Informacje

  • Wszystkie kilometry: 216032.03 km
  • Km w terenie: 5271.65 km (2.44%)
  • Czas na rowerze: 433d 21h 20m
  • Prędkość średnia: 20.75 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Poniedziałek, 28 sierpnia 2023 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Basking in a drizzle, dz. 14

Start o 8:30. Z hotelu to łatwe. Myślałem, że wręcz trochę późno, ale okazało się, że Mercadona w Poli czynna od 9, więc i tak kilka minut czekałem. Spore zakupy (bo znów 1,5 dnia bez sklepu) i jak wychodzę o 9:25 to siąpi. Oczywiście :-/ Nic to, ruszam! Dziś zbyt ambitny dzień, żeby się przejmować pierdołami. 

Zaraz z Poli startuje solidny podjazd na biga Alto de Gamoniteiro. Na dzień dobry 9%, potem i do 14 momentami. Większość czasu siąpi. Robię jeden postój pod drzewem, które jeszcze nie przeciekło i dość wilgotny docieram na 1160, gdzie na biga odbija boczna droga. Zrzucam sakwy w krzakach (i w deszczu) i bez postoju dalej. Pada coraz mocniej (choć to wciąż mżawka), więc zatrzymuję się dopiero na szczycie. 



Ekspresowa przebiórka w (chwilowo) suche i ciepłe ciuchy, w biegu pożeram garść migdałów i zjeżdżam. Pada i pada, a tu nachylenia zacne, nie to co wczoraj! Drżę o klocki, ale dają radę! 

Przy sakwach stoję kilka minut pod niby daszkiem jakiegoś budynku typu podstacja elektryczna. Kapie za kołnierz, ale bezpośrednio nie pada, bo jestem od zawietrznej :-P

Potem kilometr leciutko pod górę na przełęcz (dawny big) i zaczyna się długi zjazd. Powoli słabnie deszcz, ale i moje dłonie na klamkach hamulcowych. Które pierwsze odpuści... ? Jednak deszcz. Na wysokości ok 800 ustaje, na 600 nieśmiało wygląda słońce. Na 500 robię postój na ławce, żeby wreszcie coś konkretnego ZJEŚĆ. A potem dalej. Sukcesywnie się rozbieram i kolejne sztuki odzieży suszę na rogach, lemondce, na sakwach i na sobie. Jakoś idzie. 

Jeszcze z 10 km leciutko w dół i jestem na 350, gdzie full lampa, 28 stopni i zaczyna się lekki podjazd. Wkrótce docieram do Entrago, gdzie jest hotelik. Wg booking za 64, to bezpośrednio powinno być ok 50. Nie napalam się, bo w planach jest dzik, ale jak na drugim bigu znów popada, to nie wiem, czy zdołam się na obozie umyć w zimnej wodzie ;-) Ale dylemat się sam rozwiązuje, bo ostatnie wolne miejsce ktoś zaklepał nie przez booking, więc mnie nie przyjmą. Trudno i może dobrze, bo pogoda coraz lepsza :-)

Teraz jadę obejrzeć miejsce na dzika. Specyficzne, bo w miasteczku. Ale stoją kamperowcy, są dżizasy, więc raczej nie powinno być problemu. Tylko wody nie ma. Ale znajduję  kranik 150m dalej. I jest rzeczka do mycia. Okej, biorę! :-)



Kanapka i ruszam na biga. Jest tuż po 16, a przede mną 1100 metrów pod górę... 
Rozglądam się za miejscem na sakwy, ale wieś za wsią. Jedna z nich taka :-D



W końcu wstawiam na jakieś pastwisko, ale przyfilował mnie jakiś wioskowy dziadek i poszedł tam zajrzeć. Fuck. On wychodzi, ja wracam i zabieram sakwy wyżej. Na szczęście podjazd bardzo łagodny. W końcu znajduję odpowiednie krzaki. Uff. Ale jest już po 16:30! No to w pedał! 

Jestem zaskoczony, jak zacnie jadę. Jest 5-8% większość czasu, a prędkość mam 9-12 kmh. Wow! Do postoju na 1100 gnam jak na happy minutes B-) A po drodze piękny gorż, jak zwykle gdy jest mało czasu :-P



Potem już nieco słabiej, ale wciąż bez wstydu przed Ryśkiem. Na bigu Puerto de Ventana (1590) jestem o 18:20. Zakładałem że o 19. Nieźle! 



W międzyczasie z 28 stopni zrobiło się 12, ale po raz pierwszy od trzech dni nie pada! Wow again :-P

Ubieram, zjeżdżam. Chmury się zbierają, ale nie pada aż do miejscówki. Hurra!



Biorę wodę, ustawiam majdan przy dżizasie i idę się myć do rzeki. Zimna, ale nie lodowata. Tylko płytko, nie idzie się całkiem zanurzyć, nawet na leżąco. Ale umyć się udało, jak świeżo! :-D

Potem herbata, lazania i po jedzeniu, o wczesnym zmroku, rozbijam namiot. W samą porę, bo w trakcie zaczyna padać. Oczywiście :-P Szybko zgarniam klamoty do namiotu i kończę ten szalony dzień :-)
  • DST 101.78km
  • Teren 0.15km
  • Czas 06:55
  • VAVG 14.72km/h
  • VMAX 51.91km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 2964m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl