Informacje

  • Wszystkie kilometry: 231207.38 km
  • Km w terenie: 5477.21 km (2.37%)
  • Czas na rowerze: 465d 16h 19m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

Wyprawa

Dystans całkowity:63796.44 km (w terenie 1125.52 km; 1.76%)
Czas w ruchu:3550:39
Średnia prędkość:17.97 km/h
Maksymalna prędkość:78.01 km/h
Suma podjazdów:900660 m
Maks. tętno maksymalne:154 (0 %)
Maks. tętno średnie:133 (0 %)
Suma kalorii:43238 kcal
Liczba aktywności:751
Średnio na aktywność:84.95 km i 4h 43m
Więcej statystyk
Niedziela, 27 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Soaking in the Rain, dz. 13

Dziś ostatni dzień everestowy, więc że bigi do zrobienia, to mimo że prognoza marna (w sumie taka jak na wczoraj), to trza jechać.

Obudziłem się o 6:20, a że dzień zacny, i o dziwo nawet nie pada, to nie marudzę i ruszam tuż po 8. Pierwsze 10 km na biga Puerto de la Cubilla to leciutko pod górę doliną. Jest 15 stopni, więc nawet nieźle się jedzie na rozgrzewkę. Potem, na wysokości ok 600 zaczyna się właściwy podjazd i chwilę potem zaczyna się tradycyjna mżawka. W zasadzie zaczęło padać na wysokości ok 1000, więc nici wyszły z planowanego postoju na 1200 i pojechałem w ciągu na szczyt. O dziwo kondycyjnie bez problemu. Na szczycie (1680 m npm) jestem o 11. Akurat nie pada, ale chmura, widoczność 20m, wieje jak pieron i 7 stopni.



Zakładam wszystko, co mam i zaczynam mokry zjazd. Na szczęście nachylenia spokojne, do 9% max, ale głownie ok 6. Wkrótce zaczyna mżyć, potem siąpić, a potem wręcz padać. Temperatura też niespecjalnie chce rosnąć. Na dole jest raptem 11 stopni. Dojeżdżam kompletnie przemarznięty i nieźle podmoczony, z tak zdrętwiałymi dłońmi i stopami, że nie jestem się w stanie rozebrać a chodząc mam wrażenie, że mam drewniane kloce zamiast stóp :)

Posiedziałem na kwaterze ok 45 minut, rozgrzałem się, zjadłem, zrobiłem herbaty w termos i hajda na drugiego biga. Banillin to najpierw długi podjazd krajówką na przełęcz Pajares (z odcinkami do 14%, ale głownie ok 8), a potem bezsensowna, dodana ostatnio końcówka bocznym asfaltem do rzeczonej stacji meteo. Na sam koniec lekko w dół. A tymczasem od wys. 900 m npm znów pada. A potem wręcz pada mocno. Na podjeździe nie mogę jechać w kurtce, bo za gorąco, więc jestem kompletnie i dokumentnie przemoczony.

Na górze nawet nie robię żadnego artystycznego zdjęcia mgły, tylko przebieram się w co mam (po poprzednim zjeździe nic z tego nie jest całkiem suche) i zaczynam zjazd. Spodziewam się, ze będzie nawet gorzej niż na wcześniejszym bigu, ale o dziwo jest lepiej i to znacznie. Niby tylko 1-2 stopnie więcej, ale na ok 1200 przestaje padać i zaczyna nieśmiało przebijać się słońce. I robi się aż 13 stopni! Na dół więc idzie tym razem sporo przyjemniej i choć nadal drętwieję (bo mam mokre rękawiczki), ale jednak dużo mniej.



Na kwaterze jestem lekko po 16. Jeszcze duże pranie (bo zapociłem dziś dwie koszulki, bluzę, spodenki i tradycyjnie dodatki) i już lekko po 17 mam fajrant na dziś! :)
  • DST 100.08km
  • Teren 0.20km
  • Czas 05:48
  • VAVG 17.26km/h
  • VMAX 48.72km/h
  • Temperatura 10.0°C
  • Podjazdy 2565m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 26 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Rain, dz. 12

Wczoraj kompletny rest. Dziś dzień na lekko, jutro też. Sporo bigów w okolicy :)

Wstałem przed 7, a tu deszcz. Gęsta, intensywna mżawka. Ciemno i mokro. Ale nie jakoś zimno chociaż, bo 14 stopni. Wg prognozy od godz. 9 miało się trochę poprawić, więc szykowałem się bardzo spokojnie i jak wychodziłem o 9:20, to faktycznie było lepiej. Siąpiło, ale minimalnie.

Pierwsze kilometry z powrotem do Poli, a stamtąd podjazd 480 metrów na przełączkę, która jest po drodze na biga i której nie da się ominąć. No cóż, jadę. Nawet dobrze mi się jedzie po reście. W międzyczasie przestaje padać, ale chmury wiszą nisko i mgła się gęsto ściele na niekoniecznie niskich łąkach ;)



Na zjazd się ubieram i nawet prawie nie marznę, jednak 15 stopni to nie jest zła temperatura. Chociaż na podjeździe spociłem się chyba tak samo jak w upale, a koszulkę mam nawet bardziej mokrą, bo w upale chyba trochę na mnie schnie, a teraz nic :p Ale i tak wolę podjazd w takiej temperaturze; dziesięć razy wolę!

W La Vega (czy jakoś tak, tu co trzecia wieś jest Gwiazdą) zaczynam właściwego biga. 1260 metrów na 10 km. Hmmm, będzie ciekawie... A początek niegroźny, ot 7-9%  bez spiny. A potem jest wioska, w której mnie woła jakiś gość, że źle jadę! I faktycznie był znak w prawo na L'Angliru, ale go zignorowałem, bo jadę śladem. No, ale tu jest znak "bez wylotu". Czemu nie było go na tamtym skrzyżowaniu...? Po namyśle i sprawdzeniu oryginalnego śladu biga, zawracam. Na szczęście to niedaleko, tylko 40 metrów zjazdu. Tam wyżej zresztą te drogi się łączą, ale może faktycznie na tej było coś, co sprawia, że nie nie da nią przejechać? Jakaś bariera...? Rowerem pewnie by poszło, ale dziś nie miąłem ochoty na przygody ;)

Potem jeszcze z 1,5 km nachylenia bez szału, a na koniec trochę odsłania się widok na grań szczytową. No wysoko. I stromo. Jak cholera. Biorę ostatnią na trasie wodę i w pedał. Nachylenia skaczą do 13-16% i tak sobie jadę. A potem skaczą do 20%, a ja dalej jadę. Na 1150m wysokości postój na jedzenie, a i widać, że to nie przelewki. 



Gdzieś w międzyczasie padł mi licznik od deszczu (ale dziś po powrocie wreszcie pamiętałem i załozyłem zapasową podstawkę, bo to kabelek gdzieś ma zwarcie od wody) więc nie wiem, jakie były nachylenia na górze, ale były jeszcze większe. Wg znaków opisujących trasę rowerową (stały co kilometr) max 26%. Myślę, że tyle nie było, ale 22 lub 23 raczej tak. Na szczęście krótkie odcinki, bo taką piłę się już naprawdę kiepsko jedzie. Zwłaszcza w dół :p

Krótko przed godz. 14 jestem na szczycie. Widoków zero, bo chmura. Ubieram się i zjeżdżam. Powoli. Ostrożnie. Ale mimo to zjazd leci szybko, bo dystans jest mały. Gdy się rozbieram na dole przed ostatnim podjazdem, zaczyna padać. Prognoza mówiła, że popsuje się ok. godz. 17, jest 15, więc nie ma co czekać. W pedał! Na górze jestem w 45 minut (chwilowo nie pada), trochę się ubieram i zjeżdżam. Znów stromo, ale nie aż tak, więc jadę trochę szybciej. Ale widać po dzisiejszym maxie, że warunków do rekordów dziś nie było :P


Prawie jak Roraima ;-)

Potem już ciupasem do Mercadony w Poli, gdzie zakupy na dziś i jutro (niedziela), a jak z niej wychodzę, to znów lekko pada. Więc ostatnie 5 km przebywam sprawnie, a jak już jestem w hoteliku, to zaczyna padać na serio :P

  • DST 69.39km
  • Czas 04:42
  • VAVG 14.76km/h
  • VMAX 43.30km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 2362m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 24 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Fucking Sun, dz. 10

Wstaję tym razem o świcie. Zimno! 8 stopni! No, ale jestem na 1050m. Zresztą lepsze to niż upał :-P Namiot zwijam kompletnie mokry od rosy. 
Po wczorajszej hiszpańskiej masakrze nie czuje się źle, ale werwy też specjalnie nie mam. Wyjazd dopiero o 9:30. I prawie natychmiast się rozbieram, bo jest już 17 stopni i pod górę. I w słońcu. A zaraz potem mijam hiszpańskie abecadło. 


Na początek sporo czech z lekką inklinacją ku górze. Nawet nieźle jadę. Potem solidniejszy podjazd na 1450, 60m zjazdu i dalej na 1620. Psuje się nawierzchnia i jest już full lampa i ponad 30. Zaczynam się wlec jak wczoraj...

Zjazd z 1620 beznadziejny, bo nawierzchnia wciąż fatalna. Dojeżdżam do miasteczka, biorę wodę z nieczynnej stacji benzynowej, a pod kranikiem rośnie mięta. I jak pachnie, gdy się ją zmoczy... :-)
Potem lekko w górę doliną, a potem już 4-7% na biga. Wciąż pełne słońce i termometr pokazuje 44...!! Wlokę się jak potępieniec!
Wreszcie jest big o godz. 15 i zaczyna się chmurzyć. I z oddali słychać grzmoty. Oho! Może zleje i na dole nie będzie 50 stopni...? :-)


Zjeżdżając wjeżdżam w strefę mokrej szosy. I od razu robi się 24. Zimno! :-P tak jest na wysokości 800. A na 600 już nie padało i znowu jest 38 jak panbuk przykazał. A potem i 40 z hakiem też! Aha, i solidnie wieje w ryj. Czasem ciężko jechać z górki szybciej niż 20 kmh... 
Na 500 zaczyna się droga z zakazem dla rowerów. Zwykła krajówka, a jednak. Oglądam moje opcje i alternatywą jest równoległa droga, która ewidentnie robi czechy. No nie! Wiatr w ryj mi wystarczy! Tu przynajmniej jest równo pół procent w dół. Ryzykuje i jadę po zakazie. 
W połowie postój na suszenie namiotu. Akurat w tych 40 stopniach to wyschnie w kwadrans. A wysuszyć muszę, bo teraz kilka noclegów z rzędu pod dachem, więc by mi zgnił. Suszenie to wszelakoż pikuś. ZŁOŻENIE namiotu w tym wietrze, to jest wyzwanie! Przy użyciu dwóch bidonów i kamienia jakoś się udaje, ale znów jestem wykończony. Po postoju! :-P


Dalej znów z zakazem, ale po 6 km walki z wiatrem szosa normalnieje i ostatnie 6 już na legalu. I wtedy zmieniam dolinę (i ruszam pod górę, ale leciutko). I tu, proszę, wiatr w plecy! Hurra! 
Do Pola de la Lena docieram już w miarę sprawnie. Tu większe zakupy i o 18:30 ruszam ku kwaterze. Jeszcze 5 km. Nadal z wiatrem, ale zrobiły się solidne czechy. Ledwo, ale jakoś jadę. 


Wreszcie jest. Compomanes i mój hotelik na kilka nocy. Nawet niezły. Bez klimy ofc, ale piętro pierwsze z trzech, wschodnia orientacja, balkon. Plus lodówka, mikrofala, wifi i pralka. Brakuje tylko czajnika i wygodnego krzesła. Ale jest okej, idzie żyć! Uff. Myć, żryć (patatas bravas, skrzydełka pieczone i fasolka szparagowa ze słoika, mniam!), odpoczywać! :-)

  • DST 104.29km
  • Teren 0.30km
  • Czas 05:25
  • VAVG 19.25km/h
  • VMAX 60.96km/h
  • Temperatura 44.0°C
  • Podjazdy 1245m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 23 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 9, przerąbany

Upał, upał, upał, szok termiczny, dramatyczne zmęczenie, zrobiona zaplanowana trasa (absolutnie ostatkiem sił), nocleg na dziko.
Więcej kiedy indziej. Być może. 

To może teraz. Sąsiedzi nawet w miarę dali pospać (mimo co najmniej sześciu butelek wina, których otwieranie słyszałem). Zerwałem się o 6:20, 40 minut przed brzaskiem. Przed 9 wyjechałem. Nóż "się nie znalazł", niestety. 

Ale miałem plan. N. wynalazła dobrych 6 sklepów, gdzie powinien się znaleźć scyzoryk. Pierwszy teoretycznie otwierał się o 9, ale ja już wiem, czego się spodziewać... 

Więc najpierw stacja benzynowa (kończyło się paliwo w kuchence), potem supermarket (te otwierają raczej punktualnie) i zakupy na dwa dni, a potem sklep wędkarski. Już w witrynie widać, że mają proste victorinoxy! Będzie dopsz! 

I rzeczywiście, o 9:40 za jedyne 36 eur odrobiłem, co złodziej zabrał. Co prawda bez korkociągu (nie było wersji li tylko nóż i korkociąg, jak już to milion zbędnych funkcji i cena blisko 100!), ale chyba go ani razu nie użyłem (jak wino, to tylko z kartonu! :-P). 

Lekko po 10 ruszam. Na początku mam Centrum Dobra. Potem będzie już tylko gorzej... 



Najpierw lekko pod górę doliną, potem już gorżem. Ładnie. I coraz goręcej. Na 350m zostawiam sakwy w barze (barman mówił po włosku, hurra!) i jadę biga na lekko. Dużo słońca, mało cienia. Licznik pokazuje 38 stopni. Jadę nawet nieźle. W połowie dłuższy postój przy kraniku. A pod koniec już kiepsko, bo robi się błotnisto-kamienista droga. 1,5km bez sensu, bo na końcu nie ma nic, nawet przełęczy. Ot, lokalne maksimum grani i maszt komórkowy. 



Zjazd z widokami na Picos de Europa (podjeżdżając ich nie zauważyłem!), chociaż tyle. 



W okolicy baru z sakwami są już 42 stopnie! Dalej droga raz wiedzie lewą stroną rzeki (cień, 38 stopni) a raz prawą (słońce, 43 stopnie).



W kolejnym barze staje na loda i biorę wodę. Jest masakra. Już po 15:30, a przede mną jeszcze 1000m podjazdu. Jak się wkrótce okazało, droga zaczęła się wspinać na prawe zbocze, więc mam już słońce non stop! 

Kolejny postój w wiosce na 800, gdzie biorę 2 litry wody i niemal cały włażę do cembrowiny. I zdycham na ławce w cieniu. Jest już po 17, ale nic się nie ochładza! Przy życiu trzyma mnie perspektywa wieczornej kąpieli w jeziorze zaporowym na górze... 

Wreszcie docieram do skrzyżowania pod drugim bigiem, zrzucam sakwy i jadę ostatnie 200m. Nawet na lekko jest bardzo ciężko. W końcu jest big! Nareszcie! A na bigu... idealne miejsce do spania. Dzizasy, woda, trawa... No, ale ja nie mam sakw :-P Trudno, jadę zgodnie z planem. 

