Informacje

  • Wszystkie kilometry: 231355.85 km
  • Km w terenie: 5477.21 km (2.37%)
  • Czas na rowerze: 465d 22h 59m
  • Prędkość średnia: 20.69 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w kategorii

!Surlier

Dystans całkowity:35347.45 km (w terenie 522.07 km; 1.48%)
Czas w ruchu:1892:30
Średnia prędkość:18.68 km/h
Maksymalna prędkość:77.37 km/h
Suma podjazdów:592246 m
Maks. tętno maksymalne:168 (0 %)
Maks. tętno średnie:144 (0 %)
Suma kalorii:96884 kcal
Liczba aktywności:520
Średnio na aktywność:67.98 km i 3h 38m
Więcej statystyk
Wtorek, 22 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 60

Dziś o 5:30 obudził mnie deszcz walący w namiot. Dawno tego nie było, więc się odzwyczaiłem. A dziś to zła wiadomość, bo muszę uciekać ze Szwajcarii. No cóż, jeszcze podrzemałem do 7:15 i się zwlokłem. Kropiło. No i wszystko mokre. W związku z tym rano dużo bardziej powoli niż zwykle, bo każdą czynność trzeba wykonać albo w namiocie albo pod jakimś dachem, a jeszcze sporo rzeczy oczyścić z błota przed spakowaniem. Efekt: wyjeżdżam dopiero o 10. Ale dziś to na szczęście mały problem, bo odcinek dzienny wyjątkowo krótki. Tzn. miał być normalny, bo chciałem jeszcze skoczyć w boczyć do Valle Verzasca (ponoć przepiękna!), ale przy tej pogodzie to nie ma sensu. Widoków nie będzie, a dzika kąpiel też nie wchodzi w grę. Więc skracam dzień o ok 30 km i kilkaset metrów podjazdu i robi się lajcik.

Na dzień dobry dojeżdżam do Locarno, gdzie poszukuję upatrzonego w necie sklepu z nożami. Z pewnym trudem, ale znajduję. Teraz z duszą na ramieniu pytam o cenę takiego samego scyzoryka, jaki zgubiłem. O dziwo, raptem 29 CHF! To chyba taniej niż w Polsce! Kupuję i czuję się uratowany :) O 11 ruszam w trasę. Na szczęście przestało padać, a nawet momentami na chwile wygląda słońce.

Najpierw objeżdżam jezioro, częściowo promenadą (dużo rozlazłych pieszych), a częściowo szosą (duży ruch, korki!), więc chociaż jest dość ładnie, to jednak niezbyt przyjemnie. Wreszcie kończy się miasto, ale korki bynajmniej nie. Towarzyszą mi aż na druga stronę jeziora, gdzie nagle cały ten ruch idzie na Bellinzonę. Ciekawe, czemu akurat tam...?

W Vira w maleńkim parku nad jeziorem jem drugie śniadanie (na stojąco, bo ławki mokre :P) i ruszam na biga. Jest konkret. 12 km, 1200 m, lekko nie będzie, zwłaszcza, że to mój pierwszy big z bagażem od rozstania z Serweczem! Odzwyczaiłem się ;)

No i faktycznie, ciężko szło, podjeżdżałem po 400m na raz, potem 10 minut postoju (dłużej się nie da, bo zimno) i tak na 3 razy zrobiłem, ale z dużymi oporami i zmęczeniem. Końcówka trzymała 10-11% przez całe 400 metrów i już naprawdę miałem ochotę zrobić dodatkowy postój, ale jak pomyślałem, że jestem już w połowie odcinka, a jak stanę, to będę znów na początku odcinka, to pojechałem dalej ;)
No, ale ewidentnie jest mi potrzebny rest, to był dziesiąty dzień jazdy z rzędu. Za dużo jak na Alpy, nawet przy mojej (świetnej) formie.

Na górze jest przystanek autobusowy z kibelkiem i poczekalnią w zamykanym pomieszczeniu, co oznacza, ze można się tam w suchym i względnie ciepłym przebrać. Super! Właśnie mam ruszać, kiedy zaczyna padać. Po chwili wahania dokładam ochraniacze na buty i jednak ruszam. Kto wie, czy się nie nasili...

Zjazd bardzo niefajny. 300 metrów w dół, 50 w górę potem 100 w dół i 50 w górę i jeszcze raz to samo. Plus zamknięta i zablokowana droga po wjechaniu do Italii (z nieznanych przyczyn). Od biedy mogłem przenieść rower przez te blokadę, ale nie chciało mi się zdejmować sakw, więc objechałem przez miasteczko, co dołożyło mi kolejnych kilkadziesiąt metrów bardzo stromego podjazdu. A w międzyczasie to padało, to znów przestawało.



Wreszcie zaczął się prawdziwy zjazd do Maccagno. Stanąłem na foto (niezły widok na Lago Maggiore) i sprawdziłem w necie (włoski zasięg! znowu można! :) prognozę na jutro. Ma być lepiej niż dziś. Natomiast od czwartku do soboty rano chujnia z grzybnią. No to jutro jadę dalej, a do Mediolanu udam się jutro pod wieczór. Super! :) Uda mi się zamknąć logiczny odcinek trasy i (mam nadzieję) dobrze zrestować u znajomych w Mediolanie, a potem (jeśli pogoda się poprawi), wrócę na trasę :)

Reszta zjazdu do Maccagno i dojazd na kemping bez problemów, nawet słońce wyszło :) Kemping bardzo fajny i w znośnej cenie (18 EUR). Gdyby padało, to byłby problem, bo daszku nie ma, ale nie pada, więc luz :)


PS. Oho, widzę, że idę na roczny rekord podjazdów - będzie jeszcze we wrześniu chyba :)
  • DST 57.46km
  • Czas 03:52
  • VAVG 14.86km/h
  • VMAX 45.97km/h
  • Temperatura 16.0°C
  • Podjazdy 1421m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 21 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 59

Dziś z braku netu na postojach nieco się nudziłem więc pisałem relację na bieżąco :p

9:00 start z kempingu. Pogoda dość ładna, słońce zza chmur. Początek ścieżka przez tereny nadrzeczne i kładką. Udało się ładnie skrócić i zwłaszcza podjazdów trochę ująć. Super! A jeszcze mam pomysł, jak można skrócić bardziej w drodze powrotnej :)


Maggiaschlucht w okolicy Locarno

9:55, kupuje chleb, 13 km i 150m w gore za mną. Pogoda nadal ładna.
A w coopie jest wifi :-) co prawda trzeba podać numer telefonu, ale piszą wprost "no commercial use". Zobaczymy, To uzależnienie od netu jest straszne :-)

11:30 W kolejnym coopie też jest net i nawet już jestem zalogowany bez smsow :-)
Stanąłem na zrobienie i zjedzenie kanapek i net sięga do murku, na którym siedzę :-) 25 km i, 250m za mną. Na szczęście mało zjazdów, dotychczas tylko 80m łącznie. Pogoda wciąż dobra, a wg prognoz powinno już padać. Kolejnych coopow po drodze nie mam, wiec to może być koniec netu. Zostało mi na górę 35km i 1900 m. Tak naprawdę formalnie dopiero tutaj zaczyna się big... Spoko mógłbym tu dotrzeć nie rowerem, gdybym miał czym ;-)


13:25, wys 1400
Dość pochmurno i już tylko 15 stopni, ale nie pada. Czuje się dość zmęczony. Niby jadę przyzwoicie, ale jest to okupione większym wysiłkiem niż ostatnio. Może dziewiąty dzień z rzędu bez restu, to nie jest dobry pomysł...? ;-) No nic, jem coś i lecę dalej*. A po drodze mijałem bardzo ładne miejsca :)


Hobbiton ;-)

13:40. Ruszam. Zaczęło troszkę kropić :-/

14:30. Wys 1900, ale było 4km płaskiego, bo objazd jeziora. Pada, wiec postój tylko na siku i łyk herbaty. 

15:05, wys 2307. 8stopni. Szczyt, tzn jezioro zaporowe Naret. Od ok 2000 jadę w chmurze (uploadowałem się ;-) co oznacza, że nie pada i że nie ma widoków ;-)



Końcówka solidna, od wys 1500 średnio 10% z długimi odcinkami 13-14%. No i ewidentnie jestem zmęczony. Już nie ma tej świeżości w kroku ;-) rest wkrótce niezbędny :-/

15:30. Założyłem na siebie wszystko. Zjeżdżam.



16:05,wys 1280, 14st. Krótki postój na foto (poniżej) i dać odpocząć dłoniom, bo ścierpły od zimna i ściskania klamek ;-)



16:50. No to jestem pod tym wyżej położonym coopem. Siąpi i 18st. W ogóle cały zjazd raz pada a raz nie. Ale nie przemoczyło mnie, znaczy jest dopsz :-)

17:40. Zakupy w niższym coopie. Przede wszystkim mleko, bo rano moje okazało się skisłe :/

18:30 jestem z powrotem na kempingu. Ładny mi big - 9,5 godziny!! Ale mój powrotny skrót zadziałał (to są te kilometry w terenie) i jeszcze trochę podjazdów mi oszczędził :)


* No i pojadłem. Ostatni raz, kurwa! Na tym postoju zostawiłem przez pomyłkę nóż!!
  • DST 119.03km
  • Teren 4.00km
  • Czas 06:13
  • VAVG 19.15km/h
  • VMAX 49.60km/h
  • Temperatura 14.0°C
  • Podjazdy 2358m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 20 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 58

Wstałem jak zwykle o 7, ale wyjechałem o 8:20. Co prawda na lekko, więc łatwiej, ale jednak - jestem z siebie dumny :)

Rano power jak trza, więc na bigu Cascata del Toce (tylko 1100 metrów podjazdu, ale aż 25 km) byłem o 10:30. ładny wodospad i sporo oglądających go ludzi. Plus ekipa goprowców jaskiniowych na ćwiczeniach (Pronto Soccorso Alpino Speleologico).



Zjazd długi i męczący, z powrotem na dole jestem o 11:30. Z pakowaniem i jedzeniem mi trochę zeszło, ale najtrudniejsze było podjęcie decyzji, co dalej. Jechać do Szwajcarii? Ale pogoda niepewna, a jak tam utknę? Przy ich cenach to może być bolesne. No, ale prognoza nie była zła (trochę deszczu, ale bez dramatu), więc po namyśle postanowiłem zaryzykować. o godz. 13 ruszam dalej.

Zjazd w okolice Domodossola, potem chwila falowania wschodnim zboczem doliny Toce i pora na podjazd w stronę granicy. I tu od razu solidnie, bo 8% rzadko schodziło z licznika. A potem trafił się długi na 1,5 km tunel, w którym trzymało 9%. A jak z niego wyjechałem, to padał deszcz... No, ale trochę popadał i przestał. Na górze, w Santa Maria Maggiore (wys 840), było już dość ładnie. Za to ku mojemu zdziwieniu, jak przed tunelem straciłem zasięg komórkowy, tak już nie odzyskałem. I tak oto, żeby ostrzec kogo trzeba, że będę w Szwajcarii i bez kontaktu, musiałem szukać barowego WIFi, bo nawet SMSa nie mogłem wysłać.

Potem rozpocząłem zjazd, ale po kilku kilometrach zaczęło kropić podejrzanie dużymi kroplami. Akurat był bar, więc na wszelki wypadek stanąłem. I dobrze zrobiłem, bo zaraz przywaliło, że hej! Zacząłem mieć wątpliwości, czy podjąłem właściwą decyzję...

No, ale wypiłem cappuccino, chwilę posiedziałem i deszcz zmniejszył się do siąpienia. No to jadę. Po kilku minutach znów przywaliło, tym razem nie było się gdzie schować, więc wkrótce byłem dość mokry. Ale nie jakoś straszliwie, a - tu dziwna rzecz - w momencie przekroczenia szwajcarskiej granicy deszcz nie tylko gwałtownie ustał, ale też po szwajcarskiej stronie szosa była zupełnie sucha! Szwajcarzy nie wpuszczają włoskich chmur czy co...? Oczywiście żadnej kontroli granicznej, po prostu się jedzie... :) Jak ja kocham Schengen! :D

Dalszy zjazd piękną doliną Centovalli, w zasadzie same chwytające za serce widoki, ale nie znalazłem prawie żadnego dobrego kadru. To trzeba samemu zobaczyć...



Na kemping docieram jakoś ok 17:30. Spory, sporo ludzi i oczywiście drogi (25 CHF, co jak na te okolice jest bardzo tanio, inne są raczej po 35 :P). Ale też świetny, ma nie tylko dobre WiFi, dobrze urządzone prysznice bez żetonów, basen i kuchnię, ale w tejże nawet czajnik i toster! :D Minusem jest mocno kamieniste podłoże, na którym raczej niezbyt komfortowo się siedziało w namiocie. Cóż, końcówka sezonu i trawa już wytarta...

Więc wygląda na to, że te dwa wieczory tutaj (jutro robię dłuuugiego biga na lekko i zostaję na drugą noc) będą raczej przyjemne :)


  • DST 108.47km
  • Teren 0.30km
  • Czas 05:09
  • VAVG 21.06km/h
  • VMAX 58.80km/h
  • Temperatura 19.0°C
  • Podjazdy 1945m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Sobota, 19 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 57

Od rana pochmurno, ciepło i parno, więc kiedy ruszałem o 9, to serio obawiałem się burzy. Burza nie nadeszła, choć kilkakroć w ciągu dnia spadło na mnie kilka kropel. Ale skończyło się na obawach :)

Początek praktycznie płasko, 20 km do Villadossola. Tamże zjadłem drugie śniadanie na ławce, a potem znalazłem bar, gdzie bardzo miły barista przechował mi sakwy na czas biga. Skok na Alpe Cheggio dość długi i niezbyt porywający. 22 km, z czego pierwszych 14 to dłużyzna z raptem 600 metrami podjazdu. Drugie 600 na pozostałych 8 km, już lepiej. Na górze tama i parking, nic ciekawego. No i chmury oraz chłodno - 16 stopni.


A tu jeszcze poranny obrazek z Mergozzo :-)

Zjazd również dość nużący, ale przed godz. 15 jestem z powrotem w barze. Piję pyszne capuccino i zbieram się do Domodossoli na zakupy. Przede mną Szwajcaria, więc trzeba raczej solidne zapasy zrobić. Najpierw Lidl, potem Eurospin. Te dwa sklepy dobrze się uzupełniają. Z reguły wystarczy jak danego dnia jestem w jednym, a kolejnego w drugim, no ale tym razem Szwajcaria... ;)

O 16:30 ruszam dalej. Znacznie cięższy, co już za chwilę odczuwam, bo robi się 8%. Z bagażem to inna rozmowa - nie ma już hopsania typu 11 kmh na tym nachyleniu - 8 kmh to wszystko, na co mnie stać. I tak dobrze :)

Po drodze kombinuję, jak rozegrać kwestie noclegu na dziko odnośnie do wody, która nie wiem, czy jest na tej miejscówce. Zaryzykować, że będzie? Czy wziąć z miasteczka? Ale jeden wór to i tak za mało na mycie i picie... I tak mi przyjemnie zeszło, aż dotarłem do miejsca, gdzie pierwotnie planowałem spać, czyli do Baceno. Jest tu hotel Valentini, który na bookingu przed wyjazdem z Łodzi widziałem za 35 EUR, a kilka dni temu, jak myślałem o rezerwacji, to go nie znalazłem. Znikł. Wyprzedały się miejsca...? A może odwrotnie, zamknęli, bo po sezonie...? Z ciekawości postanowiłem się zatrzymać i spytać. A tu pan mówi, że hotel pusty do poniedziałku (nie powiedział dlaczego), ale ze może mnie przyjąć za 30 EUR, ale na śniadanie będzie tylko kawa i croissant. Czyli to co zawsze we Włoszech :P Czyli nic, więc po co mi śniadanie? Stargowałem na 25 bez śniadania i śpię :) Ba, jutro mogę nie zdawać pokoju do południa, co oznacza, że mam dokąd wrócić po bigu, co może być istotne, gdyby padało i trzeba było się rozgrzać :)


  • DST 95.13km
  • Czas 05:06
  • VAVG 18.65km/h
  • VMAX 53.81km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1826m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 18 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 56, znów dwa bigi :)

Dziś rano jakoś leniwie, a jeszcze płacenie za kemping (gość wczoraj nie chciał przyjąć kasy!) i w efekcie wyjazd o 9:30.

Od razu ostro pod górę. Na 620 m npm zrzucam sakwy w krzakach (mam teraz nogi podrapane jeżynami :P) i ruszam na lekko na biga. Jedzie mi się fantastycznie, lepiej niż gdybym wczoraj miał rest! Wyprzedzam kilkoro wcale nie takich słabych na oko zawodników i bez postoju wlatuję na 1480  m npm. Z biga Mottarone roztaczają się wspaniale widoki na sześć jezior w tym wielkie Maggiore, Lugano, Orta i kilka mniejszych), ale przejrzystość powietrza dziś marna i z fotek niewiele wyszło :(



Zjazd, zabranie sakw i dalszy zjazd do Omegna. Tamże w Lidlu spore zakupy i potem poszukiwanie miejsca na lancz. Znalazła się ławeczka na pustym placu zabaw. Jem, piję kawę, jest dobrze :)
No, ale minęła godz. 14, a przede mną drugi big - solidniejszy. Niechętnie więc, ale ruszam ;)

Początek jeszcze przez kolejne miasteczka w dół, aż dojeżdżam do Ornavasso, gdzie zostawiam sakwy u przemiłej pani w pizzerii. Ja jej dziękuję za pomoc i ona mi dziękuje! No szok! I niesamowite, że absolutna większość Włochów, z którymi mam styczność, jest właśnie taka miła! :))

Big Alpe Rossombolmo zaczyna się spoko, 7-10% przez dłuższy czas, a przede wszystkim ma dużo cienia. To ważne, bo dziś naprawdę gorąco, aż trudno uwierzyć, że to połowa września :) Na wysokości 400 jest (nieczynna) niesamowita jaskinia, wygląda jak morda trolla! :)



Potem droga się zwęża, asfalt stopniowo pogarsza i kiedy robię postój na 1000 m npm już widzę, co mnie czeka - będzie rzeźnia! I faktycznie, dalsze 1,5 km to nachylenia 17-21% z fatalnym asfaltem, wylanym wprost na kamory bez żadnej podbudowy. Jest ciekawie. Ale jadę i to jadę dobrze, bez postojów i marudzenia. Potem jest trochę wypłaszczenia, tzn. 8-12% (nadal fatalna nawierzchnia) i znów dwa półkilometrowe odcinki takiej nachyleniowej masakry. Całość kończy się kilkuset metrami polnej, trawiastej  i stromej drogi. A na górze (godz 17:15)... nic. Tzn. ładny widok, ale widoków tu jak psów, a tak poza tym po prostu mocno pochyła hala. No, ale to jeden z trudniejszych bigów jakie zrobiłem w życiu, więc satysfakcja i tak jest :)



Ubiórka (słońce właśnie schowało się za górą) i BARDZO OSTROŻNY zjazd. Muszę przyznać, że w dwóch miejscach rozważałem nawet sprowadzanie roweru, ale zwyciężył duch walki i dobrze, bo strach ma wielkie oczy, a w sumie wcale nie było tak źle. Hamulce tez dały radę :)

Bagaże odbieram o 18:15, a o 19 jestem na kempingu Lago delle Fate. Słaby. Grunt kamienisty, plac mam na skrzyżowaniu kempingowych uliczek, ruch jak na wielkanoc w USC, pod prysznicem ciemno (beznadziejna lampka), pełno Szwajcarów i drogo (20 EUR). Jest co prawda jezioro i nawet własna kempingowa plaża, ale co mi po tym...? :P No, ale pewnie dlatego tak drogo :)

Podsumowując: dzień mocny, ale i ja już tak mocny, że w sumie nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia :)



  • DST 82.58km
  • Teren 3.00km
  • Czas 05:37
  • VAVG 14.70km/h
  • VMAX 56.39km/h
  • Temperatura 31.0°C
  • Podjazdy 2647m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Czwartek, 17 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 55, przelotowy, ale bardzo fajny :)

Start jak zwykle o 9. Jako że wczoraj padało, to namiot dość mokry, ale że wszędzie zacienione i wokół mokra trawa, to nawet nie próbowałem suszyć. Dużych gór dziś nie ma, to dodatkowa masa wody mniej boli ;)
Pierwsze kilometry w dół Valle d'Aosta, w tym przełom / kanion, na który ostrzyłem sobie zęby po widokach z pociągu, ale nieco rozczarował - nie było też dobrego miejsca na foto.



Potem dwa miasteczka, gdzie w końcu udało mi się kupić chleb (na śniadanie miałem wczorajsza kajzerkę - bez szału ;) i dzięki temu drugie śniadanie miałem pyszne i z takim widokiem :)



Potem jeszcze trochę lekko w dół doliny i po 36 kilometrach dość solidny podjazd z 250 na 610 metrów, zakończony tunelem. Ale że droga dość boczna (choć z zakazem dla rowerów!), więc jechało się całkiem przyjemnie :)

Potem długi i łagodny zjazd do Biella, gdzie w Lidlu kupiłem rzeczy na kolację plus zimnego energetyka i ruszam z zamiarem usiąścia gdzieś na lancz. Ale nie ma za bardzo gdzie. A po chwili jestem już na... ekspresówce! Bo tak mnie wspaniale pokierował RWGPS. No nic, przeleciałem do najbliższego zjazdu i tamże uciekłem na równoległą krajówkę. No i w miasteczku wreszcie znalazłem ławkę, więc przyszła pora na jedzonko i (już nie tak zimnego) energetyka ;)

Potem była seria kolejnych miasteczek, trochę płasko a trochę czesko i w sumie nie za wiele da się o tym dniu powiedzieć, poza tym, że bardzo mi się przyjemnie jechało :) I to mimo ze momentami pod wiatr (a momentami z wiatrem). Naprawdę bardzo przyjemny, spokojny i luzacki dzień :)

A na koniec dotarłem do Orta san Giulio nad Lago d'Orta i tutaj już widoki wymiotły. Niestety fotka pod słońce, więc nie wygląda jakoś super, może jutro uda się zrobić lepszą (śpię na wschodnim brzegu jeziora).





Podsumowując: może trochę nudny, ale niezwykle przyjemny dzień. Znów się okazało, że nie zawsze warto między bigami przelatywać pociągiem, taki luzacki dzień od czasu do czasu to balsam dla duszy i odpoczynek dla ciała :)




  • DST 120.50km
  • Czas 05:14
  • VAVG 23.03km/h
  • VMAX 53.90km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 1004m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 16 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 54, Matterhorn

Rano zwinąłem się jakoś rekordowo szybko i o 8:40 byłem gotów do wyjazdu. Ja tak, ale telefon nie, bo jeszcze się ładował :P
Więc ruszyłem tradycyjnie o 9. Pierwszych 10 km przez aglomerację Aosty (niezbyt atrakcyjna, ale nic dziwnego, to już prawie Francja :P), gdzie pod koniec stanąłem na większe zakupy w Eurospinie (jedyny market dziś). Potem jeszcze 20 km z grubsza w dół doliny i jestem na przedmieściach Chatillon, gdzie zostawiam bagaże w barze Les Amis (mówiłem, że prawie Francja! :P) i lecę na biga, tj. do Breuil-Cervinia.

Podjazd spoko, z reguły 6-8% z dwoma odcinkami płaskimi przez miasteczka, więc ma niejako "wbudowane" odpoczynki. I szczerze mówiąc kusiło mnie, żeby go sieknąć na raz, ale cały czas polowałem na widok na Matterhorn. A że pogoda dziś niepewna, więc jak tylko zobaczyłem fragment lodowca wyłaniający się z chmur, to stanąłem na foto. Wysokość 1550. Skoro foto, to i krótki postój (kanapka). Reszta podjazdu (do 2000) też poszła jak z bicza strzelił i o 14 jestem na górze. Matterhorn położony idealnie nad miasteczkiem i byłby świetnie widoczny, gdyby nie chmury. A tak, to całej szczytowej piramidy nie uświadczyłem :(



Zjazd przyjemny, bo choć odrobinę pokropiło, to jednak bez dramatu, a po zabraniu bagaży już tylko 3 km na kemping. Zerwał się za to silny wiatr w górę doliny i zaczęło grzmieć od strony Matterhornu, więc mimo ze była dopiero 15:30 z ulgą się zalogowałem na nocleg. Plan na dziś wykonany. A jeszcze muszę sporo pokombinować przy kompie, co robić dalej, bo pogoda zaczyna sie psuć, więc warto by było znać swoje opcje odwrotu...



A tak powinien był wyglądać Matterhorn, gdyby akurat wyjrzał ;-)


Rondo w Chatillon
  • DST 87.68km
  • Czas 04:13
  • VAVG 20.79km/h
  • VMAX 58.36km/h
  • Temperatura 22.0°C
  • Podjazdy 1691m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 15 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 53, rwany

Dziś wstałem o 5, a wyjechałem z kwatery o 6:50 (!). Chodziło o to, żeby zdążyć na pociąg w Ivrea o 9:34, bo potem przez 3 godziny nie było żadnego do Aosty. Zdążyłem spokojnie, jeszcze przed pociągiem zdołałem spokojnie skoczyć do Lidla i zrobić zakupy :) Ale faktem jest, że start był prawie po ciemku, coraz krótsze już dni...


Ivrea


Z Ivrea w 1:10h przeleciałem do Aosty, skąd już tylko kilka kilometrów dzieliło mnie od kempingu Monte Bianco. O 11 już byłem zameldowany :) Lancz, kawa, namiot, kanapki na drogę i krótko po godz. 12 ruszam na Colle San Carlo. Jest to przełęcz w pobliżu Courmayeur, więc dziś przez większość czasu miałem widoki na Mont Blanc, z coraz bliższej perspektywy :)





Swoją drogą Colle San Carlo powinienem mieć zrobioną już w 2010 r, bo mieliśmy przez nią jechać podczas LBTdA, ale... nie zauważamy skrętu w La Thuille (czasy przed-GPSowe), a że byliśmy tego dnia już zmęczeni, to nie chciało nam się wracać i w sumie się chyba nawet ucieszyliśmy, że nas ominął ten big. No, to teraz za karę musiałem go zrobić od dwa razy trudniejszej strony :P

Ale forma naprawdę dobra już mi weszła, więc wciągnąłem go raptem na dwa razy mimo średniego nachylenia 10%. Powrót, mimo że pod wiatr, błyskawiczny.


Zamek królewski w Sarre koło Aosty

Po drodze urocze widoki doliny Aosty i o 17 jestem z powrotem na kempingu. Mimo zerwania się o nieludzkiej porze, wyszedł całkiem łatwy dzień :)


  • DST 116.25km
  • Teren 0.25km
  • Czas 05:16
  • VAVG 22.07km/h
  • VMAX 61.90km/h
  • Temperatura 28.0°C
  • Podjazdy 1654m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Poniedziałek, 14 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 52, widokowy

Colle del Nivolet to kawał biga i mocno w bok od czegokolwiek, więc wypadło mi go zrobić na lekko z kwatery. Fajnie, bo to znaczy, że będzie to stosunkowo łatwy dzień :)

Start o 9:30 z wysokości 650m. Czyli 2000 metrów do podjechania, tak dla jasności ;) Pierwszy postój na 900, bo mnie olśniło, że później może nie być zasięgu i że trzeba uprzedzić o tym followersów ;) Spoko, już na 900 nie było zasięgu :P

W okolicach 1100 dogoniłem i wyprzedziłem dwójkę szosowców. Panowie po siedemdziesiątce (!!), a jechali naprawdę niewiele wolniej niż ja. Szacun! Potem zaczął się ostrzejszy podjazd gorge'm, gdy wtem... jeden z tych starszych panów mnie doszedł! Musiałem zrobić nieco zdziwioną minę, bo uprzejmie wyjaśnił, że jego rower jest elektryczny. Kurcze, nie zauważyłem - normalna śliczna szosówka Bianchi! Bez pogrubionej dolnej rury ani nic! Dopiero jak się przyjrzałem, to zobaczyłem grubszą tylną piastę, a więc silnik, a baterię (wyglądającą jak bidon!) już on sam mi pokazał. Gadu-gadu (po włosku! :) i okazało się, ze Pan ma 76 lat, a elektrykiem wspiera się tylko na ostrzejszych podjazdach (było akurat 16%, czego... nie zauważyłem, tak byłem zagadany! :) W każdym razie jestem pod olbrzymim wrażeniem obu panów (drugi nie miał elektryka). Na przełęczy byli tuż przede mną. Oczywiście wynikało to z moich dwóch późniejszych dłuższych postojów, ale jednak. Oni najwyraźniej nie potrzebowali aż tak długich pauz. No nieziemski szacun!!

Potem było miasteczko Ceresole Reale, a potem zaczął się konkretniejszy podjazd serpentynami (zamiast dnem doliny) i przepiękne widoki. To jeden z najpiękniejszych bigów ever! W zasadzie relacji nie ma za bardzo sensu pisać (podjechałem, zjechałem, trochę pogadałem z przygodnymi towarzyszami, w tym z brytyjskimi szosowcami na samej górze, i tyle), bo wystarczy fotorelacja. Indżoj.


Wodospad w Noasca


Pierwszy widok na masyw Gran Paradiso. Zresztą na północną i znacznie niższą od głównej jego cześć, jak się później okazało :)


Schronisko pod tamą na wysokości 2250, w tle Gran Paradiso


Widok z samej przełęczy na północ, w stronę Valle d'Aosta, tu pachnie Norwegią ;)


Jezioro pod przełęczą, oczywiście sztuczne, ale jak pasuje!


Widok z przełęczy na południowy-zachód, skąd przyjechałem. Te serpentyny mnie urzekają :)


Gran Paradiso w (prawie) pełnej krasie. Niestety widoczność nie była dziś idealna


Podczas zjazdu :)


Czerwone Wierchy ;)


Wspomniany gorge

Na kwaterze byłem z powrotem o godz. 16 i od tego czasu się słodko byczę :)



PS. Wieeelką ulgą było zrobić wreszcie wysokiego biga BEZ szutru :P Aczkolwiek asfalt na całej trasie marny, lojalnie ostrzegam ;)
  • DST 76.93km
  • Czas 04:18
  • VAVG 17.89km/h
  • VMAX 56.09km/h
  • Temperatura 25.0°C
  • Podjazdy 2150m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 13 września 2020 Kategoria !Surlier, Wyprawa

Alpi mio amore, dz. 51, przelotowy

Dziś miałem spokojny dzień, więc i spokojnie go rozegrałem. Wyjazd dopiero o 9:30, ale że początek generalnie lekko w dół, więc leciałem zdrowo i na pierwszym postoju o 11:30 miałem już nabite dobrze ponad 40 km. Postój solidny, bo aż 45 minut, z jedzonkiem, kawą mrożoną i konkretnym odsapunkiem. Niestety bez bani. Ale to świetna nazwa dla baru :-)



Potem czeski odcinek, który na profilu wyglądał dość groźnie, ale okazało się to wyłącznie kwestią skali - kiedy na profilu brak 1,5 kilometrowej góry, to kilkudziesięciometrowy ząbek robi wrażenie :) A były to czechy niewiele większe niż pod Łodzią, za to z dużo ładniejszymi widokami :)


Jak się przyjrzeć, to lewej stronie zdjęcia widać czerwony parasol, a pod nim siedzą ludzie. To daje pojęcie skali tej wyschniętej rzeki :)

No i zdążyłem nawet zahaczyć o Front ;-)


Drugi dłuższy postój dopiero w Cuorgne, gdzie przyszła pora na zakupy na 2 dni (jutro dzień na lekko z kwatery bez sklepu w okolicy) oraz zjedzenie "obiadu" w postaci 3 kromek chleba z serem "Nodino" - w sumie niczym oprócz kształtu nie różnił się od mozzarelli, ale kolejny gatunek zaliczony :)

O godz. 16 ruszam na ostatni odcinek - 20 km w górę doliny. Poszło bardzo ładnie, bo było z wiatrem (jak to w górę doliny) i łagodnie, więc 20 km zasiekałem w godzinę i o godz. 17 byłem na kwaterze. Luksus! :D


O dziwo bardzo fajny dzień :) Okazuje się, że warto raz na jakiś czas wziąć wolne od bigów i przejechać się po (niemal) płaskim :)

I jeszcze taka refleksja mnie naszła (jak luźny dzień, to myśli swobodniej błądzą). Na flagach jest napisane "NO TAV" - jest to protest przeciwko budowie szybkiej kolei (Treno Alta Velocita - TAV) z Turynu do Lyonu. Cała dolina obwieszona tymi flagami. I teraz refleksja: jak to możliwe, że na Zachodzie powstała w ogóle jakakolwiek infrastruktura (a we Włoszech jest jej naprawdę mnóstwo i to świetnej jakości, mam na myśli głownie drogi i koleje, ale też choćby tamy - bo np. elektrowni wiatrowych czy słonecznych o dziwo nie widuje się prawie wcale), skoro gdziekolwiek próbuje się coś zbudować, to zaraz są protesty. Nawet kiedy buduje się coś tak fajnego i niegroźnego, a wręcz korzystnego, jak kolej...?

  • DST 107.06km
  • Czas 04:53
  • VAVG 21.92km/h
  • VMAX 60.60km/h
  • Temperatura 30.0°C
  • Podjazdy 923m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl