Alpi mio amore, dz. 55, przelotowy, ale bardzo fajny :)
Start jak zwykle o 9. Jako że wczoraj padało, to namiot dość mokry, ale że wszędzie zacienione i wokół mokra trawa, to nawet nie próbowałem suszyć. Dużych gór dziś nie ma, to dodatkowa masa wody mniej boli ;)
Pierwsze kilometry w dół Valle d'Aosta, w tym przełom / kanion, na który ostrzyłem sobie zęby po widokach z pociągu, ale nieco rozczarował - nie było też dobrego miejsca na foto.
Potem dwa miasteczka, gdzie w końcu udało mi się kupić chleb (na śniadanie miałem wczorajsza kajzerkę - bez szału ;) i dzięki temu drugie śniadanie miałem pyszne i z takim widokiem :)
Potem jeszcze trochę lekko w dół doliny i po 36 kilometrach dość solidny podjazd z 250 na 610 metrów, zakończony tunelem. Ale że droga dość boczna (choć z zakazem dla rowerów!), więc jechało się całkiem przyjemnie :)
Potem długi i łagodny zjazd do Biella, gdzie w Lidlu kupiłem rzeczy na kolację plus zimnego energetyka i ruszam z zamiarem usiąścia gdzieś na lancz. Ale nie ma za bardzo gdzie. A po chwili jestem już na... ekspresówce! Bo tak mnie wspaniale pokierował RWGPS. No nic, przeleciałem do najbliższego zjazdu i tamże uciekłem na równoległą krajówkę. No i w miasteczku wreszcie znalazłem ławkę, więc przyszła pora na jedzonko i (już nie tak zimnego) energetyka ;)
Potem była seria kolejnych miasteczek, trochę płasko a trochę czesko i w sumie nie za wiele da się o tym dniu powiedzieć, poza tym, że bardzo mi się przyjemnie jechało :) I to mimo ze momentami pod wiatr (a momentami z wiatrem). Naprawdę bardzo przyjemny, spokojny i luzacki dzień :)
A na koniec dotarłem do Orta san Giulio nad Lago d'Orta i tutaj już widoki wymiotły. Niestety fotka pod słońce, więc nie wygląda jakoś super, może jutro uda się zrobić lepszą (śpię na wschodnim brzegu jeziora).
Podsumowując: może trochę nudny, ale niezwykle przyjemny dzień. Znów się okazało, że nie zawsze warto między bigami przelatywać pociągiem, taki luzacki dzień od czasu do czasu to balsam dla duszy i odpoczynek dla ciała :)
Pierwsze kilometry w dół Valle d'Aosta, w tym przełom / kanion, na który ostrzyłem sobie zęby po widokach z pociągu, ale nieco rozczarował - nie było też dobrego miejsca na foto.
Potem dwa miasteczka, gdzie w końcu udało mi się kupić chleb (na śniadanie miałem wczorajsza kajzerkę - bez szału ;) i dzięki temu drugie śniadanie miałem pyszne i z takim widokiem :)
Potem jeszcze trochę lekko w dół doliny i po 36 kilometrach dość solidny podjazd z 250 na 610 metrów, zakończony tunelem. Ale że droga dość boczna (choć z zakazem dla rowerów!), więc jechało się całkiem przyjemnie :)
Potem długi i łagodny zjazd do Biella, gdzie w Lidlu kupiłem rzeczy na kolację plus zimnego energetyka i ruszam z zamiarem usiąścia gdzieś na lancz. Ale nie ma za bardzo gdzie. A po chwili jestem już na... ekspresówce! Bo tak mnie wspaniale pokierował RWGPS. No nic, przeleciałem do najbliższego zjazdu i tamże uciekłem na równoległą krajówkę. No i w miasteczku wreszcie znalazłem ławkę, więc przyszła pora na jedzonko i (już nie tak zimnego) energetyka ;)
Potem była seria kolejnych miasteczek, trochę płasko a trochę czesko i w sumie nie za wiele da się o tym dniu powiedzieć, poza tym, że bardzo mi się przyjemnie jechało :) I to mimo ze momentami pod wiatr (a momentami z wiatrem). Naprawdę bardzo przyjemny, spokojny i luzacki dzień :)
A na koniec dotarłem do Orta san Giulio nad Lago d'Orta i tutaj już widoki wymiotły. Niestety fotka pod słońce, więc nie wygląda jakoś super, może jutro uda się zrobić lepszą (śpię na wschodnim brzegu jeziora).
Podsumowując: może trochę nudny, ale niezwykle przyjemny dzień. Znów się okazało, że nie zawsze warto między bigami przelatywać pociągiem, taki luzacki dzień od czasu do czasu to balsam dla duszy i odpoczynek dla ciała :)
- DST 120.50km
- Czas 05:14
- VAVG 23.03km/h
- VMAX 53.90km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 1004m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!