Zjeżdżam, zbieram sakwy i zjeżdżam dalej. Za chwilę kolejne dzizasy, ale te są bezwodne, a ja mam tylko litr ze źródełka na górze. Trudno, jadę dalej. Za kilka kilometrów zjazdu jest wieś i źródełko. Na wszelki biorę wody na full. I dobrze zrobiłem, bo wkrótce okazuje się że jezioro zaporowe jest... puste. Ledwo strumyk się sączy! 

Nic to, mam wodę, więc jadę dalej. Jeszcze 4 km do zaplanowanej miejscówki. Robi się czesko i zaczyna się ściemniać. Jest prawie 21.



W końcu docieram na miejsce i wszystko gra. Są dżizasy ok 200m od szosy, ogrodzone (krowy wokoło!) i jest nawet woda! Ledwo ciurka, więc dobrze, że mam, ale na dolewki jednak jest! :-)



Padam z nóg, a tu jeszcze namiot, materacyk, mycie (akurat przyjechali jacyś kamperowcy, trudno, mieli widowisko :-P), jedzenie... Jem parówki i groszek z majonezem, to chyba najszybsza opcja. Ledwo daję radę to w siebie wepchnąć. Jeszcze zmywanie i o 22:40 jestem gotowy do snu. Nawet nie wiem, kiedy zasypiam... 

Koszmarny dzień. I będzie mnie kosztował. Prawdopodobnie nie wygrzebię się z tego zmęczenia do kolejnego restu... 
  • DST 94.15km
  • Teren 3.20km
  • Czas 06:54
  • VAVG 13.64km/h
  • VMAX 58.60km/h
  • Temperatura 41.0°C
  • Podjazdy 2210m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 22 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 8, pechowy

Miał być lekki, łatwy i przyjemny dzień. Miał. Dwa z tych przymiotników nawet w sumie można uznać.

Wyjechałem dość późno (leń), wjechałem na przełączkę 460, a potem w dół i lekko czesko na kemping Cavadonga. Raptem 29 km. Kemping kiepski i drogi (22 eur!).

Rozbiłem się, zjadłem kanapki, pozmywałem i pojechałem na biga Lagos Cavadonga. 

Podjazd zacny, długie odcinki 12%. Ale wszedł dobrze, a na górze wspaniałe widoki :-)









i dzikie tłumy.



I multum autobusów po drodze. Mijanki były... emocjonujące. 







Zjazd dość szybki i lekko po 17 jestem na kempingu. Idąc się myć, zauważyłem, że zapomniałem zabrać pozmywanych przed bigiem naczyń. I że nadal leżą w umywalni: talerz, kubek, spork i scyzoryk. Scyzoryk nawet zamknąłem dla bezpieczeństwa. I poszedłem się umyć z zamiarem zabrania naczyń wracając. Mycie i pranie zajęło mi ze 25 minut. A jak wychodziłem, to naczynia były, ale nóż znikł. Ktoś go kurwa ukradł! 

Następne dwie godziny spędziłem łażąc po kempingu z translatorem. Zapytałem chyba z 50 osób. Jedna Portugalka rzekomo widziała, jak jakiś siedemnastoletni świński blondyn/ rudy obczajal mój nóż. Ale nie widziała na pewno, czy go wziął. Obszedłem więc kemping w poszukiwaniu takiej osoby (w otoczeniu raczej ciemnej karnacji Hiszpanow powinna się rzucać w oczy!), ale nikogo takiego nie widziałem. 

Zostawiłem kartkę z dwujezyczną prośbą o anonimowy zwrot i odtąd żyję nadzieją... Pal licho kasę, ale wątpię, żebym jutro zdołał kupić podobnej jakości victorinoxa, a bez noża NIE DA SIĘ jechać wyprawy z własnym wyżywieniem. No, ale pewnie jakiś nóż zdołam kupić. N. obczaiła kilka sklepów w najbliższym miasteczku... 

