Wpisy archiwalne w miesiącu
Wrzesień, 2019
Dystans całkowity: | 2257.35 km (w terenie 12.10 km; 0.54%) |
Czas w ruchu: | 109:55 |
Średnia prędkość: | 20.54 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.12 km/h |
Suma podjazdów: | 27154 m |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 83.61 km i 4h 04m |
Więcej statystyk |
Bałkany, dz. 21, też szybko
Kazanłyk - Binkos - Sliven - Balgarka (BIG) - Sliven
Szybki i strasznie nudny (płasko! główna droga! ;) przelot z Kazanłyku do Slivena. Krajobrazy nawet trochę śródziemnomorskie (wysuszone góry po lewej), ale wciąż takie same. Przez większość drogi z lekkim wiatrem w plecy, ale pod koniec znacznie się nasilił i zmienił kierunek na N, więc zrobił się przeszkadzający boczny. Do samego Slivena wjeżdżałem już pod wiatr, mocując się co się zowie ;) Na kwaterze byłem o 14, po krótkim przepaku poleciałem na biga.
Nachylenia znów OK, więc poszło sprawnie. Nic ciekawego ani po drodze, ani nawet na górze. Żadnych pomników ani nic. Po prostu skrzyżowanie ;) No dobra, jest takie COŚ ;)
Na zjeździe wiatr już szalał, ale był raczej sprzyjający. Wróciłem o 16:30, potem jeszcze małe zakupy (bardzo dobre kebabcze na ciepło i coś w rodzaju bigosu z Billi) i wreszcie można się restować. Jutro wolne! :)
A wiatr napitala jak dziki...
Szybki i strasznie nudny (płasko! główna droga! ;) przelot z Kazanłyku do Slivena. Krajobrazy nawet trochę śródziemnomorskie (wysuszone góry po lewej), ale wciąż takie same. Przez większość drogi z lekkim wiatrem w plecy, ale pod koniec znacznie się nasilił i zmienił kierunek na N, więc zrobił się przeszkadzający boczny. Do samego Slivena wjeżdżałem już pod wiatr, mocując się co się zowie ;) Na kwaterze byłem o 14, po krótkim przepaku poleciałem na biga.
Nachylenia znów OK, więc poszło sprawnie. Nic ciekawego ani po drodze, ani nawet na górze. Żadnych pomników ani nic. Po prostu skrzyżowanie ;) No dobra, jest takie COŚ ;)
Na zjeździe wiatr już szalał, ale był raczej sprzyjający. Wróciłem o 16:30, potem jeszcze małe zakupy (bardzo dobre kebabcze na ciepło i coś w rodzaju bigosu z Billi) i wreszcie można się restować. Jutro wolne! :)
A wiatr napitala jak dziki...
- DST 121.07km
- Czas 05:26
- VAVG 22.28km/h
- VMAX 58.55km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 1255m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 20, na szybko ;)
Nie będę się powtarzał, o której wstałem, a o której wyjechałem ;) Powiem tylko, że rano przeżyłem chwile grozy ;) bo mi się wydawało, że nie mam mleka do kawy :P Dopiero po kilkunastu minutach (jak się na dobre obudziłem, a wcześniej prawie zaplanowałem poranną wyprawę do nieczynnego zapewne sklepu o kilka przecznic dalej) mi się przypomniało, że jednak wczoraj kupiłem ;)
Rano chłodno, 15 stopni, więc fajnie się jechało na pierwszą przełączkę (240m netto). Trochę się balem, że będę miał problem, bo rano nie trafiłem na piekarnię, a w sklepie chleb był strasznie gumowy, więc odpuściłem. Potem nie było sklepów... Ale wreszcie ok 10:30 natrafiłem przy szosie na czynną budkę z bułkami, burkami (a przed budką dwa burki żebrały o jedzenie ;) i takimi tam i już było OK :)
O 11:30 zaś byłem niemal na miejscu, tzn. pod bigiem. Sakwy jak zwykle w krzakach, tym razem nawet niezbyt ukrytych, bo wszędzie dookoła pola, ale przy tak bocznej szosie, ze chyba podczas mojej nieobecności nic nią nie przejechało ;) Big Szipczański Prohod łatwy i szybki (niby 750m podjazdu, ale nachylenia OK, a nie jakieś żenujące 1-2%). Z powrotem na dole bylem o 14, a w Kazanłyku, gdzie miałem zarezerwowany nocleg, o 14:45. Jeszcze małe zakupy w Lidlu i o 15:30 melduję się na kwaterze. Super szybki dzień! :)
I super domek, nowiutki, z czyściutką łazienką, dobrze wyposażoną kuchnią, dobrym WiFi i wszystko to za 60 zł. No wypasy! Jeden tylko szkopuł, że miała być pralka a nie ma, a gospodyni (która mieszka gdzie indziej) mówi tylko po bułgarsku... Ale dogadaliśmy się przez google tłumacza i... zabrała moje ciuchy na pranie do siebie. Ponoć jutro o 8 ma mi odnieść suche. Zobaczymy...
Rano chłodno, 15 stopni, więc fajnie się jechało na pierwszą przełączkę (240m netto). Trochę się balem, że będę miał problem, bo rano nie trafiłem na piekarnię, a w sklepie chleb był strasznie gumowy, więc odpuściłem. Potem nie było sklepów... Ale wreszcie ok 10:30 natrafiłem przy szosie na czynną budkę z bułkami, burkami (a przed budką dwa burki żebrały o jedzenie ;) i takimi tam i już było OK :)
O 11:30 zaś byłem niemal na miejscu, tzn. pod bigiem. Sakwy jak zwykle w krzakach, tym razem nawet niezbyt ukrytych, bo wszędzie dookoła pola, ale przy tak bocznej szosie, ze chyba podczas mojej nieobecności nic nią nie przejechało ;) Big Szipczański Prohod łatwy i szybki (niby 750m podjazdu, ale nachylenia OK, a nie jakieś żenujące 1-2%). Z powrotem na dole bylem o 14, a w Kazanłyku, gdzie miałem zarezerwowany nocleg, o 14:45. Jeszcze małe zakupy w Lidlu i o 15:30 melduję się na kwaterze. Super szybki dzień! :)
I super domek, nowiutki, z czyściutką łazienką, dobrze wyposażoną kuchnią, dobrym WiFi i wszystko to za 60 zł. No wypasy! Jeden tylko szkopuł, że miała być pralka a nie ma, a gospodyni (która mieszka gdzie indziej) mówi tylko po bułgarsku... Ale dogadaliśmy się przez google tłumacza i... zabrała moje ciuchy na pranie do siebie. Ponoć jutro o 8 ma mi odnieść suche. Zobaczymy...
- DST 99.83km
- Teren 0.50km
- Czas 04:42
- VAVG 21.24km/h
- VMAX 51.37km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 1220m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 19, troszkę oszukany ;)
Ponieważ po wczorajszym niewczesnym (a w zasadzie właśnie wczesnym! ;) zachodzie słońca miałem niedosyt Płowdiwu, więc postanowiłem jeszcze rano trochę pozwiedzać, a "stracony" czas nadrobić pociągiem. Pierwsze 50 km trasy to i tak miała być nuda (i byłaby! Widziałem przez okno - równina, pola, pola, równina!), więc żadna strata, koszt niewielki (5,90 lew), a dzięki temu można się i wyspać...
Na pewno? Chyba jednak nie. Wstałem i tak o 6:30, a o 7:20 byłem już "na miachu". Tym razem piechotą, bo płowdiwskie bruki są nie do ogarnięcia rowerem :p I dobrze wyszło, miasto wyglądało o tej porze bardzo urokliwie i było niemal puste. Obejrzałem wzgórze Nebet Tepe (siedem wzgórz Płowdiwu ma tureckie nazwy ;) - świetna panorama miasta, ale przede wszystkim ruiny rzymskich murów obronnych - bramę Hisar Kapia i stojącą obok niej Okrągłą Wieżę, a potem ponownie odwiedziłem Amfiteatr rzymski.
Nebet Tepe
Brama Hisar Kapia
Teatr rzymski
Wreszcie zszedłem do centrum, by przejść piechotą podziemia Stadionu. Stadion chyba najfajniejszy, tzn. najmniej rożni się od rzymskiego oryginału (konkretnie od tego, jak obecnie wyglądają resztki Stadio Domiziano pod Piazza Navona w Rzymie). No i świetnie wkomponowany we współczesny plac! :)
Stadion
Potem wróciłem do pokoju, zjadłem śniadanie, spakowałem bambetle i ruszyłem na dworzec, po drodze odwiedzając jeszcze Odeon, i Forum. Zwłaszcza to ostatnie przypomniało mi (w mikroskali) okolicę Via dei Fori Imperiali. Ech... Dodajmy, że wszystkie te cudeńka można oglądać za darmo :)
Odeon (po lewej) i fragment forum
Forum
Pociąg do Karlova odjechał i dojechał planowo. Zaczynam naprawdę lubić bułgarskie pociągi, zwłaszcza, że i z rowerem problemów nie ma :) Na miejscu od razu udałem się do Białego Domu (moja kwatera nazywa się The White House ;), gdzie bez problemu - mimo wczesnej pory - była dopiero godz. 13 - udało mi się dostać do pokoju i zostawić rzeczy. A o 13:30 ruszyłem na biga Trojanski Prohod.
Pierwsze 15 km wzdłuż podnóża gór po w miarę płaskim, za to bardzo główną drogą (na Sofię) i w niemal upale (30 w cieniu). A potem zaczął się podjazd. Nietypowy, bo wiódł serpentyną zboczem. Takiego w Bułgarii jeszcze nie widziałem. Tym dziwniejszy, że wg nazwy powinna to być przełęcz, a droga jednak nie wiodła doliną. No i fajnie, dzięki temu nachylenia były zacne (5-8%) i sprawniej się podjeżdżało :) Za to nawierzchnia znów okropna, niestety.
Sama przełęcz okazała się... szczytem. A na szczycie stoi coś takiego. Wow! ;) Tak, to małe na dole to mój rower :p
Zjazd w miarę sprawny i mimo że naokoło, bo przez Sopot...
Zachód słońca w Sopocie ;)
to w ciut ponad godzinę bylem z powrotem na kwaterze. tzn. o 18:30. Na szczęście w Karłowie nie ma nic do zwiedzania, więc wreszcie można odpocząć :P
Na pewno? Chyba jednak nie. Wstałem i tak o 6:30, a o 7:20 byłem już "na miachu". Tym razem piechotą, bo płowdiwskie bruki są nie do ogarnięcia rowerem :p I dobrze wyszło, miasto wyglądało o tej porze bardzo urokliwie i było niemal puste. Obejrzałem wzgórze Nebet Tepe (siedem wzgórz Płowdiwu ma tureckie nazwy ;) - świetna panorama miasta, ale przede wszystkim ruiny rzymskich murów obronnych - bramę Hisar Kapia i stojącą obok niej Okrągłą Wieżę, a potem ponownie odwiedziłem Amfiteatr rzymski.
Nebet Tepe
Brama Hisar Kapia
Teatr rzymski
Wreszcie zszedłem do centrum, by przejść piechotą podziemia Stadionu. Stadion chyba najfajniejszy, tzn. najmniej rożni się od rzymskiego oryginału (konkretnie od tego, jak obecnie wyglądają resztki Stadio Domiziano pod Piazza Navona w Rzymie). No i świetnie wkomponowany we współczesny plac! :)
Stadion
Potem wróciłem do pokoju, zjadłem śniadanie, spakowałem bambetle i ruszyłem na dworzec, po drodze odwiedzając jeszcze Odeon, i Forum. Zwłaszcza to ostatnie przypomniało mi (w mikroskali) okolicę Via dei Fori Imperiali. Ech... Dodajmy, że wszystkie te cudeńka można oglądać za darmo :)
Odeon (po lewej) i fragment forum
Forum
Pociąg do Karlova odjechał i dojechał planowo. Zaczynam naprawdę lubić bułgarskie pociągi, zwłaszcza, że i z rowerem problemów nie ma :) Na miejscu od razu udałem się do Białego Domu (moja kwatera nazywa się The White House ;), gdzie bez problemu - mimo wczesnej pory - była dopiero godz. 13 - udało mi się dostać do pokoju i zostawić rzeczy. A o 13:30 ruszyłem na biga Trojanski Prohod.
Pierwsze 15 km wzdłuż podnóża gór po w miarę płaskim, za to bardzo główną drogą (na Sofię) i w niemal upale (30 w cieniu). A potem zaczął się podjazd. Nietypowy, bo wiódł serpentyną zboczem. Takiego w Bułgarii jeszcze nie widziałem. Tym dziwniejszy, że wg nazwy powinna to być przełęcz, a droga jednak nie wiodła doliną. No i fajnie, dzięki temu nachylenia były zacne (5-8%) i sprawniej się podjeżdżało :) Za to nawierzchnia znów okropna, niestety.
Sama przełęcz okazała się... szczytem. A na szczycie stoi coś takiego. Wow! ;) Tak, to małe na dole to mój rower :p
Zjazd w miarę sprawny i mimo że naokoło, bo przez Sopot...
Zachód słońca w Sopocie ;)
to w ciut ponad godzinę bylem z powrotem na kwaterze. tzn. o 18:30. Na szczęście w Karłowie nie ma nic do zwiedzania, więc wreszcie można odpocząć :P
- DST 90.79km
- Czas 04:22
- VAVG 20.79km/h
- VMAX 52.38km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 1382m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 18, bigowa niedziela
Po noclegu w lekko dziwnej kwaterze retro u p. Dimki wstałem jak zwykle ciut po 6 i wyjechałem o 8. Zimno! Pierwsze 3 km leciutko w dół, więc przy 9 stopniach nielicho zmarzłem ;) Potem na szczęście zaczął się podjazd. Bardzo lekki, ale może to i lepiej na spokojną rozgrzewkę. Po godzinie udało mi się rozebrać, mimo że było raptem 11 stopni, ale podjazd robił swoje - nie chciałem zapocić "wierzchnich" ciuchów ;)
Ogólnie bardzo spokojnie sobie jechałem, a podjazd na biga Śnieżanka ciągnął się i ciągnął... Z nudów nawet wysłałem maila do Martina (kolegi z byłej pracy, który ubezpiecza sieć energetyczną w Bułgarii) ze zdjęciem zerwanej linii i zniszczonego słupa. Odpisał, że w tym obszarze faktycznie mają ochronę, ale na szczęście z wysoka franszyzą. Uff, bo na moje oko cała linia ze Stokyite do Pamporova poszła w pieriod! ;)
Potem wreszcie było Pamporovo, gdzie zostawiłem bagaże w Centrum Informacji Turystycznej u bardzo miłego pana, któremu niniejszym jeszcze raz dziękuję :) I dobrze, że zostawiłem, bo końcówka podjazdu byłą zacna z miejscami za 16%. No, ale wreszcie jest szczyt Śnieżanki i jest chłodno, 17 stopni. Po raz pierwszy na tej wyprawie ubrałem się na zjazd! :)
Powrót po bagaże, gdzie zamarzyłem sobie zjeść coś na ciepło w knajpie. Fatalnie wybrałem, bo choć wyglądało z zewnątrz bosko (coś jakby wielkie calzone) to okazało się... suchą bułą a la pita, tylko ciepłą. A kosztowało 16 zł. Masakra! No, ale mimo to się tak najadłem, że potem przez 60 km nie jadłem nic ;) Inna sprawa, że było cały czas w dół. Najdłuższy zjazd w życiu chyba. A jaki nudny...! ;)
W Asenovgradzie zrobiłem zakupy w Lidlu i ostatnie 18km do Płowdiwu przeleciałem jak burza, bo zrobiło się z wiatrem (!), a nadal było lekko w dół. Umyłem się, uprałem, zostawiłem rzeczy i pojechałem zwiedzać. Ponoć Płowdiw to "Rzym Bałkanów". I faktycznie - świetne miasto! Szkoda, że zanim wszystko obejrzałem, to zrobiło się ciemno :( Jednak krótkie dnie już są...
Ogólnie bardzo spokojnie sobie jechałem, a podjazd na biga Śnieżanka ciągnął się i ciągnął... Z nudów nawet wysłałem maila do Martina (kolegi z byłej pracy, który ubezpiecza sieć energetyczną w Bułgarii) ze zdjęciem zerwanej linii i zniszczonego słupa. Odpisał, że w tym obszarze faktycznie mają ochronę, ale na szczęście z wysoka franszyzą. Uff, bo na moje oko cała linia ze Stokyite do Pamporova poszła w pieriod! ;)
Potem wreszcie było Pamporovo, gdzie zostawiłem bagaże w Centrum Informacji Turystycznej u bardzo miłego pana, któremu niniejszym jeszcze raz dziękuję :) I dobrze, że zostawiłem, bo końcówka podjazdu byłą zacna z miejscami za 16%. No, ale wreszcie jest szczyt Śnieżanki i jest chłodno, 17 stopni. Po raz pierwszy na tej wyprawie ubrałem się na zjazd! :)
Powrót po bagaże, gdzie zamarzyłem sobie zjeść coś na ciepło w knajpie. Fatalnie wybrałem, bo choć wyglądało z zewnątrz bosko (coś jakby wielkie calzone) to okazało się... suchą bułą a la pita, tylko ciepłą. A kosztowało 16 zł. Masakra! No, ale mimo to się tak najadłem, że potem przez 60 km nie jadłem nic ;) Inna sprawa, że było cały czas w dół. Najdłuższy zjazd w życiu chyba. A jaki nudny...! ;)
W Asenovgradzie zrobiłem zakupy w Lidlu i ostatnie 18km do Płowdiwu przeleciałem jak burza, bo zrobiło się z wiatrem (!), a nadal było lekko w dół. Umyłem się, uprałem, zostawiłem rzeczy i pojechałem zwiedzać. Ponoć Płowdiw to "Rzym Bałkanów". I faktycznie - świetne miasto! Szkoda, że zanim wszystko obejrzałem, to zrobiło się ciemno :( Jednak krótkie dnie już są...
- DST 132.25km
- Czas 06:11
- VAVG 21.39km/h
- VMAX 61.02km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 1448m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 17
Dziś był bardzo nieprzyjemny profil: czechy, czechy czechy. Na szczęście większość tego rozegrała się powyżej koty 1000, więc nie było upału :) W ogóle nie było źle (nawet wiatr choć formalnie przeciwny, to równie często pomagał co przeszkadzał), oprócz tego, że cały dzień chce mi się spać :P No, tylko drogi słabe, a niekiedy wręcz koszmarne. Tu Bułgaria ma jeszcze sporo do nadrobienia, nawet do Rumunii.
W Rodopach mnóstwo źródełek i sporo miejsc biwakowych przy drodze. Słyszałem, że nocowanie na dziko jest w Bułgarii legalne i widać, że chyba nawet przyjęte. Niektóre miejsca z zadaszonym i osłoniętym od wiatru stołem z ławkami, źródełkiem, miejscem na ognisko/ grilla i jakąś formą toalety! Czad! :)
Korivlen - Hadżidimovo - Santowcza - Dospat (o tak, musze dospat! ;) - Borino - Devin
W Rodopach mnóstwo źródełek i sporo miejsc biwakowych przy drodze. Słyszałem, że nocowanie na dziko jest w Bułgarii legalne i widać, że chyba nawet przyjęte. Niektóre miejsca z zadaszonym i osłoniętym od wiatru stołem z ławkami, źródełkiem, miejscem na ognisko/ grilla i jakąś formą toalety! Czad! :)
Korivlen - Hadżidimovo - Santowcza - Dospat (o tak, musze dospat! ;) - Borino - Devin
- DST 97.56km
- Teren 0.10km
- Czas 05:40
- VAVG 17.22km/h
- VMAX 49.61km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 1721m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 16, wietrzny piątek trzynastego
Dziś miał być ciężki dzień, a był jeszcze cięższy, a to ze względu na wiatr. Dobrze, że byłem zrestowany i w sumie niespecjalnie go poczułem :)
Start od razu solidny, bo na wyjeździe z Serres zrobiło się 14%! Na szczęście na krótko. No i chłodno tez nie było, o 8 rano 22 stopnie! Na szczęście szybko zdobywałem wysokość (nachylenia ustabilizowały się na poziomie 6-8%) i podczas podjazdu w sumie ani przez chwilę nie miałem więcej niż 26 st., a na górze (czyli na 1600 metrach, o 11:30) nawet 17 (!). W każdym razie big Lallias okazał się naprawdę solidny i był godnym pożegnaniem greckich bigów (ostatni, wszystkie już zrobiłem, chlip, chlip!). Do 800 m npm podjeżdżałem z bagażem, a potem już na lekko, bo moja dalsza droga objeżdżała z tego miejsca górę od wschodu (big niestety nie jest przełęczą i nie dało się przez niego przejechać). Po zebraniu bagażu odnotowałem na termometrze już lekko ponad 30, ale miałem nadzieję, że to nie problem, bo jednak dalsza droga miała być z lekką przewagą zjazdów. Miała. Może nawet była. Sęk w tym, że po chwili zrobił się szuter i to z takimi czechami, że ja chrzanię! Kamienisty szuter, gdzie ciężko jechać szybciej niż 10 kmh, nawet w dół, na dodatek z podjazdami po 10-12%.
Takaż to droga najpierw sprowadziła mnie na 600 m, a potem wyprowadziła z powrotem na ponad 900. Tu na szczęście wrócił asfalt, ale za to ujawniło się w pełnej krasie to, czego się dziś najbardziej obawiałem: silny północno-wschodni wiatr. Porywy były takie, że na jednym z zatrzymań wiatr przewrócił mi rower (dobrze oparty o barierkę)! Oczywiście mocno kołował wśród gór, więc na zjazdach czujność maksymalna. Ale najgorzej było, jak się wreszcie zrobiło płasko (niedługo przed bułgarską granicą). Jechałem 17-18 kmh i szybciej nie byłem w stanie. Nie dramat, ale jednak strasznie nieprzyjemne doznanie. Trafił się na chwile tylko jeden traktor, który jechał 22, ale niestety po mniej niż kilometrze uciekł w pole :(
Wreszcie doturlałem się miasteczka Kato Neurokopi, gdzie ostatnie monety euro wymieniłem na ostatnie jogurty i skąd już było tylko 25 km do noclegu. Stąd znów czechy, co paradoksalnie uprzyjemniło jazdę, bo na podjazdach mniej było czuć wiatr, a na zjazdach nie miał znaczenia. Na samej granicy dość długi tunel - posterunek grecki po jednej, a bułgarski po drugiej stronie. Bez przygód poza tym, że znalazłem jedną stotinkę ;)
Zaś nocleg w hoteliku Maribel w Koprivlenie zapowiada się bardzo przyjemnie. Standard pokoju na poziomie trzygwiazdkowego hotelu w Polsce, nie przesadzam! Cena zaś to ok 70 zł. Jest nawet moskitiera! I całe szczęście, bo akurat wyjątkowo nie ma klimy, ale dziś chłodniejszy wieczór, a dzięki moskitierze można mieć rozwalone drzwi balkonowe :)
Serres - Laillas (BIG) - Oreni - Kato Vrontoi - Kato Neurokopi - Koprivlen
Start od razu solidny, bo na wyjeździe z Serres zrobiło się 14%! Na szczęście na krótko. No i chłodno tez nie było, o 8 rano 22 stopnie! Na szczęście szybko zdobywałem wysokość (nachylenia ustabilizowały się na poziomie 6-8%) i podczas podjazdu w sumie ani przez chwilę nie miałem więcej niż 26 st., a na górze (czyli na 1600 metrach, o 11:30) nawet 17 (!). W każdym razie big Lallias okazał się naprawdę solidny i był godnym pożegnaniem greckich bigów (ostatni, wszystkie już zrobiłem, chlip, chlip!). Do 800 m npm podjeżdżałem z bagażem, a potem już na lekko, bo moja dalsza droga objeżdżała z tego miejsca górę od wschodu (big niestety nie jest przełęczą i nie dało się przez niego przejechać). Po zebraniu bagażu odnotowałem na termometrze już lekko ponad 30, ale miałem nadzieję, że to nie problem, bo jednak dalsza droga miała być z lekką przewagą zjazdów. Miała. Może nawet była. Sęk w tym, że po chwili zrobił się szuter i to z takimi czechami, że ja chrzanię! Kamienisty szuter, gdzie ciężko jechać szybciej niż 10 kmh, nawet w dół, na dodatek z podjazdami po 10-12%.
Takaż to droga najpierw sprowadziła mnie na 600 m, a potem wyprowadziła z powrotem na ponad 900. Tu na szczęście wrócił asfalt, ale za to ujawniło się w pełnej krasie to, czego się dziś najbardziej obawiałem: silny północno-wschodni wiatr. Porywy były takie, że na jednym z zatrzymań wiatr przewrócił mi rower (dobrze oparty o barierkę)! Oczywiście mocno kołował wśród gór, więc na zjazdach czujność maksymalna. Ale najgorzej było, jak się wreszcie zrobiło płasko (niedługo przed bułgarską granicą). Jechałem 17-18 kmh i szybciej nie byłem w stanie. Nie dramat, ale jednak strasznie nieprzyjemne doznanie. Trafił się na chwile tylko jeden traktor, który jechał 22, ale niestety po mniej niż kilometrze uciekł w pole :(
Wreszcie doturlałem się miasteczka Kato Neurokopi, gdzie ostatnie monety euro wymieniłem na ostatnie jogurty i skąd już było tylko 25 km do noclegu. Stąd znów czechy, co paradoksalnie uprzyjemniło jazdę, bo na podjazdach mniej było czuć wiatr, a na zjazdach nie miał znaczenia. Na samej granicy dość długi tunel - posterunek grecki po jednej, a bułgarski po drugiej stronie. Bez przygód poza tym, że znalazłem jedną stotinkę ;)
Zaś nocleg w hoteliku Maribel w Koprivlenie zapowiada się bardzo przyjemnie. Standard pokoju na poziomie trzygwiazdkowego hotelu w Polsce, nie przesadzam! Cena zaś to ok 70 zł. Jest nawet moskitiera! I całe szczęście, bo akurat wyjątkowo nie ma klimy, ale dziś chłodniejszy wieczór, a dzięki moskitierze można mieć rozwalone drzwi balkonowe :)
Serres - Laillas (BIG) - Oreni - Kato Vrontoi - Kato Neurokopi - Koprivlen
- DST 112.66km
- Teren 7.50km
- Czas 06:58
- VAVG 16.17km/h
- VMAX 58.23km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 2637m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 15, restowy
Po mieście Serres. Trochę zakupowo, a trochę zwiedzaniowo. Typowe, przyjemne greckie miasteczko bez specjalnych atrakcji. Jest tylko meczet z XV w (grozi zawaleniem, nie wchodzić) i turecki bazar z podobnych dat, gdzie obecnie mieści się muzeum archeologiczne. No i mnóstwo sklepów z JOGURTEM :DDD
- DST 8.33km
- Czas 00:26
- VAVG 19.22km/h
- VMAX 27.69km/h
- Temperatura 32.0°C
- Podjazdy 38m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 13
Jestem solidnie zrąbany (ogólnie dzisiejszą trasą i przeciwnym wiatrem w końcówce, więc - jako że jutro dzień restowy - chyba szczegóły zamieszczę później :)
W każdym razie jestem planowo w Serres (Grecja). Huann tutaj też był? :)
EDIT:
Start z pięknego Melnika o 8, jeszcze dość chłodno było, 16 stopni na liczniku. Początek to dość solidne, ale krótkie czechy ku wsi Wranja, na której obrzeżach znalazłem dobrze ukryte miejsce na bagaże, ok 300m w bok od szosy. Co prawda z bardzo daleka (z sąsiedniego wzgórza) mogli mnie widzieć jacyś faceci pracujący w polu, ale pewnie nie zwrócili uwagi, bo jak wróciłem (uwaga: spoiler! ;) to bagaże były na miejscu :) Stamtąd już na lekko na biga Popski Preslop.
Początek to 100 m zjazdu, niestety, bo big jako taki zaczynał się dalej, ale że później wracałem w to samo miejsce, więc nie było sensu zjeżdżać z bagażami. Potem w większej wsi Katunci uzupełniłem czekoladę i zaczął się podjazd. Początek typowo bułgarski, czyli praktycznie płasko z lekką inklinacją pod górę, ale i z małymi zjazdami. Aż do Gornego Spanczeva tak się ciągnęło i na tych 9 km podjechałem ledwo 140 metrów. A ten big miał być przecież "normalny"! Już traciłem nadzieję, ale za Spanczevem na szczęście znormalniał. Nie żeby było stromo, ale zaczął trzymać 4-7% z najczęstszymi wskazaniami w okolicach 6. Oczywiście były i krótkie wypłaszczenia, ale przynajmniej nie było zjazdów :P
Jako że miałem przyzwoity czas, to pozwoliłem sobie aż na dwa postoje na podjeździe (w tym drugi przy źródełku - fart, że było, bo mogłoby mi braknąć picia!). Było już całkiem gorąco, ale raz, że miałem sporo cienia, a dwa, że byłem coraz wyżej, więc summa summarum nie było upalnie. Na górze (1420m) miałem w cieniu 22 stopnie - milusio! No i asfalt przez prawie cały czas był bardzo dobry - wow! :)
Zjazd poszedł sprawnie, nawet ten końcowy plaskaty odcinek, potem 100 metrów podjazdu w palącym słońcu i już zwijam bagaże. Na dole solidny upał - 31 stopni w cieniu. Dobrze, że sakwy miałem schowane właśnie w cieniu i było w nich trochę rozmrażającego się chleba, dzięki temu zostawiona w nich kawa "mrożona" była faktycznie chłodna. Bosko się napić takich pyszności w tych warunkach... :)
Potem na szczęście dalej w dół, łagodnie, ale w miarę konsekwentnie aż do greckiej granicy. Poszło sprawnie, tuż za granicą znalazłem turecką (!) monetę, a zaraz potem... zaczęła się autostrada. Trochę mi było łyso, ale sobie przypomniałem, że w Grecji już autostradą jeździliśmy i nie było problemu. I faktycznie, nawet na bramkach nikt nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że nie zapłaciłem. No, ale rowerów nie było w cenniku :P W sumie to nawet dobrze by się tą autostradą jechało (jak zwykle), ale były dwie wady: nie było grama cienia (i licznik wkrótce pokazał 35 stopni) oraz zrobił się przeciwny wiatr. W zasadzie od razu za granicą. Na początku dość słaby, ale z czasem coraz silniejszy. Mimo że autostrada, to TIRów jak na lekarstwo, więc za fajnie nie było. Po 10 km ślad sprowadził mnie na zwykłą drogę (wcześniej nie było żadnej alternatywy). Tu już nawet nielicznych TIRów nie było, w ogóle prawie zero ruchu, więc jechało się coraz gorzej, zwłaszcza, że wiatr zrobił się już silny i centralnie w pysk. Za to okolice ładne: dolina rzeki Struma, niby zwyczajna, ale jakoś tak ładniej niż po bułgarskiej stronie :) Wreszcie dotarłem do Sidirokastro, a tam... Lidl! Jogurty! MNIAM!! :D
Po opędzlowaniu dwóch (z ciastkiem budyniowym) ruszyłem dalej do Serres, klnąc już na głos na wiatr. A jeszcze kilka małych, ale wrednych podjazdów się trafiło, niby 3-4%, a przez ten wiatr jechałem poniżej 10 kmh :/ No, ale jakoś dotoczyłem się do Serres. Tam większe zakupy w kolejnym Lidlu (dość daleko od miasteczka, więc mimo zaplanowanego restu nie chciało mi się tu znów przyjeżdżać) i już lecę do mieszkanka w samym centrum.
Miejsce świetne! Zadbane, ładne, z dobrym łóżkiem, lodówką, kuchenką, wifi, kanapą, sensowną łazienką, balkonem (trochę brudnym od gołębi, widać ta plaga jest wszędzie!),... no jak w domu, tylko po grecki jogurt rzut beretem! :D W zasadzie jedną tylko wadę znalazłem: krzesła są niewygodne. Ale podkładam sobie poduszki z kanapy i jakoś idzie ośle ;)
Tak mi się rest spodobał, że go sobie przedłużyłem o jeden dzień :P Tak więc w środę wyszedłem tylko do pralni (akurat pralki tu nie ma, ale pralnia niemal naprzeciwko - 4 EUR z suszeniem!) i po małe zakupy (cacyki!) i nawet nie ruszyłem kołem, a dziś (czwartek) mam bardzo podobne plany tylko bez prania :P
PS. Może kogoś dziwi, że się tak zachwycam tymi jogurtami, ale jeśli ktoś nie jadł jogurtu w Grecji, to niestety nie zrozumie. To nie ma nic wspólnego z tym, co się w innych krajach sprzedaje pod nazwą "jogurt grecki"! Ten "polski/włoski/niemiecki grecki" to zwykły jogurt tylko z jakimś zagęszczaczem, a tutaj mają jakieś, cholera, inne bakterie czy coś i to jest coś niesamowitego! Poezja smaku! Nie tylko jest tak gęsty, że go autentycznie kroją (można kupować na wagę), on po prostu smakuje zupełnie inaczej! W Polsce jogurtów naturalnych praktycznie nie jadam, a smakowe rzadko, tutaj mógłbym nie jeść nic innego! (i tak właśnie robię! :P). Bułgarski jak się okazuje zbliża się do tego poziomu, ale brakuje mu kożuszka. Gdybym miał ustanowić szkolną skalę smaku to tak: jogurt w każdym europejskim kraju: 4-, jogurt w Bułgarii: 6+. Jogurt w Grecji: 10!
W każdym razie jestem planowo w Serres (Grecja). Huann tutaj też był? :)
EDIT:
Start z pięknego Melnika o 8, jeszcze dość chłodno było, 16 stopni na liczniku. Początek to dość solidne, ale krótkie czechy ku wsi Wranja, na której obrzeżach znalazłem dobrze ukryte miejsce na bagaże, ok 300m w bok od szosy. Co prawda z bardzo daleka (z sąsiedniego wzgórza) mogli mnie widzieć jacyś faceci pracujący w polu, ale pewnie nie zwrócili uwagi, bo jak wróciłem (uwaga: spoiler! ;) to bagaże były na miejscu :) Stamtąd już na lekko na biga Popski Preslop.
Początek to 100 m zjazdu, niestety, bo big jako taki zaczynał się dalej, ale że później wracałem w to samo miejsce, więc nie było sensu zjeżdżać z bagażami. Potem w większej wsi Katunci uzupełniłem czekoladę i zaczął się podjazd. Początek typowo bułgarski, czyli praktycznie płasko z lekką inklinacją pod górę, ale i z małymi zjazdami. Aż do Gornego Spanczeva tak się ciągnęło i na tych 9 km podjechałem ledwo 140 metrów. A ten big miał być przecież "normalny"! Już traciłem nadzieję, ale za Spanczevem na szczęście znormalniał. Nie żeby było stromo, ale zaczął trzymać 4-7% z najczęstszymi wskazaniami w okolicach 6. Oczywiście były i krótkie wypłaszczenia, ale przynajmniej nie było zjazdów :P
Jako że miałem przyzwoity czas, to pozwoliłem sobie aż na dwa postoje na podjeździe (w tym drugi przy źródełku - fart, że było, bo mogłoby mi braknąć picia!). Było już całkiem gorąco, ale raz, że miałem sporo cienia, a dwa, że byłem coraz wyżej, więc summa summarum nie było upalnie. Na górze (1420m) miałem w cieniu 22 stopnie - milusio! No i asfalt przez prawie cały czas był bardzo dobry - wow! :)
Zjazd poszedł sprawnie, nawet ten końcowy plaskaty odcinek, potem 100 metrów podjazdu w palącym słońcu i już zwijam bagaże. Na dole solidny upał - 31 stopni w cieniu. Dobrze, że sakwy miałem schowane właśnie w cieniu i było w nich trochę rozmrażającego się chleba, dzięki temu zostawiona w nich kawa "mrożona" była faktycznie chłodna. Bosko się napić takich pyszności w tych warunkach... :)
Potem na szczęście dalej w dół, łagodnie, ale w miarę konsekwentnie aż do greckiej granicy. Poszło sprawnie, tuż za granicą znalazłem turecką (!) monetę, a zaraz potem... zaczęła się autostrada. Trochę mi było łyso, ale sobie przypomniałem, że w Grecji już autostradą jeździliśmy i nie było problemu. I faktycznie, nawet na bramkach nikt nie zwrócił na mnie uwagi, mimo że nie zapłaciłem. No, ale rowerów nie było w cenniku :P W sumie to nawet dobrze by się tą autostradą jechało (jak zwykle), ale były dwie wady: nie było grama cienia (i licznik wkrótce pokazał 35 stopni) oraz zrobił się przeciwny wiatr. W zasadzie od razu za granicą. Na początku dość słaby, ale z czasem coraz silniejszy. Mimo że autostrada, to TIRów jak na lekarstwo, więc za fajnie nie było. Po 10 km ślad sprowadził mnie na zwykłą drogę (wcześniej nie było żadnej alternatywy). Tu już nawet nielicznych TIRów nie było, w ogóle prawie zero ruchu, więc jechało się coraz gorzej, zwłaszcza, że wiatr zrobił się już silny i centralnie w pysk. Za to okolice ładne: dolina rzeki Struma, niby zwyczajna, ale jakoś tak ładniej niż po bułgarskiej stronie :) Wreszcie dotarłem do Sidirokastro, a tam... Lidl! Jogurty! MNIAM!! :D
Po opędzlowaniu dwóch (z ciastkiem budyniowym) ruszyłem dalej do Serres, klnąc już na głos na wiatr. A jeszcze kilka małych, ale wrednych podjazdów się trafiło, niby 3-4%, a przez ten wiatr jechałem poniżej 10 kmh :/ No, ale jakoś dotoczyłem się do Serres. Tam większe zakupy w kolejnym Lidlu (dość daleko od miasteczka, więc mimo zaplanowanego restu nie chciało mi się tu znów przyjeżdżać) i już lecę do mieszkanka w samym centrum.
Miejsce świetne! Zadbane, ładne, z dobrym łóżkiem, lodówką, kuchenką, wifi, kanapą, sensowną łazienką, balkonem (trochę brudnym od gołębi, widać ta plaga jest wszędzie!),... no jak w domu, tylko po grecki jogurt rzut beretem! :D W zasadzie jedną tylko wadę znalazłem: krzesła są niewygodne. Ale podkładam sobie poduszki z kanapy i jakoś idzie ośle ;)
Tak mi się rest spodobał, że go sobie przedłużyłem o jeden dzień :P Tak więc w środę wyszedłem tylko do pralni (akurat pralki tu nie ma, ale pralnia niemal naprzeciwko - 4 EUR z suszeniem!) i po małe zakupy (cacyki!) i nawet nie ruszyłem kołem, a dziś (czwartek) mam bardzo podobne plany tylko bez prania :P
PS. Może kogoś dziwi, że się tak zachwycam tymi jogurtami, ale jeśli ktoś nie jadł jogurtu w Grecji, to niestety nie zrozumie. To nie ma nic wspólnego z tym, co się w innych krajach sprzedaje pod nazwą "jogurt grecki"! Ten "polski/włoski/niemiecki grecki" to zwykły jogurt tylko z jakimś zagęszczaczem, a tutaj mają jakieś, cholera, inne bakterie czy coś i to jest coś niesamowitego! Poezja smaku! Nie tylko jest tak gęsty, że go autentycznie kroją (można kupować na wagę), on po prostu smakuje zupełnie inaczej! W Polsce jogurtów naturalnych praktycznie nie jadam, a smakowe rzadko, tutaj mógłbym nie jeść nic innego! (i tak właśnie robię! :P). Bułgarski jak się okazuje zbliża się do tego poziomu, ale brakuje mu kożuszka. Gdybym miał ustanowić szkolną skalę smaku to tak: jogurt w każdym europejskim kraju: 4-, jogurt w Bułgarii: 6+. Jogurt w Grecji: 10!
- DST 137.02km
- Czas 06:19
- VAVG 21.69km/h
- VMAX 56.57km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 1960m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 12
Dziś sobie postanowiłem ułatwić życie i skorzystać z udogodnień cywilizacji. Start o godz. 8, przed 9 byłem w Lidlu w Blagojewgradzie, gdzie zrobiłem zakupy na najbliższe dwa dni. A na wjeździe do miasta widziałem takie coś.
Jak dla mnie euroentuzjastyczna dusza w socrealistycznych szatach. Hmm...
A potem przyszła pora na frukta mojego pomysłu, czyli pociąg. Za około 13 zł przejechałem 70 km, które bez tego prowadziłyby główną szosą z TIRami i bez atrakcji, za to w upale, który już się zaczynał robić i pod wiatr. Same zyski! :)
Wysiadłszy w Damjanicy miałem już tylko kilkanaście kilometrów na dzisiejszą kwaterę w Melniku. A tu akurat zrobiło się ładnie :)
Te skarpy są zrobione z... czystego piasku! Gdybym nie zobaczył, to bym nie uwierzył, że piasek może się tak trzymać kupy! :)
Na koniec jeszcze krótki skok na lekko na biga Rożen Manastir.
Tym razem konkretne nachylenia, ale za to czechy: 200 metrów podjazdu, 100 zjazdu, 100 podjazdu i z powrotem tak samo. A wszystko w zakresie 10-12%. No, ale przecież krótko, nawet z podjazdami w drodze powrotnej. O 15:30 bylem w hotelu i od tego czasu się cziluję :)
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Zastanawiam się też, czy nie zmienić awatara... ;)
Jak dla mnie euroentuzjastyczna dusza w socrealistycznych szatach. Hmm...
A potem przyszła pora na frukta mojego pomysłu, czyli pociąg. Za około 13 zł przejechałem 70 km, które bez tego prowadziłyby główną szosą z TIRami i bez atrakcji, za to w upale, który już się zaczynał robić i pod wiatr. Same zyski! :)
Wysiadłszy w Damjanicy miałem już tylko kilkanaście kilometrów na dzisiejszą kwaterę w Melniku. A tu akurat zrobiło się ładnie :)
Te skarpy są zrobione z... czystego piasku! Gdybym nie zobaczył, to bym nie uwierzył, że piasek może się tak trzymać kupy! :)
Na koniec jeszcze krótki skok na lekko na biga Rożen Manastir.
Tym razem konkretne nachylenia, ale za to czechy: 200 metrów podjazdu, 100 zjazdu, 100 podjazdu i z powrotem tak samo. A wszystko w zakresie 10-12%. No, ale przecież krótko, nawet z podjazdami w drodze powrotnej. O 15:30 bylem w hotelu i od tego czasu się cziluję :)
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Zastanawiam się też, czy nie zmienić awatara... ;)
- DST 46.01km
- Teren 0.50km
- Czas 02:38
- VAVG 17.47km/h
- VMAX 58.98km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 891m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Bałkany, dz. 11, dzisiaj lepiej :)
Dziś dałem czadu. Wstałem o 5:20, a o 6:30 wyruszyłem na lekko na biga Maljovica. Start jeszcze prawie po ciemku, przy 9 stopniach i pod wiatr. Im wyżej zaś, tym zimniej (mimo że słonce wyszło). Podjazd strasznie płaski (1%!) oprócz samej dwustumetrowej końcówki, gdzie dali 6%. Nuda i zimno panie! Wreszcie pod koniec miałem 6 stopni i już trochę żałowałem, że nie wziąłem więcej ciuchów na zjazd. Na szczęście zanim dotarłem na szczyt, to już na dobre zaczął się dzień i zjazd zaczynałem przy 10 stopniach. A na dole (czyli na 1000 metrach) było 18. Z powrotem w hotelu Castle byłem o 9:45 i po 3 kwadransach ruszyłem już z bagażami na okropną drogę do Dupnicy. Na szczęście tym razem poszło sporo lepiej. Raz, że w miarę na świeżo, dwa, że jednak lekko w dół, a trzy, że wiatr był lekki i boczny (od gór) a nie w pysk jak wczoraj. W miejscu porzucenia wczoraj namiotu byłem o 12. Tamże też zjadłem garść jeżyn, ale niestety nie malin (jak wczoraj), bo dziś na polu były Balladyna, Alina i cała czereda innych pań, które przyjechały tam autobusem (!) i zbierały maliny na wyścigi. Noży nie widziałem, ale wolałem się nie zbliżać. Podobnie jak wolałem unikać psychopaty z garścią jeżyn ;)
O 12:30 małe zakupy w Lidlu (kolacja na dziś plus jogurt na teraz!) i już jadę, oczywiście pod wiatr, w stronę Riły i zarezerwowanego noclegu w Stob. Na miejscu jestem o 14:30. Loguję się, zrzucam bety i o 15 wyruszam na biga Rilski Manastir. Podjazd doliną, bardzo długą i bardzo płaską, największe nachylenie 4%, ale dominowało 1-2%. Szło jajo znieść! A jeszcze przyplątał się porywisty przeciwny wiatr (znów od gór), a w oddali pohukiwała burza i nawet trochę popadało. No, ale wreszcie dotarłem. Monastyr obłędny! Rewelacja! Najpiękniejszy jaki widziałem! (i chyba jedyny :P). Polecam! :)
Zjazd poszedł dobrze, nadal wiało z góry (choć już słabiej) i mimo marnych nachyleń leciało się jednak 35-40 kmh przez większość czasu. Po niecałej godzinie (czyli o 18) byłem w domu. Cale szczęście, bo ten dzień był jednak trochę za długi ;)
A na kolację kiełbasa z Lidla i z grilla, bo pan gospodarz był tak miły, że mi zgrillował :)
O 12:30 małe zakupy w Lidlu (kolacja na dziś plus jogurt na teraz!) i już jadę, oczywiście pod wiatr, w stronę Riły i zarezerwowanego noclegu w Stob. Na miejscu jestem o 14:30. Loguję się, zrzucam bety i o 15 wyruszam na biga Rilski Manastir. Podjazd doliną, bardzo długą i bardzo płaską, największe nachylenie 4%, ale dominowało 1-2%. Szło jajo znieść! A jeszcze przyplątał się porywisty przeciwny wiatr (znów od gór), a w oddali pohukiwała burza i nawet trochę popadało. No, ale wreszcie dotarłem. Monastyr obłędny! Rewelacja! Najpiękniejszy jaki widziałem! (i chyba jedyny :P). Polecam! :)
Zjazd poszedł dobrze, nadal wiało z góry (choć już słabiej) i mimo marnych nachyleń leciało się jednak 35-40 kmh przez większość czasu. Po niecałej godzinie (czyli o 18) byłem w domu. Cale szczęście, bo ten dzień był jednak trochę za długi ;)
A na kolację kiełbasa z Lidla i z grilla, bo pan gospodarz był tak miły, że mi zgrillował :)
- DST 180.57km
- Czas 07:24
- VAVG 24.40km/h
- VMAX 56.57km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 1842m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze