Informacje

  • Wszystkie kilometry: 222409.15 km
  • Km w terenie: 5430.61 km (2.44%)
  • Suma podjazdów: 1747635 m
  • Czas na rowerze: 449d 05h 04m
  • Prędkość średnia: 20.63 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Czwartek, 5 września 2024 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 29

Bardzo fajna kwatera, aż się nie chciało iść spać! No, ale w końcu jakoś ok. pólnocy trzeba było. Do snu kołysał mnie szum deszczu, a nawet plusk - chyba mocno lało. Rano już tylko siąpienie, ale konsekwentnie i bez przerwy. Ponoć chleb dowożą do lokalnego sklepiku o 8:30, więc na tę godzinę się szykuję. Wszystko suchutkie, nawet namiot! Aż żal teraz załozyć te ciuchy i znów je zamoczyć...

Wychodzę jakoś 8:40 - prosto w deszcz. Do sklepiku 240 metrów, chleb jest. Kupuję i ruszam. Chwilę za miasteczkiem się robi pod górę, i to dość stromo, więc po chwili muszę się rozebrać. Siąpienie jakby słabnie...? Po kilkudziesięciu metrach, na szczycie podjazdku, znów ubiórka. Przebiega tędy, jak wszędzie (nawet pod moimi oknami!), Camino de Santiago i o tej porze już pełno piechurów. Wszyscy w pelerynach.




Camino de Santiago, proudly sponsored by Shell :-P

Zjeżdżam, ale niedługo, za 2 czy 3 kilometry znów podjazd i znów się muszę rozebrać. I tak chyba z 5 razy od rana! Miał być kurde zjazd! Wkurzyłem się, a jako że wkrótce przestało padać, to finalnie zjeżdżałem w krótkim rękawku przy 11 stopniach, zeby jakoś te podjazdy wytrzymać bez zapocenia się.

Zjazd długi, Za miejscowoscią Erro zrobił się nawet w miarę równy, ale za to już niemal płaski. A że i słoneczko czasem wygląda, więc idzie żyć. Wreszcie po 27 kilometrach jestem na dole. Tu znajduję stare, zarośnięte dżizasy, gdzie sobie jem brunch ze świeżego chleba, francuskiego majonezu i takiejż kiełbasy oraz PBJów z gorącą herbatką z termosu. Mniam!



Stąd 5 km podjazdu na niewielką przełączkę, ale jeszcze smarowanie łańcucha (po deszczach smętnie skrzypi) i o 11 ruszam. Przełączka okazuje się łatwa i szybka i wkrótce jestem na rondzie przy autostradzie, gdzie zaczyna się mój skok w bok na biga Monreal. Tym razem biję chyba własny rekord jeśli chodzi o beczelność miejsca zostawienia sakw! :D



A otóż i big


3 km szosą, a potem zaczyna się podjazd. Droga wąska, ale niezła... przez pierwszy kilometr. A potem robi się gruzowisko hiperstarego asfaltu przeplatanie kopnym szutrem! Momentami mi się koło zapada i ledwo jadę! Z jednym postojem na banana (i sprawdzenie pociągu z Pampeluny, o czym potem) wciągam to cholerstwo (700m podjazdu), ale nie polecam biga Monreal. Za to z góry świetne widoki! To już nie Pireneje (choć widać je na horyzoncie) a pagórkowata okolica wygląda jak makieta! :)





Zjazd bardzo męczący dla dłoni, ale przynajmniej nie pada i trochę słońca tez bywa. Na dole jest kranik, więc biorę wodę i wracam po sakwy. Są! :) Do odjazdu pociągu mam dwie godziny, a do Pampeluny 20 km, plus muszę jeszcze zrobić zakupy w Mercadonie. Powinienem zdążyć. Czemu pociąg? Bo na dziś juz koniec bigów, bo jestem zmęczony walką z pogodą od wielu dni, bo dziś jest wiatr w ryj, wreszcie bo JEST pociąg, którym mogę raz oszukać z 50 km, więc czemu by kurwa nie?! :D

Do Pampeluny jadę zacnie, mimo obciągającego wiatru. Zakupy tez sprawnie idą, bo dokładnie wiem, czego chcę i jak to w Mercadonie, kolejki są krótkie (podoba mi się ich polityka kadrowa, zawsze jest wielu pracowników na sklepie). Stąd już tylko 2,8 km na stację kolejową, gdzie docieram na pół godziny przed odjazdem.



Bilet kupuję w maszynie za 4,15 EUR (!), na rower z tego co pamiętam jest niepotrzebny (zresztą w ogóle jest niepotrzebny, bo konduktor się nie zjawił :p) i jeszcze mam kilkanascie minut, żeby odsapnąć. Elo!



Pociąg odjeżdża punktualnie i chociaż po drodze łapie lekkie opóźnienie, to już mi specjalnie nie przeszkadza. Ok 17:30 jestem w Altsasu, a stąd juz tylko kilkaset metrów do zarezerwowanego wczoraj hoteliku. Na jutro jest fatalna prognoza (biblijna ulewa), a i tak należy mi się ostatni rest. A potem mam tu jeszcze dzień na lekko (3 bigi). Więc zaszalałem i na całość tego okresu zarerwowałem hotelik. Cena nie aż taka fajna jak wczoraj, bo 42 za noc, ale trudno. Okazuje się, że meldunek w hotelu jest w pełni automatyczny, włącznie ze skanem tego dziwacznego kodu ze znaczkami >>> w dowodzie osobistym! Poczatkowo jakoś nie chce rozpoznać mojego numeru rezerwacji, ale za krótymś razem się udaje. Pokój spoko, nie taki mały, jest lodówka, duża i fajna łazienka, okno. A w korytarzu jest mikrofalówka, więc naprawdę fajny hotelik na rest :)
  • DST 86.19km
  • Teren 12.00km
  • Czas 04:50
  • VAVG 17.83km/h
  • VMAX 49.72km/h
  • Temperatura 15.0°C
  • Podjazdy 1203m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl