Dziś była spina. Pobudka jak zwykle 6:30, ale wyjechaliśmy o 8, bo zostawiliśmy rozbity namiot i część bambetli. O 8:30 byliśmy pod Lidlem w Aigle, tamże bagietki na drogę.
No i potem zaczął się podjazd na Col de la Croix - z 400 na niemal 1800. Na szczycie byliśmy tuż przed 12. Po drodze ładne miasteczko Les Diablerettes i widoki na lodowce.
Zjazd, luncz w Diabełkach, dalsza część zjazdu i tuż przed 13 zaczęliśmy biga Col des Mosses. A o 13:30 było po bigu :-)
Dłuuugi zjazd z powrotem na kemping, kawa, żarcie i dopakowywanie obozu. W dalszą drogę ruszamy o 16. Oczywiście wiatr w pysk. Po 5 km Lidl, bo na miejscu będziemy za późno na zakupy (sklepy czynne do ok. 19).
Zjedliśmy po minipizzy, wypili radlera na pół i obładowani kolacją ruszamy. Ładnie. Montreux przypomina Monaco, a potem też ładnie, z widokami na jezioro i góry. A potem wyprzedził nas szosowiec, któremu siedliśmy na koło i tak połowę trasy przelecieliśmy ze średnią ok. 30 pod wiatr :-)
Potem szosowiec skręcił, ale my cięliśmy dalej i w Morges byliśmy o 18:20 :-) Jeszcze zdążyliśmy kupić w Aldim winogrona na deser :-)
Auto stało nienaruszone, nasze poprzednie miejsce również. Dobry, solidny dzień :-)
Od rana piękna pogoda, ale ma jutro zapowiadają ciężką zlewę, więc kombinujemy, jak niedrogo zrobić rest pod dachem. Niestety nic nie znajdujemy, ale tak bardzo nam się nie chce spędzać dnia w lekko przeciekakącym namiocie, że w końcu bierzemy drogi hotel (i tak najtańszy!) w Morzine. Oby ten deszcz jutro był! ;-)
Potem przez Taninges na biga Col de Ramaz i zaraz potem drugiego, Col d'Encrenaz.
Taninges
Zjazd do Morzine, jemy lancz i o 15 się meldujemy w hotelu Le Soly. Upał.
Zrzucamy bety i dyla na biga Col du Joux. Męczący podjazd, nachylenia trzymają długimi odcinkami po 10%, a nam już bardzo potrzebny jest rest. Ale widoki na górze wiele wynagradzają: Masyw Mont Blanc w pełnej krasie!
Potem zjazd, pranie w pralni samoobsługowej, wieszanie na hotelowym balkonie, zakupy i już można zacząć restować z cydrem. Bosko!
Rano pochmurno, ale bez opadów. Ruszamy przed 9, zakupy chleba, zostawiamy sakwy w krzakach i lecimy na Col des Arces. Mimo zjazdu na podjeździe (i podjazdu na zjeździe!) wszedł dobrze.
W drodze powrotnej nieco większe zakupy i 30 km w dół doliny na kemping w Cluses. Trochę meliniasty - takie najbardziej lubimy! B-)
Rozbijamy się, jemy i po 14 ruszamy na biga Col de la Colombiere. To chyba jedyny podjazd alpejskiej klasy na naszej trasie (1200m), a na pewno pierwszy. Końcówka dała w kość, 11-12%, ale na górze jesteśmy o 16:25 i w dobrym stanie :-)
Zjazd szybki i przyjemny, potem zakupy mrożonki na kolację i arbuza (upał!) i już o 19 jesteśmy po myciu i praniu. Idzie żyć! :-)
Rano pochmurno z opcją deszczu, ale nas oszczędził. Dwa podjazdy na dzień dobry, potem zjazd do Champfromier i na lekko big. Dobrze, że na lekko, bo zacny był, rzadko poniżej 12% schodził :-) Potem zjazd do Bellegarde i solidne czechy w dolinie Rodanu. Za to pogoda się wyklarowała :-)
Dalej już dość nudno główną szosą aż do końca. Kemping l'Oasis okazał się już nie istnieć, ale na szczęście znaleźliśmy inny. Co prawda 80m dodatkowego podjazdu i też nieczynny, ale pani nas przyjęła. Osobiście załatwiłem to przez telefon (po francusku!).
Zacny dzień, ale o dziwo forma dopisuje i bynajmniej nie mamy dość :-) Chociaż dziś pod koniec byłem tak zmęczony, że wyglądałem jak cień człowieka ;-)
Wreszcie dzień w pełni rowerowy i bardzo udany :-) Morges - Rolle - Nyon - La Barilette (big) - Col de Saint Givrine (big) - La Cure - Col de la Faucille - Mijoux - Haut Cret (big) - Saint Claude.
Ok 20 stopni, wiatr zmienny, noga podawała, przyjemna jazda z przerywnikiem na terenową przeprawę (skrót) :-)
Pięć bigów z auta. Ciągle wyciaganie i wkladanie rowerów, strasznie upierdliwe. Dobrze, że jutro już ostatni taki dzień, a potem juz 100% rowerem przez tydzień. Do tego kiepska pogoda. Pochmurno, czasem popadywało i silny wiatr NW. Ale plan (z trudem!) zrobiony. To najważniejsze ;-)
Big Le Chasseral rano
Big Mont d'Or pod wieczór
Ślady. Le Chasseral:
Vue des Alpes: (tym razem start nietypowo w środku, bo i tak przez niego potem przejeżdżaliśmy, a na dole nie było gdzie zostawić auta)
Col del'Aiguillon: (na początku śladu jest fragment trasy jeszcze autem - nie chce mi się poprawiać :P)
Oraz Mont d'Or i Mont Morond ze wspólnego punktu startowego. Niestety nie zapisał mi się ślad :(
Dojazd do Saint-Ursanne, gdzie trochę zaczekałem na Serwecza, który dotarł niestety z przygodami, a potem już wspólne bigi z auta, czyli na lekko sam podjazd i zjazd, a pomiędzy bigami samochodem: Sur la Croix:
Montfacon:
Noirmont:
gdzie start nietypowo od góry, bo w ten sposób nie trzeba było nadkładać drogi autem.
Na tym ostatnim ładne widoki w dolinie granicznej (FR-CH) rzeki Doubs.
Wynik niezbyt imponujący, ale dzień dość męczący przez to opóźnienie i związany z nim pośpiech plus kilkukrotne wyciąganie rowerów (i prawie wszystkiego innego) z auta, a potem ponowne tegoż wkładanie.
Pociągiem do Bazylei, a potem rowerem: Oberwil - Oltingue - Winkel - Lucelle.
Pociąg z Wiednia się spóźnił, nie zdążyłem na przesiadkę w Zurychu, ale wkrótce był następny, nawet szybszy.
W Bazylei chciałem pobrać gotówkę, ale dwa bankomaty chciały mi dać max 100 chf. Za mało. W końcu się polapalem, że mam limit na nowej karcie wielowalutowej. Po zmianie przeszło 200, chociaż bankomat uparcie twierdził, że mnie rozliczy w euro. Chyba w Szwajcarii nie znają kart wielowalutowych :-P Ale rozliczyło się oczywiście poprawnie, we frankach.
Potem pagórki w upale. Późno się zrobiło (po godz. 20), więc skończyłem 16km od celu, na ostatnim francuskim kempingu. Taniej (8 euro zamiast 24 chf!) i jeszcze mam unijny zasięg :-)
A jutro z Danielem spotykamy się w Saint Ursane ok 10, więc powinienem spokojnie zdążyć :-)