Informacje

  • Wszystkie kilometry: 220239.27 km
  • Km w terenie: 5407.61 km (2.46%)
  • Suma podjazdów: 1720038 m
  • Czas na rowerze: 445d 05h 54m
  • Prędkość średnia: 20.61 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 2 września 2024 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 26

To był jeden z najniższych noclegów wyprawy, wys. 350, a mimo to wieczorem było chlodno. Rano pochmurnie, ale bez deszczu i zaskakująco ciepło, bo 18. Zbieram się o 8:30, ale potem jeszcze kupuję zamówioną bagietke w kempingowym barze (okazuje się beznadziejna, ale alternatywy i tak nie było) i robię kanapki na cały dzień, więc start o 9:10. W tym momencie kemping mijają idący szosą dwaj piechurzy. Idą w tym kierunku, co i ja, więc przelotnie zastanawiam się, dokąd zmierzają i jak bardzo mi ich żal, że są na tym mega zadupiu bez środka lokomocji...

Po sześciu kilometrach zjazdu (wys. 290) zaczyna się podjazd na biga Puerto Larrau (1570). Początkowo bardzo łagodny, a jeszcze staję, żeby podregulować tylny hamulec, bo już bardzo nisko bierze. Z czasem podjazd się robi ponownie wołowy (choć nie aż tak jak wczoraj), więc kiepsko się jedzie, zwłaszcza, że dzisiaj jakoś kompletnie nie mam spręża. Chciałem być o 12 na bigu (wtedy ma zacząć padać), ale nie zanosi się. Za to pogoda się z czasem poprawia, wygląda słońce. 

Wreszcie przed godz. 11 docieram do Larrau i krótko za nim sakwy lądują w krzakach (wys 650). Niestety, tym razem jeżyny. 

Biga robię z jednym postojem, ale długim, bo strasznie mi się nie chce i spływam potem do tego stopnia, że mi ze spodenek kapie prosto do sandałów! Nie mam pojęcia, czemu aż tak! W każdym razie na bigu jestem o godz. 13. Słońce zza chmur i nie pada. Po drodze nigdzie nie było wody, więc proszę hiszpańskich kamperowcow o pół litra. Nie tylko dostaję wodę, ale i puszkę coli. Wow! 



Zjazd z kilkoma podjazdami (wołowy), ale przed 14 mam już sakwy. I nadal nie mam spręża. Stwierdzam, że może kawa pomoże i staję w Larrau na ławce przy kraniku. Recznik schnie w słońcu, kawa pyszna. Dobry pomysł! I wtedy pojawiają się... ci sami dwaj piechurzy. Dogonili mnie! Czyli poruszam się z prędkością pieszego! B-) Oni tu jednak zostają i łapią stopa, a ja ruszam dalej. 

Kilka kilometrów zjazdu na 500 i zaczyna się drugi big (1350). Ale jaki! 8 km i 850 metrów! I jeszcze pierwszy kilometr dość łagodny. Ale potem...! Potem odcinki z nachyleniem 10% są odpoczynkowe! A 13-14 nie jest rzadkim widokiem. No szacun! Na szczęście słońce się chowa i jest 20 stopni, bo w upale to już by była tortura. 

Podjeżdżam znów z jednym postojem, ale w nieco lepszej formie. Kawa pomogła. Na górze o 16:20, a z wyżętej koszulki powstaje mała kałuża :O



18 stopni, więc zjazd tylko w kurtce, ale jest chmura, więc ostrożnie, bo widoczność ze 30 metrów. Na 1000 znów zaczyna się podjazd, ale już tylko 130m. Wciągam nosem. 



Na górze znów tylko kurtka i wio. Teraz już się serio spieszę, bo zostało 24 km, a właśnie zaczyna kropić. Gdy osiągam dno doliny (dotychczas ostry zjazd, stąd już łagodny i lekko czeski), to zostaje 15 i chwilowo nie kropi. Na wszelki rozbieram się do gołej klaty (cieplej niż w przepoconej koszulce, a nie chcę przepocic drugiej!) i cisnę ponad 30 kmh (oprócz czech). Okazuje się też, że pękła mi gumowa osłona przycisku "back" w garminie! Wysłużyła się najwyraźniej :-( Nie tylko utrudnia to obsługę (trzeba wciskać wykałaczką czy czymś), ale też pozbawia go wodoszczelności. Lipa! Jak kropi, to go chowam do trójkąta. Ale kropi mało. 



O 18 jestem pod intermarche. Kupuję benzynę na stacji i robię spore zakupy jedzeniowe. Ciekawe, czy to nie błąd... Na kempingu municipal w centrum St. Jean Pied de Port (dalej: Janek Stópnik albo Pied) jestem przed 19.



Sam Janek dość ładny, a kemping i część centrum mieści się w dawnej cytadeli :-)



Z wyposażeniem szału nie ma, ale nie chce mi się jechać na drugi kemping sporo za miasto, zwłaszcza, że sądząc po zdjęciach w necie wcale nie musi być lepszy (do moich celów, choć na pewno jest bardziej fancy). Zostaję. 

Gdy kończę prać ciuchy (po rozbiciu namiotu i prysznicu) to zaczyna padać. Gotuję pod dachem, ale nie ma tam gdzie usiąść, więc jem na leżąco w namiocie. Pada lekko, ale konsekwentnie cały czas. Ponoć ma padać co najmniej do jutra do południa :-P
  • DST 84.95km
  • Czas 05:54
  • VAVG 14.40km/h
  • VMAX 62.10km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 2417m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl