Basking in the Fucking Sun, dz. 10
Wstaję tym razem o świcie. Zimno! 8 stopni! No, ale jestem na 1050m. Zresztą lepsze to niż upał :-P Namiot zwijam kompletnie mokry od rosy.
Po wczorajszej hiszpańskiej masakrze nie czuje się źle, ale werwy też specjalnie nie mam. Wyjazd dopiero o 9:30. I prawie natychmiast się rozbieram, bo jest już 17 stopni i pod górę. I w słońcu. A zaraz potem mijam hiszpańskie abecadło.
Na początek sporo czech z lekką inklinacją ku górze. Nawet nieźle jadę. Potem solidniejszy podjazd na 1450, 60m zjazdu i dalej na 1620. Psuje się nawierzchnia i jest już full lampa i ponad 30. Zaczynam się wlec jak wczoraj...
Zjazd z 1620 beznadziejny, bo nawierzchnia wciąż fatalna. Dojeżdżam do miasteczka, biorę wodę z nieczynnej stacji benzynowej, a pod kranikiem rośnie mięta. I jak pachnie, gdy się ją zmoczy... :-)
Potem lekko w górę doliną, a potem już 4-7% na biga. Wciąż pełne słońce i termometr pokazuje 44...!! Wlokę się jak potępieniec!
Wreszcie jest big o godz. 15 i zaczyna się chmurzyć. I z oddali słychać grzmoty. Oho! Może zleje i na dole nie będzie 50 stopni...? :-)
Zjeżdżając wjeżdżam w strefę mokrej szosy. I od razu robi się 24. Zimno! :-P tak jest na wysokości 800. A na 600 już nie padało i znowu jest 38 jak panbuk przykazał. A potem i 40 z hakiem też! Aha, i solidnie wieje w ryj. Czasem ciężko jechać z górki szybciej niż 20 kmh...
Na 500 zaczyna się droga z zakazem dla rowerów. Zwykła krajówka, a jednak. Oglądam moje opcje i alternatywą jest równoległa droga, która ewidentnie robi czechy. No nie! Wiatr w ryj mi wystarczy! Tu przynajmniej jest równo pół procent w dół. Ryzykuje i jadę po zakazie.
W połowie postój na suszenie namiotu. Akurat w tych 40 stopniach to wyschnie w kwadrans. A wysuszyć muszę, bo teraz kilka noclegów z rzędu pod dachem, więc by mi zgnił. Suszenie to wszelakoż pikuś. ZŁOŻENIE namiotu w tym wietrze, to jest wyzwanie! Przy użyciu dwóch bidonów i kamienia jakoś się udaje, ale znów jestem wykończony. Po postoju! :-P
Dalej znów z zakazem, ale po 6 km walki z wiatrem szosa normalnieje i ostatnie 6 już na legalu. I wtedy zmieniam dolinę (i ruszam pod górę, ale leciutko). I tu, proszę, wiatr w plecy! Hurra!
Do Pola de la Lena docieram już w miarę sprawnie. Tu większe zakupy i o 18:30 ruszam ku kwaterze. Jeszcze 5 km. Nadal z wiatrem, ale zrobiły się solidne czechy. Ledwo, ale jakoś jadę.
Wreszcie jest. Compomanes i mój hotelik na kilka nocy. Nawet niezły. Bez klimy ofc, ale piętro pierwsze z trzech, wschodnia orientacja, balkon. Plus lodówka, mikrofala, wifi i pralka. Brakuje tylko czajnika i wygodnego krzesła. Ale jest okej, idzie żyć! Uff. Myć, żryć (patatas bravas, skrzydełka pieczone i fasolka szparagowa ze słoika, mniam!), odpoczywać! :-)
- DST 104.29km
- Teren 0.30km
- Czas 05:25
- VAVG 19.25km/h
- VMAX 60.96km/h
- Temperatura 44.0°C
- Podjazdy 1245m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Dobrze, że jest jedzenie na koniec wpisu, bo by była sama istna męka ;) A może warto rozważyć w dzień spanie, a jeżdżenie tylko wieczorami i rankami albo nawet jakoś nocą?
A propies abecadła, to ktoś kiedyś powiedział, że przy menopauzie często znacząco spada albedo...
huann - 23:11 czwartek, 24 sierpnia 2023 | linkuj
A propies abecadła, to ktoś kiedyś powiedział, że przy menopauzie często znacząco spada albedo...
huann - 23:11 czwartek, 24 sierpnia 2023 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!