Wstałem trochę wcześniej niż zwykle, a że nie musiałem zwijać obozu, to w
trasie, po zakupie rohlikow na cały dzień bylem już o 8:10. Pogoda słaba, bardzo niskie chmury i taka wodna mgiełka w powietrzu. Nie aż mżawka, ale i nie brak opadu. No i oczywiście wiatr się odwrócił wraz z moją trasą i teraz był NEE, czyli... w pysk. Na szczęście bardzo slaby.
W sumie to nawet dobrze mi się jechało, tylko bardzo nudno. Teren jak to w Czechach - czechy, ale widoki żadne, a że trasa wiodła odludziem (i dobrze!), to nawet prawie żadnych mniej lub bardziej interesujących wytworów ręki ludzkiej nie było (poza jednym niebrzydkim klasztorem w Marianskim Tyncu kolo Kralewic oraz masztem radiowym zaaranżowanym na olbrzymi zegar słoneczny, szkoda tylko, że nie było słońca, więc nie wiadomo, która była godzina :P).
Klasztor w Mariańskim Tyńcu

Fragment zegara słonecznego - po lewej widać cyfrę XII, a po prawej - profilu cyfrę I. Cały cyferblat miał średnicę kilkuset metrów!Ogólnie najciekawszym momentem było drugie śniadanie na przystanku, na podłodze którego leżało... 6 zdechłych myszy! Nawet rozważałem zemstę za Popiela, ale powstrzymała mnie myśl, ze myszy mogły paść od trutki :-P

Jak widać ewidentnie przydałoby się towarzystwo. No, ale jak się nie ma, kogo się lubi, to się jeździ solo (lub z myszami ;-)
Marianskie Łaźnie - Tepla - Bezverov - Kralevice - Zvikovec - Skryje - Beroun. Nocleg na kempingu, ale w pokoju za 250 CZK, A to dlatego, ze pogoda nadal niepewna (choc wyraźnie lepsza niż rano), a pole namiotowe strasznie obskurne. Sporo śmieci, daleko do kibla, knajpa tuż obok (gwar). Zresztą namiot bylby raptem o 100 koron tańszy.
A jutro ostatni big wypadu oraz jedna atrakcja, ale za to pierwszej klasy! :-)