Wpisy archiwalne w kategorii
Wycieczka
| Dystans całkowity: | 70068.64 km (w terenie 2893.93 km; 4.13%) |
| Czas w ruchu: | 3031:31 |
| Średnia prędkość: | 23.11 km/h |
| Maksymalna prędkość: | 75.55 km/h |
| Suma podjazdów: | 410065 m |
| Maks. tętno maksymalne: | 174 (0 %) |
| Maks. tętno średnie: | 152 (0 %) |
| Suma kalorii: | 157390 kcal |
| Liczba aktywności: | 1188 |
| Średnio na aktywność: | 58.98 km i 2h 33m |
| Więcej statystyk | |
Szwendanie niby w terese
Na Rudę opłotkami i z powrotem. Ślisko!
- DST 20.65km
- Teren 5.00km
- Czas 01:02
- VAVG 19.98km/h
- VMAX 37.50km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 109m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 25 grudnia 2010
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Zobaczyć, jak się jeździ za miastem
Beznadziejnie. Zajebisty wiatr NW, zimno i ślisko.
Do Tuszyna i z powrotem
Marathon Dureme przy stanie Surly: 23.468
Do Tuszyna i z powrotem
Marathon Dureme przy stanie Surly: 23.468
- DST 30.28km
- Czas 01:19
- VAVG 23.00km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 101m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Łagiewniki
Radogoszcz - Łagiewniki - Radogoszcz - dom
- DST 38.04km
- Teren 29.50km
- Czas 02:15
- VAVG 16.91km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura -1.0°C
- Podjazdy 297m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Terenowe co nieco
Dom - Kaloryfer - Arturówek - Radegast - bunkier - Radary - Wódka - Imielnik - Strykowska - Łagiewniki - Kasztelańska - Radogoszcz - dom.
- DST 58.51km
- Teren 23.20km
- Czas 02:51
- VAVG 20.53km/h
- VMAX 45.50km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 410m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 1 listopada 2010
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Tkwią te ch.je w tych je.anych korkach! :D
Odprowadziłem Transatlantyka deczko za Tomaszów. Wracając nie mogłem się nadziwić idiotom, którzy na cmentarz usiłują dotrzeć akurat dziś i akurat samochodem... :D
- DST 120.19km
- Czas 04:20
- VAVG 27.74km/h
- VMAX 44.62km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 351m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 31 października 2010
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Z N. i Transatlantykiem na połów gmin
łódź - Konstantynów - Aleksandrów - Kuciny - Puczniew - Mianów - Kałów - Bałdrzychów - Lipki - Zadzim - Zalesie - Zygry - Lichawa - Kwiatkowice - Lutomiersk - Porszewice - Górka Pab. - Gorzew - Łódź
- DST 129.11km
- Czas 05:25
- VAVG 23.84km/h
- VMAX 43.61km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 365m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Geocaching niedokończony
Z Lavinką, Meteorem, Huannem i częściowo Staahem: Dom - Kaliska - Liściasta - las w Nowej Gdyni - Zgierz - Jedlicze - Las Grotnicki - Emilia - Zgierz - Łódź.

Przypłynął do Łodzi Transatlantyk, więc odłączyłem się od grupy tuż przed Rosanowem i pociągnąłem do Łodzi na spotkanie. Silny wiatr S.

Przypłynął do Łodzi Transatlantyk, więc odłączyłem się od grupy tuż przed Rosanowem i pociągnąłem do Łodzi na spotkanie. Silny wiatr S.
- DST 61.28km
- Teren 18.00km
- Czas 03:05
- VAVG 19.87km/h
- VMAX 37.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 325m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Zielony szlak Wzniesień Łódzkich
Dom - Arturówek - trasą zeszłotygodniowego maratonu (z odrobiną błądzenia ;) aż do Imielnika i stamtąd zielonym szlakiem aż do końca czyli do parkingu na rogu Serwitutów i Okólnej ;) - dom
Najfajniejsze miejsca na szlaku to: zjazd z Radarów, lasy w Grabinie i Bukowcu, Grzmiąca (tutaj celowo zboczyłem ze szlaku, bo w dużej części prowadził asfaltem, a ja znalazłem fajny las), Górna Mrożyca (naprawdę świetne tereny, miałem wrażenie, że szlak omijał najciekawsze miejsca, trzeba się będzie kiedyś wybrać tylko tam, bo tym razem nie miałem czasu na dokładniejsze zwiedzanie ;) Las Poćwiardowski - zgubiłem w nim szlak i brnąłem przez bagno! :D no i Las Janinowski, którego parowy jeszcze na mnie i moją dokładniejszą eksplorację czekają :)
Ogólnie bardzo udana wycieczka, chociaż ze względu na krótkość dnia zabrakło czasu na dokładniejsze zwiedzenie paru interesujących miejsc. Ale co się odwlecze to nie uciecze, w końcu dopiero o dwóch miesięcy jeżdżę w terenie :)
Najfajniejsze miejsca na szlaku to: zjazd z Radarów, lasy w Grabinie i Bukowcu, Grzmiąca (tutaj celowo zboczyłem ze szlaku, bo w dużej części prowadził asfaltem, a ja znalazłem fajny las), Górna Mrożyca (naprawdę świetne tereny, miałem wrażenie, że szlak omijał najciekawsze miejsca, trzeba się będzie kiedyś wybrać tylko tam, bo tym razem nie miałem czasu na dokładniejsze zwiedzanie ;) Las Poćwiardowski - zgubiłem w nim szlak i brnąłem przez bagno! :D no i Las Janinowski, którego parowy jeszcze na mnie i moją dokładniejszą eksplorację czekają :)
Ogólnie bardzo udana wycieczka, chociaż ze względu na krótkość dnia zabrakło czasu na dokładniejsze zwiedzenie paru interesujących miejsc. Ale co się odwlecze to nie uciecze, w końcu dopiero o dwóch miesięcy jeżdżę w terenie :)
- DST 106.68km
- Teren 56.00km
- Czas 05:20
- VAVG 20.00km/h
- VMAX 41.00km/h
- Temperatura 10.0°C
- Podjazdy 937m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 20 października 2010
Kategoria Surly-arch, Wycieczka
Shiny Happy Hours
Ostatnie HH przed zmianą czasu, mimo to spora część po ciemku a do tego w mżawce. Jakoś dziwnie było ;)
Do pracy, a potem z Serweczem: Nowosolna - Paprotnia - Małczew - Witkowice - Zalesie - Brzeziny - Wągry - Tworzyjanki (tutaj ten podjazd, któego szukaliśmy - ma 8%, więc nieźle jak na podłódzką szosę ;) - Jeziorko - Felicjanów - Koluszki - Różyca - Gałków - Justynów - Andrespol - Łódź
Do pracy, a potem z Serweczem: Nowosolna - Paprotnia - Małczew - Witkowice - Zalesie - Brzeziny - Wągry - Tworzyjanki (tutaj ten podjazd, któego szukaliśmy - ma 8%, więc nieźle jak na podłódzką szosę ;) - Jeziorko - Felicjanów - Koluszki - Różyca - Gałków - Justynów - Andrespol - Łódź
- DST 100.44km
- Teren 0.15km
- Czas 03:40
- VAVG 27.39km/h
- VMAX 55.15km/h
- Temperatura 7.0°C
- Podjazdy 511m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Cube, honor, ojczyzna vol. 2
Coś mi strzeliło do głowy i wziąłem udział w nieoficjalnym Maratonie Cyklomaniaka.
Pogoda świetna, choć nielicho wiało z NE. Towarzystwo też świetne, ale o tym za chwilę :)
Wyjechałem z domu trochę późno i na miejsce zdążyłem na ostatnią chwilę, peleton (na oko ok. 50-60 osób) właśnie ruszał. Start z Arturówka dość spokojny i stawka trzyma się razem. Ponieważ kiepsko znam trasę, więc wypatruję w stawce znajomych, o których wiem, że na pewno trafią. Przy okazji powoli przesuwam się ku przodowi. Wreszcie siadłem na koło upatrzonemu "przewodnikowi" (poznałem go tydzień temu na objeździe trasy, chyba ma na imię Grzesiek). Dojeżdżamy do kapliczek na Wycieczkowej, skręcamy w Okólną i zaraz za płotem szpitala w lewo, w drogę leśną. Ktoś z czoła (w tym momencie już i jeszcze w zasięgu wzroku i słuchu) krzyczy "ogień!" i poszliśmy na ostro.
Duża grupa i wąska leśna droga więc jedziemy ostrożnie - mało kto próbuje wyprzedzać. Za chwilę robi się dość mocno pod górę - 5-6%. Grupa mi nieco odjeżdża, a mój przewodnik zaczyna przesuwać się do przodu. Oho, myślę sobie, chyba za mocnego wybrałem! Zjazd dość łagodny i długi, i już jesteśmy nad oparzeliskiem w Lesie Łagiewnickim. Teraz ostro pod górę - do 10%. Czoło grupy już znika za zakrętem, w tym mój przewodnik, ale część ludzisków, którzy są przede mną na pewno ich widzi, a tę część z kolei widzę ja, więc jest dobrze. Za mną oczywiście też tłok.
Teraz wąwozy - naprawdę ostra jazda. Parę osób nie daje rady stromiźnie, koła buksują. Moje też. Podprowadzam z 5 metrów i na siodełko. Trzymam się ostatniej widocznej osoby, ale jest ona sporo przede mną. Wypadamy z lasu i zaczyna wiać w pysk. Powoli dochodzę poprzednika oraz jadącego ze 20 metrów przed nim mojego przewodnika. Teraz już mi nie umkną! ;)
Krótko asfaltem i zaraz w polną drogę w prawo, pod górę. Trzymam się. Piach. Buksuję, odpadam. Podjazd, trzymam się na odległość wzroku. Na szczycie znów ich dochodzę, jadą równo - Grzesiek i ktoś z kimś wyraźnie się trzyma. Siedzę im na kole ze stratą ok. 5 metrów. Powoli łapię oddech - będzie dobrze.
Przelatujemy pod Strykowską. Teraz krótko asfaltem i zaraz znów w polną drogę. Lekki podjazd i dość szybki zjazd drogą z bardzo głębokimi koleinami. Dla bezpieczeństwa zostaję nieco z tyłu. Po chwili okazuje się, że miałem rację - kolega Grześka leży. Wymijam go i dopędzam mojego przewodnika. Patrzę i... to nie on! Ktoś bardzo podobnie ubrany, ale to NIE on!! Shit!
Nie szkodzi, tę część trasy znam nieźle. Teraz asfaltowy podjazd 7%, potem w lewo po kostce i wkrótce w las. Ogień! Muszę dopędzić kogoś, kto zna trasę, a Ci, których złapałem, są jednak ciut zbyt wolni. Na końcu kostki dopadam Grześka, tym razem prawdziwego. Też jedzie z kolegą, który właśnie... opuszcza trasę. Rezygnuje. Pytam Grześka, czy mnie przewiezie, bo nie znam trasy. Nie ma nic przeciwko poza tym, że nie jest pewien, czy przejedzie całość, bo trochę mu się nie chce. No, ale póki co jedziemy.
W Rezerwacie Struga Dobieszkowaska Grzesiek wybiera wariant trudniejszy przez wąwóz, a ja szybszy naokoło i już jadę przed nim. Trochę niepewnie się z tym czuję, więc znów go puszczam na przód. Przy wyjeździe z lasu ktoś nas dogania. Pamiętając o wahaniach mojego przewodnika pytam tego kogoś, czy zna trasę. Mówi, że trochę i ma mapę. Jedziemy więc teraz we trójkę, ja na końcu.
W Lesie Janinowskim ten "nowy" trochę odskakuje Grześkowi. Dla mnie w sumie jazda tez ciut zbyt wolna, ale po pierwsze nie chcę pokiełbasić trasy, po drugie nie mam jak wyprzedzić. Wreszcie Grzesiek mówi "Jak chcesz, to go goń, ja mu nie dotrzymam koła. On jest orientalista, więc na pewno się nie zgubicie". Myślę sobie, że "orientalista" nie na wiele się zda, skoro jedziemy teraz na południe, a potem na zachód ;) ale żegnam się z Grześkiem i pędzę za "nowym".
Z wielkim trudem dopadam go w połowie Lasu Janinowskiego. Na podjazdach jedziemy w miarę równo, a na zjazdach ja jestem ciut szybszy - on jedzie na crossie, ja na fullu, więc nie dziwota. Równocześnie doganiamy jakąś inną dwójkę. Chwila przymiarek i wyprzedzamy. W pedał!
Z lasu wypadamy na pole, chłopaki ciut za nami, Grześka już nie widać. Teraz w dół, ogień! Zaczynamy też gadać. Mój nowy "przewodnik" ma na imię Piotrek i jest bratem Mavica, którego trochę znam. On z kolei kojarzy mnie z BS i z forum. No i w to mi graj - zawsze przyjemniej jechać z kimś znajomym :)
Nawigujemy wspólnie, bo tę część trasy pamiętam dość dobrze, a Piotrkowi akurat skończył się zasięg widocznej części mapy. Teraz sporo asfaltu. Grzejemy. "Ogona" jakoś nie widać, ale nigdy nic nie wiadomo ;)
W tej części sporo gawędzimy, Piotrek sporo wie o mnie i o moich wyprawach - jestem mile zaskoczony ;) No, ale trza jechać. Trochę asfaltu, trochę mikstu i znów polna droga pod górę. Zostaję odrobinkę w tyle, ale tuż przed szczytem znów go dochodzę i jedziemy razem. Zjazd, skręt w prawo, asfalt. Zbliżamy się do Byszew i wracamy w zasięg mapy Piotrka. Dobra nasza!
Po przecięciu drogi Brzeziny-Stryków widzimy przed sobą grupkę rowerzystów. Nie wyglądają na ścigantów, bo dochodzimy ich bez trudu. Czyżby skrócili sobie trasę? (potem okazało się, że oni wcale nie brali udziału w maratonie, za wyjątkiem jednej osoby).
Na asfalcie wyprzedzam całą grupkę i pierwszy wpadam w wąską ścieżkę zielonego szlaku. Tuż za mną jakiś gość, który się podłączył z tej grupki, za nim Piotrek. Tę część trasy znam dobrze z Pieszej Setki i z zeszłotygodniowego objazdu trasy, więc jadę równo i bez wątpliwości. Las, dość stromy zjazd, polna droga, podjazd, las, bardzo stromy zjazd z uskokami, polna droga. Cały czas we trójkę. Dobrze.
Teraz Radary. Na początkowym piachu zrzuca mnie z roweru (jednak Schwalbe Hurricane to nie są opony na maratony) i chłopaki mnie wyprzedzają. Piotrek pierwszy i zyskuje przewagę, "nowy" tuż przede mną. Ostro, 8-10% i trzyma. 40 metrów w pionie, trzeba się postarać. Na górze wyprzedzam nowego, a na betonowych płytach wyprzedzam też Piotrka, który wyraźnie cierpi na swoim crossie ;)
Tuż pod szczytem Radarów wpadamy znów w polną drogę. Tym razem przez większość czasu ja prowadzę. Niestety zaczynają się już tereny, które słabiej pamiętam z objazdu trasy i w pewnym momencie nie zauważam skrętu. Chłopaki mnie wołają, ale znów jestem na końcu, a szkoda, bo teraz dość techniczny zjazd i mógłbym pociągnąć.
No, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Za chwilę podjazd, Piotrek odjeżdża, "nowego" wyprzedzam. Na wypłaszczeniu dopadam Piotrka i po chwili znów jedziemy we trójkę. Aż do torów prosto i łatwo. Przy torach, na wąskiej ścieżynce, znów prowadzę grupę. Wypadamy na Strykowską, przecinamy i w polną drogę. Teraz już nie pociągnę, bo tej części trasy nie objechałem. Puszczam więc Piotrka.
Dopadamy do Skrzydlatej, podjeździk na drogę prowadzącą łąką i grzejemy. Kasztelańska, Arturówek, piesi. Dużo pieszych. Jadę drugi, ale w pewnym momencie o mało nie wpadam na dłuuugą smycz łączącą spacerowicza z psem. Hamuję ostro i chłopaki mnie wyprzedzają. Teraz już liczą się sekundy, bo do mety bliziutko i znam drogę. Niestety jadę ostatni i nagle zaczynam czuć, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa! Są jak ołowiane! To chyba z głodu, bo przez cała trasę nic nie zjadłem i chyba właśnie mnie odcina. No trudno, zostały ze 2 km, przecież dojadę!!
Chłopaki z 50 metrów przede mną, a ja ledwo ciągnę. Na szczęście za mną pusto (oprócz spacerowiczów). Wycieczkowa - rozejrzawszy się w biegu, wypadam prosto na ulicę, a chłopaki skręcili najpierw w ścieżkę rowerową. Teraz oni muszą się oglądać na auta, a ja już nie, więc ich dopadam na skręcie w "kaloryfer". Piotrek, "nowy" i ja. Jeden z drugim. Finisz! Na skręcie w bramę baru "Modrzew" nowy łapie poślizg, a ja go wyprzedzam, Wpadam na metę równo z Piotrkiem, on pół koła przede mną. Nawet się z nim nie ścigałem, bo nie wiedziałem dokładnie gdzie jest meta - nie była oznaczona. Nie żałuję jednak straty tego jednego miejsca - w końcu Piotrkowi wiele zawdzięczam - gdyby nie on, to bym błądził, więc fajnie, że to on wjechał pierwszy :)
Patrzymy na "listę metową". Miejsca: 17 i 18, czas: 2:36. Zwycięzca miał 2:07. Jestem mile zaskoczony - przed startem spodziewałem się ok. 3 godzin. Dziękujemy sobie nawzajem w ramach naszej finiszowej trójki - "nowy" ma na imię Michał i też zmieścił się w pierwszej 20. Super! :)
Teraz już spokojnie - żarcie, SIKU!, słodycze, picie. Ulga.
Na mecie spędziłem ok. 1,5 godziny i w tym czasie dojechało jeszcze 11 osób (łącznie 29). Czyli około połowa tych, którzy wystartowali. Nie wiem, czy ktoś jeszcze ukończył, ale nawet jeśli, to z olbrzymią stratą do miejsca 29.
Wielkie dzięki dla wszystkich!! :D
Zwycięzcy:

I sami faceci, w tym "ten piąty" (czwarty się zmył przed dekoracją :P)

Podsumowanie:
Pierwsze stricte rowerowe zawody w moim życiu. Jechało się super i - mimo że chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę - z wyniku też jestem bardzo zadowolony.
Dystans: ok. 57 km (z wrażenia zapomniałem spojrzeć na licznik! :o)
Czas: 2:35 i jakieś sekundy (stoper też zapomniałem od razu zatrzymać ;)
Średnia: 22,06 - jak dla mnie i w terenie to bardzo mocno.
Suma podjazdów: ok. 600 (przed startem zapomniałem sprawdzić, ile nakręciłem z domu, na mecie było... 666 ]:->
PS. Oficjalne wyniki są tutaj
PPS. Normalnie, jakbym maraton MTB ukończył!* ;)
*(c) Wilk
Pogoda świetna, choć nielicho wiało z NE. Towarzystwo też świetne, ale o tym za chwilę :)
Wyjechałem z domu trochę późno i na miejsce zdążyłem na ostatnią chwilę, peleton (na oko ok. 50-60 osób) właśnie ruszał. Start z Arturówka dość spokojny i stawka trzyma się razem. Ponieważ kiepsko znam trasę, więc wypatruję w stawce znajomych, o których wiem, że na pewno trafią. Przy okazji powoli przesuwam się ku przodowi. Wreszcie siadłem na koło upatrzonemu "przewodnikowi" (poznałem go tydzień temu na objeździe trasy, chyba ma na imię Grzesiek). Dojeżdżamy do kapliczek na Wycieczkowej, skręcamy w Okólną i zaraz za płotem szpitala w lewo, w drogę leśną. Ktoś z czoła (w tym momencie już i jeszcze w zasięgu wzroku i słuchu) krzyczy "ogień!" i poszliśmy na ostro.
Duża grupa i wąska leśna droga więc jedziemy ostrożnie - mało kto próbuje wyprzedzać. Za chwilę robi się dość mocno pod górę - 5-6%. Grupa mi nieco odjeżdża, a mój przewodnik zaczyna przesuwać się do przodu. Oho, myślę sobie, chyba za mocnego wybrałem! Zjazd dość łagodny i długi, i już jesteśmy nad oparzeliskiem w Lesie Łagiewnickim. Teraz ostro pod górę - do 10%. Czoło grupy już znika za zakrętem, w tym mój przewodnik, ale część ludzisków, którzy są przede mną na pewno ich widzi, a tę część z kolei widzę ja, więc jest dobrze. Za mną oczywiście też tłok.
Teraz wąwozy - naprawdę ostra jazda. Parę osób nie daje rady stromiźnie, koła buksują. Moje też. Podprowadzam z 5 metrów i na siodełko. Trzymam się ostatniej widocznej osoby, ale jest ona sporo przede mną. Wypadamy z lasu i zaczyna wiać w pysk. Powoli dochodzę poprzednika oraz jadącego ze 20 metrów przed nim mojego przewodnika. Teraz już mi nie umkną! ;)
Krótko asfaltem i zaraz w polną drogę w prawo, pod górę. Trzymam się. Piach. Buksuję, odpadam. Podjazd, trzymam się na odległość wzroku. Na szczycie znów ich dochodzę, jadą równo - Grzesiek i ktoś z kimś wyraźnie się trzyma. Siedzę im na kole ze stratą ok. 5 metrów. Powoli łapię oddech - będzie dobrze.
Przelatujemy pod Strykowską. Teraz krótko asfaltem i zaraz znów w polną drogę. Lekki podjazd i dość szybki zjazd drogą z bardzo głębokimi koleinami. Dla bezpieczeństwa zostaję nieco z tyłu. Po chwili okazuje się, że miałem rację - kolega Grześka leży. Wymijam go i dopędzam mojego przewodnika. Patrzę i... to nie on! Ktoś bardzo podobnie ubrany, ale to NIE on!! Shit!
Nie szkodzi, tę część trasy znam nieźle. Teraz asfaltowy podjazd 7%, potem w lewo po kostce i wkrótce w las. Ogień! Muszę dopędzić kogoś, kto zna trasę, a Ci, których złapałem, są jednak ciut zbyt wolni. Na końcu kostki dopadam Grześka, tym razem prawdziwego. Też jedzie z kolegą, który właśnie... opuszcza trasę. Rezygnuje. Pytam Grześka, czy mnie przewiezie, bo nie znam trasy. Nie ma nic przeciwko poza tym, że nie jest pewien, czy przejedzie całość, bo trochę mu się nie chce. No, ale póki co jedziemy.
W Rezerwacie Struga Dobieszkowaska Grzesiek wybiera wariant trudniejszy przez wąwóz, a ja szybszy naokoło i już jadę przed nim. Trochę niepewnie się z tym czuję, więc znów go puszczam na przód. Przy wyjeździe z lasu ktoś nas dogania. Pamiętając o wahaniach mojego przewodnika pytam tego kogoś, czy zna trasę. Mówi, że trochę i ma mapę. Jedziemy więc teraz we trójkę, ja na końcu.
W Lesie Janinowskim ten "nowy" trochę odskakuje Grześkowi. Dla mnie w sumie jazda tez ciut zbyt wolna, ale po pierwsze nie chcę pokiełbasić trasy, po drugie nie mam jak wyprzedzić. Wreszcie Grzesiek mówi "Jak chcesz, to go goń, ja mu nie dotrzymam koła. On jest orientalista, więc na pewno się nie zgubicie". Myślę sobie, że "orientalista" nie na wiele się zda, skoro jedziemy teraz na południe, a potem na zachód ;) ale żegnam się z Grześkiem i pędzę za "nowym".
Z wielkim trudem dopadam go w połowie Lasu Janinowskiego. Na podjazdach jedziemy w miarę równo, a na zjazdach ja jestem ciut szybszy - on jedzie na crossie, ja na fullu, więc nie dziwota. Równocześnie doganiamy jakąś inną dwójkę. Chwila przymiarek i wyprzedzamy. W pedał!
Z lasu wypadamy na pole, chłopaki ciut za nami, Grześka już nie widać. Teraz w dół, ogień! Zaczynamy też gadać. Mój nowy "przewodnik" ma na imię Piotrek i jest bratem Mavica, którego trochę znam. On z kolei kojarzy mnie z BS i z forum. No i w to mi graj - zawsze przyjemniej jechać z kimś znajomym :)
Nawigujemy wspólnie, bo tę część trasy pamiętam dość dobrze, a Piotrkowi akurat skończył się zasięg widocznej części mapy. Teraz sporo asfaltu. Grzejemy. "Ogona" jakoś nie widać, ale nigdy nic nie wiadomo ;)
W tej części sporo gawędzimy, Piotrek sporo wie o mnie i o moich wyprawach - jestem mile zaskoczony ;) No, ale trza jechać. Trochę asfaltu, trochę mikstu i znów polna droga pod górę. Zostaję odrobinkę w tyle, ale tuż przed szczytem znów go dochodzę i jedziemy razem. Zjazd, skręt w prawo, asfalt. Zbliżamy się do Byszew i wracamy w zasięg mapy Piotrka. Dobra nasza!
Po przecięciu drogi Brzeziny-Stryków widzimy przed sobą grupkę rowerzystów. Nie wyglądają na ścigantów, bo dochodzimy ich bez trudu. Czyżby skrócili sobie trasę? (potem okazało się, że oni wcale nie brali udziału w maratonie, za wyjątkiem jednej osoby).
Na asfalcie wyprzedzam całą grupkę i pierwszy wpadam w wąską ścieżkę zielonego szlaku. Tuż za mną jakiś gość, który się podłączył z tej grupki, za nim Piotrek. Tę część trasy znam dobrze z Pieszej Setki i z zeszłotygodniowego objazdu trasy, więc jadę równo i bez wątpliwości. Las, dość stromy zjazd, polna droga, podjazd, las, bardzo stromy zjazd z uskokami, polna droga. Cały czas we trójkę. Dobrze.
Teraz Radary. Na początkowym piachu zrzuca mnie z roweru (jednak Schwalbe Hurricane to nie są opony na maratony) i chłopaki mnie wyprzedzają. Piotrek pierwszy i zyskuje przewagę, "nowy" tuż przede mną. Ostro, 8-10% i trzyma. 40 metrów w pionie, trzeba się postarać. Na górze wyprzedzam nowego, a na betonowych płytach wyprzedzam też Piotrka, który wyraźnie cierpi na swoim crossie ;)
Tuż pod szczytem Radarów wpadamy znów w polną drogę. Tym razem przez większość czasu ja prowadzę. Niestety zaczynają się już tereny, które słabiej pamiętam z objazdu trasy i w pewnym momencie nie zauważam skrętu. Chłopaki mnie wołają, ale znów jestem na końcu, a szkoda, bo teraz dość techniczny zjazd i mógłbym pociągnąć.
No, ale co się odwlecze, to nie uciecze. Za chwilę podjazd, Piotrek odjeżdża, "nowego" wyprzedzam. Na wypłaszczeniu dopadam Piotrka i po chwili znów jedziemy we trójkę. Aż do torów prosto i łatwo. Przy torach, na wąskiej ścieżynce, znów prowadzę grupę. Wypadamy na Strykowską, przecinamy i w polną drogę. Teraz już nie pociągnę, bo tej części trasy nie objechałem. Puszczam więc Piotrka.
Dopadamy do Skrzydlatej, podjeździk na drogę prowadzącą łąką i grzejemy. Kasztelańska, Arturówek, piesi. Dużo pieszych. Jadę drugi, ale w pewnym momencie o mało nie wpadam na dłuuugą smycz łączącą spacerowicza z psem. Hamuję ostro i chłopaki mnie wyprzedzają. Teraz już liczą się sekundy, bo do mety bliziutko i znam drogę. Niestety jadę ostatni i nagle zaczynam czuć, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa! Są jak ołowiane! To chyba z głodu, bo przez cała trasę nic nie zjadłem i chyba właśnie mnie odcina. No trudno, zostały ze 2 km, przecież dojadę!!
Chłopaki z 50 metrów przede mną, a ja ledwo ciągnę. Na szczęście za mną pusto (oprócz spacerowiczów). Wycieczkowa - rozejrzawszy się w biegu, wypadam prosto na ulicę, a chłopaki skręcili najpierw w ścieżkę rowerową. Teraz oni muszą się oglądać na auta, a ja już nie, więc ich dopadam na skręcie w "kaloryfer". Piotrek, "nowy" i ja. Jeden z drugim. Finisz! Na skręcie w bramę baru "Modrzew" nowy łapie poślizg, a ja go wyprzedzam, Wpadam na metę równo z Piotrkiem, on pół koła przede mną. Nawet się z nim nie ścigałem, bo nie wiedziałem dokładnie gdzie jest meta - nie była oznaczona. Nie żałuję jednak straty tego jednego miejsca - w końcu Piotrkowi wiele zawdzięczam - gdyby nie on, to bym błądził, więc fajnie, że to on wjechał pierwszy :)
Patrzymy na "listę metową". Miejsca: 17 i 18, czas: 2:36. Zwycięzca miał 2:07. Jestem mile zaskoczony - przed startem spodziewałem się ok. 3 godzin. Dziękujemy sobie nawzajem w ramach naszej finiszowej trójki - "nowy" ma na imię Michał i też zmieścił się w pierwszej 20. Super! :)
Teraz już spokojnie - żarcie, SIKU!, słodycze, picie. Ulga.
Na mecie spędziłem ok. 1,5 godziny i w tym czasie dojechało jeszcze 11 osób (łącznie 29). Czyli około połowa tych, którzy wystartowali. Nie wiem, czy ktoś jeszcze ukończył, ale nawet jeśli, to z olbrzymią stratą do miejsca 29.
Wielkie dzięki dla wszystkich!! :D
Zwycięzcy:

I sami faceci, w tym "ten piąty" (czwarty się zmył przed dekoracją :P)

Podsumowanie:
Pierwsze stricte rowerowe zawody w moim życiu. Jechało się super i - mimo że chodziło przede wszystkim o dobrą zabawę - z wyniku też jestem bardzo zadowolony.
Dystans: ok. 57 km (z wrażenia zapomniałem spojrzeć na licznik! :o)
Czas: 2:35 i jakieś sekundy (stoper też zapomniałem od razu zatrzymać ;)
Średnia: 22,06 - jak dla mnie i w terenie to bardzo mocno.
Suma podjazdów: ok. 600 (przed startem zapomniałem sprawdzić, ile nakręciłem z domu, na mecie było... 666 ]:->
PS. Oficjalne wyniki są tutaj
PPS. Normalnie, jakbym maraton MTB ukończył!* ;)
*(c) Wilk
- DST 83.97km
- Teren 47.00km
- Czas 03:45
- VAVG 22.39km/h
- VMAX 51.50km/h
- Temperatura 8.0°C
- Podjazdy 709m
- Sprzęt HyperCube
- Aktywność Jazda na rowerze




















