czego możesz sobie ulżyć pisząc np., że nie piszesz komentarza do tej transakcji, ponieważ Cię o to proszono ;)
Tatuch1 - 19:58 wtorek, 4 czerwca 2019 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!