Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Wrzesień, 2020

Dystans całkowity:2388.52 km (w terenie 136.45 km; 5.71%)
Czas w ruchu:134:34
Średnia prędkość:17.75 km/h
Maksymalna prędkość:67.49 km/h
Suma podjazdów:49829 m
Liczba aktywności:29
Średnio na aktywność:82.36 km i 4h 38m
Więcej statystyk
Środa, 9 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 47

Z wrażenia, że tak mi szybko poszło wczoraj z kolacją (dostałem gotową od sąsiadów z kampera, bo zrobili o porcję za dużo! :) zapomniałem się wpisać :P

Dzień leniwy, bo mi się wydawał łatwy i że niby mam dużo czasu. Start po 9, ale zaraz postój, bo trzeba było kupić chleb, a była kolejka. Potem malutka przełączka, zjazd do Barge i tam kolejny postój, bo trafił się OK Market, a tylko tam mają coś, co mi bardzo przypadło do gustu jako "szturm-żarcie" a mianowicie Ghana nocciola, czyli jakby nutella, ale w kawałku, a nie w słoiku (brak szkła!). Udało się kupić ostatnią sztukę (!), a przy okazji lody, więc znów zmarudziłem, jedząc.

Potem przelot do Ponte Bibiana, gdzie zacząłem się rozglądać za miejscem na zostawienie bagaży przed bigiem. Niezbyt mi szło, bo to przemysłowe przedmieście, gdzie dużo ludzi, ale brak typowych miejsc, gdzie można ludzi o to zagadnąć, czyli sklepów i barów. Zresztą większość tych przemysłowych miejsc (zakłady kamieniarskie, jakieś magazyny, etc.) wyglądała na zamkniętą, ale ludzi i tak było mnóstwo, więc byle gdzie porzucić sakw też nie można było. Przed bigiem jeszcze chciałem solidnie zjeść, więc przy okazji rozglądałem się za ławką. Trafiła się koło cmentarza, więc jem. A jak już zjadłem, to stwierdziłem, że to jest niezłe miejsce na bagaże, bo wzdłuż muru rosły gęste tuje, a za tujami była wolna przestrzeń i trochę śmieci, więc ryzyko, że ktoś moje sakwy potraktuje jako śmieci i wyrzuci też niewielkie, bo raczej tam od dawna nie sprzątali :P


Zgadnij, gdzie są schowane sakwy ;-)

Biga zatem zacząłem o 11:45. Początek to miasteczko, potem trochę podjazdu, potem falowanie w kolejnym miasteczku i znów trochę łatwego podjazdu i kolejne miasteczko, i tak zleciało 12 km z 20. A potem się zaczęło! Ostatnich 8 kilometrów to mianowicie 1000 metrów podjazdu :) A ostatnich 6 km - 800 m. Średnio 13,3% nono... :)

Podjazd dość nierówny, odcinki 16-20%, potem krótkie odpoczynki 9-12% i znów piła. Może i dobrze, bo te odpoczynki były potrzebne. W każdym razie solidny kawał biga :) A na górze muły :)



Zjazd dość powolny, bo stromo i asfalt kiepski, a potem to nijakie falowanie. Przy bagażach byłem dopiero o godz. 16. Tamże kolejne żarcie i jadę do Pinerolo, gdzie w Lidlu zakupy na wieczór i poranek. A stamtąd już lekko pod górę (i kurde pod wiatr!) do Avigliana. Bardzo niesporo mi szła ta końcówka, już miałem serdecznie dość, a jeszcze miasteczko za miasteczkiem z progami spowalniającymi, kostką i wkurzającymi kierowcami, którzy uparcie mnie wyprzedzali, by po chwili gwałtownie zahamować i przepuszczać pieszych. Co zmuszało i mnie do zatrzymania, a potem ruszania pod górę. A gdyby (zgodnie z przepisami!) nie wyprzedzali mnie przed przejściem, to piesi zdążyliby przejść, a my byśmy przejechali bez zatrzymania... I takich sytuacji miałem z pięć. No, ale to Włosi, trudno od nich wymagać zimnej kalkulacji :P



Kemping w Avigliana marniutki. Jakiś ogólnie zapuszczony i niezamieciony (pełno liści z platanów), ale przede wszystkim w postępującej ruinie. Drzwi od kibla się nie domykają, światło w męskim nie działa, rura na której się trzyma słuchawka prysznicowa, wypada z mocowania i całość z hukiem ląduje w popękanym (nic dziwnego!) brodziku, trawy brak, miejsce pod namiot nierówne (spadziste i muldziaste) i co tam jeszcze z "zalet"... No, ale był tani (10 EUR) i po raz pierwszy miał dobrze działające na całym terenie WiFi (!). Nic mi z tego nie przyszło, bo miałem mocno ograniczony dostęp do prądu (tuż obok namiotu sąsiadów), więc z kompem i tak nie usiadłem, ale liczą się dobre chęci ;)

Jako sie rzekło, kolację dostałem od (innych) sąsiadów, więc mycie, pranie, jedzenie i spać tuż po 22 :)
  • DST 109.01km
  • Teren 0.30km
  • Czas 05:34
  • VAVG 19.58km/h
  • VMAX 64.41km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1704m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 8 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 46, królewski (płaskowyż)

Wczoraj grałem w brydża online z "moimi" chłopakami do 23:30, więc poszedłem spać po północy i budząc się przed 7 bynajmniej nie czułem się wyspany ;) W związku z tym leniwy poranek i start z kempingu dopiero o 9:20. Potem jeszcze chleb, dżem i masło w Lidlu i ostatecznie ruszam o 9:45. Późnawo, dobrze, że dziś raczej niezbyt wymagający dzień.

Początek fantastyczny, bo 40 km leciusieńko w dół (i początkowo z wiatrem, potem kołował). Aż do Saluzzo bliski krajobraz był wręcz mazowiecki (domy, pola, równiny), ale horyzont zamykały góry, a w sadach rosły kiwi i jadalne kasztany, więc jednak Mazowsze się chowa :)



W Saluzzo zjadłem na drugie śniadanie dwie kajzerki z masłem, dżemem i kawą mrożoną (mniamniam!) i wreszcie mi się udało podjąć kasę z bankomatu (w czwartym banku! Trzy pierwsze albo nie realizowały operacji bez podania przyczyny, albo twierdziły, że moja karta jest już nieważna, mimo ze jak byk napisano na niej "05/23" i mimo że w sklepowych terminalach płatniczych działa bez pudła! No, ale w czwartym poszło, a już się zaczynałem obawiać, że będzie problem z kasą. A niektóre kempingi, wręcz większość, przyjmują tylko gotówkę!)

Potem jeszcze odrobina zjazdu i jestem w dolinie górnego Padu. I tu od razu po górę i to raczej konkretnie, bo 4-6%. No, ale 14 km do Paesany zleciało szybko i już o godz. 13 z minutami jestem na kempingu. Przyjemny, przydomowy, ludzi mało, a łazienki kulturalne, piazzola zacieniona, jest też stół pod dachem (znacznie wygodniejszy niż wczoraj!), z prądem i WiFi. No wow! :)

Rozbijanie namiotu, mały przepak, lancz i o 14:45 ruszam na biga Królewski Płaskowyż (Pian del Re). Podjazd w całości doliną Padu aż do jego źródeł. Pierwsze kilometry bardzo łagodne, ale już po 2-3 zrobiło się 7% i nie odpuściło do końca. Tzn. były momenty 4%, ale były i 10. Fajny podjazd :)



Na górze już chmury i 14 stopni, więc nawet klimatycznie, ale niestety Monte Viso nie dało się przez to zobaczyć.

Zjazd, mimo kiepskiej nawierzchni, poszedł migiem, potem jeszcze strzeliłem sobie lody z marketu (na dole 19 stopni) i już o 18:30 można przystępować do mycia, prania, etc. Czasowy luksus :)


  • DST 101.60km
  • Teren 0.30km
  • Czas 04:55
  • VAVG 20.66km/h
  • VMAX 65.92km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1772m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 7 września 2020 Kategoria !Surlier, Użytkowo

Alpi mio amore, dz. 45, restowy

Po mieście Cuneo.

  • DST 15.61km
  • Teren 0.60km
  • Czas 00:48
  • VAVG 19.51km/h
  • VMAX 29.34km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 72m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 6 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 44, znów samotnie

Rano bardzo duża rosa, ale dziś mnie to mniej obchodziło, bo zaczynałem od biga na lekko, więc była nadzieja, że do mojego powrotu wszystko wyschnie. Start o 8:10, na bigu Prato Nevoso (śnieżna łąka) byłem punkt 10 z jednym dwudziestominutowym postojem. Tempo: 800 metrów na godzinę, jest moc :)



Zjazd dość szybki, potem zwijanie obozu w pełnym słońcu i bez pośpiechu (wszystko suche :) i ok 12:30 ruszam dalej. Jest trochę czesko, ale ogólnie łatwo, no i blisko. Do Cuneo, gdzie mam zaplanowany rest, jest tylko 30 kilometrów :)

Na przedmieściach chciałem zrobić zakupy w Auchan, ale okazał się zamknięty do 17 września, cholera wie czemu, bo całe centrum handlowe czynne. Trudno, będzie Lidl, też dobrze :) Samo miasto mocno przypominało mi Łódź - takiej równiutkiej szachownicy ulic z główną osią "Piotrkoweskiej" nie widziałem nigdzie we Włoszech :) Poza tym mocno opustoszałe, czy to dlatego, że niedziela - nie wiadomo.



Kemping okazał się bardzo w porządku, są dżizasy pod dachem z dostępem do prądu, w miarę kulturalne łazienki i przystępna cena (27 EUR za dwie noce). Co dziwne dużo ludzi, a sadząc po wyglądzie miasta nikogo tu nie powinno być. Widać wszyscy siedzą na kempingu :P No i mnóstwo dzieciaków! Naliczyłem co najmniej 20 gimnazjalistów i drugie tyle dzieci w wieku 7-12 lat! Czy one nie chodzą do szkoły? Czy to kwestia niedzieli i jutro się zmyją...? Mam nadzieję, bo choć są w miarę spokojne, to jednak gwar robią niewąski ;)

EDIT: poniewczasie się dowiedziałem, że ze względu na pandemię w tym roku włoskie dzieciaki poszły do szkoły później. Niektóre od 7 września, a niektóre dopiero od 15. Po tych na moim kempingu nie było widać zmartwienia pandemią ;)
  • DST 69.81km
  • Czas 03:28
  • VAVG 20.14km/h
  • VMAX 63.38km/h
  • Temperatura 20.0°C
  • Podjazdy 1478m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 5 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 43

Dzień-killer.
Wiedzieliśmy, że będzie ciężko, więc pobudka z pierwszym brzaskiem i start o 8:30. Jeszcze kupiliśmy bagietki i przed 9 byliśmy na podjeździe. Fajnie, bo chłodno.

Początek to asfalt, ale już po 4,5 km zaczął się szuter. W sumie dobry, niewiele luźnych kamieni i nachylenia dla ludzi (do 11%). Podjeżdżało się nieźle, chociaż spora liczba motocykli, quadów i aut terenowych skutecznie uprzykrzała życie i obsypywała kurzem. Po dwóch postojach jesteśmy o godz. 12 na przełęczy Sanson i granicy włoskiej. Fajnie.

Ale dalej już było tylko gorzej. Trawers pod granią na kolejną przełęcz i biga, to najpierw 250 metrów lekkiego zjazdu, potem 300m konkretniejszego podjazdu. Po szutrze, teoretycznie. A faktycznie na drodze były żwir, kamienie, kamory, drobne AGD i nieudany bruk w postaci kładzionych poprzecznie do kierunku jazdy na sztorc odłamków skał. KOSZMAR!! Momentami (na zjeździe) prowadziłem rower, bo bałem się, że coś uszkodzę!


Najgorszych fragmentów oczywiście nie fotografowałem, tylko próbowałem się utrzymać w siodle. To jeden z lepszych :p

Podjazd zrobiłem w całości, ale kosztowało mnie to hektolitry potu, decylitry łez i kilkadziesiąt kurew na całe gardło. Ten, kto zrobił tam biga i nie napisał wołami ostrzeżenia "przed podjechaniem przeczytaj ulotkę bądź skonsultuj się ze specjalistą MTB lub psychiatrą, bo każdy big niewłaściwie podjechany zagraża Twojemu życiu lub zdrowiu" powinien pójść siedzieć! ;)



Na samym bigu Colle Garezzo krótki tunel (ulga, bo w środku klepisko zamiast piargu), a potem zjazd, kolejne 5 km koszmaru. Razem ok 13 km terenu było ok, a reszta (18 km) to po prostu dramat. Nie wiem, jak to przeżyłem i nie chcę się nigdy dowiedzieć! :p

No, a jak się wreszcie skończył szuter, to - zamiast odpocząć i coś zjeść - musieliśmy zapieprzać jak dzicy, bo Serweczowi groziło, że nie zdąży do Ceva na pociąg, skąd miał jechać do Turynu, tam nocleg i wczesnym rankiem pociąg powrotny do Augsburga. Więc grzaliśmy kolejne niecałe dwie godziny i 55 km i zdążyliśmy z zapasem, bo jeszcze daliśmy rade wpaść do Conada w Ceva po wodę i w poszukiwaniu dużych worków na śmieci, żeby Serwecz mógł zapakować rower do pociągu. Nie mieli.

Pod Conadem się rozdzieliliśmy, Serwecz pojechał na pociąg, a ja wreszcie coś zjadłem i miałem jeszcze przed sobą kolejne 35 km, w czeskim terenie, na kemping pod kolejnym bigiem. Ale i tak fajnie było :-)


Wielka "nie awentyńska" dziura od klucza ;)


Dojechałem po 19. Kemping Bucaneve (chyba znaczy to przebiśnieg) spoko i bardzo tani (10 EUR), ale niestety bez wifi i praktycznie bez zasięgu komórkowego. Tzn. czasem coś łapało, ale zazwyczaj nie. Bardzo wkurzające to było. Za to zaprosili mnie do siebie do stołu sąsiedzi, w postaci bodaj ośmiu chłopaków z Turynu, którzy przyjechali tu autem na downhill. Pogadaliśmy, wypili piwko, potrenowałem włoski i nauczyłem się nowych wulgaryzmów :P Miło :)
  • DST 120.74km
  • Teren 31.70km
  • Czas 07:27
  • VAVG 16.21km/h
  • VMAX 57.83km/h
  • Temperatura 26.0°C
  • Podjazdy 1934m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 4 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 42

Wyjechać udało nam się o 8:30, ale nic to nie dało, bo najpierw było 10 km lekko w dół, potem konieczne zakupy (jedyny market na dziś i pół jutra), a potem kilkanaście kilometrów lekko pod górę i drugie śniadanie. Efekt był taki, że biga zaczęliśmy o 11:30 :/

Podjazd na Colle di Tenda widokowy, bo bardzo boczna szoska idzie zakosami po zboczu z ekspozycją na dolinę. Potem trawersem na przełęcz w widokami na drugą dolinę.


Zetka

A potem jest przełęcz i po francuskiej stronie... szuter. No tego się nie spodziewaliśmy, szuter miał być dziś, ale później! Co więcej szuter mocno kamienisty i o sporym nastromieniu. W zjeździe jeszcze jak Cię mogę, ale późniejszy podjazd po czymś takim będzie koszmarem...


Stairway from heaven 


Tende

Zjechaliśmy do szosy, potem szosą do Tende, zjedliśmy w miasteczku i zrobiła się godz. 15. Czy my naprawdę chcemy jeszcze dziś podjeżdżać 1300 metrów po szutrze...? Hmm, nie chcemy. Jest wkrótce kemping. A czy jak odpuścimy, to Serwecz zdąży jutro wieczorem na pociąg do Turynu...? Wyszło nam że zdąży. Więc od godz 16 laba w La Brigue, większe pranie i suszenie ciuchów w pięknym słońcu. Bardzo nam był potrzebny taki półrest :)

PS. Nazajutrz się okazało, że trafiliśmy w dziesiątkę! Raz, że raczej nie dalibyśmy rady wykonać planu, droga była zbyt okropniasta, by zdążyć przed zmrokiem, a dwa, że i tak nie było gdzie spać, bo miejscówka, która wynalazłem na dziko była bezwodna, podobnie jak cała okolica :/
  • DST 64.76km
  • Teren 5.00km
  • Czas 04:13
  • VAVG 15.36km/h
  • VMAX 54.55km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 1366m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 3 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 41

Start o 8:45, bo dzisiaj długi dzień. Ale że jeszcze trza było jeszcze kupić chleb i kolację na dziś, to na biga Colle di Sampeyre ruszyliśmy o 9:10.

Od razu konkret. Serwecz tak pocisnął pierwsze 400m, że ledwo utrzymałem mu koło! Potem trochę odpuścił na szczęście, bo nie wytrzymałbym tego tempa! :)

Na bigu (1200m podjazdu) jesteśmy jednak przed 12. Jest dobrze. Jest też matka boska z odbitą palmą. Pasuje!



Na zjeździe znalazł się stolik, więc zjedliśmy i wypili po kawie mrożonej. Mniam! :-)

Potem reszta zjazdu i znów jesteśmy na kocie 900. Gorąco. I teraz główne danie dnia, czyli podjazd na 2486... Start o 14, na górze jesteśmy o 17:45. Powiedziałbym, że jak na nas i z pełnym bagażem to rewelacyjny czas!



A podjazd nierówny. Odcinki płaskie, większość to 6-8%, ale było i 17%! No i kiepski asfalt. Ale jakoś poszło ośle. 





Na górze piękny pomnik Marco Pantaniego i 10 stopni. Ubiórka i na dół. Pozostałe 33km dość się ciągnęło, ale o 19:40 jesteśmy na kempingu. Na szczęście istnieje! Mycie, pranie, kolacja, ładowanie baterii i spać! 


  • DST 94.74km
  • Czas 06:31
  • VAVG 14.54km/h
  • VMAX 61.30km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 3001m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 2 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 40

Poranek na byłym kempingu znów zimny, 6 stopni. Gotujemy, jemy, pakujemy. Jak byliśmy gotowi, to zza gór wyszło słońce. Więc zostawiliśmy namiot na czas wizyty w toalecie w miasteczku i po powrocie go zwinęliśmy. I tak mokry. Start lekko po godz. 9, ale jeszcze zakup chleba w ostatnim małym Intermarche. Więc tak naprawdę start znów o 9:30. Chłodno.

Początek lekko pod górę aż do rozwidlenia w Queyras, gdzie zjedliśmy drugie śniadanie na placu dla kamperów. Potem dalszy podjazd aż na 2000, gdzie zaczął się szuter i porzuciliśmy bagaże w szopie  u pewnego miłego pana, którego ojciec podczas wojny był więziony na terenie Polski. Big Chapelle cośtam szutrowy, więc męczący, ale bez problemów. Zjazd, zabranie sakw, lunch w miasteczku (kawa mrożona!) i zjeżdżamy łącznikiem do głównej drogi na Italię. Obawialiśmy się szutru, ale był jednak marny asfalt.

Główna na Italię prowadzi na przełęcz Agnello (big). Podjazd nierówny, czasem wręcz płaski, czasem i 12%, ale w sumie dość łatwy. Na górze (wys 2744 npm, najwyższy punkt tej wyprawy, czwarty najwyższy na rowerze w życiu) jesteśmy o godz. 16. Zimno!





Foty, ubiórka "we wszystko" i dłuuugi zjazd do Sampeyre. Droga bardzo kiepskiej jakości, trzęsło, że hej. Z zimna też. I w ogóle okolica wyglądająca na BARDZO ubogą, gorzej niż Kalabria, raczej jak Rumunia! No, ale kemping w Sampeyre w porządku i choć prysznice na żetony, ale 3 minuty netto ciepłej wody za 1 EUR w zupełności wystarczyły by się umyć.


Potem jeszcze pizza z tuńczykiem i cebulką - pyszna - i OLBRZYMIA gałka lodów czekoladowych na deser. Mniam! :)


  • DST 78.39km
  • Teren 11.70km
  • Czas 05:06
  • VAVG 15.37km/h
  • VMAX 62.26km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 2028m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 1 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Savoie vivre, dz. 39

Poranek chłodny, ale nie aż tak jak wczoraj, bodaj 6 stopni było. Mimo to znów nam rano długo zeszło. Start o 9:30, potem ostatnie zakupy we Francji, Leclerc. Chyba najtańszy oprócz Lidla!

No i o 10:30 wbijamy się w Col d'Izoard. Mocno obładowani (zakupy na 3 dni), więc ciężko. Ale od północy ten podjazd jest wyraźnie łatwiejszy niż od południa (tak jechaliśmy w 2010r.), a i brak upału ułatwia sprawę (wtedy było strasznie) i przed 13 w dobrej formie meldujemy się na przełęczy. 

Lunch, przebiórka i zjazd. Tu die rozdzielamy, bo ja dalej skaczę w bok na biga Sommet du Bucher, którego Serwecz zaliczył kilka lat temu, więc on jedzie prosto na kemping. Dość długo zeszło mi na szukaniu dobrego miejsca na zostawienie sakw, a jak już się udało i miałem ruszać, to zadzwonił Serwecz, że kemping już nie istnieje. Postanowiliśmy spróbować AirBnB, poprosiłem o rezerwację i pojechałem. Szuter. Niezły, w miarę gładki, ale jednak znacznie bardziej męczący niż asfalt. 

Na 1860, czyli za połową podjazdu robię postój i odpalam net. Na szczęście jest zasięg. Gospodarz odrzucił naszą rezerwację, jego zdaniem za późno się zgłosiliśmy. No cóż, jego strata. To ustalamy, że squattujemy nieczynny kemping :-) Ale najpierw kończę biga, a ze szczytu piękne widoki :-)





Zjazd po szutrze jak zwykle męczący, zwłaszcza dla dłoni, ale o 17 jestem na dole. Bierzemy wodę z miasteczka i jedziemy 700 metrów na kemping.



Fajny! :-) jest "dżizas" (stolik z ławkami), są też krzesła, trochę drzew do rozwieszenia sznurka na pranie i prysznica. Nawet prąd mógłby być, znaleźliśmy skrzynkę z głównym wyłącznikiem, ale nie udało nam się jej otworzyć :-P

Mycie, jedzenie, pranie w rzece, marznięcie wieczorem i o 22 do śpiwora. Niestety, ale wieczory i poranki już bardzo chłodne. Jesień przyszła w Alpy... A może to dlatego, że jesteśmy na 1400 metrach npm...? ;-)
Ale i tak strasznie mi się podoba takie dzikowanie :-)


  • DST 61.81km
  • Teren 20.50km
  • Czas 04:22
  • VAVG 14.15km/h
  • VMAX 67.49km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 2190m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl