Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:2388.52 km (w terenie 136.45 km; 5.71%)
Czas w ruchu:134:34
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:67.49 km/h
Suma podjazdów:49829 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:82.36 km i 4h 38m
Więcej statystyk
Sobota, 19 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 57

Od rana pochmurno, ciepło i parno, więc kiedy ruszałem o 9, to serio obawiałem się burzy. Burza nie nadeszła, choć kilkakroć w ciągu dnia spadło na mnie kilka kropel. Ale skończyło się na obawach :)

Początek praktycznie płasko, 20 km do Villadossola. Tamże zjadłem drugie śniadanie na ławce, a potem znalazłem bar, gdzie bardzo miły barista przechował mi sakwy na czas biga. Skok na Alpe Cheggio dość długi i niezbyt porywający. 22 km, z czego pierwszych 14 to dłużyzna z raptem 600 metrami podjazdu. Drugie 600 na pozostałych 8 km, już lepiej. Na górze tama i parking, nic ciekawego. No i chmury oraz chłodno - 16 stopni.


A tu jeszcze poranny obrazek z Mergozzo :-)

Zjazd również dość nużący, ale przed godz. 15 jestem z powrotem w barze. Piję pyszne capuccino i zbieram się do Domodossoli na zakupy. Przede mną Szwajcaria, więc trzeba raczej solidne zapasy zrobić. Najpierw Lidl, potem Eurospin. Te dwa sklepy dobrze się uzupełniają. Z reguły wystarczy jak danego dnia jestem w jednym, a kolejnego w drugim, no ale tym razem Szwajcaria... ;)

O 16:30 ruszam dalej. Znacznie cięższy, co już za chwilę odczuwam, bo robi się 8%. Z bagażem to inna rozmowa - nie ma już hopsania typu 11 kmh na tym nachyleniu - 8 kmh to wszystko, na co mnie stać. I tak dobrze :)

Po drodze kombinuję, jak rozegrać kwestie noclegu na dziko odnośnie do wody, która nie wiem, czy jest na tej miejscówce. Zaryzykować, że będzie? Czy wziąć z miasteczka? Ale jeden wór to i tak za mało na mycie i picie... I tak mi przyjemnie zeszło, aż dotarłem do miejsca, gdzie pierwotnie planowałem spać, czyli do Baceno. Jest tu hotel Valentini, który na bookingu przed wyjazdem z Łodzi widziałem za 35 EUR, a kilka dni temu, jak myślałem o rezerwacji, to go nie znalazłem. Znikł. Wyprzedały się miejsca...? A może odwrotnie, zamknęli, bo po sezonie...? Z ciekawości postanowiłem się zatrzymać i spytać. A tu pan mówi, że hotel pusty do poniedziałku (nie powiedział dlaczego), ale ze może mnie przyjąć za 30 EUR, ale na śniadanie będzie tylko kawa i croissant. Czyli to co zawsze we Włoszech :P Czyli nic, więc po co mi śniadanie? Stargowałem na 25 bez śniadania i śpię :) Ba, jutro mogę nie zdawać pokoju do południa, co oznacza, że mam dokąd wrócić po bigu, co może być istotne, gdyby padało i trzeba było się rozgrzać :)


  • DST 95.13km
  • Czas 05:06
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 53.81km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1826m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 56, znów dwa bigi :)

Dziś rano jakoś leniwie, a jeszcze płacenie za kemping (gość wczoraj nie chciał przyjąć kasy!) i w efekcie wyjazd o 9:30.

