Informacje

  • Wszystkie kilometry: 220239.27 km
  • Km w terenie: 5407.61 km (2.46%)
  • Suma podjazdów: 1720038 m
  • Czas na rowerze: 445d 05h 54m
  • Prędkość średnia: 20.61 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2024

Dystans całkowity:1969.97 km (w terenie 78.75 km; 4.00%)
Czas w ruchu:151:19
Średnia prędkość:13.02 km/h
Maksymalna prędkość:76.00 km/h
Suma podjazdów:39771 m
Liczba aktywności:26
Średnio na aktywność:75.77 km i 5h 49m
Więcej statystyk
Wtorek, 20 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 13

Dziś miał być łatwy dzień. I mimo dwóch bigów w sumie był :-)
Jako że dystans niewielki, to szykowałem się bardzo na luzie i start wyszedł o 9:30. Od rana strasznie zimno, 7 stopni, a jak startowałem to raptem 13 w słońcu. Na początek zjazd 10km do Bossost, gdzie kupuję fajną bagietke i heja na biga!
Jedzie się dobrze, wreszcie robię 600m na godzinę! Jak trza! W połowie postój na bagietke z dżemem i wbicie się na spotkanie służbowe :-P Zasięg marny, ale coś tam słychać. Na bigu jestem w trakcie spotkania, o 11:45. Tu lepszy zasięg, więc nawet na chwilę włączam kamerkę :-)
Potem lancz, a jak mam ruszać, to widzę, że tuż za mną stoi Guardia Civil! Nie wiem, co robią, ale mogą się znów przychrzanić o brak kasku, więc na wszelki wypadek sprowadzam rower za pierwszy zakręt :-P Zresztą tu już Francja! :-)


Superbagneres z dołu wygląda dość przerażająco... 
Stromy zjazd do przedmieścia Bagneres i tu znajduję skrót z pieszą kładką na początek podjazdu na biga Superbagneres :-) Już na właściwej drodze anektuję moje podrurze

Z cyklu Moje Podróże: moje podrurze ;-)

na sakwy i na lekko ruszam pod górę. Jeszcze biorę wodę z zamkniętej Gity na podjeździe i jadę. Tym razem ciężko idzie. Chyba organizm już myśli, że jest rest :-) Ale big wchodzi z dwoma postojami (1100m podjazdu). Widoki na Pico Aneto byłoby świetne, gdyby nie wciąż marna przejrzystość. Ale i tak fajnie, bo jest raptem 24 w cieniu :-)
Na górze jestem o 16, wysuszony do cna (wewnątrz, bo na zewnątrz mokry bardzo), ale jest bar, więc biorę dwa bidony wody (pierwszy na miejscu ;-)






Zjazd szybki i jadę sprawdzać kempingi, których jest tu sześć, więc warto dobrze wybrać miejsce na rest. Na pierwszych dwóch nie ma miejsc! Trzeci, to mój główny faworyt i miejsca są, a kemping okazuje się dobry. Pierwsze wrażenie że wręcz świetny (dużo cienia, krzesła i stoliki ogrodowe, zadaszenie w razie deszczu, tanio!). Potem się okazuje, że z prądem nie będzie łatwo, ale da się, a w kiblu brak papieru. Domyślnie. Ale czy za 8 eur za noc można wymagać wszystkiego? Zostaję!


Sequoia International Camping ;-)
Jeszcze jadę po od lat wyczekiwane zakupy w Intermarche (cydr! Majonez! Coulommiers!), mycie, ogarnianie i o 19 siadam do pracy :-P Nawet nie jakoś strasznie dużo, będzie dopsz! :-)
A przede mną trzy dni restu. Bo na bigach się, psia nędza, nikt nie oszczędza. Odpoczniesz w pracy! ;-)



Ps. Muszę przyznać, że jestem z siebie dumny, iż mimo STRASZNEGO zamulania na początku wyprawy, zdołałem dotrzeć na ten rest zgodnie z planem i w sumie w akceptowalnym stanie fizycznym :-D
  • DST 73.16km
  • Teren 0.40km
  • Czas 04:22
  • VAVG 16.75km/h
  • VMAX 60.80km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1761m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 19 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 12

No fajny był ten kemping w Sesue. Cisza, spokój... Rano też przyjemnie, chociaż zimno, 10 stopni. Po raz pierwszy odpaliłem puchówkę.

Dziś na początek big na lekko, więc myślałem, czy by nie zostawić rzeczy na kempingu, ale nie chciało mi się tak wcześnie startować plus jednak kemping nieco w bok i pod górę, więc wybrałem opcję krzaki. 

Z krzaków wylazłem o 9:10 i do góry. W hiperturystycznym miasteczku Benasque (po 7 kilometrach i raptem 200m podjazdu) udało mi się kupić muffinki na drogę, więc odpalam właściwy podjazd. 

Najpierw mały zonk, bo szosa zasrana końmi. Rowno, po całej szerokości, nie sposób ominąć. A potem duży zonk, bo zatrzymuje mnie policja jadąca z naprzeciwka i mówią, że jest obowiązek jazdy w kasku i że mam kupić w następnym miasteczku, bo jak nie, to mandat 200 eur (!!!), a do tego czasu mam prowadzić rower. Sprawdzam w necie i faktycznie jest taki obowiązek (poza obszarem zabudowanym). O madko!

Prowadzę, póki mnie widać, a potem jadę dalej. W miasteczku jest jeden sklep sportowy, ale kasków rowerowych nie mają. I całe szczęście, bo co bym potem z nim zrobił?! W Bilbao musiałbym wyrzucić, a do tego czasu wozić na sakwie i ewentualnie zakładać na zjazdy (na podjeździe i bez kasku za gorąco!). No debilizm! Biorę od pani ze sklepu karteczkę, że nie posiada kasków rowerowych i mam +5 do bezpieczeństwa od policji. To już coś ;-)



Dalszy podjazd łatwy, ale ze zjazdem 40m, niestety. Na górze jestem dopiero o 11:45. Późno! Dziś jeszcze 100km... No to zjeżdżam. 

W Benasque rozglądam się za wodą (znalazłem w barze) i za sklepem z kaskami (nie znalazłem :-P), a potem zjeżdżam dalej. Sakwy grzecznie czekają w krzakach. Dalszy zjazd do Castejon de Sos i zostaje już tylko 70 na dziś :-) Ale po zakupach i lanczu jest już 13:30. Dopijam colę i ruszam na przełęcz. W cieniu 25, ale w słońcu pod 40. A podjeżdżam w słońcu ofc :-P

500m wchodzi z jednym postojem na muffinke. Potem jeszcze dwie wredne czechy po kilkadziesiąt metrów i dłuższy zjazd. Na dole jest kemping i kusi, ale jest dopiero godz. 16 z minitami, więc nie ma opcji. Jem kanapkę i jadę dalej. 

Wylatuje na główną i dalej już z chmarą tirów długo pod górę. I jak się okazuje, pod dość silny wiatr. Ech... 





Podjazd 700m zajmuje i niemal 2 godziny (w tym dłuższy postój na colę w barze) i u wlotu mojego długo wyczekiwanego tunelu przrz główną grań Pirenejów jestem o 18:50. Tunel 5,2km, miodzio! A przejazd nim trwa ok... 7 minut, bo jest ciegiem w dół :-) Ale nie chciałbym tam jechać w drugą stronę :-P





Potem zjazd do Vielha (wyprzedzanie tirów, mniam!), większe zakupy w ostatniej Mercadonie (tłumy! Why?) i ostatnie kilka kilometrów na kemping. Meliniaście, tak jak lubię! Plus mam krzesło (dość często się zdarza) i stół (prawdziwy rarytas!). No i chyba nie ma drących ryje bachorów, hurra! 





To był ciężki, ale dobry dzień :-) Ale niestety przejrzystość powietrza dziś fatalna i zdjęć jest niewiele i są raczej marne :-(


  • DST 126.39km
  • Teren 0.30km
  • Czas 07:08
  • VAVG 17.72km/h
  • VMAX 60.30km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 2563m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 18 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pirejeneje i z powrotem, dz. 11

Tak mi się nie podobał kemping, ze startuję jeszcze przed 9. Idealnie, bo od 9 czynny market (na szczęscie faktycznie czynny, bo kompletnie zapomniałem, że dziś niedziela!). Kupuję chleb i kolację na wieczór (w Hiszpanii rządzi lasagna, gotowa i zafoliowana, wystarczy podgrzać w wodzie!). Robię sobie kanapkę na drogę, żeby się pozbyć słoika od kupionego wczoraj pasztetu łososiowego i o 9:30 w drogę.

Od razu pod górę i prosto w słońce. Ogólnie pierwszy odcinek to główna ze stromymi czechami po kilkadziesiąt metrów, a potem 400 metrowa przełęcz. Łykam z jednym postojem na radlera i drugie sniadanie. Zjazd atomowy - max wyjazdu (jak dotychczas). Potem do Campo lekko pod górę, tam jem lunch na ławce pod jakąś nieczynną firmą i dzielę się kiełbasą z kotkiem, ale robi się namolny i muszę go dość obcesowo przegonić.



Dalej, jak się okazuje jest piekny, wspaniały gorge! Kręcę filmy, robię zdjęcia i pomstuje na wszechobecne czechy. No nie potrafią tu oni drogi równo poprowadzić.







A na górze gorża już Castejon, gdzie mam start na biga. Pani na stacji benzynowej nie zgadza się przechować sakw, więc zrzucam kawałek dalej w krzakach i heja. Big zacny: 1100 m podjazdu na 15 km i większość szutrowa. Po 300 m kończy się asfalt, więc nabieram wody (ostatnia cywilizacja) i lecę dalej. Tzn. raczej wloke się, bo szuter. I na dodatek znów czechy! Metry wchodzą bardzo powoli, dopiero po kilku kilometrach zaczyna się serio podjazd.

Postój robię pod jednym z ostatnich drzew, na wysokości 1600. Stad juz tylko 400 na górę, ale za to konczy się cień. Na szczęście nie ma dziś upału, ot 30 z małym hakiem. Po kolejnej godzinie (szuter) jestem wreszcie na górze. Tu juz chłodno, tylko 23 stopnie, ale w koncu to dwutysięcznik.





Foty i zjazd. Koszmarny, oczywiście, ale chociaz trochę szybszy niż podjazd. Z audiobookiem jakoś mija.

Sakwy są, więc zbieram co swoje i ostatnie 7 km w górę doliny na kemping. Tymczasem zrywa się solidny wiatr N i konkretnie przeszkadza. To już końcówka, więc trudno, ale trochę się niepokoję, bo to wygląda na burzę, no i co będzie jutro...?



Do 22 burzy póki co nie ma, więc spokojnie wszystko ogarniam, a że kemping fajny, a moje miejsce wybitne, bo bardzo na uboczu (a mimo to niezbyt daleko od kibla i żadnych schodów), to liczę wreszcie na spokojną noc. Oby!
  • DST 89.48km
  • Teren 20.80km
  • Czas 06:23
  • VAVG 14.02km/h
  • VMAX 76.00km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 2193m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 17 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 10

Rano miałem lenia, więc start dopiero o 9:20. Pierwsze kilkanaście kilometrów w dół, z pięknymi widokami na skały Riglos. Niestety zdjęcia pod słońce, więc niezbyt.


Po przekroczeniu rzeki Gallego ruszam w górę tejże, niestety superczesko i bardzo męcząco.




Zalew na Gallego 

Właściwie cały dzień był lekko pod górę, z cholernie czeskimi odcinkami (śmierć projektantowi tej drogi!) i raz po fatalnej nawierzchni, lata na łacie, a raz znów nówce. W każdej wiosce postój i kupowanie wody, bo w tej okolicy kranowa tak paskudna, że się nie da pić. Plus dwie puszki coli i raz lody. I ciągle te cholerne czechy! No ciężki dzień... 
Końcówka podjazdu już mnie strasznie wymęczyła. Trzy wredne czechy pod rząd. A z przełęczy (nie big!) pierwsze widoki na Pireneje. 


Prawdopodobnie Monte Perdido

Potem dlugi na 10km, telepiący zjazd do głównej szosy i ostatnie 10 tąże główną leciutko w dół i z wiatrem. A mimo to już mi się kiepsko jechało i tylko marzyłem o kempingu.





Jeszcze zakupy w Dia (wkurwiająco powolna kasjerka), a potem kilometr na kemping. Niestety również ostro pod górę.



Dojechałem wypluty, a kemping fatalny. Klepisko, do kibla daleko i to po schodach, nie ma na czym usiąść, nawet po wodę dość daleko. No nie polecam kempingu w Ainsa! :-/



Pozdrawia Was kot... 


  • DST 127.83km
  • Teren 0.50km
  • Czas 06:25
  • VAVG 19.92km/h
  • VMAX 51.30km/h
  • Temperatura 36.0°C
  • Podjazdy 1742m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 16 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 9

No i się wywiało. Już wczoraj pod wieczór wiatr ustal, a rano też spokojnie. Wyjazd tuż przed 9 i migiem 15 km do Borja, gdzie zakupy w Dia (wszystko się pokończyło ;-) i o 10 dalej w trasę.
Już raczej gorąco, pod 30 stopni i full lampa.



Do Gallur, gdzie przekraczam Wielką Rzekę Ebro raczej lekko w dół i z wiatrem (pojawił się, ale słaby), a stamtąd lekko pod górę a wiatr boczny i tak aż do Ejea (eh yeah!) de los Caballeros (serio, tak się nazywa miasteczko!).



Tu szybko dokupuje w Mercadonie kiełbasę, którą bardzo lubię, a której nie ma nigdzie indziej i lecę dalej.
Tu już raczej z wiatrem, ale nadal kompletne pustkowie (od Gallur w zasadzie nie ma nic poza makią, polami i okazjonalną elektrownią słoneczną), szeroka szosa i zero cienia.



Na liczniku 38 stopni, to już zacnie. W związku z tym postój robię na środku ronda, bo rosną tam dwa smętne cyprysy ;-)
Potem dwie niewielkie hopki, ale już robi się ładniej, trochę urozmaicony teren, w tym mnóstwo sandrów.


Na kemping w Ayerbe docieram o 18, a pożyczając krzesło ze sterty spotykam krokodyla. At least 10 inches szwagier! ;-)



Namiot, zrzucam sakwy i o 19 ruszam na biga Castillo de Loarre. Na szczęście jest raczej krótki, poniżej 500m. Z góry piękny widok na olbrzymi obszar pełen sadów migdałowych.




Na kempingu jestem o 20:20. Wreszcie nie umieram na podjazdach, tylko jadę w miarę jak biały człowiek! :-) No, ale i tak jestem ostro zmęczony tym dniem. Długi był! 


  • DST 146.16km
  • Teren 0.60km
  • Czas 06:28
  • VAVG 22.60km/h
  • VMAX 60.10km/h
  • Temperatura 33.0°C
  • Podjazdy 1311m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 15 sierpnia 2024

Wietrzny odpoczynek (dz. 8)

Wieje jak gupie NNW, więc zamiast się z tym siłować, to restuję :-P



Tylko kilka kółek wokół namiotu z okazji regulacji przerzutki. 
  • DST 0.20km
  • Teren 0.20km
  • Czas 00:03
  • VAVG 4.00km/h
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 14 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 7

No, solidny dzień dziś był! Ale po kolei. Wstałem o 6:30, jeszcze ciemno i ciuchy mokre. Nie było szans, żeby wyschły w tym lesie. Zakładam więc mokre spodenki, niech wyschną, zanim ruszę, bo podczas jazdy w mokrych otarcia gwarantowane. 15 stopni, ale jakoś nie marznę.

O 9 jestem pod kempingowym sklepikiem (właśnie otworzyli), kupuję chleb, który potem okazuje się pyszny (pierwszy raz w Hiszpanii!) i ruszam.

Słońce wychodzi, ale i chmury są, a przed Sorią zrywa się wiatr. NNE więc coraz bardziej przeszkadza. W Sorii zakupy w Mercadonie (dawno nie było plus jutro święto) i lancz. Przebijam się deptakiem przez centrum. Nawet ładne miasteczko, ale żaden ten.



A za miastem wieje już solidnie i niemal w pysk. A zostało mi 100km! Przynajmniej nie ma upału (chmury i 28 stopni), ale i tak robi się rzeźnia.

Jadę sobie główną szosą, z tirami, a każdy z naprzeciwka mną lekko miota. Styl czeski z inklinacją ku górze, więc jadę tak 11-12 kmh, kurwa! No ciężko bardzo. Po 20 km szybki zjazd i w 2-3 km oddaję te mozolnie nastukane 150m energii potencjalnej. I dalej pod wiatr.

W wiosce Aldealpozo robię postój pod wiejskim Ayuntamento (ratusz), ale tam też tylko hula wiatr...
Potem kolejne ok 20 km tej rzeźni i wreszcie zjeżdżam z głównej i robi się czesko w dół. Widać też już biga Moncayo, cały w chmurach! :-/



No, ale jednak po zjechaniu z głównej robi się lepiej. Trochę osloniety teren i tiry nie miotają rowerem. Zjazd bardzo czeski, a po 10 km robi się pod górę. Jest godz 17, a mi zostało 50km, w tym big... Spradzam opcje dzika, ale nic nie znajduje. Znajduję za to hotel za 42 eur, 3 km w bok od trasy, ale aż 200m w dół. No niechętnie! Więc decyduję, że cisnę i zobaczymy. Jak zacznie padać, to hotel przed bigiem lub po (big to skok w bok), a jak nie, to albo dzik jak się trafi, albo dociągnę na kemping jak planowałem.

Podjazd dość równy, łagodny i w lesie, więc nie wieje. Dość szybko (17:40) jestem na rozdrożu pod bigiem. A tam miejsce dzikowe-miodzio! Jest woda, dżizasy, w lesie więc nie wieje... Tylko jest też zakaz biwakowania i sporo ludzi się kręci. No nic, póki co nie pada, więc sakwy w krzaki i na biga.



Jedzie się dobrze! Podjazd 3-5%, więc długi (12km), ale tnę ostro, jakbym niemal formę złapał! :O
W połowie krótki postój na ciastka (chciało mnie odciąć!). Krótki bo zimno, 13 stopni!

Druga połowa to już szuter, ale elegancki, bez kamieni i tylko z okazjonalna tarką. Potem nim zjeżdżałem 37-40 kmh! :-)

Na górze jestem ok 19:05, szybko poszło! :-) Jest monasterio, ale zamknięte. I są chmury tuż nade mną. I 11 stopni. Kilka fotek, ubiórka i zjazd.







Przy sakwach o 19:40. Decyduję, że jednak kemping (nie uśmiecha mi się zimny prysznic przy tej temperaturze powietrza plus naprawdę ktoś może się przyczepić tutaj!), o ile istnieje i jest czynny. Dzwonię bez skutku, ale strona internetowa wygląda na aktualną, więc piszę krótkiego maila, że będę za pół godziny (ma być 14 km ciągle w dół), bo rzekomo o 20 zamykają recepcję (jest 19:50) i jadę.



Zjazd trochę czeski, ale bez dramatu, założone pół godziny przekraczam o kilka minut. Jest kemping! Czynny, fajny i tani (11 eur). Super! :-)



Z wszystkimi sprawami obozowymi (rozbijanie, ścielenie, mycie, pranie, wieszanie) schodzi mi do 22, potem dopiero kolacja i odrobinę chilloutu. Te słowa kończę pisać i 23:57. Spaaać! :-)

Ps. Cały wieczór wieje jak gupie i jutro też ma tak wiać :-/

Pps. Dobrze, że dociągnąłem na ten kemping. Jest naprawdę spoko (odrobinę meliniasty, tak jak lubię!), ma świetny prysznic z dobrym ciśnieniem, tani, i nawet dostałem stół i krzesło! :-)
A w nocy i rano nadal wieje jak poebane, z tego samego kierunku. Jako że następny dzień ma kierunek i profil niemal identyczny jak dzis, to późnym wieczorem decyduję zostać na rest. Nie będę się kopać z koniem. Niech się wywieje, a ja sobie odpocznę :-P
  • DST 141.51km
  • Teren 11.60km
  • Czas 07:27
  • VAVG 18.99km/h
  • VMAX 60.10km/h
  • Temperatura 23.0°C
  • Podjazdy 1752m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 13 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 6

O 4 w nocy znów budzi mnie deszcz i zastanawiam się, czy rano w ogóle da się ruszyć. Ale jak budzik dzwoni o 6:30, to nie pada. Ciemno jeszcze, więc nie wiadomo co z chmurami, ale wstaję. Po raz pierwszy na tej wyprawie WYSPANY! :-)


Po wschodzie okazuje się, że pogoda się raczej klaruje, więc jest ok. Start o 8:45 bez śniadania, bo bardziej męczy mnie głód internetu :-P I na przełączce 60m wyżej zasięg jest, więc odbieram pogróżki, wpisuję kilometry z wczoraj, jem śniadanie na kamieniu (dżizas na miejscówce i tak był fchuj mokry) i o 10 ruszam dalej.
Krótki zjazd po kiepskiej nawierzchni, a potem zaczyna się big. Nachylenia typu 6-9%, a ja jadę... normalnie! Ze zdrową prędkością (też 6-9) i bez poczucia, że zaraz padnę. Po prostu jadę! Kichuj?
Na 1700 zrzucam sakwy i ostatnie 160m na lekko. Jak w masełko! (big z rana...?). Na górze jeziorko i szerokie widoki, ładnie.





Potem po sakwy i dalej telepiący zjazd do miasteczka, gdzie miałem wczoraj spać. No nie dojechałbym wczoraj, nichu ja!
Kupuję chleb, a dalej już czeska jazda główną. Pod biga ok 30 km. Jedzie się dobrze, lekki wiatr z tylnego boku, nie bardzo gorąco (max 34, w cieniu 26). Do Vinuesa docieram w dobrym stanie, zrzucam sakwy dość niefrasobliwie za dużym drzewem koło dżizasow na obrzeżach i heja na biga! Tylko 600m, ale aż 16 km. Daleko!


Ale znowu wchodzi dobrze! Ostatnie 400m (5,8 km) jadę ciągiem w 50 minut. Żaden szał, ale wczoraj to były dwie godziny! Kichuj?
Już widzę, że mogę zdązyć dziś do Sorii na pierwotnie planowany nocleg. No to w pedał i na dół! Zjazd zaskakująco szybki i o 17:30 jestem przy sakwach. Chmurzy się, a po chwili i grzmi w oddali. W tej sytuacji odpuszczam Sorię (to jeszcze 37 km i dwie solidne hopy) i jadę 3,5 km na tutejszy kemping, lekko w bok od trasy. Po chwili już kropi!

W recepcji załatwiam sprawy szybko i w początkach ulewy ląduje pod daszkiem umywalni. Tu już na spokojnie mycie, pranie ciuchów z dwóch dni, a po deszczu suszenie (dżizas pod dachem! Można?!) i rozbijanie namiotu. Co prawda kapie z drzew, ale jest ok. I nie ma tu żadnych durnych piazzoli, każdy się rozbija, gdzie chce, można?!


Z tego wszystkiego nie kupiłem kolacji (zresztą nie bardzo było gdzie), ale jest tu też bar, więc po ogarnięciu wszystkiego idę na pyszne frytki z sosem serowym i skrawkami wieprzowiny. 9,50, więc w sumie normalna cena za solidny i smaczny posiłek :-)


A brakujący dystans powinienem bez problemu nadrobić jutro, bo na tych dodatkowych 37 km nie ma biga (a dzisiaj był). No chyba że moja dzisiejsza "forma" to jakiś błąd w matrixie i jutro znów będę zdychał :-D
  • DST 96.88km
  • Teren 1.70km
  • Czas 05:26
  • VAVG 17.83km/h
  • VMAX 51.20km/h
  • Temperatura 24.0°C
  • Podjazdy 1720m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 12 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 5

Start tuż przed 9. Chciałem być o 9 pod sklepem, ale nie wyszło, bo rano nie było wody w kranie (Tusku?!) i musiałem kombinować, skąd ją wytrzasnąć, a potem myć się z butelki. Więc pod Dia jestem 9:15. Zakupy szybkie, bo tylko kilka rzeczy. Dziś odludzie, więc to jedyna okazja.
Z Santo Domingo ruszam jakoś ok 9:40. Już solidnie praży, ale dzisiaj ma jednak być chłodniej. Zobaczymy. Pierwsze kilkanaście kilometrów bardzo łagodnie pod górę. Potem robię drugie śniadanie i biorę wodę w klimatycznej kamiennej wiosce.


Dalej już trochę konkretniej pod górę, ale za to sporo cienia jeszcze. Idzie nieźle. Aż się zaczyna podjazd 8-12%. Wtedy zdecydowanie wymiękam. Nie jest bardzo gorąco (28 w cieniu, 36 w słońcu), ale fatalnie mi się jedzie. Następne 400m podjeżdżam dwie godziny! Jakiś horror! Do szczytu jeszcze 200, a i tak na tym odcinku robię jeszcze jeden postój. No żenuła!!

Droga na biga

W głowie rozważam scenariusze: za bigiem jest 13 km szutru (graniówka i zjazd), potem niewielka hopa, miasteczko Huerta de Arriba, a stamtąd kolejny big, zjazd i dopiero kemping. No nie mam szans skończyć dzisiejszego etapu! Na pierwszym bigu jestem o godz. 15! Oczywiście zero cienia, bo to grań na blisko 2000m. Sprawdzam bookingi w miasteczku Huerta (zasięg słaby, ale jest) i oczywiście nie ma nic. Dobra, będzie dzik. Nawet znajduję na mapie miejscówkę wyglądającą obiecująco (woda, dżizasy) 6 km i 150-200m powyżej miasteczka. Dobra nasza!
To jadę. Szuter męczy i brudzi, ale jak się skupiam na szutrze, to tak bardzo mnie nie drażni, jak wolno jadę pod górę. Potem zjazd oczywiście mocno telepie, bo szuter kamienisty, ale wchodzi bez przygód.




Na dole (wraca asfalt) budują drogę, ale na szczęście tylko przecinam plac budowy. Teraz 80m hopa. STRASZNIE ciężko idzie. Ledwo jadę. Zjazd do Huerty, gdzie biorę na wszelki wypadek wodę do picia z baru. Powinna być na miejscu, nie chce mi się wozić pod górę 6 litrów, ale kto to wie... W najgorszym razie się nie umyję, ale pić muszę.
Z Huerty łagodnie pod górę i po niecałej godzinie (!) docieram na miejscówkę. Jest super, wszystko jak w katalogu, a nawet lepiej, bo jest domek oznaczony jako "shelter" i otwarty (ale niezbyt czysto w środku, choć o dziwo nie naśmiecone ani nie nasrane).



Jest tylko jedno ale: nie ma zasięgu. Jakaś sieć się pojawia czasami, ale nawet sms nie przechodzi!
Waham się, czy nie pojechać jeszcze 60m wyżej na przełączkę, tam może być zasięg. Ale na pewno nie ma tam dżizasów (tu są trzy!), ani wody (tu piękne źródełko). Po chwili w oddali zaczyna grzmieć, więc problem się rozwiązuje, zostaję. I obym zdążył się ogarnąć!


Obóz, mycie z wora, chowanie rzeczy i z pierwszymi kroplami deszczu jestem w namiocie :-) Jest 19:30 i stwierdzam, że miałem fart :-) A potem leje non stop do godz. 22, więc pierwszy raz w życiu gotuję na maszynce benzynowej w przedsionku. Ostrożnie i z duszą na ramieniu, ale udaje się. Namiot nie tylko wodo- ale i ognioodporny! :-D


Po 22 krótka przerwa w deszczu, więc siku, zęby i spać! Cisza (nie to co na każdym kempingu tutaj), spokój, więc może wreszcie się wyśpię... I faktycznie, dość szybko zasypiam :-)


  • DST 76.52km
  • Teren 13.55km
  • Czas 06:21
  • VAVG 12.05km/h
  • VMAX 47.54km/h
  • Podjazdy 1738m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 10 sierpnia 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 3

Jestem wykończony. Rozwalił mnie brak formy albo upał, a najpewniej jedno i drugie. Jutro rest i treść wpisu.
===
A oto i treść. Dzień się zaczął spokojnym, krotkim pojazdem a po drugiej stronie były wspaniałe rdzawe zlepieńce. Cudo.







I dość dobrze się jechało przy tych 30+ stopniach, mimo że cały  czas lekko pod górę, zwłaszcza że często trafiały się źródełka. O 12:30 dłuższy popas w Wilanowie (Villaneuva) przed kluczowym pojazdem na biga. Tu już 40+ i zero cienia. Zaczyna się rzeźnia. 



Mimo umiarkowanych nachyleń (5-8%) jadę wolno jak potępieniec. Krótki postój pod jedynym drzewem, ale generalnie gotuję się ja oraz rzeczy w sakwach (wieczorem przekonałem się, jak to jest mieć "bardzo ciepły śpiwór" :-D). 

Na bigu jestem o godz. 15, tu 43 stopnie (na wys. 1430!) i też zero cienia.



Od Wilanowa również fatalna nawierzchnia i na zjeździe niestety się nie poprawia. Telepie strasznie. W pierwszej wiosce popas przy kolejnym źródełku. Wsadzam do niego mleko, żeby znowu nie skisło :-)

Ale mam problem z jedzeniem, odrzuca mnie na samą myśl. Wmuszam chleb z dżemem, ale do wymiotów nie jest daleko. Popijam chłodnym mlekiem :-) Na następnym postoju już tylko orzechy i mleko, które wypijam do końca. Litr w jeden dzień! Po dłuuugim i telepiącym zjeździe wylatuje na główną z dobrym asfaltem. Jeszcze trochę łagodnie w dół do miasteczka, gdzie piję zimną colę i jem lody. Ciekawe czy będę miał sraczkę od tej ilości nabiału? ;-)

Tu zaczyna się seria drobnych górek. 90 km przejechane, zostało 25 i ok 400 podjazdów. A jest już po godz. 18 i cały  czas 39-40 stopni! Te czechy są już męką. Ledwo się ciągnę w tempie turysty (6%, 6kmh!). Tu zapada decyzja: jutro muszę zrestować! 

Wreszcie jest ostatni szczycik (godz. 20), a potem długi i łagodny zjazd (na szczęście!). Znajduję piękny skrót do miasteczka, gdzie jest market czynny do 21:30 i długa znów lekko w dół. Robię zakupy (głównie owoce, trza jutro uzupełnić mikroelementy) i jadę ostatnie 2 km pod wiatr na kemping. Czy będą miejsca? Jest sobota! Na szczęście coś znaleźli, nawet niezłe miejsce, bo sporo cienia.



Obóz, prysznic, kolacja, oddanie żarcia do lodówki w barze (gracias!) i do "ciepłego śpiwora". O 23 jest wciąż 30 stopni! 



Do 1 nie dają mi zasnąć drące się co jakiś czas bachory, ale i tak czuję jak odpoczywam. Nawet mam jakieś skurcze w mięśniach pleców! 
Po tych atrakcjach noc mija wreszcie spokojnie, a ok 8:15 budzi mnie drąca ryje młodzież, ale na szczęście jestem już raczej wyspany. Teraz już tylko gorący chill ;-)
  • DST 116.94km
  • Czas 06:56
  • VAVG 16.87km/h
  • VMAX 55.00km/h
  • Temperatura 40.0°C
  • Podjazdy 1751m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl