Alpi mio amore, dz. 56, znów dwa bigi :)
Dziś rano jakoś leniwie, a jeszcze płacenie za kemping (gość wczoraj nie chciał przyjąć kasy!) i w efekcie wyjazd o 9:30.
Od razu ostro pod górę. Na 620 m npm zrzucam sakwy w krzakach (mam teraz nogi podrapane jeżynami :P) i ruszam na lekko na biga. Jedzie mi się fantastycznie, lepiej niż gdybym wczoraj miał rest! Wyprzedzam kilkoro wcale nie takich słabych na oko zawodników i bez postoju wlatuję na 1480 m npm. Z biga Mottarone roztaczają się wspaniale widoki na sześć jezior w tym wielkie Maggiore, Lugano, Orta i kilka mniejszych), ale przejrzystość powietrza dziś marna i z fotek niewiele wyszło :(
Zjazd, zabranie sakw i dalszy zjazd do Omegna. Tamże w Lidlu spore zakupy i potem poszukiwanie miejsca na lancz. Znalazła się ławeczka na pustym placu zabaw. Jem, piję kawę, jest dobrze :)
No, ale minęła godz. 14, a przede mną drugi big - solidniejszy. Niechętnie więc, ale ruszam ;)
Początek jeszcze przez kolejne miasteczka w dół, aż dojeżdżam do Ornavasso, gdzie zostawiam sakwy u przemiłej pani w pizzerii. Ja jej dziękuję za pomoc i ona mi dziękuje! No szok! I niesamowite, że absolutna większość Włochów, z którymi mam styczność, jest właśnie taka miła! :))
Big Alpe Rossombolmo zaczyna się spoko, 7-10% przez dłuższy czas, a przede wszystkim ma dużo cienia. To ważne, bo dziś naprawdę gorąco, aż trudno uwierzyć, że to połowa września :) Na wysokości 400 jest (nieczynna) niesamowita jaskinia, wygląda jak morda trolla! :)
Potem droga się zwęża, asfalt stopniowo pogarsza i kiedy robię postój na 1000 m npm już widzę, co mnie czeka - będzie rzeźnia! I faktycznie, dalsze 1,5 km to nachylenia 17-21% z fatalnym asfaltem, wylanym wprost na kamory bez żadnej podbudowy. Jest ciekawie. Ale jadę i to jadę dobrze, bez postojów i marudzenia. Potem jest trochę wypłaszczenia, tzn. 8-12% (nadal fatalna nawierzchnia) i znów dwa półkilometrowe odcinki takiej nachyleniowej masakry. Całość kończy się kilkuset metrami polnej, trawiastej i stromej drogi. A na górze (godz 17:15)... nic. Tzn. ładny widok, ale widoków tu jak psów, a tak poza tym po prostu mocno pochyła hala. No, ale to jeden z trudniejszych bigów jakie zrobiłem w życiu, więc satysfakcja i tak jest :)
Ubiórka (słońce właśnie schowało się za górą) i BARDZO OSTROŻNY zjazd. Muszę przyznać, że w dwóch miejscach rozważałem nawet sprowadzanie roweru, ale zwyciężył duch walki i dobrze, bo strach ma wielkie oczy, a w sumie wcale nie było tak źle. Hamulce tez dały radę :)
Bagaże odbieram o 18:15, a o 19 jestem na kempingu Lago delle Fate. Słaby. Grunt kamienisty, plac mam na skrzyżowaniu kempingowych uliczek, ruch jak na wielkanoc w USC, pod prysznicem ciemno (beznadziejna lampka), pełno Szwajcarów i drogo (20 EUR). Jest co prawda jezioro i nawet własna kempingowa plaża, ale co mi po tym...? :P No, ale pewnie dlatego tak drogo :)
Podsumowując: dzień mocny, ale i ja już tak mocny, że w sumie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia :)
Od razu ostro pod górę. Na 620 m npm zrzucam sakwy w krzakach (mam teraz nogi podrapane jeżynami :P) i ruszam na lekko na biga. Jedzie mi się fantastycznie, lepiej niż gdybym wczoraj miał rest! Wyprzedzam kilkoro wcale nie takich słabych na oko zawodników i bez postoju wlatuję na 1480 m npm. Z biga Mottarone roztaczają się wspaniale widoki na sześć jezior w tym wielkie Maggiore, Lugano, Orta i kilka mniejszych), ale przejrzystość powietrza dziś marna i z fotek niewiele wyszło :(
Zjazd, zabranie sakw i dalszy zjazd do Omegna. Tamże w Lidlu spore zakupy i potem poszukiwanie miejsca na lancz. Znalazła się ławeczka na pustym placu zabaw. Jem, piję kawę, jest dobrze :)
No, ale minęła godz. 14, a przede mną drugi big - solidniejszy. Niechętnie więc, ale ruszam ;)
Początek jeszcze przez kolejne miasteczka w dół, aż dojeżdżam do Ornavasso, gdzie zostawiam sakwy u przemiłej pani w pizzerii. Ja jej dziękuję za pomoc i ona mi dziękuje! No szok! I niesamowite, że absolutna większość Włochów, z którymi mam styczność, jest właśnie taka miła! :))
Big Alpe Rossombolmo zaczyna się spoko, 7-10% przez dłuższy czas, a przede wszystkim ma dużo cienia. To ważne, bo dziś naprawdę gorąco, aż trudno uwierzyć, że to połowa września :) Na wysokości 400 jest (nieczynna) niesamowita jaskinia, wygląda jak morda trolla! :)
Potem droga się zwęża, asfalt stopniowo pogarsza i kiedy robię postój na 1000 m npm już widzę, co mnie czeka - będzie rzeźnia! I faktycznie, dalsze 1,5 km to nachylenia 17-21% z fatalnym asfaltem, wylanym wprost na kamory bez żadnej podbudowy. Jest ciekawie. Ale jadę i to jadę dobrze, bez postojów i marudzenia. Potem jest trochę wypłaszczenia, tzn. 8-12% (nadal fatalna nawierzchnia) i znów dwa półkilometrowe odcinki takiej nachyleniowej masakry. Całość kończy się kilkuset metrami polnej, trawiastej i stromej drogi. A na górze (godz 17:15)... nic. Tzn. ładny widok, ale widoków tu jak psów, a tak poza tym po prostu mocno pochyła hala. No, ale to jeden z trudniejszych bigów jakie zrobiłem w życiu, więc satysfakcja i tak jest :)
Ubiórka (słońce właśnie schowało się za górą) i BARDZO OSTROŻNY zjazd. Muszę przyznać, że w dwóch miejscach rozważałem nawet sprowadzanie roweru, ale zwyciężył duch walki i dobrze, bo strach ma wielkie oczy, a w sumie wcale nie było tak źle. Hamulce tez dały radę :)
Bagaże odbieram o 18:15, a o 19 jestem na kempingu Lago delle Fate. Słaby. Grunt kamienisty, plac mam na skrzyżowaniu kempingowych uliczek, ruch jak na wielkanoc w USC, pod prysznicem ciemno (beznadziejna lampka), pełno Szwajcarów i drogo (20 EUR). Jest co prawda jezioro i nawet własna kempingowa plaża, ale co mi po tym...? :P No, ale pewnie dlatego tak drogo :)
Podsumowując: dzień mocny, ale i ja już tak mocny, że w sumie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia :)
- DST 82.58km
- Teren 3.00km
- Czas 05:37
- VAVG 14.70km/h
- VMAX 56.39km/h
- Temperatura 31.0°C
- Podjazdy 2647m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!