Splashing in a drizzle, dz. 15
Inwokacja:
Już rzygam tym deszczem!
Długo jeszcze?
Apostrofa:
Deszczu, spierdalaj!
A poza tym wstałem tuż przed 7, ciemno, niezbyt zimno, wszystko fchuj mokre, ale nie pada. W krzakach epicko wdepnąłem w gówno. Obydwoma sandałami! Na szczęście nie dostało się do środka, ale było blisko!
Wyjeżdżam o 9 (nadal nie pada) i jadę do sklepu po chleb. Oraz do kraniku uprać rękawiczki, bandanę i skarpetki (wszystkie trzy rzeczy można założyć mokre). Z La Plaza ruszam o 9:40. Po chwili nadchodzi mżawka.
Raz pada mocniej, raz słabiej, a niekiedy wcale. W jednej z takich przerw robię postój i drugie śniadanie na sakwach na wysokości 900. Gdy ruszam, to już znowu mży. Na bigu 1350 jestem o godz. 12. Siąpi. Podjazd był bardzo zacny, niemal 10% średnio, zjazd będzie taki sam. No, ale dzisiaj mam zapasowe klocki na podeszwach sandałów! :-P
W połowie zjazdu przestaje padać. Na dole (500 m npm) znów zaczyna. Robię postój z żarciem pod daszkiem we wsi i ruszam dalej lekko pod górę w stronę biga Samiedo. Pada. A potem słońce. Ładny gorż!
A potem znów pada. Tak chyba z 10 razy podczas podjazdu na niemal 1600 raz się lekko przeciera, a potem znów pada. Raz 19 stopni, a raz 12. I tak do zajebania. A na bigu mżawka i mgła, że człowiek zaczyna wątpić, czy Tam Dalej w ogóle jeszcze jest świat...
A potem łagodny i lekko czeski zjazd doliną Sil. Początkowo w deszczu, ale z wiatrem w plecy! Potem już tylko w mokrym od dołu. A potem się wreszcie przeciera na dobre. To znaczy, chmury są, nawet sporo, ale wreszcie przestaje padać do końca dnia. I robi się PIĘKNIE!
W połowie zjazdu zakupy w Villablino, w zaskakująco dużym markecie Gadis. Na kolację kupuję empanadę z kurczakiem i pieczarkami (okazuje się porażką). A potem reszta "zjazdu" do Palacios del Sil. Kemping jest zaś dzisiaj... nieczynny. Bo jest wtorek i mają dzień wolny. Ale na szczęście gospodyni jest i udaje mi się ją ubłagać. A kemping fajny! Prąd, stoliki, wreszcie wygodne krzesła, daszek w razie czego...
Rozbijam kompletnie mokry namiot w resztkach słońca i idę prać ciuchy z dwóch dni. Masakra co za dzień znowu!
Inwokacja, apostrofa...
Już rzygam tym deszczem!
Długo jeszcze?
Apostrofa:
Deszczu, spierdalaj!
A poza tym wstałem tuż przed 7, ciemno, niezbyt zimno, wszystko fchuj mokre, ale nie pada. W krzakach epicko wdepnąłem w gówno. Obydwoma sandałami! Na szczęście nie dostało się do środka, ale było blisko!
Wyjeżdżam o 9 (nadal nie pada) i jadę do sklepu po chleb. Oraz do kraniku uprać rękawiczki, bandanę i skarpetki (wszystkie trzy rzeczy można założyć mokre). Z La Plaza ruszam o 9:40. Po chwili nadchodzi mżawka.
Raz pada mocniej, raz słabiej, a niekiedy wcale. W jednej z takich przerw robię postój i drugie śniadanie na sakwach na wysokości 900. Gdy ruszam, to już znowu mży. Na bigu 1350 jestem o godz. 12. Siąpi. Podjazd był bardzo zacny, niemal 10% średnio, zjazd będzie taki sam. No, ale dzisiaj mam zapasowe klocki na podeszwach sandałów! :-P
W połowie zjazdu przestaje padać. Na dole (500 m npm) znów zaczyna. Robię postój z żarciem pod daszkiem we wsi i ruszam dalej lekko pod górę w stronę biga Samiedo. Pada. A potem słońce. Ładny gorż!
A potem znów pada. Tak chyba z 10 razy podczas podjazdu na niemal 1600 raz się lekko przeciera, a potem znów pada. Raz 19 stopni, a raz 12. I tak do zajebania. A na bigu mżawka i mgła, że człowiek zaczyna wątpić, czy Tam Dalej w ogóle jeszcze jest świat...
A potem łagodny i lekko czeski zjazd doliną Sil. Początkowo w deszczu, ale z wiatrem w plecy! Potem już tylko w mokrym od dołu. A potem się wreszcie przeciera na dobre. To znaczy, chmury są, nawet sporo, ale wreszcie przestaje padać do końca dnia. I robi się PIĘKNIE!
W połowie zjazdu zakupy w Villablino, w zaskakująco dużym markecie Gadis. Na kolację kupuję empanadę z kurczakiem i pieczarkami (okazuje się porażką). A potem reszta "zjazdu" do Palacios del Sil. Kemping jest zaś dzisiaj... nieczynny. Bo jest wtorek i mają dzień wolny. Ale na szczęście gospodyni jest i udaje mi się ją ubłagać. A kemping fajny! Prąd, stoliki, wreszcie wygodne krzesła, daszek w razie czego...
Rozbijam kompletnie mokry namiot w resztkach słońca i idę prać ciuchy z dwóch dni. Masakra co za dzień znowu!
Inwokacja, apostrofa...
- DST 77.92km
- Czas 05:32
- VAVG 14.08km/h
- VMAX 62.19km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 2106m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!