Wpisy archiwalne w kategorii
Wycieczka
| Dystans całkowity: | 70068.64 km (w terenie 2893.93 km; 4.13%) |
| Czas w ruchu: | 3031:31 |
| Średnia prędkość: | 23.11 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 75.55 km/h |
| Suma podjazdów: | 410065 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 174 (0 %) |
| Maks. tętno średnie: | 152 (0 %) |
| Suma kalorii: | 157390 kcal |
| Liczba aktywności: | 1188 |
| Średnio na aktywność: | 58.98 km i 2h 33m |
| Więcej statystyk | |
Sobota, 16 października 2010
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Wyspa, drzewo, zamek
Z N., Waxmundem i Serweczem:
Łódź - Górka Pab. - Lutomiersk - Szadek - Wojsławice (ruiny zamku na wyspie, nawet sympatyczne :) - Zduńska Wola - łask - Pabianice - Łódź
Miał być spokojnie, wyszło żwawo i bardzo fajnie :)
Łódź - Górka Pab. - Lutomiersk - Szadek - Wojsławice (ruiny zamku na wyspie, nawet sympatyczne :) - Zduńska Wola - łask - Pabianice - Łódź
Miał być spokojnie, wyszło żwawo i bardzo fajnie :)
- DST 108.61km
- Teren 0.70km
- Czas 04:18
- VAVG 25.26km/h
- VMAX 41.50km/h
- Temperatura 9.0°C
- Podjazdy 307m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Dull hours
Do pracy i z powrotem, a potem szwendanie po okolicach Lasu Miejskiego Miasta Pabianic w poszukiwaniu terenu.
Zimno, nudno, beznadziejnie. Nie chce już mi się samemu jeździć dobylegdzie :(
Zimno, nudno, beznadziejnie. Nie chce już mi się samemu jeździć dobylegdzie :(
- DST 53.57km
- Teren 17.50km
- Czas 02:22
- VAVG 22.64km/h
- VMAX 44.50km/h
- Temperatura 6.0°C
- Podjazdy 173m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Cube, Honor, Ojczyna
Miałem jechać na zielony szlak wzniesień łódzkich, ale na jego początku zauwazyłem żwawo pomykającą grupę kilkunastu terenowców. Pomyślałem, że pewnie trwa jakiś maraton i że nie mam szans dotrzymać im koła, ale nie widziałem numerów. Chwilkę mi zajęło nim ich dogoniłem, a jak już to nastąpiło, to owszem, okazało się, że byli to maratończycy, ale na objeździe trasy przyszłotygodniowych nieoficjalnych zawodów cyklomaniaka. Okazało się, że mogę się przyłączyć. Okazja nie lada - zielony szlak zawsze jeszcze zdążę zrobić, a przejechać trasę maratonu w licznym i ciekawym towarzystwie, które na dodatek się bardzo nie spieszy to fajna gratka.
Pocisnąłem więc z nimi - nie mam pojęcia którędy :) Mignęły mi tylko tabliczki Bartolin i Moskwa oraz niewątpliwie byliśmy w Skoszewach i Lesie Janinowskim, a w drodze powrotnej na Raarach. Poza tym tabula rasa, ale było bardzo fajnie :)
Tempa dotrzymywałem bez większego trudu, chociaż jechaliśmy momentami naprawdę solidnie. Co więcej mam wrażenie, że większość była bardziej zmachana niż ja, ale przyznać też trzeba, że było w składzie kilka osób w wieku - na oko - 45-60. Wszelako i jazda młodszych nie wyglądała na zupełnie poza moim zasięgiem :)
Rano nie wziąłem ze sobą pocia i miałem kupić coś na trasie, w tej sytuacji (brak postojów) nie kupiłem nic, więc dojechałem chyba tylko dzięki gumom do żucia ;) Oczywiście o jedzeniu też nie było mowy, ale to mniej mi doskwierało. W sumie machnąłem z nimi 41 km, cała trasa maratonu (spotkałem ich w trakcie) ma ponoć ok. 50. Luzik, ale fajny luzik :) No i jest szansa jeszcze sobie z nimi pojeździć w przyszłości - zawsze to fajniej niż w pojedynkę :)
Pod koniec przestała mi "łapać" sigma. Włączyłem stoper i poprosiłem jednego z kolegów o zmierzenie dystansu od tego momentu aż do stacji Orlen na Wycieczkowej, przez którą jechaliśmy, stamtąd zaś znałem dokładny dystans do domu, więc w sumie straciłem tylko trochę podjazdów, ale i tak się trochę wkurzyłem. Chyba jednak będę musiał kupić drugie VDO ;)
Mimo nieprzerażającego tempa po powrocie byłem jednak wyraźnie zmęczony.
Pocisnąłem więc z nimi - nie mam pojęcia którędy :) Mignęły mi tylko tabliczki Bartolin i Moskwa oraz niewątpliwie byliśmy w Skoszewach i Lesie Janinowskim, a w drodze powrotnej na Raarach. Poza tym tabula rasa, ale było bardzo fajnie :)
Tempa dotrzymywałem bez większego trudu, chociaż jechaliśmy momentami naprawdę solidnie. Co więcej mam wrażenie, że większość była bardziej zmachana niż ja, ale przyznać też trzeba, że było w składzie kilka osób w wieku - na oko - 45-60. Wszelako i jazda młodszych nie wyglądała na zupełnie poza moim zasięgiem :)
Rano nie wziąłem ze sobą pocia i miałem kupić coś na trasie, w tej sytuacji (brak postojów) nie kupiłem nic, więc dojechałem chyba tylko dzięki gumom do żucia ;) Oczywiście o jedzeniu też nie było mowy, ale to mniej mi doskwierało. W sumie machnąłem z nimi 41 km, cała trasa maratonu (spotkałem ich w trakcie) ma ponoć ok. 50. Luzik, ale fajny luzik :) No i jest szansa jeszcze sobie z nimi pojeździć w przyszłości - zawsze to fajniej niż w pojedynkę :)
Pod koniec przestała mi "łapać" sigma. Włączyłem stoper i poprosiłem jednego z kolegów o zmierzenie dystansu od tego momentu aż do stacji Orlen na Wycieczkowej, przez którą jechaliśmy, stamtąd zaś znałem dokładny dystans do domu, więc w sumie straciłem tylko trochę podjazdów, ale i tak się trochę wkurzyłem. Chyba jednak będę musiał kupić drugie VDO ;)
Mimo nieprzerażającego tempa po powrocie byłem jednak wyraźnie zmęczony.
- DST 70.29km
- Teren 26.30km
- Czas 03:12
- VAVG 21.97km/h
- VMAX 42.78km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 556m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Wiatru w polu bynajmniej nie trzeba szukać
Skoczyłem dokończyć szlak okolic Łodzi. Jak się okazało wczoraj brakło jednak aż 18 km, z czego pierwszy fragment tak zarośniętą miedzą, że nic dziwnego, że ją po ciemku przeoczyłem. Na dodatek żadnego znaku, który by wskazywał, ze to tamtędy - znalazłem ją tylko dlatego, że dziś jechałem w przeciwnym kierunku ;)
Miedza była, jak to miedza, między dwoma polami, a wiało na niej jak cholera. Okazało się zatem, że tytułowe powiedzenie jest bez sensu - wiatru w polu jest pełno :)
Potem do rodziców umyć rower ;)


Miedza była, jak to miedza, między dwoma polami, a wiało na niej jak cholera. Okazało się zatem, że tytułowe powiedzenie jest bez sensu - wiatru w polu jest pełno :)
Potem do rodziców umyć rower ;)


- DST 60.03km
- Teren 7.70km
- Czas 02:44
- VAVG 21.96km/h
- VMAX 40.45km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 269m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Szlak okolic Łodzi, czyli niezły forfiter! ;)
Stwierdziwszy, że ten weekend, to prawdopodobnie ostatnia szansa, by walnąć 200, z czego ok. połowa w terenie, a co za tym idzie, ze nie ma co czekać ze zrobieniem czerwonego szlaku wokółłódzkiego, wstałem dziś o szóstej i pojechałem.
Pogoda od rana nawet przyjemna, 7 stopni, słaby wiatr SE, mało chmur, jadziem! Zacząłem w Wiskitnie, bo w tym miejscu szlak przebiega najbliżej mojego domu. Początek rozczarowywał - absolutna większość asfaltem. Do Tuszyna zaledwie 2 km w terenie! Dalej już nieco ciekawiej - jeszcze w Tuszynie bardzo nierówna, trawiasta dróżka pełna grzybiarzy, potem Rezerwat Molenda, znów sporo asfaltu i wreszcie coś, czego nie znałem - las miejski Miasta Pabianic. Las bardzo ładny, ale błota mnóstwo. Zaczęło się przedzieranie :)
W samych Pabianicach oczywiście beznadziejne oznakowanie, więc trochę błądziłem (na mojej mapie 1:50.000 tego obszaru nie było, a na 250 w ogóle nie zaznaczono przebiegu szlaku), natomiast za miastem wreszcie zrobiło się naprawdę ciekawie. Najpierw bardzo ładna, równa szutrowa droga skrajem lasu, potem korzeniaste drogi przez las - bardzo urokliwy zresztą o tej porze roku. Za drogą Dobroń-Ldzań zaś zaczęły się piachy. Szczęśliwie można je było ominąć ścieżką wydeptaną skrajem drogi, pomiędzy drzewami - fantastyczny slalom przy 25 km/h :)
Dalej była Kolumna i jej fatalna trylinka, ale przetrwałem ;) Lasy na północ od kolumny znów piaszczyste i tym razem raczej bez alternatywnych ścieżek - trzeba było solidnie popracować, więc w Mikołajewicach odetchnąłem z naprawdę sporą ulgą. Aż do Lutomierska było juz bardzo przyjemnie. Stamtąd zaś dużo asfaltu: Kazimierz, Babiczki. Dalej szuter i drugi naprawdę fantastyczny odcinek - Piaskowa Góra koło Rąbinka. Kilkunastometrowe, porośnięte lasem pagóry, niekiedy naprawdę solidnie nastromnione otaczały mnie zewsząd, a szlak jakimś cudem... szedł po płaskim. Aż się wkurzyłem i podjechałem na jedną taką niby-wydmę. 10% jak nic (na oko, bo miałem Sigmę bez pomiaru nachylenia). Zjazd był oczywiście karkołomny :)

Przez Aleksandrów asfaltami i dalej kolejny piaszczysty odcinek przez Rudę Bugaj. Przyznaję, że się go obawiałem, bo byłem tam jakiś miesiąc temu i o mało nie skończyło się pchaniem. Na szczęście po ostatnich deszczach piach się nieco zbił i w sumie nawet przyjemnie się jechało :) Gdzieś w tych okolicach liczba kilometrów w terenie przekroczyła 50% całego dystansu i już poniżej tego progu nie spadła aż do samej, stricte asfaltowej, końcówki.
Następny etap to Grotniki - droga z Rudy Bugaj dość prosta, acz niekiedy kałuże całkiem rzetelne - trzeba było pomysłowo omijać :) Przez Grotniki za to jechało się świetnie - droga dobrze ubita, dość równa, raczej sucha. Podobnie w Lesie Grotnickim - tyle że tam był szuter.
Dalej miałem odcinek znany mi z Setki po łódzku - droga niezła, a tuż przed krajową "jedynką" wąziutka ścieżka wśród pokrzyw, na której nieźle trzęsie - kolejne bardzo fajne miejsce :)
Rosanów i dalsza część trasy, aż do Białej jak dla mnie bez historii, poza tym, ze wciąż przybywało kilometrów w terenie :) W Białej zrobiłem dłuższy postój, bo już mi kiszki marsza grały i... spojrzałem na zegarek. Była 16. Późno! No, ale cóż robić trzeba jechać dalej, jak zdążę to super, jak nie, to szkoda i cześć.
Las Szczawiński bardzo przyjemny - jechałem tamtędy kiedyś w przeciwną stronę i zapamiętałem, że było cały czas w dół, więc teraz - w związku z narastającym zmęczeniem - trochę się obawiałem tego kilkukilometrowego choć łagodnego podjazdu. Ale nie taki diabeł straszny - w podjeździe były przerwy, a w ogóle to prawie nie było podjazdu ;)
Swędów. Grzeję wzdłuż torów - zaczynam się spieszyć i przez to gubię szlak. Pośpiech jest złym doradcą - straciłem z 6 minut, a rzut oka na mapę zająłby maksymalnie 2. Dalej wzdłuż torów różnymi drogami, raz asfaltem, raz szutrem a raz ledwo widoczną i straszliwie trzęsącą ścieżynką aż do Glinnika. Stamtąd asfaltem do Smardzewa. Dalej już znanym odcinkiem do klasztoru w Łagiewnikach.

Dalej! Las łagiewnicki - tego odcinka szlaku nie jechałem albo nigdy albo od bardzo dawna - pozytywnie mnie zaskoczył: na początku wzdłuż małego, urokliwego wąwozu, potem górki, momentami trudna droga i meandrowanie. Super! Będę musiał tam wrócić :)
A tymczasem zaczęło się ściemniać, więc Rogowską do Wycieczkowej, dalej Kryształową i Łupkową i jestem przy zajeździe na Rogach. Nadal Łupkową (raz teren, raz stareńki asfalt) aż do Marmurowej, a tam wredna trylinka i brak oznaczeń szlaku. Co robić? Z mapy wynika, ze w lewo w Opolską - no to heja! Droga fatalna - dziury i błoto, a szlaku ani widu, ani słychu, ale trudno - nie mam już czasu szukać - grzeję na Radary, tam na pewno go znajdę!:)
Na rozstaju pod Radarami, jak popatrzyłem na oznaczenia skrętu, to stwierdziłem, że jednak musiałem mimo woli pojechać szlakiem, chociaż nigdzie nie było znaku. No i dobra, dalej!
Trochę dróg i ścieżek przez okolice, których nie potrafię nazwać i wylatuję na drogę wiodącą prosto do Nowosolnej. Asfalt, z górki. No to w pedał! 5 km do Wiączynia śmignąłem w 11 minut. Dobrze, ale trzeba szybciej, bo przede mną las Wiączyński, a jest już prawie ciemno!
Wpadam do lasu - jeszcze widać drogę, ale znaków - już nie. Nawet z czołówką ciężko je dostrzec. Błądzę. W końcu ponownie chrzanię znaki i jadę wg mapy - jak się okazało, znów celnie - znaki odnajdują się za ok. kilometr. Tymczasem jest już całkiem ciemno, w krzakach coś się przedziera, a w świetle czołówki błysną niekiedy jakieś ślepia. Kurna, trochę straszno! Na dodatek dwukrotnie wpadam w kałużę po piasty, w której przednie koło się zatrzymuje, a ja robię podpórkę. Prawą stopę mam podmoczoną, a lewą całkiem mokrą. Nic to, pędzę dalej, zaraz będzie cmentarz wojenny i znów asfalt. No i jest, po jakimś kilometrze, może półtora. Dobra nasza - wyjechałem z tego strasznego lasu! ;)
Postój, przebiórka w ciepłe, batonik i uczenie się następnego odcinka mapy na pamięć. Umiem? Umiem, no to w drogę!
Faktycznie, wszystko mi się zgadza z mapą i licznikiem - skręcam w lewo, za 1,5 km w prawo, po 600 m w lewo i teraz ma być za 1,5 km w prawo. Robi się terenowo, widać właściwie nic, oprócz szronu na czymś, co rośnie na polu, przez które biegnie droga (jest 5 stopni). Drogi w prawo nie ma. Brnę w coraz węższe i bardziej grząskie ścieżki, wreszcie jadę skrajem zaoranego pola, bo nic innego już nie ma. Prędkość: 8 km/h. Ledwo. W końcu mnie zrzuciło na większym wykrocie, zatrzymuję się, rozglądam i... w trop za mną biegną kolejne świecące ślepia. Tym razem nie umykają z mojej drogi, ale wyraźnie mnie śledzą! Pewnie pies, ale nawet nie widzę jak duży, cholera. No nic trza w pedał. Przez pole i strumyczek wpadam wreszcie do jakiejś zagrody - czy tu aby nie będzie kolejnych psów? Na szczęście nie - zagroda jest jeszcze w budowie i niezamieszkana, a podjazd wyprowadza mnie na szosę. Uff.
Szlak oczywiście w tym polu zgubiłem, ale teraz jest mi już wszystko jedno, gdyż stwierdzam, że po ciemku i z moją latarką i tak nie mam szans go ukończyć, bo nie widzę przebiegu drogi. No cóż, szkoda, zabrakło ok. 10, maksymalnie 15 km, więc było bardzo blisko, ale jednak przy moim tempie dzień okazał się zbyt krótki.
Na otarcie łez pozostaje pierwsza dwusetka na Kjubie i pierwsza setka w terenie w życiu. No i naprawdę rzetelne zmęczenie. Jest to dla mnie jedna z tych rzeczy, dla których chce się jeździć :)
Końcówka przez Andrespol, Zakładową, Ofiary i Młynek ciągnie się dość mozolnie, gdyż pary zostało mi już naprawdę niewiele. Mam wrażenie, że moje 330 do Malborka dwa tygodnie temu, zrobione z rekordową średnią, zmęczyło mnie mniej. No cóż, teren, nawet na fullu, jednak to zupełnie coś innego niż szosa - zaczynam się o tym powoli przekonywać ;)
Podsumowanie
Wycieczka bardzo trudna. Przynajmniej dla mnie. Mimo, że teren nie zawsze był trudny, a nawet ten dość łatwy był w przewadze, to jednak to jest teren i wysysa siły chyba ponad dwukrotnie bardziej niż asfalt. Średnia z postojami 15,7, czyli ok. 6 km/h wolniej niż na szosie. Średnia bez postojów zresztą tak samo o ok. 6 km/h niższa. No i masakryczny ból tyłka. Muszę jednak pomyśleć nad zmianą siodełka w Kjubie ;)
Całość szlaku jest do zrobienia, ale najwcześniej w kwietniu, niestety.
Trasa tutaj oraz kolejne podstrony.
Pogoda od rana nawet przyjemna, 7 stopni, słaby wiatr SE, mało chmur, jadziem! Zacząłem w Wiskitnie, bo w tym miejscu szlak przebiega najbliżej mojego domu. Początek rozczarowywał - absolutna większość asfaltem. Do Tuszyna zaledwie 2 km w terenie! Dalej już nieco ciekawiej - jeszcze w Tuszynie bardzo nierówna, trawiasta dróżka pełna grzybiarzy, potem Rezerwat Molenda, znów sporo asfaltu i wreszcie coś, czego nie znałem - las miejski Miasta Pabianic. Las bardzo ładny, ale błota mnóstwo. Zaczęło się przedzieranie :)
W samych Pabianicach oczywiście beznadziejne oznakowanie, więc trochę błądziłem (na mojej mapie 1:50.000 tego obszaru nie było, a na 250 w ogóle nie zaznaczono przebiegu szlaku), natomiast za miastem wreszcie zrobiło się naprawdę ciekawie. Najpierw bardzo ładna, równa szutrowa droga skrajem lasu, potem korzeniaste drogi przez las - bardzo urokliwy zresztą o tej porze roku. Za drogą Dobroń-Ldzań zaś zaczęły się piachy. Szczęśliwie można je było ominąć ścieżką wydeptaną skrajem drogi, pomiędzy drzewami - fantastyczny slalom przy 25 km/h :)
Dalej była Kolumna i jej fatalna trylinka, ale przetrwałem ;) Lasy na północ od kolumny znów piaszczyste i tym razem raczej bez alternatywnych ścieżek - trzeba było solidnie popracować, więc w Mikołajewicach odetchnąłem z naprawdę sporą ulgą. Aż do Lutomierska było juz bardzo przyjemnie. Stamtąd zaś dużo asfaltu: Kazimierz, Babiczki. Dalej szuter i drugi naprawdę fantastyczny odcinek - Piaskowa Góra koło Rąbinka. Kilkunastometrowe, porośnięte lasem pagóry, niekiedy naprawdę solidnie nastromnione otaczały mnie zewsząd, a szlak jakimś cudem... szedł po płaskim. Aż się wkurzyłem i podjechałem na jedną taką niby-wydmę. 10% jak nic (na oko, bo miałem Sigmę bez pomiaru nachylenia). Zjazd był oczywiście karkołomny :)

Przez Aleksandrów asfaltami i dalej kolejny piaszczysty odcinek przez Rudę Bugaj. Przyznaję, że się go obawiałem, bo byłem tam jakiś miesiąc temu i o mało nie skończyło się pchaniem. Na szczęście po ostatnich deszczach piach się nieco zbił i w sumie nawet przyjemnie się jechało :) Gdzieś w tych okolicach liczba kilometrów w terenie przekroczyła 50% całego dystansu i już poniżej tego progu nie spadła aż do samej, stricte asfaltowej, końcówki.
Następny etap to Grotniki - droga z Rudy Bugaj dość prosta, acz niekiedy kałuże całkiem rzetelne - trzeba było pomysłowo omijać :) Przez Grotniki za to jechało się świetnie - droga dobrze ubita, dość równa, raczej sucha. Podobnie w Lesie Grotnickim - tyle że tam był szuter.
Dalej miałem odcinek znany mi z Setki po łódzku - droga niezła, a tuż przed krajową "jedynką" wąziutka ścieżka wśród pokrzyw, na której nieźle trzęsie - kolejne bardzo fajne miejsce :)
Rosanów i dalsza część trasy, aż do Białej jak dla mnie bez historii, poza tym, ze wciąż przybywało kilometrów w terenie :) W Białej zrobiłem dłuższy postój, bo już mi kiszki marsza grały i... spojrzałem na zegarek. Była 16. Późno! No, ale cóż robić trzeba jechać dalej, jak zdążę to super, jak nie, to szkoda i cześć.
Las Szczawiński bardzo przyjemny - jechałem tamtędy kiedyś w przeciwną stronę i zapamiętałem, że było cały czas w dół, więc teraz - w związku z narastającym zmęczeniem - trochę się obawiałem tego kilkukilometrowego choć łagodnego podjazdu. Ale nie taki diabeł straszny - w podjeździe były przerwy, a w ogóle to prawie nie było podjazdu ;)
Swędów. Grzeję wzdłuż torów - zaczynam się spieszyć i przez to gubię szlak. Pośpiech jest złym doradcą - straciłem z 6 minut, a rzut oka na mapę zająłby maksymalnie 2. Dalej wzdłuż torów różnymi drogami, raz asfaltem, raz szutrem a raz ledwo widoczną i straszliwie trzęsącą ścieżynką aż do Glinnika. Stamtąd asfaltem do Smardzewa. Dalej już znanym odcinkiem do klasztoru w Łagiewnikach.

Dalej! Las łagiewnicki - tego odcinka szlaku nie jechałem albo nigdy albo od bardzo dawna - pozytywnie mnie zaskoczył: na początku wzdłuż małego, urokliwego wąwozu, potem górki, momentami trudna droga i meandrowanie. Super! Będę musiał tam wrócić :)
A tymczasem zaczęło się ściemniać, więc Rogowską do Wycieczkowej, dalej Kryształową i Łupkową i jestem przy zajeździe na Rogach. Nadal Łupkową (raz teren, raz stareńki asfalt) aż do Marmurowej, a tam wredna trylinka i brak oznaczeń szlaku. Co robić? Z mapy wynika, ze w lewo w Opolską - no to heja! Droga fatalna - dziury i błoto, a szlaku ani widu, ani słychu, ale trudno - nie mam już czasu szukać - grzeję na Radary, tam na pewno go znajdę!:)
Na rozstaju pod Radarami, jak popatrzyłem na oznaczenia skrętu, to stwierdziłem, że jednak musiałem mimo woli pojechać szlakiem, chociaż nigdzie nie było znaku. No i dobra, dalej!
Trochę dróg i ścieżek przez okolice, których nie potrafię nazwać i wylatuję na drogę wiodącą prosto do Nowosolnej. Asfalt, z górki. No to w pedał! 5 km do Wiączynia śmignąłem w 11 minut. Dobrze, ale trzeba szybciej, bo przede mną las Wiączyński, a jest już prawie ciemno!
Wpadam do lasu - jeszcze widać drogę, ale znaków - już nie. Nawet z czołówką ciężko je dostrzec. Błądzę. W końcu ponownie chrzanię znaki i jadę wg mapy - jak się okazało, znów celnie - znaki odnajdują się za ok. kilometr. Tymczasem jest już całkiem ciemno, w krzakach coś się przedziera, a w świetle czołówki błysną niekiedy jakieś ślepia. Kurna, trochę straszno! Na dodatek dwukrotnie wpadam w kałużę po piasty, w której przednie koło się zatrzymuje, a ja robię podpórkę. Prawą stopę mam podmoczoną, a lewą całkiem mokrą. Nic to, pędzę dalej, zaraz będzie cmentarz wojenny i znów asfalt. No i jest, po jakimś kilometrze, może półtora. Dobra nasza - wyjechałem z tego strasznego lasu! ;)
Postój, przebiórka w ciepłe, batonik i uczenie się następnego odcinka mapy na pamięć. Umiem? Umiem, no to w drogę!
Faktycznie, wszystko mi się zgadza z mapą i licznikiem - skręcam w lewo, za 1,5 km w prawo, po 600 m w lewo i teraz ma być za 1,5 km w prawo. Robi się terenowo, widać właściwie nic, oprócz szronu na czymś, co rośnie na polu, przez które biegnie droga (jest 5 stopni). Drogi w prawo nie ma. Brnę w coraz węższe i bardziej grząskie ścieżki, wreszcie jadę skrajem zaoranego pola, bo nic innego już nie ma. Prędkość: 8 km/h. Ledwo. W końcu mnie zrzuciło na większym wykrocie, zatrzymuję się, rozglądam i... w trop za mną biegną kolejne świecące ślepia. Tym razem nie umykają z mojej drogi, ale wyraźnie mnie śledzą! Pewnie pies, ale nawet nie widzę jak duży, cholera. No nic trza w pedał. Przez pole i strumyczek wpadam wreszcie do jakiejś zagrody - czy tu aby nie będzie kolejnych psów? Na szczęście nie - zagroda jest jeszcze w budowie i niezamieszkana, a podjazd wyprowadza mnie na szosę. Uff.
Szlak oczywiście w tym polu zgubiłem, ale teraz jest mi już wszystko jedno, gdyż stwierdzam, że po ciemku i z moją latarką i tak nie mam szans go ukończyć, bo nie widzę przebiegu drogi. No cóż, szkoda, zabrakło ok. 10, maksymalnie 15 km, więc było bardzo blisko, ale jednak przy moim tempie dzień okazał się zbyt krótki.
Na otarcie łez pozostaje pierwsza dwusetka na Kjubie i pierwsza setka w terenie w życiu. No i naprawdę rzetelne zmęczenie. Jest to dla mnie jedna z tych rzeczy, dla których chce się jeździć :)
Końcówka przez Andrespol, Zakładową, Ofiary i Młynek ciągnie się dość mozolnie, gdyż pary zostało mi już naprawdę niewiele. Mam wrażenie, że moje 330 do Malborka dwa tygodnie temu, zrobione z rekordową średnią, zmęczyło mnie mniej. No cóż, teren, nawet na fullu, jednak to zupełnie coś innego niż szosa - zaczynam się o tym powoli przekonywać ;)
Podsumowanie
Wycieczka bardzo trudna. Przynajmniej dla mnie. Mimo, że teren nie zawsze był trudny, a nawet ten dość łatwy był w przewadze, to jednak to jest teren i wysysa siły chyba ponad dwukrotnie bardziej niż asfalt. Średnia z postojami 15,7, czyli ok. 6 km/h wolniej niż na szosie. Średnia bez postojów zresztą tak samo o ok. 6 km/h niższa. No i masakryczny ból tyłka. Muszę jednak pomyśleć nad zmianą siodełka w Kjubie ;)
Całość szlaku jest do zrobienia, ale najwcześniej w kwietniu, niestety.
Trasa tutaj oraz kolejne podstrony.
- DST 205.57km
- Teren 101.50km
- Czas 10:07
- VAVG 20.32km/h
- VMAX 41.38km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 770m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 12 września 2010
Kategoria Wycieczka, Surly-arch
Z N. do szkoły pająków ;)
Przez Olechów do Andrzejowa, a potem: Wiączyń - Nowosolna - Kalonka - Radary - Kalonka - Wódka - Okólna - Smardzew - Glinnik - Szczawin - Biała - Dzierżązna - Ciosny Sady (tutaj stara, opuszczona szkoła, która była celem wycieczki - oboje lubimy takiue ruiny, jednak ta wyróżniała się głównie mnóstwem pająków strzegących wejścia ;) - Biała - Zgierz - Łódź
- DST 90.06km
- Teren 1.50km
- Czas 03:58
- VAVG 22.70km/h
- VMAX 44.62km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 587m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Pie(rw)sza setka na Kjubie
Wybrałem się dziś na "Setkę po łódzku". Uczestnicy startowali wczoraj o 19, ja postawiłem sobie ambitne zadanie dogonienia choć kilku, startując dziś o 10:20. Udało się, a przy okazji wyszła bardzo ciekawa i dość trudna wycieka terenowa. Było wszystko: Błoto głebokie na kilkanaście cm, kałuże po piasty, drogi leśne, polne, szutrowe, kamieniste, wąskie leśne ścieżki, kilka nielichych podjazdów i zjazdów - słowem krew (z ukąszeń komarów), pot (oczywiście!) i łzy (wyciskane przez wiatr). naprawdę świetna trasa!
Szczegółów przebiegu nie podam, bo strasznie kołowała na dwóch pętlach po ok. 50 km - pierwsza generalnie wokół Zgierza przez Grotniki i Dizerżązną, a druga generalnie wokół Nowosolnej - przez Moskwę i Imielnik. Może jutro będzie mi się chciało spisać ją z mapy. albo może wkleję opis ;)
W każdym razie nieźle się zmachałem - pod Łodzią naprawdę jest gdzie pojeździć w terenie! Polecam! :)
Szczegółów przebiegu nie podam, bo strasznie kołowała na dwóch pętlach po ok. 50 km - pierwsza generalnie wokół Zgierza przez Grotniki i Dizerżązną, a druga generalnie wokół Nowosolnej - przez Moskwę i Imielnik. Może jutro będzie mi się chciało spisać ją z mapy. albo może wkleję opis ;)
W każdym razie nieźle się zmachałem - pod Łodzią naprawdę jest gdzie pojeździć w terenie! Polecam! :)
- DST 144.49km
- Teren 74.60km
- Czas 06:46
- VAVG 21.35km/h
- VMAX 42.78km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 965m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Rough happy hours vol. 2
Po pracy solo do Łagiewnik, gdzie naku.wiałem głownie niebieskim szlakiem (fajny, w dużej części techniczny) nierzadko odbijając w bok, by zwiedzić jakiś obiecujący podjazd lub zjazd.
Max oczywiście w terenie - włos się jeży! Dobrze, że kupiłem kask ;)
Wiatr z SE tak silny, że momentami przeszkadzał nawet w lesie! :o
Damper ustawiony na 160 psi raz wykorzystał niemal cały skok (zostały może ze 2 mm), ale nie dobił. Amor ma ewidentnie zapas skoku przy 25 psi, muszę się zastanowić, czy dałbym radę jeździć na niższym ciśnieniu z przodu, czy jednak nawet z platformą będzie nazbyt pompować.
Natomiast opony hurricane nieszczególnie się nadają w trudniejszy teren - szczególnie na stromych podjazdach (było momentami do 20%) tylne koło lubi zerwać przyczepność.
Max oczywiście w terenie - włos się jeży! Dobrze, że kupiłem kask ;)
Wiatr z SE tak silny, że momentami przeszkadzał nawet w lesie! :o
Damper ustawiony na 160 psi raz wykorzystał niemal cały skok (zostały może ze 2 mm), ale nie dobił. Amor ma ewidentnie zapas skoku przy 25 psi, muszę się zastanowić, czy dałbym radę jeździć na niższym ciśnieniu z przodu, czy jednak nawet z platformą będzie nazbyt pompować.
Natomiast opony hurricane nieszczególnie się nadają w trudniejszy teren - szczególnie na stromych podjazdach (było momentami do 20%) tylne koło lubi zerwać przyczepność.
- DST 72.98km
- Teren 41.70km
- Czas 03:32
- VAVG 20.65km/h
- VMAX 46.96km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 732m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Terenowe szwendanie z N.
Mieliśmy jechać do lasu grotnickiego poszaleć w terenie, ale uparłem się, żeby dojechać tam terenowo, więc w drodze tam tyle nadłożyliśmy, że zanim dotarliśmy na miejsce, to już trzeba było wracać :p
No, ale chyba życiowy rekord długości trasy w terenie ;)
(wiem, nie mam się czym chwalić, na razie :p)
Łódź - Konstantynów - Mirosławice - Rąbień - Zgniłe Błoto - Adamów - Krasnodęby - Łobódź - Zgierz - Łagiewniki - Łódź
No, ale chyba życiowy rekord długości trasy w terenie ;)
(wiem, nie mam się czym chwalić, na razie :p)
Łódź - Konstantynów - Mirosławice - Rąbień - Zgniłe Błoto - Adamów - Krasnodęby - Łobódź - Zgierz - Łagiewniki - Łódź
- DST 84.00km
- Teren 31.20km
- Czas 04:06
- VAVG 20.49km/h
- VMAX 46.03km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 325m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście
Do pracy, na przegląd zerowy HyperCube'a (nie oddawajcie rowerów do przeglądu do GoldSportu na Kopernika - dostaniecie w gorszym stanie niż oddaliście, ja musiałem np. przesuwać zacisk hamulca, bo obcierał o tarcze :o ), z powrotem, a potem małe co nieco z N. w lesie za Lublinkiem :)
- DST 35.83km
- Teren 6.00km
- Czas 01:44
- VAVG 20.67km/h
- VMAX 34.41km/h
- Temperatura 14.0°C
- Podjazdy 112m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze




