Od razu ostro pod górę. Na 620 m npm zrzucam sakwy w krzakach (mam teraz nogi podrapane jeżynami :P) i ruszam na lekko na biga. Jedzie mi się fantastycznie, lepiej niż gdybym wczoraj miał rest! Wyprzedzam kilkoro wcale nie takich słabych na oko zawodników i bez postoju wlatuję na 1480  m npm. Z biga Mottarone roztaczają się wspaniale widoki na sześć jezior w tym wielkie Maggiore, Lugano, Orta i kilka mniejszych), ale przejrzystość powietrza dziś marna i z fotek niewiele wyszło :(



Zjazd, zabranie sakw i dalszy zjazd do Omegna. Tamże w Lidlu spore zakupy i potem poszukiwanie miejsca na lancz. Znalazła się ławeczka na pustym placu zabaw. Jem, piję kawę, jest dobrze :)
No, ale minęła godz. 14, a przede mną drugi big - solidniejszy. Niechętnie więc, ale ruszam ;)

Początek jeszcze przez kolejne miasteczka w dół, aż dojeżdżam do Ornavasso, gdzie zostawiam sakwy u przemiłej pani w pizzerii. Ja jej dziękuję za pomoc i ona mi dziękuje! No szok! I niesamowite, że absolutna większość Włochów, z którymi mam styczność, jest właśnie taka miła! :))

Big Alpe Rossombolmo zaczyna się spoko, 7-10% przez dłuższy czas, a przede wszystkim ma dużo cienia. To ważne, bo dziś naprawdę gorąco, aż trudno uwierzyć, że to połowa września :) Na wysokości 400 jest (nieczynna) niesamowita jaskinia, wygląda jak morda trolla! :)



Potem droga się zwęża, asfalt stopniowo pogarsza i kiedy robię postój na 1000 m npm już widzę, co mnie czeka - będzie rzeźnia! I faktycznie, dalsze 1,5 km to nachylenia 17-21% z fatalnym asfaltem, wylanym wprost na kamory bez żadnej podbudowy. Jest ciekawie. Ale jadę i to jadę dobrze, bez postojów i marudzenia. Potem jest trochę wypłaszczenia, tzn. 8-12% (nadal fatalna nawierzchnia) i znów dwa półkilometrowe odcinki takiej nachyleniowej masakry. Całość kończy się kilkuset metrami polnej, trawiastej  i stromej drogi. A na górze (godz 17:15)... nic. Tzn. ładny widok, ale widoków tu jak psów, a tak poza tym po prostu mocno pochyła hala. No, ale to jeden z trudniejszych bigów jakie zrobiłem w życiu, więc satysfakcja i tak jest :)



Ubiórka (słońce właśnie schowało się za górą) i BARDZO OSTROŻNY zjazd. Muszę przyznać, że w dwóch miejscach rozważałem nawet sprowadzanie roweru, ale zwyciężył duch walki i dobrze, bo strach ma wielkie oczy, a w sumie wcale nie było tak źle. Hamulce tez dały radę :)

Bagaże odbieram o 18:15, a o 19 jestem na kempingu Lago delle Fate. Słaby. Grunt kamienisty, plac mam na skrzyżowaniu kempingowych uliczek, ruch jak na wielkanoc w USC, pod prysznicem ciemno (beznadziejna lampka), pełno Szwajcarów i drogo (20 EUR). Jest co prawda jezioro i nawet własna kempingowa plaża, ale co mi po tym...? :P No, ale pewnie dlatego tak drogo :)

Podsumowując: dzień mocny, ale i ja już tak mocny, że w sumie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia :)



  • DST 82.58km
  • Teren 3.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.70km/h
  • VMAX 56.39km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 2647m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 55, przelotowy, ale bardzo fajny :)

Start jak zwykle o 9. Jako że wczoraj padało, to namiot dość mokry, ale że wszędzie zacienione i wokół mokra trawa, to nawet nie próbowałem suszyć. Dużych gór dziś nie ma, to dodatkowa masa wody mniej boli ;)
Pierwsze kilometry w dół Valle d'Aosta, w tym przełom / kanion, na który ostrzyłem sobie zęby po widokach z pociągu, ale nieco rozczarował - nie było też dobrego miejsca na foto.



Potem dwa miasteczka, gdzie w końcu udało mi się kupić chleb (na śniadanie miałem wczorajsza kajzerkę - bez szału ;) i dzięki temu drugie śniadanie miałem pyszne i z takim widokiem :)



Potem jeszcze trochę lekko w dół doliny i po 36 kilometrach dość solidny podjazd z 250 na 610 metrów, zakończony tunelem. Ale że droga dość boczna (choć z zakazem dla rowerów!), więc jechało się całkiem przyjemnie :)

Potem długi i łagodny zjazd do Biella, gdzie w Lidlu kupiłem rzeczy na kolację plus zimnego energetyka i ruszam z zamiarem usiąścia gdzieś na lancz. Ale nie ma za bardzo gdzie. A po chwili jestem już na... ekspresówce! Bo tak mnie wspaniale pokierował RWGPS. No nic, przeleciałem do najbliższego zjazdu i tamże uciekłem na równoległą krajówkę. No i w miasteczku wreszcie znalazłem ławkę, więc przyszła pora na jedzonko i (już nie tak zimnego) energetyka ;)

Potem była seria kolejnych miasteczek, trochę płasko a trochę czesko i w sumie nie za wiele da się o tym dniu powiedzieć, poza tym, że bardzo mi się przyjemnie jechało :) I to mimo ze momentami pod wiatr (a momentami z wiatrem). Naprawdę bardzo przyjemny, spokojny i luzacki dzień :)

A na koniec dotarłem do Orta san Giulio nad Lago d'Orta i tutaj już widoki wymiotły. Niestety fotka pod słońce, więc nie wygląda jakoś super, może jutro uda się zrobić lepszą (śpię na wschodnim brzegu jeziora).





Podsumowując: może trochę nudny, ale niezwykle przyjemny dzień. Znów się okazało, że nie zawsze warto między bigami przelatywać pociągiem, taki luzacki dzień od czasu do czasu to balsam dla duszy i odpoczynek dla ciała :)




  • DST 120.50km
  • Czas 05:14
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 53.90km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1004m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 54, Matterhorn

Rano zwinąłem się jakoś rekordowo szybko i o 8:40 byłem gotów do wyjazdu. Ja tak, ale telefon nie, bo jeszcze się ładował :P
Więc ruszyłem tradycyjnie o 9. Pierwszych 10 km przez aglomerację Aosty (niezbyt atrakcyjna, ale nic dziwnego, to już prawie Francja :P), gdzie pod koniec stanąłem na większe zakupy w Eurospinie (jedyny market dziś). Potem jeszcze 20 km z grubsza w dół doliny i jestem na przedmieściach Chatillon, gdzie zostawiam bagaże w barze Les Amis (mówiłem, że prawie Francja! :P) i lecę na biga, tj. do Breuil-Cervinia.

Podjazd spoko, z reguły 6-8% z dwoma odcinkami płaskimi przez miasteczka, więc ma niejako "wbudowane" odpoczynki. I szczerze mówiąc kusiło mnie, żeby go sieknąć na raz, ale cały czas polowałem na widok na Matterhorn. A że pogoda dziś niepewna, więc jak tylko zobaczyłem fragment lodowca wyłaniający się z chmur, to stanąłem na foto. Wysokość 1550. Skoro foto, to i krótki postój (kanapka). Reszta podjazdu (do 2000) też poszła jak z bicza strzelił i o 14 jestem na górze. Matterhorn położony idealnie nad miasteczkiem i byłby świetnie widoczny, gdyby nie chmury. A tak, to całej szczytowej piramidy nie uświadczyłem :(



Zjazd przyjemny, bo choć odrobinę pokropiło, to jednak bez dramatu, a po zabraniu bagaży już tylko 3 km na kemping. Zerwał się za to silny wiatr w górę doliny i zaczęło grzmieć od strony Matterhornu, więc mimo ze była dopiero 15:30 z ulgą się zalogowałem na nocleg. Plan na dziś wykonany. A jeszcze muszę sporo pokombinować przy kompie, co robić dalej, bo pogoda zaczyna sie psuć, więc warto by było znać swoje opcje odwrotu...



A tak powinien był wyglądać Matterhorn, gdyby akurat wyjrzał ;-)


Rondo w Chatillon
  • DST 87.68km
  • Czas 04:13
  • VAVG 20.79km/h
  • VMAX 58.36km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1691m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 53, rwany

Dziś wstałem o 5, a wyjechałem z kwatery o 6:50 (!). Chodziło o to, żeby zdążyć na pociąg w Ivrea o 9:34, bo potem przez 3 godziny nie było żadnego do Aosty. Zdążyłem spokojnie, jeszcze przed pociągiem zdołałem spokojnie skoczyć do Lidla i zrobić zakupy :) Ale faktem jest, że start był prawie po ciemku, coraz krótsze już dni...


Ivrea


Z Ivrea w 1:10h przeleciałem do Aosty, skąd już tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od kempingu Monte Bianco. O 11 już byłem zameldowany :) Lancz, kawa, namiot, kanapki na drogę i krótko po godz. 12 ruszam na Colle San Carlo. Jest to przełęcz w pobliżu Courmayeur, więc dziś przez większość czasu miałem widoki na Mont Blanc, z coraz bliższej perspektywy :)





Swoją drogą Colle San Carlo powinienem mieć zrobioną już w 2010 r, bo mieliśmy przez nią jechać podczas LBTdA, ale... nie zauważamy skrętu w La Thuille (czasy przed-GPSowe), a że byliśmy tego dnia już zmęczeni, to nie chciało nam się wracać i w sumie się chyba nawet ucieszyliśmy, że nas ominął ten big. No, to teraz za karę musiałem go zrobić od dwa razy trudniejszej strony :P

Ale forma naprawdę dobra już mi weszła, więc wciągnąłem go raptem na dwa razy mimo średniego nachylenia 10%. Powrót, mimo że pod wiatr, błyskawiczny.


Zamek królewski w Sarre koło Aosty

Po drodze urocze widoki doliny Aosty i o 17 jestem z powrotem na kempingu. Mimo zerwania się o nieludzkiej porze, wyszedł całkiem łatwy dzień :)


  • DST 116.25km
  • Teren 0.25km
  • Czas 05:16
  • VAVG 22.07km/h
  • VMAX 61.90km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1654m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 14 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 52, widokowy

Colle del Nivolet to kawał biga i mocno w bok od czegokolwiek, więc wypadło mi go zrobić na lekko z kwatery. Fajnie, bo to znaczy, że będzie to stosunkowo łatwy dzień :)

Start o 9:30 z wysokości 650m. Czyli 2000 metrów do podjechania, tak dla jasności ;) Pierwszy postój na 900, bo mnie olśniło, że później może nie być zasięgu i że trzeba uprzedzić o tym followersów ;) Spoko, już na 900 nie było zasięgu :P

W okolicach 1100 dogoniłem i wyprzedziłem dwójkę szosowców. Panowie po siedemdziesiątce (!!), a jechali naprawdę niewiele wolniej niż ja. Szacun! Potem zaczął się ostrzejszy podjazd gorge'm, gdy wtem... jeden z tych starszych panów mnie doszedł! Musiałem zrobić nieco zdziwioną minę, bo uprzejmie wyjaśnił, że jego rower jest elektryczny. Kurcze, nie zauważyłem - normalna śliczna szosówka Bianchi! Bez pogrubionej dolnej rury ani nic! Dopiero jak się przyjrzałem, to zobaczyłem grubszą tylną piastę, a więc silnik, a baterię (wyglądającą jak bidon!) już on sam mi pokazał. Gadu-gadu (po włosku! :) i okazało się, ze Pan ma 76 lat, a elektrykiem wspiera się tylko na ostrzejszych podjazdach (było akurat 16%, czego... nie zauważyłem, tak byłem zagadany! :) W każdym razie jestem pod olbrzymim wrażeniem obu panów (drugi nie miał elektryka). Na przełęczy byli tuż przede mną. Oczywiście wynikało to z moich dwóch późniejszych dłuższych postojów, ale jednak. Oni najwyraźniej nie potrzebowali aż tak długich pauz. No nieziemski szacun!!

Potem było miasteczko Ceresole Reale, a potem zaczął się konkretniejszy podjazd serpentynami (zamiast dnem doliny) i przepiękne widoki. To jeden z najpiękniejszych bigów ever! W zasadzie relacji nie ma za bardzo sensu pisać (podjechałem, zjechałem, trochę pogadałem z przygodnymi towarzyszami, w tym z brytyjskimi szosowcami na samej górze, i tyle), bo wystarczy fotorelacja. Indżoj.


Wodospad w Noasca


Pierwszy widok na masyw Gran Paradiso. Zresztą na północną i znacznie niższą od głównej jego cześć, jak się później okazało :)


Schronisko pod tamą na wysokości 2250, w tle Gran Paradiso


Widok z samej przełęczy na północ, w stronę Valle d'Aosta, tu pachnie Norwegią ;)


Jezioro pod przełęczą, oczywiście sztuczne, ale jak pasuje!


Widok z przełęczy na południowy-zachód, skąd przyjechałem. Te serpentyny mnie urzekają :)


Gran Paradiso w (prawie) pełnej krasie. Niestety widoczność nie była dziś idealna


Podczas zjazdu :)


Czerwone Wierchy ;)


Wspomniany gorge

Na kwaterze byłem z powrotem o godz. 16 i od tego czasu się słodko byczę :)



PS. Wieeelką ulgą było zrobić wreszcie wysokiego biga BEZ szutru :P Aczkolwiek asfalt na całej trasie marny, lojalnie ostrzegam ;)
  • DST 76.93km
  • Czas 04:18
  • VAVG 17.89km/h
  • VMAX 56.09km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 51, przelotowy

Dziś miałem spokojny dzień, więc i spokojnie go rozegrałem. Wyjazd dopiero o 9:30, ale że początek generalnie lekko w dół, więc leciałem zdrowo i na pierwszym postoju o 11:30 miałem już nabite dobrze ponad 40 km. Postój solidny, bo aż 45 minut, z jedzonkiem, kawą mrożoną i konkretnym odsapunkiem. Niestety bez bani. Ale to świetna nazwa dla baru :-)



Potem czeski odcinek, który na profilu wyglądał dość groźnie, ale okazało się to wyłącznie kwestią skali - kiedy na profilu brak 1,5 kilometrowej góry, to kilkudziesięciometrowy ząbek robi wrażenie :) A były to czechy niewiele większe niż pod Łodzią, za to z dużo ładniejszymi widokami :)


Jak się przyjrzeć, to lewej stronie zdjęcia widać czerwony parasol, a pod nim siedzą ludzie. To daje pojęcie skali tej wyschniętej rzeki :)

No i zdążyłem nawet zahaczyć o Front ;-)


Drugi dłuższy postój dopiero w Cuorgne, gdzie przyszła pora na zakupy na 2 dni (jutro dzień na lekko z kwatery bez sklepu w okolicy) oraz zjedzenie "obiadu" w postaci 3 kromek chleba z serem "Nodino" - w sumie niczym oprócz kształtu nie różnił się od mozzarelli, ale kolejny gatunek zaliczony :)

O godz. 16 ruszam na ostatni odcinek - 20 km w górę doliny. Poszło bardzo ładnie, bo było z wiatrem (jak to w górę doliny) i łagodnie, więc 20 km zasiekałem w godzinę i o godz. 17 byłem na kwaterze. Luksus! :D


O dziwo bardzo fajny dzień :) Okazuje się, że warto raz na jakiś czas wziąć wolne od bigów i przejechać się po (niemal) płaskim :)

I jeszcze taka refleksja mnie naszła (jak luźny dzień, to myśli swobodniej błądzą). Na flagach jest napisane "NO TAV" - jest to protest przeciwko budowie szybkiej kolei (Treno Alta Velocita - TAV) z Turynu do Lyonu. Cała dolina obwieszona tymi flagami. I teraz refleksja: jak to możliwe, że na Zachodzie powstała w ogóle jakakolwiek infrastruktura (a we Włoszech jest jej naprawdę mnóstwo i to świetnej jakości, mam na myśli głownie drogi i koleje, ale też choćby tamy - bo np. elektrowni wiatrowych czy słonecznych o dziwo nie widuje się prawie wcale), skoro gdziekolwiek próbuje się coś zbudować, to zaraz są protesty. Nawet kiedy buduje się coś tak fajnego i niegroźnego, a wręcz korzystnego, jak kolej...?

  • DST 107.06km
  • Czas 04:53
  • VAVG 21.92km/h
  • VMAX 60.60km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 923m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 12 września 2020 Kategoria !Surlier, Użytkowo

Alpi mio amore, dz. 50, restowy

Tylko poza kupy i to bez sensu, bo chodziło raptem o brak mięsa do obiadu. Kupiłem pieczone skrzydełka, które wczoraj miałem w ręku i gdybym ich nie odłożył (finalnie na wczorajszy obiad wziąłem golonkę), to dziś nie musiałbym dymać pod górę w upale :p Ponadto zapomniałem maseczki, ale szczęśliwie w Eurospinie mieli zapas jednorazowych dla takich jak jak ja gupków :)


  • DST 3.74km
  • Czas 00:14
  • VAVG 16.03km/h
  • VMAX 52.64km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 73m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 11 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 49

Dziś dzień na lekko, co nie znaczy, że lekki. Wprost przeciwnie, więc żeby się stał wykonalny, musiałem się wspomóc pociągiem. Start o 9:07 ze stacji Meana, o 9:41 jestem w Bardonecchia, 600 metrów wyżej, czyli na 1250 :)

Tamże wykonuje krótki telefon do wypożyczalni rowerów z nadzieją, że na dzisiejszy odcinek pozyskam fulla. Na każdym tutejszym "szutrze" marzę o swoim Cube'ie, może częściowo uda się spełnić marzenie...? Telefon rozwiewa nadzieje, wypożyczenie fulla na cały dzień (przed sjestą nie zdążę wrócić, a zwrot po sjeście liczy się już jako cały dzień) kosztuje... 50 EUR (!!). Marzenia są drogie, ale bez kurna przesady! Jadę na Surlym.

Start o 10, po zakupie świeżego (i bardzo dobrego) chleba na drogę. Początek wąziutkim asfaltem ukrytym w lesie, a po kilku kilometrach zaczyna się szuter. Niezły. Trochę pylisty i zakręty mocno rozjeżdżone, ale kamorów mało. Dobra nasza! :)

Pierwszy (długi) postój robię o godz. 11 na 1800 m npm, tutaj pochłaniam solidne drugie śniadanie oraz obserwuje dwoje rowerzystów na elektrycznych fullach, jadących pod górę. Pani się jedzie tak lekko, że kierownicę trzyma jedną ręką, a w drugiej ma telefon, przez który swobodnie rozmawia! A ja tu momentami ledwo równowagę utrzymuję na sztywniaku! :o Oprócz tego sporo motocykli i aut terenowych, a każdy pojazd robi kurzawę, że hej! Błagam ich gestami, żeby zwolnili na mojej wysokości i niektórzy nawet tak robią, ale ogólnie szykuje się tu niezły hindukurz :/

Kolejne zatrzymanie na 2000 m npm, bo przy jeziorze zaporowym trafiło się źródełko. Nabieram, chwilę odsapuję i lecę dalej, bo planowy postój mam dopiero na 2200. Ten odcinek ma niezłą nawierzchnię, kamorów prawie wcale i chociaż sporo muld, ale jedzie się w miarę OK.


"Trango Tower" ;-)

Po postoju na 2200 (godz. 12:30, 17 stopni)  zaczynają się serpentyny, droga się zaś mocno zwęża i robi dość kamienista, a zakręty wymagają wręcz lekkiej ekwilibrystyki. Za to widoki zaczynają być naprawdę fajne :)



Potem jest dłuuuga i szeroka dolina z krowami. Jedzie się i jedzie, a nawierzchnia coraz gorsza i zaczyna siąpić deszcz. Robi się też zimno, 9 stopni. Wreszcie na wysokości ok 2400 wbijam się serpentynami w kolejne zbocze. Tu już się robi kamieniołom zamiast drogi. Dociągam do 2655 (Gerlach!) i robię ostatni postój (godz. 13:45), podczas którego mija mnie karawana ok 10 aut terenowych! Ryczą, smrodzą i kurzą. I jeszcze mnie bezczelnie pozdrawiają, zamiast w ukłonach przepraszać za swoją nieznośną obecność! To jest jakaś plaga, nawet tutaj ich pełno...



Ostatnie 600 metrów (w pionie) podjazdu to już walka o każdy metr. Kamień na kamieniu, piarg na drodze, trzęsiączka, deszczyk, dość silny wiatr i kurwienie na cały głos. Nawierzchniowo jest niby ociupinkę lepiej niż na Pasubio i Garozze, ale tylko ciut, za to pogoda znacznie gorsza, więc remis :p NIENAWIDZĘ takich dróg na sztywniaku! A dobija mnie świadomość, że tą samą drogą czeka mnie zjazd...



No, ale póki co o 14:45 osiągam szczyt, tzn przełęcz Colle Sommeiller, a GPS odnotowuje wysokość 3007 m npm! Mój osobisty rekord wysokości podjechanej na rowerze! :D Tabliczki żadnej nie ma, ale wg map przełęcz ma wysokość 2993 m npm, a ja celowo wjechałem o kilkanaście metrów wyżej, więc się zgadza, 3k przekroczone :D





Oczywiście na górze jest "moja" karawana terenowców i gdy ja się zbieram do zjazdu, to oni też. Trochę się obawiam, że będą mnie blokować, ale w tym koszmarnym terenie okazują się znacznie szybsi od roweru i odtąd tylko ich sobie oglądam z góry.



Zjazd można określić jednym słowem: koszmar i spuścić na niego zasłonę milczenia. A można też napisać, że było sporo momentów, gdy byłem całkowicie pewien, że 50 EUR (które bym wydał na wypożyczenie fulla) to drobniutka cena za uniknięcie tego dramatu! Zatem turyńskim targiem w dwóch słowach: KURWA MAĆ!

Na asfalcie jestem z powrotem o 16:30, a po 20 minutach już pod stacją kolejową w Bardonecchia. Rozważałem zjazd rowerem aż do Susa (1000 w dół, ale po drodze 360 podjazdów), ale jestem zbyt zmęczony i jest trochę zbyt późno. Trudno, wracam pociągiem. Potem z okien widzę, że linia idzie obok pięknego gorge i prawdopodobnie straciłem świetne widoki po drodze, ale trudno, kiedyś trzeba odpuścić i trochę odpocząć...


Na kwaterze jestem przed godz. 18, jeszcze zjazd do Susa po zakupy, podjazd z nimi szosą o nachyleniu 9% (65 metrów podjazdu) i już sie mozna cieszyć odpoczynkiem na bardzo miłej kwaterze. Nareszcie! A jutro dzień restowy! :D

PS. Tak wygląda rower po 40 km "szutru", a tak moje "nowe" buty ;)

Hindukurz

  • DST 58.78km
  • Teren 40.10km
  • Czas 05:23
  • VAVG 10.92km/h
  • VMAX 55.50km/h
  • Temperatura 13.0°C
  • Podjazdy 1900m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 10 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 48

Dziś nieco inny układ dnia, bo na początek big na lekko. Wstałem o 6:30, o 8 byłem z grubsza spakowany (bez namiotu i drobiazgów, których nie mogłem na razie spakować) i po śniadaniu.

Kemping o poranku wyglądał tak. Jak bardzo trzeba kochać jeździć samochodem, żeby na urlop zabrać dwa? :O



Start 8:10. Big Colle Braida łatwy, bo krótki, jak na Alpy bardzo, bo raptem niecałe 700 metrów podjazdu. Za to widoki na dolinę - piękne :)



Na górze jestem o 9:30, ubiórka i zjazd inną trasą. I dobrze, bo na tamtej byłoby 70 metrów podjazdu. A tak, to jeszcze trafiłem piekarnię i całkiem dobrą "angielkę" na resztę dnia :)
Na kempingu jestem ciut po 10, jem drugie śniadanie, dopakowuję i o 11 ruszam. Pierwsze kilometry to jeszcze zjazd na dno doliny, a potem już doliną (bardzo łagodnie) pod górę. Za to z wiatrem, więc leciało się świetnie :) Po 18 km robię zakupy w Eurospinie i puszczam wiadomość do moich gospodarzy (dziś sybarycko śpię pod dachem! AirBnB za 31 EUR za noc), że będę za godzinę. No i fajnie, lecę dalej. Tu już trochę czech, a końcówka ostro pod górę, bo to już początek podjazdu na Colle delle Finestre. Ale na miejscu jestem co do minuty o 13:15. Chwile błądzę, bo adres podany na AirBnB jest niedokładny, ale po konsultacji przez "łocapa" z gospodynią odnajduję mieszkanko. Wszystko przygotowane i nikogo nie ma, bo gospodarze w pracy. No i gitara :)



Jem lancz i ciut po 14 ruszam na lekko na biga. Początek przez miasteczko Meana di Susa to trzymające 10%, a potem wjeżdża się w las i robi się 7-9% (tak będzie aż do końca). Fajnie, że las, bo jest cień. Niby upału nie ma, ale podjazd w słońcu rzadko jest pożądany ;)

Pierwsza połowa podjazdu to wąski, szorstki (i przez to dość męczący) asfalt, prowadzący najbardziej gęstymi serpentynami, jakie w życiu widziałem. Łącznie jest 30 agrafek, a na najgęstszym odcinku naliczyłem ich 21 na równo dwóch kilometrach szosy! :)

8 km przed przełęczą robi się szuter. Wg opisów lokalsów miał być gładki jak stół, a był... normalny. Trochę drobnych kamieni, trochę kolein, pyłu, lekkiego błota (na szczęście dość dawno nie padało, bo wygląda, że może tam być solidnie błotniście), no i sporo męczącej "tarki". Ogólnie szuter z tych lepszych, ale nadal bardzo męczący i spowalniający.



Na górze (Colle delle Finestre, 2170 m npm, ponoć jedyna szutrowa przełęcz, na którą wjeżdżało Giro d'Italia i to kilkukrotnie!) zimno, bo raptem 11 stopni i mgła z widocznością na góra 50 metrów. A z drugiej strony przełęczy... dochodzi asfalt. A to świnie, no! Nie dość, że znacznie mniej podjazdu, to jeszcze asfaltowy! Jak będę robił tego biga drugi raz, to będę wiedział :P

Ubiórka i zjazd. Tak mnie wytrzęsło na tym szutrze, że dojechałem z kompletnie zdrętwiałymi dłońmi. I wymarzyłem sobie fulla na jutrzejszego (również szutrowego) biga. Niestety, nie ma gdzie wypożyczyć, a szkoda, bo chyba naprawdę bym się skusił, żeby porównać wrażenia z marzeniami...



Za to kwatera BARDZO przyjemna. Super! :) Jedyny (maleńki) minus to brak czajnika, ale we Włoszech to ogólnie WIELKA rzadkość, więc już się przyzwyczaiłem :)

No i fajnie, bo zostaje to jutro, tzn. jadę na biga na lekko i wracam. Będzie przyjemny wieczór :)
  • DST 93.31km
  • Teren 16.00km
  • Czas 05:40
  • VAVG 16.47km/h
  • VMAX 55.21km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2573m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl