Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 7
No, solidny dzień dziś był! Ale po kolei. Wstałem o 6:30, jeszcze ciemno i ciuchy mokre. Nie było szans, żeby wyschły w tym lesie. Zakładam więc mokre spodenki, niech wyschną, zanim ruszę, bo podczas jazdy w mokrych otarcia gwarantowane. 15 stopni, ale jakoś nie marznę.
O 9 jestem pod kempingowym sklepikiem (właśnie otworzyli), kupuję chleb, który potem okazuje się pyszny (pierwszy raz w Hiszpanii!) i ruszam.
Słońce wychodzi, ale i chmury są, a przed Sorią zrywa się wiatr. NNE więc coraz bardziej przeszkadza. W Sorii zakupy w Mercadonie (dawno nie było plus jutro święto) i lancz. Przebijam się deptakiem przez centrum. Nawet ładne miasteczko, ale żaden ten.
A za miastem wieje już solidnie i niemal w pysk. A zostało mi 100km! Przynajmniej nie ma upału (chmury i 28 stopni), ale i tak robi się rzeźnia.
Jadę sobie główną szosą, z tirami, a każdy z naprzeciwka mną lekko miota. Styl czeski z inklinacją ku górze, więc jadę tak 11-12 kmh, kurwa! No ciężko bardzo. Po 20 km szybki zjazd i w 2-3 km oddaję te mozolnie nastukane 150m energii potencjalnej. I dalej pod wiatr.
W wiosce Aldealpozo robię postój pod wiejskim Ayuntamento (ratusz), ale tam też tylko hula wiatr...
Potem kolejne ok 20 km tej rzeźni i wreszcie zjeżdżam z głównej i robi się czesko w dół. Widać też już biga Moncayo, cały w chmurach! :-/
No, ale jednak po zjechaniu z głównej robi się lepiej. Trochę osloniety teren i tiry nie miotają rowerem. Zjazd bardzo czeski, a po 10 km robi się pod górę. Jest godz 17, a mi zostało 50km, w tym big... Spradzam opcje dzika, ale nic nie znajduje. Znajduję za to hotel za 42 eur, 3 km w bok od trasy, ale aż 200m w dół. No niechętnie! Więc decyduję, że cisnę i zobaczymy. Jak zacznie padać, to hotel przed bigiem lub po (big to skok w bok), a jak nie, to albo dzik jak się trafi, albo dociągnę na kemping jak planowałem.
Podjazd dość równy, łagodny i w lesie, więc nie wieje. Dość szybko (17:40) jestem na rozdrożu pod bigiem. A tam miejsce dzikowe-miodzio! Jest woda, dżizasy, w lesie więc nie wieje... Tylko jest też zakaz biwakowania i sporo ludzi się kręci. No nic, póki co nie pada, więc sakwy w krzaki i na biga.
Jedzie się dobrze! Podjazd 3-5%, więc długi (12km), ale tnę ostro, jakbym niemal formę złapał! :O
W połowie krótki postój na ciastka (chciało mnie odciąć!). Krótki bo zimno, 13 stopni!
Druga połowa to już szuter, ale elegancki, bez kamieni i tylko z okazjonalna tarką. Potem nim zjeżdżałem 37-40 kmh! :-)
Na górze jestem ok 19:05, szybko poszło! :-) Jest monasterio, ale zamknięte. I są chmury tuż nade mną. I 11 stopni. Kilka fotek, ubiórka i zjazd.
Przy sakwach o 19:40. Decyduję, że jednak kemping (nie uśmiecha mi się zimny prysznic przy tej temperaturze powietrza plus naprawdę ktoś może się przyczepić tutaj!), o ile istnieje i jest czynny. Dzwonię bez skutku, ale strona internetowa wygląda na aktualną, więc piszę krótkiego maila, że będę za pół godziny (ma być 14 km ciągle w dół), bo rzekomo o 20 zamykają recepcję (jest 19:50) i jadę.
Zjazd trochę czeski, ale bez dramatu, założone pół godziny przekraczam o kilka minut. Jest kemping! Czynny, fajny i tani (11 eur). Super! :-)
Z wszystkimi sprawami obozowymi (rozbijanie, ścielenie, mycie, pranie, wieszanie) schodzi mi do 22, potem dopiero kolacja i odrobinę chilloutu. Te słowa kończę pisać i 23:57. Spaaać! :-)
Ps. Cały wieczór wieje jak gupie i jutro też ma tak wiać :-/
Pps. Dobrze, że dociągnąłem na ten kemping. Jest naprawdę spoko (odrobinę meliniasty, tak jak lubię!), ma świetny prysznic z dobrym ciśnieniem, tani, i nawet dostałem stół i krzesło! :-)
A w nocy i rano nadal wieje jak poebane, z tego samego kierunku. Jako że następny dzień ma kierunek i profil niemal identyczny jak dzis, to późnym wieczorem decyduję zostać na rest. Nie będę się kopać z koniem. Niech się wywieje, a ja sobie odpocznę :-P
O 9 jestem pod kempingowym sklepikiem (właśnie otworzyli), kupuję chleb, który potem okazuje się pyszny (pierwszy raz w Hiszpanii!) i ruszam.
Słońce wychodzi, ale i chmury są, a przed Sorią zrywa się wiatr. NNE więc coraz bardziej przeszkadza. W Sorii zakupy w Mercadonie (dawno nie było plus jutro święto) i lancz. Przebijam się deptakiem przez centrum. Nawet ładne miasteczko, ale żaden ten.
A za miastem wieje już solidnie i niemal w pysk. A zostało mi 100km! Przynajmniej nie ma upału (chmury i 28 stopni), ale i tak robi się rzeźnia.
Jadę sobie główną szosą, z tirami, a każdy z naprzeciwka mną lekko miota. Styl czeski z inklinacją ku górze, więc jadę tak 11-12 kmh, kurwa! No ciężko bardzo. Po 20 km szybki zjazd i w 2-3 km oddaję te mozolnie nastukane 150m energii potencjalnej. I dalej pod wiatr.
W wiosce Aldealpozo robię postój pod wiejskim Ayuntamento (ratusz), ale tam też tylko hula wiatr...
Potem kolejne ok 20 km tej rzeźni i wreszcie zjeżdżam z głównej i robi się czesko w dół. Widać też już biga Moncayo, cały w chmurach! :-/
No, ale jednak po zjechaniu z głównej robi się lepiej. Trochę osloniety teren i tiry nie miotają rowerem. Zjazd bardzo czeski, a po 10 km robi się pod górę. Jest godz 17, a mi zostało 50km, w tym big... Spradzam opcje dzika, ale nic nie znajduje. Znajduję za to hotel za 42 eur, 3 km w bok od trasy, ale aż 200m w dół. No niechętnie! Więc decyduję, że cisnę i zobaczymy. Jak zacznie padać, to hotel przed bigiem lub po (big to skok w bok), a jak nie, to albo dzik jak się trafi, albo dociągnę na kemping jak planowałem.
Podjazd dość równy, łagodny i w lesie, więc nie wieje. Dość szybko (17:40) jestem na rozdrożu pod bigiem. A tam miejsce dzikowe-miodzio! Jest woda, dżizasy, w lesie więc nie wieje... Tylko jest też zakaz biwakowania i sporo ludzi się kręci. No nic, póki co nie pada, więc sakwy w krzaki i na biga.
Jedzie się dobrze! Podjazd 3-5%, więc długi (12km), ale tnę ostro, jakbym niemal formę złapał! :O
W połowie krótki postój na ciastka (chciało mnie odciąć!). Krótki bo zimno, 13 stopni!
Druga połowa to już szuter, ale elegancki, bez kamieni i tylko z okazjonalna tarką. Potem nim zjeżdżałem 37-40 kmh! :-)
Na górze jestem ok 19:05, szybko poszło! :-) Jest monasterio, ale zamknięte. I są chmury tuż nade mną. I 11 stopni. Kilka fotek, ubiórka i zjazd.
Przy sakwach o 19:40. Decyduję, że jednak kemping (nie uśmiecha mi się zimny prysznic przy tej temperaturze powietrza plus naprawdę ktoś może się przyczepić tutaj!), o ile istnieje i jest czynny. Dzwonię bez skutku, ale strona internetowa wygląda na aktualną, więc piszę krótkiego maila, że będę za pół godziny (ma być 14 km ciągle w dół), bo rzekomo o 20 zamykają recepcję (jest 19:50) i jadę.
Zjazd trochę czeski, ale bez dramatu, założone pół godziny przekraczam o kilka minut. Jest kemping! Czynny, fajny i tani (11 eur). Super! :-)
Z wszystkimi sprawami obozowymi (rozbijanie, ścielenie, mycie, pranie, wieszanie) schodzi mi do 22, potem dopiero kolacja i odrobinę chilloutu. Te słowa kończę pisać i 23:57. Spaaać! :-)
Ps. Cały wieczór wieje jak gupie i jutro też ma tak wiać :-/
Pps. Dobrze, że dociągnąłem na ten kemping. Jest naprawdę spoko (odrobinę meliniasty, tak jak lubię!), ma świetny prysznic z dobrym ciśnieniem, tani, i nawet dostałem stół i krzesło! :-)
A w nocy i rano nadal wieje jak poebane, z tego samego kierunku. Jako że następny dzień ma kierunek i profil niemal identyczny jak dzis, to późnym wieczorem decyduję zostać na rest. Nie będę się kopać z koniem. Niech się wywieje, a ja sobie odpocznę :-P
- DST 141.51km
- Teren 11.60km
- Czas 07:27
- VAVG 18.99km/h
- VMAX 60.10km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 1752m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!