Alpi mio amore, dz. 49
Dziś dzień na lekko, co nie znaczy, że lekki. Wprost przeciwnie, więc żeby się stał wykonalny, musiałem się wspomóc pociągiem. Start o 9:07 ze stacji Meana, o 9:41 jestem w Bardonecchia, 600 metrów wyżej, czyli na 1250 :)
Tamże wykonuje krótki telefon do wypożyczalni rowerów z nadzieją, że na dzisiejszy odcinek pozyskam fulla. Na każdym tutejszym "szutrze" marzę o swoim Cube'ie, może częściowo uda się spełnić marzenie...? Telefon rozwiewa nadzieje, wypożyczenie fulla na cały dzień (przed sjestą nie zdążę wrócić, a zwrot po sjeście liczy się już jako cały dzień) kosztuje... 50 EUR (!!). Marzenia są drogie, ale bez kurna przesady! Jadę na Surlym.
Start o 10, po zakupie świeżego (i bardzo dobrego) chleba na drogę. Początek wąziutkim asfaltem ukrytym w lesie, a po kilku kilometrach zaczyna się szuter. Niezły. Trochę pylisty i zakręty mocno rozjeżdżone, ale kamorów mało. Dobra nasza! :)
Pierwszy (długi) postój robię o godz. 11 na 1800 m npm, tutaj pochłaniam solidne drugie śniadanie oraz obserwuje dwoje rowerzystów na elektrycznych fullach, jadących pod górę. Pani się jedzie tak lekko, że kierownicę trzyma jedną ręką, a w drugiej ma telefon, przez który swobodnie rozmawia! A ja tu momentami ledwo równowagę utrzymuję na sztywniaku! :o Oprócz tego sporo motocykli i aut terenowych, a każdy pojazd robi kurzawę, że hej! Błagam ich gestami, żeby zwolnili na mojej wysokości i niektórzy nawet tak robią, ale ogólnie szykuje się tu niezły hindukurz :/
Kolejne zatrzymanie na 2000 m npm, bo przy jeziorze zaporowym trafiło się źródełko. Nabieram, chwilę odsapuję i lecę dalej, bo planowy postój mam dopiero na 2200. Ten odcinek ma niezłą nawierzchnię, kamorów prawie wcale i chociaż sporo muld, ale jedzie się w miarę OK.
"Trango Tower" ;-)
Po postoju na 2200 (godz. 12:30, 17 stopni) zaczynają się serpentyny, droga się zaś mocno zwęża i robi dość kamienista, a zakręty wymagają wręcz lekkiej ekwilibrystyki. Za to widoki zaczynają być naprawdę fajne :)
Potem jest dłuuuga i szeroka dolina z krowami. Jedzie się i jedzie, a nawierzchnia coraz gorsza i zaczyna siąpić deszcz. Robi się też zimno, 9 stopni. Wreszcie na wysokości ok 2400 wbijam się serpentynami w kolejne zbocze. Tu już się robi kamieniołom zamiast drogi. Dociągam do 2655 (Gerlach!) i robię ostatni postój (godz. 13:45), podczas którego mija mnie karawana ok 10 aut terenowych! Ryczą, smrodzą i kurzą. I jeszcze mnie bezczelnie pozdrawiają, zamiast w ukłonach przepraszać za swoją nieznośną obecność! To jest jakaś plaga, nawet tutaj ich pełno...
Ostatnie 600 metrów (w pionie) podjazdu to już walka o każdy metr. Kamień na kamieniu, piarg na drodze, trzęsiączka, deszczyk, dość silny wiatr i kurwienie na cały głos. Nawierzchniowo jest niby ociupinkę lepiej niż na Pasubio i Garozze, ale tylko ciut, za to pogoda znacznie gorsza, więc remis :p NIENAWIDZĘ takich dróg na sztywniaku! A dobija mnie świadomość, że tą samą drogą czeka mnie zjazd...
No, ale póki co o 14:45 osiągam szczyt, tzn przełęcz Colle Sommeiller, a GPS odnotowuje wysokość 3007 m npm! Mój osobisty rekord wysokości podjechanej na rowerze! :D Tabliczki żadnej nie ma, ale wg map przełęcz ma wysokość 2993 m npm, a ja celowo wjechałem o kilkanaście metrów wyżej, więc się zgadza, 3k przekroczone :D
Oczywiście na górze jest "moja" karawana terenowców i gdy ja się zbieram do zjazdu, to oni też. Trochę się obawiam, że będą mnie blokować, ale w tym koszmarnym terenie okazują się znacznie szybsi od roweru i odtąd tylko ich sobie oglądam z góry.
Zjazd można określić jednym słowem: koszmar i spuścić na niego zasłonę milczenia. A można też napisać, że było sporo momentów, gdy byłem całkowicie pewien, że 50 EUR (które bym wydał na wypożyczenie fulla) to drobniutka cena za uniknięcie tego dramatu! Zatem turyńskim targiem w dwóch słowach: KURWA MAĆ!
Na asfalcie jestem z powrotem o 16:30, a po 20 minutach już pod stacją kolejową w Bardonecchia. Rozważałem zjazd rowerem aż do Susa (1000 w dół, ale po drodze 360 podjazdów), ale jestem zbyt zmęczony i jest trochę zbyt późno. Trudno, wracam pociągiem. Potem z okien widzę, że linia idzie obok pięknego gorge i prawdopodobnie straciłem świetne widoki po drodze, ale trudno, kiedyś trzeba odpuścić i trochę odpocząć...
Na kwaterze jestem przed godz. 18, jeszcze zjazd do Susa po zakupy, podjazd z nimi szosą o nachyleniu 9% (65 metrów podjazdu) i już sie mozna cieszyć odpoczynkiem na bardzo miłej kwaterze. Nareszcie! A jutro dzień restowy! :D
PS. Tak wygląda rower po 40 km "szutru", a tak moje "nowe" buty ;)
Hindukurz
Tamże wykonuje krótki telefon do wypożyczalni rowerów z nadzieją, że na dzisiejszy odcinek pozyskam fulla. Na każdym tutejszym "szutrze" marzę o swoim Cube'ie, może częściowo uda się spełnić marzenie...? Telefon rozwiewa nadzieje, wypożyczenie fulla na cały dzień (przed sjestą nie zdążę wrócić, a zwrot po sjeście liczy się już jako cały dzień) kosztuje... 50 EUR (!!). Marzenia są drogie, ale bez kurna przesady! Jadę na Surlym.
Start o 10, po zakupie świeżego (i bardzo dobrego) chleba na drogę. Początek wąziutkim asfaltem ukrytym w lesie, a po kilku kilometrach zaczyna się szuter. Niezły. Trochę pylisty i zakręty mocno rozjeżdżone, ale kamorów mało. Dobra nasza! :)
Pierwszy (długi) postój robię o godz. 11 na 1800 m npm, tutaj pochłaniam solidne drugie śniadanie oraz obserwuje dwoje rowerzystów na elektrycznych fullach, jadących pod górę. Pani się jedzie tak lekko, że kierownicę trzyma jedną ręką, a w drugiej ma telefon, przez który swobodnie rozmawia! A ja tu momentami ledwo równowagę utrzymuję na sztywniaku! :o Oprócz tego sporo motocykli i aut terenowych, a każdy pojazd robi kurzawę, że hej! Błagam ich gestami, żeby zwolnili na mojej wysokości i niektórzy nawet tak robią, ale ogólnie szykuje się tu niezły hindukurz :/
Kolejne zatrzymanie na 2000 m npm, bo przy jeziorze zaporowym trafiło się źródełko. Nabieram, chwilę odsapuję i lecę dalej, bo planowy postój mam dopiero na 2200. Ten odcinek ma niezłą nawierzchnię, kamorów prawie wcale i chociaż sporo muld, ale jedzie się w miarę OK.
"Trango Tower" ;-)
Po postoju na 2200 (godz. 12:30, 17 stopni) zaczynają się serpentyny, droga się zaś mocno zwęża i robi dość kamienista, a zakręty wymagają wręcz lekkiej ekwilibrystyki. Za to widoki zaczynają być naprawdę fajne :)
Potem jest dłuuuga i szeroka dolina z krowami. Jedzie się i jedzie, a nawierzchnia coraz gorsza i zaczyna siąpić deszcz. Robi się też zimno, 9 stopni. Wreszcie na wysokości ok 2400 wbijam się serpentynami w kolejne zbocze. Tu już się robi kamieniołom zamiast drogi. Dociągam do 2655 (Gerlach!) i robię ostatni postój (godz. 13:45), podczas którego mija mnie karawana ok 10 aut terenowych! Ryczą, smrodzą i kurzą. I jeszcze mnie bezczelnie pozdrawiają, zamiast w ukłonach przepraszać za swoją nieznośną obecność! To jest jakaś plaga, nawet tutaj ich pełno...
Ostatnie 600 metrów (w pionie) podjazdu to już walka o każdy metr. Kamień na kamieniu, piarg na drodze, trzęsiączka, deszczyk, dość silny wiatr i kurwienie na cały głos. Nawierzchniowo jest niby ociupinkę lepiej niż na Pasubio i Garozze, ale tylko ciut, za to pogoda znacznie gorsza, więc remis :p NIENAWIDZĘ takich dróg na sztywniaku! A dobija mnie świadomość, że tą samą drogą czeka mnie zjazd...
No, ale póki co o 14:45 osiągam szczyt, tzn przełęcz Colle Sommeiller, a GPS odnotowuje wysokość 3007 m npm! Mój osobisty rekord wysokości podjechanej na rowerze! :D Tabliczki żadnej nie ma, ale wg map przełęcz ma wysokość 2993 m npm, a ja celowo wjechałem o kilkanaście metrów wyżej, więc się zgadza, 3k przekroczone :D
Oczywiście na górze jest "moja" karawana terenowców i gdy ja się zbieram do zjazdu, to oni też. Trochę się obawiam, że będą mnie blokować, ale w tym koszmarnym terenie okazują się znacznie szybsi od roweru i odtąd tylko ich sobie oglądam z góry.
Zjazd można określić jednym słowem: koszmar i spuścić na niego zasłonę milczenia. A można też napisać, że było sporo momentów, gdy byłem całkowicie pewien, że 50 EUR (które bym wydał na wypożyczenie fulla) to drobniutka cena za uniknięcie tego dramatu! Zatem turyńskim targiem w dwóch słowach: KURWA MAĆ!
Na asfalcie jestem z powrotem o 16:30, a po 20 minutach już pod stacją kolejową w Bardonecchia. Rozważałem zjazd rowerem aż do Susa (1000 w dół, ale po drodze 360 podjazdów), ale jestem zbyt zmęczony i jest trochę zbyt późno. Trudno, wracam pociągiem. Potem z okien widzę, że linia idzie obok pięknego gorge i prawdopodobnie straciłem świetne widoki po drodze, ale trudno, kiedyś trzeba odpuścić i trochę odpocząć...
Na kwaterze jestem przed godz. 18, jeszcze zjazd do Susa po zakupy, podjazd z nimi szosą o nachyleniu 9% (65 metrów podjazdu) i już sie mozna cieszyć odpoczynkiem na bardzo miłej kwaterze. Nareszcie! A jutro dzień restowy! :D
PS. Tak wygląda rower po 40 km "szutru", a tak moje "nowe" buty ;)
Hindukurz
- DST 58.78km
- Teren 40.10km
- Czas 05:23
- VAVG 10.92km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 1900m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Aha, sądząc ze zdjęcia porównawczego butów, skarpetki też ci się nieźle wytarły... (albo je zgubiłeś) ;-P
meteor2017 - 05:45 niedziela, 13 września 2020 | linkuj
Na elekstryku to niesportowo... to tak jakby jechać skuterem, albo motorem. Elekstryki są dla emerytów ;-P
meteor2017 - 12:46 sobota, 12 września 2020 | linkuj
Ale świetne, księżycowe widoki :)
Po tej relacji myślę, że 50 euro za fulla to jak za darmo :P Carmeliana - 12:21 sobota, 12 września 2020 | linkuj
Po tej relacji myślę, że 50 euro za fulla to jak za darmo :P Carmeliana - 12:21 sobota, 12 września 2020 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!