Informacje

  • Wszystkie kilometry: 220239.27 km
  • Km w terenie: 5407.61 km (2.46%)
  • Suma podjazdów: 1720038 m
  • Czas na rowerze: 445d 05h 54m
  • Prędkość średnia: 20.61 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wtorek, 3 września 2024 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 27

Dziś miał być wreszcie łatwy dzień i dobrze bo tu po francuskiej stronie praktycznie same hardkory. Miał, ale od czegóż pogoda? :-D
Od rana siąpi, potem mżawka, potem pada, a potem dla odmiany siąpi. Szykuję się leniwie, bo ok 10-11 ma przestać. Kawa, przepak (dziś dzień na lekko, ale jak zwykle dużo rzeczy do zabrania, zwłaszcza przy niepewnej pogodzie), wypad po bagietke (w tamtą stronę bez deszczu, ale z powrotem już siąpienie), śniadanie, kanapki i herbata na drogę...

O 10:30 nadal mży, więc ruszam. W miasteczku pada mocniej i trochę się waham, ale po chwili czekania pod daszkiem zwycięża duch walki i ruszam. Pada raz mocniej, raz słabiej, ale w zasadzie bez przerwy. 

Zaczynam od 25 km łagodnego, odrobinę czeskiego zjazdu doliną. Jako że pada, to gps schowany (stracił wodoszczelność) i okazuje się, że mam syndrom odstawienia! Non stop się stresuję, czy dobrze jadę! I faktycznie pod koniec poleciałem główną, przegapiłem dupiasty skręt i musiałem wracać ze 2 km. Okazało się, że niepotrzebnie! Takich super-czech jak na następnym odcinku to już dawno nie widziałem! Po kilkanaście procent w obie strony non stop! Szaleństwo! 

Ale po ok 7 kilometrach tego cholerstwa wreszcie jestem u podnóża biga Artzamendi (926). Jest daszek, więc jem kanapkę i piję gorącą herbatę z termosu, mniam. I patrzę jak bardzo siąpi. Bardzo. Siedzę z pół godziny, ale nic się nie zmienia. Zaczynam marznąć (19 stopni, ale mokra koszulka), więc stwierdzam, że i tak będę przecież mokry - deszcz czy pot, wszystko jedno. Ruszam. Wysokość 36m npm...

Podjazd początkowo bardzo jak wołowina, są nawet drobne zjazdy. Ale za to droga, choć bardzo wąska, to z doskonałą nawierzchnią, wygląda na tegoroczny asfalt. Super! Oprócz tego, że siąpi oraz kapie z drzew. Mocno. 



Na wys. 400 kończy się wołowina, a zaczyna się mięcho. Długie odcinki po 15-17% przedzielone krótkimi wypłaszczeniami. Mocna rzecz, ale dobrze mi się jedzie. Metry szybko wchodzą. Tylko krzyż mnie boli od tego pompowania, więc na wys. 620 robię 2 minuty postoju na rozprostowanie pleców. Przy okazji sprawdzam na gps, że zostało 2,4km, co oznacza, że dalej też nie ma taryfy ulgowej i średnie nachylenie będzie 12,5%. To jadę. 

Faktycznie dalsza część taka sama: kilkaset metrów 14-17% i kilkadziesiąt prawie płasko. I od nowa. No, fajny big! Aż mi się przypomniały przełęcz Karkonoska, Malga Palazzo i jeszcze jeden big w Basilicacie, którego nazwy nie pomnę, ale też był w deszczu (tyle że to było w lutym :-P).



Na szczycie jestem o godz. 14 i tu akurat nie pada. Big-klasyk, maszt i kopuła. Zakładam bluzę i kurtkę, i bez czapki i rękawiczek ruszam w dół. Zamierzam robić zatrzymania na rozruszanie palców dłoni, zamiast zamoczyć dobre rękawiczki. Zresztą jest 17 stopni, bez dramatu. Na zjeździe siąpi i nawet mocniej pada, ale wbrew obawom jedzie się dobrze! Staję tylko raz, a poza tym zjazd zlatuje jak z bicza, przy tych nachyleniach dystans jest bardzo mały, więc mimo że rzadko przekraczam 25 kmh, to i tak błyskawicznie tracę wysokość. 

Na 250 już nie pada i nawet jakby się przeciera. Na dole znów krótki postój i decyduję, że wracam objazdem główną, te czechy mnie nie kuszą. Wolę jedną w miarę równą przełączkę. Najpierw krótki gorż, potem przez wsie, aż wreszcie podjazd na głównej. Ale gdzie mu tam do tych czech! 5-6%, 130m pod górę i po zawodach. Owszem, jest kilka kilometrów dalej, ale bez porównania lepiej! 

Potem już znana trasa, ale z wiatrem, więc mimo że lekki podjazd, to ciągnę 28-30. 12 km przed metą staję w Leclercu po zakupy, bo inaczej musiałbym jeszcze w Janku Stópniku nadłożyć ze 3 km. Kolacja na dziś i jutro, jakieś ciastka i pędzę dalej. Dobrze się jedzie, zwłaszcza, że od dłuższego czasu nie pada i nawet szosa już trochę wyschła :-)



Na kempingu jestem o godz. 17, tu wszystko mokre i tradycyjnie, gdy po prysznicu i praniu zasiadam do robienia kolacji, to zaczyna siąpić. No beznadziejny jest ten Janek S.! Jem już w namiocie, a potem mam już prawie wolne, tylko w przerwie między deszczami robię klar w sakwach, żeby jutro łatwiej się było pakować. Bo ewidentnie jutro stąd spadam, mimo że ma padać. To jest Złe Miejsce. A i kemping słaby, zwłaszcza na taką pogodę. A na jutro wziąłem kwaterę za 20 eur - brawo ja! B-)

  • DST 86.99km
  • Czas 04:30
  • VAVG 19.33km/h
  • VMAX 50.59km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 1488m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl