Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 27
Dziś miał być wreszcie łatwy dzień i dobrze bo tu po francuskiej stronie praktycznie same hardkory. Miał, ale od czegóż pogoda? :-D
Od rana siąpi, potem mżawka, potem pada, a potem dla odmiany siąpi. Szykuję się leniwie, bo ok 10-11 ma przestać. Kawa, przepak (dziś dzień na lekko, ale jak zwykle dużo rzeczy do zabrania, zwłaszcza przy niepewnej pogodzie), wypad po bagietke (w tamtą stronę bez deszczu, ale z powrotem już siąpienie), śniadanie, kanapki i herbata na drogę...
O 10:30 nadal mży, więc ruszam. W miasteczku pada mocniej i trochę się waham, ale po chwili czekania pod daszkiem zwycięża duch walki i ruszam. Pada raz mocniej, raz słabiej, ale w zasadzie bez przerwy.
Zaczynam od 25 km łagodnego, odrobinę czeskiego zjazdu doliną. Jako że pada, to gps schowany (stracił wodoszczelność) i okazuje się, że mam syndrom odstawienia! Non stop się stresuję, czy dobrze jadę! I faktycznie pod koniec poleciałem główną, przegapiłem dupiasty skręt i musiałem wracać ze 2 km. Okazało się, że niepotrzebnie! Takich super-czech jak na następnym odcinku to już dawno nie widziałem! Po kilkanaście procent w obie strony non stop! Szaleństwo!
Ale po ok 7 kilometrach tego cholerstwa wreszcie jestem u podnóża biga Artzamendi (926). Jest daszek, więc jem kanapkę i piję gorącą herbatę z termosu, mniam. I patrzę jak bardzo siąpi. Bardzo. Siedzę z pół godziny, ale nic się nie zmienia. Zaczynam marznąć (19 stopni, ale mokra koszulka), więc stwierdzam, że i tak będę przecież mokry - deszcz czy pot, wszystko jedno. Ruszam. Wysokość 36m npm...
Podjazd początkowo bardzo jak wołowina, są nawet drobne zjazdy. Ale za to droga, choć bardzo wąska, to z doskonałą nawierzchnią, wygląda na tegoroczny asfalt. Super! Oprócz tego, że siąpi oraz kapie z drzew. Mocno.
Na wys. 400 kończy się wołowina, a zaczyna się mięcho. Długie odcinki po 15-17% przedzielone krótkimi wypłaszczeniami. Mocna rzecz, ale dobrze mi się jedzie. Metry szybko wchodzą. Tylko krzyż mnie boli od tego pompowania, więc na wys. 620 robię 2 minuty postoju na rozprostowanie pleców. Przy okazji sprawdzam na gps, że zostało 2,4km, co oznacza, że dalej też nie ma taryfy ulgowej i średnie nachylenie będzie 12,5%. To jadę.
Faktycznie dalsza część taka sama: kilkaset metrów 14-17% i kilkadziesiąt prawie płasko. I od nowa. No, fajny big! Aż mi się przypomniały przełęcz Karkonoska, Malga Palazzo i jeszcze jeden big w Basilicacie, którego nazwy nie pomnę, ale też był w deszczu (tyle że to było w lutym :-P).
Na szczycie jestem o godz. 14 i tu akurat nie pada. Big-klasyk, maszt i kopuła. Zakładam bluzę i kurtkę, i bez czapki i rękawiczek ruszam w dół. Zamierzam robić zatrzymania na rozruszanie palców dłoni, zamiast zamoczyć dobre rękawiczki. Zresztą jest 17 stopni, bez dramatu. Na zjeździe siąpi i nawet mocniej pada, ale wbrew obawom jedzie się dobrze! Staję tylko raz, a poza tym zjazd zlatuje jak z bicza, przy tych nachyleniach dystans jest bardzo mały, więc mimo że rzadko przekraczam 25 kmh, to i tak błyskawicznie tracę wysokość.
Na 250 już nie pada i nawet jakby się przeciera. Na dole znów krótki postój i decyduję, że wracam objazdem główną, te czechy mnie nie kuszą. Wolę jedną w miarę równą przełączkę. Najpierw krótki gorż, potem przez wsie, aż wreszcie podjazd na głównej. Ale gdzie mu tam do tych czech! 5-6%, 130m pod górę i po zawodach. Owszem, jest kilka kilometrów dalej, ale bez porównania lepiej!
Potem już znana trasa, ale z wiatrem, więc mimo że lekki podjazd, to ciągnę 28-30. 12 km przed metą staję w Leclercu po zakupy, bo inaczej musiałbym jeszcze w Janku Stópniku nadłożyć ze 3 km. Kolacja na dziś i jutro, jakieś ciastka i pędzę dalej. Dobrze się jedzie, zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie pada i nawet szosa już trochę wyschła :-)
Na kempingu jestem o godz. 17, tu wszystko mokre i tradycyjnie, gdy po prysznicu i praniu zasiadam do robienia kolacji, to zaczyna siąpić. No beznadziejny jest ten Janek S.! Jem już w namiocie, a potem mam już prawie wolne, tylko w przerwie między deszczami robię klar w sakwach, żeby jutro łatwiej się było pakować. Bo ewidentnie jutro stąd spadam, mimo że ma padać. To jest Złe Miejsce. A i kemping słaby, zwłaszcza na taką pogodę. A na jutro wziąłem kwaterę za 20 eur - brawo ja! B-)
Od rana siąpi, potem mżawka, potem pada, a potem dla odmiany siąpi. Szykuję się leniwie, bo ok 10-11 ma przestać. Kawa, przepak (dziś dzień na lekko, ale jak zwykle dużo rzeczy do zabrania, zwłaszcza przy niepewnej pogodzie), wypad po bagietke (w tamtą stronę bez deszczu, ale z powrotem już siąpienie), śniadanie, kanapki i herbata na drogę...
O 10:30 nadal mży, więc ruszam. W miasteczku pada mocniej i trochę się waham, ale po chwili czekania pod daszkiem zwycięża duch walki i ruszam. Pada raz mocniej, raz słabiej, ale w zasadzie bez przerwy.
Zaczynam od 25 km łagodnego, odrobinę czeskiego zjazdu doliną. Jako że pada, to gps schowany (stracił wodoszczelność) i okazuje się, że mam syndrom odstawienia! Non stop się stresuję, czy dobrze jadę! I faktycznie pod koniec poleciałem główną, przegapiłem dupiasty skręt i musiałem wracać ze 2 km. Okazało się, że niepotrzebnie! Takich super-czech jak na następnym odcinku to już dawno nie widziałem! Po kilkanaście procent w obie strony non stop! Szaleństwo!
Ale po ok 7 kilometrach tego cholerstwa wreszcie jestem u podnóża biga Artzamendi (926). Jest daszek, więc jem kanapkę i piję gorącą herbatę z termosu, mniam. I patrzę jak bardzo siąpi. Bardzo. Siedzę z pół godziny, ale nic się nie zmienia. Zaczynam marznąć (19 stopni, ale mokra koszulka), więc stwierdzam, że i tak będę przecież mokry - deszcz czy pot, wszystko jedno. Ruszam. Wysokość 36m npm...
Podjazd początkowo bardzo jak wołowina, są nawet drobne zjazdy. Ale za to droga, choć bardzo wąska, to z doskonałą nawierzchnią, wygląda na tegoroczny asfalt. Super! Oprócz tego, że siąpi oraz kapie z drzew. Mocno.
Na wys. 400 kończy się wołowina, a zaczyna się mięcho. Długie odcinki po 15-17% przedzielone krótkimi wypłaszczeniami. Mocna rzecz, ale dobrze mi się jedzie. Metry szybko wchodzą. Tylko krzyż mnie boli od tego pompowania, więc na wys. 620 robię 2 minuty postoju na rozprostowanie pleców. Przy okazji sprawdzam na gps, że zostało 2,4km, co oznacza, że dalej też nie ma taryfy ulgowej i średnie nachylenie będzie 12,5%. To jadę.
Faktycznie dalsza część taka sama: kilkaset metrów 14-17% i kilkadziesiąt prawie płasko. I od nowa. No, fajny big! Aż mi się przypomniały przełęcz Karkonoska, Malga Palazzo i jeszcze jeden big w Basilicacie, którego nazwy nie pomnę, ale też był w deszczu (tyle że to było w lutym :-P).
Na szczycie jestem o godz. 14 i tu akurat nie pada. Big-klasyk, maszt i kopuła. Zakładam bluzę i kurtkę, i bez czapki i rękawiczek ruszam w dół. Zamierzam robić zatrzymania na rozruszanie palców dłoni, zamiast zamoczyć dobre rękawiczki. Zresztą jest 17 stopni, bez dramatu. Na zjeździe siąpi i nawet mocniej pada, ale wbrew obawom jedzie się dobrze! Staję tylko raz, a poza tym zjazd zlatuje jak z bicza, przy tych nachyleniach dystans jest bardzo mały, więc mimo że rzadko przekraczam 25 kmh, to i tak błyskawicznie tracę wysokość.
Na 250 już nie pada i nawet jakby się przeciera. Na dole znów krótki postój i decyduję, że wracam objazdem główną, te czechy mnie nie kuszą. Wolę jedną w miarę równą przełączkę. Najpierw krótki gorż, potem przez wsie, aż wreszcie podjazd na głównej. Ale gdzie mu tam do tych czech! 5-6%, 130m pod górę i po zawodach. Owszem, jest kilka kilometrów dalej, ale bez porównania lepiej!
Potem już znana trasa, ale z wiatrem, więc mimo że lekki podjazd, to ciągnę 28-30. 12 km przed metą staję w Leclercu po zakupy, bo inaczej musiałbym jeszcze w Janku Stópniku nadłożyć ze 3 km. Kolacja na dziś i jutro, jakieś ciastka i pędzę dalej. Dobrze się jedzie, zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie pada i nawet szosa już trochę wyschła :-)
Na kempingu jestem o godz. 17, tu wszystko mokre i tradycyjnie, gdy po prysznicu i praniu zasiadam do robienia kolacji, to zaczyna siąpić. No beznadziejny jest ten Janek S.! Jem już w namiocie, a potem mam już prawie wolne, tylko w przerwie między deszczami robię klar w sakwach, żeby jutro łatwiej się było pakować. Bo ewidentnie jutro stąd spadam, mimo że ma padać. To jest Złe Miejsce. A i kemping słaby, zwłaszcza na taką pogodę. A na jutro wziąłem kwaterę za 20 eur - brawo ja! B-)
- DST 86.99km
- Czas 04:30
- VAVG 19.33km/h
- VMAX 50.59km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 1488m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!