A potem próbowałem kupić bilet na pociąg powrotny (w sobotę nijak nie chciała przejść transakcja) i w trakcie zdechł mi komp. Po prostu zgasł i już więcej się nie włączył! Przypuszczam, że się wewnątrz poluzowało gniazdo akumulatora. Już kiedyś się to zdarzyło. Ale tutaj nie mam narzędzi do naprawy! Może i nożem bym odkręcił... :-P

Bilet udało mi się w końcu kupić przez telefon, ale od tego pecha chce się płakać... :-(

Kolację zrobiłem pożyczonym nożem, na śniadanie będą płatki z mlekiem, chyba że mleko się popsuje, bo najpierw był upał, a potem burza :-P

No więc nie był to przyjemny dzień. Nichu ja! 


  • DST 69.11km
  • Czas 04:02
  • VAVG 17.13km/h
  • VMAX 58.60km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 1574m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 7, everestowy

Dziś dzień na lekko. Tylko na biga i z powrotem. Pewnie bym dorzucił kawałek trasy, gdybym wiedział, że mapa drastycznie zawyżyla podjazdy. Miało być niemal 1800.





Ale też fajnie, bo jeszcze zajrzałem do Cares Gorge. I choć nie dotarłem do głównych atrakcji (tylko pieszo, 6 godzin!), to i tak było fajnie :-)




A na szczyt Naranjo de Bulnes prowadzi kolej linowa... podziemna! :O


  • DST 50.05km
  • Teren 1.70km
  • Czas 03:23
  • VAVG 14.79km/h
  • VMAX 49.95km/h
  • Temperatura 29.0°C
  • Podjazdy 1364m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 6

O 5:20 obudził mnie pies z sąsiedniego namiotu. Już nie zasnąłem. Wstałem o 6:30, o 9:15 wyjazd. Tak długo, bo jeszcze kupiłem w kempingowym sklepie bagietke i robiłem kanapki na biga.



Zjazd do Potes i krótki podjazd do upatrzonego wczoraj miejsca na sakwy. Zostawiam i lecę. A nie! Sluchawki nie chcą obsługiwać muzyki z drugiego telefonu! Dotychczas słuchałem audiobooków z jednego, ale muzyka jest na drugim. Więc jeszcze szybko instaluję apke od słuchawek i po tej operacji zaczynają działać. Na biga ruszam tuż przed 10.

Podjazd jest... długi. 26 km! Pierwsze 10 to raczej czechy i dopiero potem robi się równo pod górę. 6-7%  cały czas. Podjeżdżam 1300m bez spiny, z dwoma postojami. Ale jedzie się dużo lepiej po rescie. Jeszcze nie szybko, ale już tak nie zamulam jak dotychczas. 



Podczas podjazdu wychodzi słońce i z 22 stopni szybko robi się 33. Ale spoko, o 12:30 jesteśmy na górze. Konkretnie ja, dwa pedały i... 



Kanapka i zjazd. Przy sakwach o 13:30. Potem do o dziwo czynnego dziś marketu Lupa po mleko i ser. Potem jeszcze kawa mrożona i bagietka z dżemem w ogródku nieczynnej pizzerii. Ludzie, widząc mnie jedzącego, próbowali się dostać do środka! :-D

Po zjedzeniu ruszam lekko w dół, ale pod ostry wiatr z powrotem do Panes przez gorge. W samym kanionie wieje dużo słabiej. Cykam mnóstwo fotek i kręcę kilka filmów. Chmurzy się.





Za Panes nawet trochę siąpi. 

Potem jeszcze jeden gorge, trochę mniej spektakularny i docieram do Las Arenas. Na kempingu jestem o 17:30. Wreszcie będzie trochę spokojniejszy wieczór :-)



Do siedzenia co prawda tylko stoły i niewygodne krzesła w świetlicy, ale w sumie kemping jednak lepszy niż poprzedni. Mniej ludzi. Może wreszcie się wyśpię, bo do tej pory na tej wyprawie moja jedyna w miarę komfortowo przespana noc to ta na gospodarza... 
  • DST 106.46km
  • Czas 05:12
  • VAVG 20.47km/h
  • VMAX 59.70km/h
  • Temperatura 27.0°C
  • Podjazdy 1568m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Użytkowo, Wyprawa

Basking in the Sun, z. 5, restowy

Tylko do sklepu w miasteczku na dole i przestawianie namiotu na zwolnione rano "oficjalne" miejsce. Blisko kibli, więc dość hałaśliwe i wcale nie jakoś drastycznie lepsze od poprzedniego. Tyle że prąd blisko.
  • DST 5.95km
  • Czas 00:23
  • VAVG 15.52km/h
  • VMAX 43.23km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 116m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 4

Dziś byłem gotowy do drogi o 9:10. Zakładając sakwy, poczułem dziwne stukanie. Sprawdzam, a to luz na tylnej piaście! Shit! Jazda z tym może serio uszkodzić koło, a ja nie mam narzędzi do takich napraw...

Poszukiwania w necie ujawniły sklep rowerowy w Reinosie, w którym chyba jest też serwis. A następny pewny serwis w Las Arenas, 220km dalej. Szybka konsultacja z Tatą oraz z Serweczem potwierdza moje obawy: lepiej nie jechać 220 z luzem na piaście... No to do Reinosy. Zonk, bo ten sklep otwierają dopiero o 10:30. A ja dziś mam do zrobienia 110km... No trudno, zrobiłem jeszcze kanapki na cały dzień i jadę. 

Pod sklepem jestem o 10:20. Za kwadrans dalej nikogo nie ma. Zaczynam dzwonić na numer z map google, nikt nie odbiera! Po kilku podpowiedziach od N (market DIY, sklep ogólnosportowy) już mam się zbierać, ale gość w końcu odbiera telefon. Będzie za 10 minut. Czyli o 11 kurwa... 

Wreszcie jest, a z nim stado klientów! Niby jestem pierwszy, ale przyjmuje mój rower, a potem gada z kolejnymi. Niby to rozumiem, ale i tak mnie strzela, bo przecież spóźnił się pół godziny! 

Ale sama naprawa idzie mu błyskawicznie. Nie wiem, co konkretnie zrobił, ale luzu nie ma! :-) koszt 5 euro. Barszcz. 



O 11:30 ruszam. Wieje z południa, coraz mocniej. Na pierwszym podjeździe to nawet pomaga, ale na bigu jest wręcz huragan! 

Zjazd z podmuchami, ale im niżej tym spokojniej. A to długi zjazd, prawie 1000m. Robi się też gorąco. Po drodze szybka kanapka i kilka zdjęć i już podjeżdżam trzystumetrową hopę. Ciężko, bardzo ciężko. Forma denna, a do tego dochodzi zmęczenie tymi kilkoma dniami i dzisiejszy stres. No, ale podjeżdżam na raz. Na górze widoki na Picos de Europa. Potem będą jeszcze lepsze :-)



Potem znów w dół, i znów hopa, i znów zjazd... Takie czechy po 70-150 metrów. A ja już jestem wypluty. Plus upał. Dobrze, że przynajmniej z wodą nie ma problemu. Mam wszystkie źródełka w GPS i jest ich dużo, nie to co w Andaluzji! ;-)



Wreszcie ok 17 docieram na sam dół do Panes (20 npm!), gdzie piękne widoki i skąd już będzie dolina pod górę. Na profilu straszne czechy, ale coś mi się nie chce w to wierzyć. Z mapy wygląda na równy podjazd. Może to tunele...? 



Nie, to po prostu gorge, i to piękny! I równo, łagodnie pod górę. Uff! Jest co prawda kilka remontów z wahadłami i trzeba stać, ale ja już wiem, że zdążę :-)

Po wyjechaniu z gorża mam 8 km na kemping i takie widoki :-)



Potem jeszcze w markecie kupuje paellę na kolację i ostatni podjazd resztką sił.



Jest kemping! ? Z tabliczką, że... Completo! :O. Mimo to wbijam i błagam o miejsce. Chyba ze 40 minut szukali, aż wreszcie poprosili kogoś, żeby łaskawie przestawił samochód na parking i na śmiesznym splachetku trawy dają mi miejsce. Słabe, krzywe i hipertwarde, ale jest. Pożyczam młotek i rozbijam namiot. Myje się, jem i śpię (o północy!). Masakra nie dzień... 
  • DST 122.41km
  • Teren 0.50km
  • Czas 06:24
  • VAVG 19.13km/h
  • VMAX 60.84km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1539m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in the Sun, dz. 3

Nocleg na gospodarza okazał się bez zarzutu. Nawet moglem rano skorzystać z kibelka :-)

Start o 9, słońce zza chmur. Od razu pod górę. Zrazu łagodnie, ale wkrótce zrobiła się piła 10-14% i zerwał się wiatr. Oczywiście w pysk. 

Więc pierwszy big był mocno męczący. Ale za to na górze zrobiła się pogoda i nawet widoki na leżący dalej zalew na rzece Ebro. Plus taka oto Piramida degli Italiani tam jest :-)



Zresztą po krótkim zjeździe jechałem właśnie wzdłuż zalewu. Zaskakująco płasko! Jak nie w górach. Nad zalewem postój na area recreativa (taki leśny parking z ławkami i placem zabaw), na którą myślałem dotrzeć wczoraj na dzika, ale jednak za wysoko. Byłby niezły nocleg, gdyby nie brak wody pitnej. No, ale mój był lepszy :-)

Potem 17km wzdłuż zalewu po bardzo łagodnych pagórkach, a na jednym z nich wyprzedziłem pod górę dwóch (dość wiekowych) szosowców :-) aż mnie pytali, czy rower elektryczny. A figę! 



Potem była Reinosa, a w niej już upał 35 i Lidl (pierwszy na trasie, a następny będzie za... 2 tygodnie! :O). Obkupiłem się więc srodze i dalej na kemping. To już tylko kilkanaście kilometrów, leciutko pod górę. 

Tu bardzo miły pan, mówiący po włosku, powiedział, że mogę się rozbić, gdzie chcę. Idealnego miejsca nie było; albo blisko kibla, albo dżizasa. Tylko prąd wszędzie. Wybrałem dżizasa, rozbiłem się, uprałem wczorajsze ciuchy i hajda na biga Alto Campoo. A to już dwutysiecznik. A start na 1000.

Podjazd bardzo równy 5-7%, ale wciąż upał plus silny przodoboczny wiatr, więc słabo się jechało. W tempie emeryckim o 18:15 byłem na górze. Wciąż 26 stopni! 



Zjazd długi, równy i szybki, tylko na początku wiatr rzucał rowerem. Potem już spoko.



Ale na kempingu niespodzianka. Zamiast miłego pana jest niemiła pani i mówi, że się rozbiłem w niedozwolonym miejscu. Że to jest strefa domków, a nie namiotów. Bez sensu bo pełno miejsca, nikomu nie przeszkadzam, a ta się czepia! Na nic zdały się tłumaczenia, prośby, a nawet próby dzwonienia do miłego pana (nie odebrał). W końcu rad nierad przeniosłem namiot o te 100m dalej. Na szczęście nie byłem jeszcze rozpakowany! 



Nowe miejsce gorsze, bo nie ma gdzie usiąść, ale poza tym ok. W każdym razie kempingu Puente Romano w Riano nie polecam. Można się naciąć na niemiłą panią ;-) 


  • DST 86.73km
  • Teren 1.00km
  • Czas 05:26
  • VAVG 15.96km/h
  • VMAX 63.52km/h
  • Temperatura 32.0°C
  • Podjazdy 2035m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl