Wpisy archiwalne w miesiącu
Październik, 2014
Dystans całkowity: | 750.35 km (w terenie 14.00 km; 1.87%) |
Czas w ruchu: | 37:06 |
Średnia prędkość: | 20.23 km/h |
Maksymalna prędkość: | 69.00 km/h |
Suma podjazdów: | 11248 m |
Liczba aktywności: | 27 |
Średnio na aktywność: | 27.79 km i 1h 22m |
Więcej statystyk |
Po mieście
Rano deszczyk, wieczorem już zimnawo :/
- DST 20.87km
- Teren 0.30km
- Czas 01:00
- VAVG 20.87km/h
- VMAX 36.50km/h
- Temperatura 13.0°C
- Podjazdy 76m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście
- DST 13.00km
- Czas 00:34
- VAVG 22.94km/h
- VMAX 33.00km/h
- Temperatura 16.0°C
- Podjazdy 39m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście
- DST 10.50km
- Czas 00:30
- VAVG 21.00km/h
- VMAX 35.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 27m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście Wiedeń
EDIT: 07.03.2015:
Po ostatnim pobycie w Wiedniu (marzec 2015) podsumowałem "górzystość" miasta i porównałem z Monachium:
- Wiedeń: średnio 549 m na 100 km
- Monachium: średnio 127 m na 100 km. Chyba bardziej płaskie niż Warszawa...
- Wiedeń: średnio 549 m na 100 km
- Monachium: średnio 127 m na 100 km. Chyba bardziej płaskie niż Warszawa...
- DST 10.95km
- Czas 00:33
- VAVG 19.91km/h
- VMAX 34.00km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 10m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Po mieście Wiedeń
Za blisko mam z hotelu do firmy, musiałem sporo dokręcać ;)
Ale teraz, mimo że jestem tu po raz kolejny, to mam świeże porównanie z innym miastem o podobnej wielkości i kulturze, czyli z Monachium (choć Monachium jednak mniejsze, ale ten rząd wielkości). I jednak Wiedeń znacznie ciekawszy. Nie żeby coś wielce specjalnego, ale i wizualnie, i "przyciągalnością" wygrywa. No i nie jest tu tak strasznie płasko :p
Ale ścieżek rowerowych zdecydowanie zbyt dużo, wręcz trzeba nimi jeździć, niestety.
Ale teraz, mimo że jestem tu po raz kolejny, to mam świeże porównanie z innym miastem o podobnej wielkości i kulturze, czyli z Monachium (choć Monachium jednak mniejsze, ale ten rząd wielkości). I jednak Wiedeń znacznie ciekawszy. Nie żeby coś wielce specjalnego, ale i wizualnie, i "przyciągalnością" wygrywa. No i nie jest tu tak strasznie płasko :p
Ale ścieżek rowerowych zdecydowanie zbyt dużo, wręcz trzeba nimi jeździć, niestety.
- DST 10.23km
- Czas 00:32
- VAVG 19.18km/h
- VMAX 27.00km/h
- Temperatura 18.0°C
- Podjazdy 22m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Big Bang, dz. 9 - porachunkowy
20. Z Nebelhornem miałem porachunek nieuregulowany od 2009 roku. Wtedy to bowiem, podczas wyprawy Balkalpin, zmierzyłem się z nim po raz pierwszy i poległem. I mimo że później na tej samej wyprawie podjechałem Malga Palazzo, to mój żal był wciąż nieutulony. Mówiłem sobie, że miałem nieodpowiednie opony na ten żwirek co tam miejscami leży, że przy tych nachyleniach trzeba to robić na góralu z solidnymi klockami i że nic dziwnego, że poległem, ale tak naprawdę to trochę się bałem wrócić na tę rzeźnię, co tam jest. No, ale tym razem nie było odwrotu, będąc tak blisko i mogąc zabrać ze sobą dowolnie wybrany rower ze swojej stajni, nie mogłem po prostu odpuścić. Więc dziś rano zmieniłem w KTMie tylne koło (bo nie chciało mi się zmieniać samej opony :p) oraz pedały (bo ruszanie pod taką stromiznę na jednostronnych to męka, o czym przekonałem się właśnie na Maldze) i ruszyłem. Pogoda piękna, po wczorajszym deszczu nawet droga zdążyła już wyschnąć, więc nie ma przeproś: jeśli polegnę, to po prostu dlatego, że jestem za słaby.
Początek to dobra rozgrzewka: nachylenia stopniowo rosną, by wreszcie ustabilizować się w okolicach 12-18%, czasami muskając 20. Tak dojechałem na poziom 1380 m npm (start był z 850), a tam zrobiło się tak:
Podjazd na Nebelhorn
oraz tak:
Jechałem więc w tym koszmarze od zakrętu do zakrętu, bo tylko na nich droga na tyle się wypłaszczała, że dało się ruszyć z miejsca pod górę, ergo: można się było na chwilę zatrzymać. Niestety, mimo Nobby NICa z tyłu podjazd mnie trzykrotnie "zrzucił" przed zakrętami (za sprawą żwirku), więc te trzy razy musiałem podepchać po kilka metrów, bo ruszyć z tego miejsca się nie dało nawet ustawiając rower w poprzek drogi (technika, którą opracowałem na Maldze i przy której właśnie bardzo przeszkadzają jednostronne pedały). Tzn. dwa razy udało mi się tak ruszyć (w innych miejscach), ale te trzy powyższe razy już nie. Więc w sumie z 15 metrów musiałem rower podprowadzić. Czy można mimo to uznać, że podjazd mam zaliczony...? Ja uważam, że tak. Na ogólny obraz to nie ma wpływu, choć oczywiście "bardziej elegancko" byłoby podjechać każdy metr.
Dodam, że w drodze powrotnej udało mi się zmierzyć nachylenia tych miejsc, gdzie nie dałem rady ruszyć pod górę: 38%, 36% i 39%!!!
W pozostałych miejscach było już łagodniej, maksymalnie 35% :) Na przykład tuż przed tym miejscem:
Rowerzysta na Nebelhornie. W ten sposób się podjeżdża ok. 700 m w pionie
Miejscami było jednak znośniej bo ledwo 20% z (zazwyczaj dużym) hakiem, więc się spoko jechało, dysząc jak lokomotywa i często stając dla zwalczenia pieczenia w udach :) Ale było też pięknie, o:
Wijąca się droga na Nebelhorn. Szerokość: 2m, nachylenie odcinka na zdjęciu ok 17-20%
Wszystko co dobre się jednak kiedyś kończy, więc i ten podjazd skończyć się musiał. No i wreszcie się skończył, a ja - po ponad pięciu latach - dokonałem vendetty i zdobyłem drogę na Nebelhorn!! :D
Na górze wygląda to tak:
Hala pod Nebelhornem
W oddali szczyt Nebelhornu
Dalej w stronę szczytu prowadzi już tylko szutrowa droga, w mojej opinii "niewyjeżdżalna", a podjazd formalnie kończy się na 2 068 m npm i ciut powyżej tego poziomu udało mi się dojechać (końcówka zresztą szutrem, więc pewnie licznik jak zwykle nie doliczył trochę metrów i asfalt się skończył na 2 068, a ja prawdopodobnie dojechałem na ok 2 100).
Powrót to oczywiście prawie taki sam koszmar jak podjazd. Na zjazd się nie odważyłem, bo raz, że nie bardzo ufam swoim hamulcom (tarcze to zaledwie 160 mm i szybko się grzeją), a dwa, że nie miałem kasku, bo to nie ten typ wyjazdu. No i wreszcie Nobby NICa miałem tylko z tyłu, więc pewnikiem przy słabej przedniej oponie na tym żwirku bym wywinął orła i skręcił kark. Nawet zejść było trudno :/
Od 1380 oczywiście już zjazd, ale z przymusowym studzeniem hamulców. Sądząc po zapachu byłem przekonany, że spaliłem klocki (miałem przy sobie zapasowe), ale po wystudzeniu znów działały :) Studzenie udało się zorganizować w ładnym miejscu:
Oberstdorf ze zboczy Nebelhornu
A teraz oficjalnie przyznaję, że jestem z siebie dumny, a nawet nadęty jak - nie przymierzając - polscy piłkarze po wczorajszym zwycięstwie nad Niemcami :)
21. Fischen - Riedbergpass - Fischen. Dziś był dzień dużych nachyleń. Oczywiście nic w okolicy nie równa się z Nebelhornem, ale i tutaj przez większość czasu było 11-16%. Ciężko mi szło, bo zmęczenie materiału dawało się we znaki, ale poszło. A na zjeździe moje biedne klocki znów dostały w okładziny ;)
22. Bihlerdorf - Allgäuer Berghof Spitze - Bihlerdorf. I znów łatwo nie było. Nie dość, że w drugiej części podjazdu nachylenia znów 12-15%, to jeszcze skończyło mi się żarcie i zaczęło mnie odcinać. Jakoś dojechałem, ale bardzo mnie cieszyła świadomość, że to już koniec.
Podsumowując wypad: ok 430 km i ponad 10 000 m podjazdów. Nawet nie chce mi się liczyć, ile to wyjdzie, zwłaszcza jak odliczę kilometry zrobione po Monachium. A odliczę, bo one nic tu do rzeczy nie mają. Jak policzę, to tu wpiszę statystyki wypadu, ale to już nie dziś.
Dobranoc ;)
EDIT:
Podsumowanie wypadu "Big Bang":
Łączny dystans: 419,00 km
Łączny dystans w dniach górskich: 336,05 km
Łączna suma podjazdów: 9 962 m
Łączna suma podjazdów w dniach górskich: 9 857 m
Średnio podjazdów w dniach górskich: 1 971 m dziennie i 2 933 m na każde 100 km trasy (!)
22 bigi zaliczone, a łącznie w tym roku 66, co jest absolutnym rekordem (dotychczasowy rekord to 40 bigów w roku 2010). Godne zakończenie bardzo górskiego sezonu :)
Aczkolwiek do końca roku jeszcze ponad 2 miesiące, więc mam nadzieję jeszcze pobić roczny rekord podjazdów z 2009 roku. Brakuje mi jeszcze tylko 7 700 metrów :)
Początek to dobra rozgrzewka: nachylenia stopniowo rosną, by wreszcie ustabilizować się w okolicach 12-18%, czasami muskając 20. Tak dojechałem na poziom 1380 m npm (start był z 850), a tam zrobiło się tak:
Podjazd na Nebelhorn
oraz tak:
Jechałem więc w tym koszmarze od zakrętu do zakrętu, bo tylko na nich droga na tyle się wypłaszczała, że dało się ruszyć z miejsca pod górę, ergo: można się było na chwilę zatrzymać. Niestety, mimo Nobby NICa z tyłu podjazd mnie trzykrotnie "zrzucił" przed zakrętami (za sprawą żwirku), więc te trzy razy musiałem podepchać po kilka metrów, bo ruszyć z tego miejsca się nie dało nawet ustawiając rower w poprzek drogi (technika, którą opracowałem na Maldze i przy której właśnie bardzo przeszkadzają jednostronne pedały). Tzn. dwa razy udało mi się tak ruszyć (w innych miejscach), ale te trzy powyższe razy już nie. Więc w sumie z 15 metrów musiałem rower podprowadzić. Czy można mimo to uznać, że podjazd mam zaliczony...? Ja uważam, że tak. Na ogólny obraz to nie ma wpływu, choć oczywiście "bardziej elegancko" byłoby podjechać każdy metr.
Dodam, że w drodze powrotnej udało mi się zmierzyć nachylenia tych miejsc, gdzie nie dałem rady ruszyć pod górę: 38%, 36% i 39%!!!
W pozostałych miejscach było już łagodniej, maksymalnie 35% :) Na przykład tuż przed tym miejscem:
Rowerzysta na Nebelhornie. W ten sposób się podjeżdża ok. 700 m w pionie
Miejscami było jednak znośniej bo ledwo 20% z (zazwyczaj dużym) hakiem, więc się spoko jechało, dysząc jak lokomotywa i często stając dla zwalczenia pieczenia w udach :) Ale było też pięknie, o:
Wijąca się droga na Nebelhorn. Szerokość: 2m, nachylenie odcinka na zdjęciu ok 17-20%
Wszystko co dobre się jednak kiedyś kończy, więc i ten podjazd skończyć się musiał. No i wreszcie się skończył, a ja - po ponad pięciu latach - dokonałem vendetty i zdobyłem drogę na Nebelhorn!! :D
Na górze wygląda to tak:
Hala pod Nebelhornem
W oddali szczyt Nebelhornu
Dalej w stronę szczytu prowadzi już tylko szutrowa droga, w mojej opinii "niewyjeżdżalna", a podjazd formalnie kończy się na 2 068 m npm i ciut powyżej tego poziomu udało mi się dojechać (końcówka zresztą szutrem, więc pewnie licznik jak zwykle nie doliczył trochę metrów i asfalt się skończył na 2 068, a ja prawdopodobnie dojechałem na ok 2 100).
Powrót to oczywiście prawie taki sam koszmar jak podjazd. Na zjazd się nie odważyłem, bo raz, że nie bardzo ufam swoim hamulcom (tarcze to zaledwie 160 mm i szybko się grzeją), a dwa, że nie miałem kasku, bo to nie ten typ wyjazdu. No i wreszcie Nobby NICa miałem tylko z tyłu, więc pewnikiem przy słabej przedniej oponie na tym żwirku bym wywinął orła i skręcił kark. Nawet zejść było trudno :/
Od 1380 oczywiście już zjazd, ale z przymusowym studzeniem hamulców. Sądząc po zapachu byłem przekonany, że spaliłem klocki (miałem przy sobie zapasowe), ale po wystudzeniu znów działały :) Studzenie udało się zorganizować w ładnym miejscu:
Oberstdorf ze zboczy Nebelhornu
A teraz oficjalnie przyznaję, że jestem z siebie dumny, a nawet nadęty jak - nie przymierzając - polscy piłkarze po wczorajszym zwycięstwie nad Niemcami :)
21. Fischen - Riedbergpass - Fischen. Dziś był dzień dużych nachyleń. Oczywiście nic w okolicy nie równa się z Nebelhornem, ale i tutaj przez większość czasu było 11-16%. Ciężko mi szło, bo zmęczenie materiału dawało się we znaki, ale poszło. A na zjeździe moje biedne klocki znów dostały w okładziny ;)
22. Bihlerdorf - Allgäuer Berghof Spitze - Bihlerdorf. I znów łatwo nie było. Nie dość, że w drugiej części podjazdu nachylenia znów 12-15%, to jeszcze skończyło mi się żarcie i zaczęło mnie odcinać. Jakoś dojechałem, ale bardzo mnie cieszyła świadomość, że to już koniec.
Podsumowując wypad: ok 430 km i ponad 10 000 m podjazdów. Nawet nie chce mi się liczyć, ile to wyjdzie, zwłaszcza jak odliczę kilometry zrobione po Monachium. A odliczę, bo one nic tu do rzeczy nie mają. Jak policzę, to tu wpiszę statystyki wypadu, ale to już nie dziś.
Dobranoc ;)
EDIT:
Podsumowanie wypadu "Big Bang":
Łączny dystans: 419,00 km
Łączny dystans w dniach górskich: 336,05 km
Łączna suma podjazdów: 9 962 m
Łączna suma podjazdów w dniach górskich: 9 857 m
Średnio podjazdów w dniach górskich: 1 971 m dziennie i 2 933 m na każde 100 km trasy (!)
22 bigi zaliczone, a łącznie w tym roku 66, co jest absolutnym rekordem (dotychczasowy rekord to 40 bigów w roku 2010). Godne zakończenie bardzo górskiego sezonu :)
Aczkolwiek do końca roku jeszcze ponad 2 miesiące, więc mam nadzieję jeszcze pobić roczny rekord podjazdów z 2009 roku. Brakuje mi jeszcze tylko 7 700 metrów :)
- DST 49.10km
- Teren 1.00km
- Czas 04:24
- VAVG 11.16km/h
- VMAX 53.00km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 2235m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Big Bang, dz. 8 - rekordowy
Po tygodniu odpoczynku, tzn. pracy, powrót na bigów łono.
14. Aurach - Spitzingsattel - Aurach. Poza całkowicie płaskim początkiem trzymał 9-11%. Solidny, choć krótki. Nie wiedzieć czemu bolały mnie nogi, niepokojące.
15. Bayerischzell - Sudelfeld - Bayerischzell. Dość łatwy, z miejscami za 9%, ale bez szaleństw. Za to zrobiła się przepiękna pogoda, wreszcie dobra przejrzystość powietrza i alpejskie widoki! :) Ból nóg zniknął :)
Bayerischzedll widziane spod Sudelfeld
Jakaś góra nad Sudelfeld ;)
16. Rottach-Egern - Wallbergstrasse (tak się nazywa big) i z powrotem. Znów solidny choć krótki. Rzadko poniżej 9% schodził, a doszedł i do 13. Tu pogoda już słabsza, trochę się zaczęło chmurzyć
17. Kochel am See - Kesselbergstraße - Kochel am See. Na dojeździe kropiło, na podjeździe trochę też, ale ogólnie mi się upiekło. Chociaż widoki się niestety skończyły ;) Big krótki i łatwiutki (góra 8% przez chwilę).
18. Ehrwald - Ehrwalderalm - Ehrwald. Mała rzeźnia. Poza samym początkiem najmniejszym wymiarem kary (nachyleniem odpoczynkowym) było 10%, dominowało 13-15, a doszło parę razy i do 17%. Przy tym był to najdłuższy z dzisiejszych podjazdów, bo 550 metrów pod górę. Nieźle mnie wymęczył, ale może to i dobrze, że poczułem ten smak, bo jutro czeka mnie coś ZNACZNIE gorszego ;)
Pogoda się ustabilizowała na poziomie pochmurnym bez deszczu :)
Zugspitze (najwyższy szczyt Niemiec) widziane z Ehrwalderalm
Ehrwalderalm
19. Bichlbach - Berwang - Bichbach. Znów krótki, ale dość solidny, rzadko było mniej niż 8%, a doszło i do 13.
Dzień rekordowy, bo po raz pierwszy w życiu zrobiłem 6 bigów jednego dnia :)
Aha, a gdy jechałem przez okolice kilku jezior (Tegernsee, Spitzingsee i tak dalej), to pod koniec stała tabliczka "Auf Wiedersehen", a powinna stać "Auf Wiedeseen". A w górach Harzu powinna stać "Harzlich willkommen", ale nie stała :(
PS. A na deser... pierwsze w historii zwycięstwo Polaków na Niemcami w piłce nożnej!! :D :D :D
Ciekawe, jak - będąc w Niemczech - przeżyję jutrzejszy poranek. Bo teraz to jestem zabarykadowany w pokoju w pensjonacie, ale rano...? Zwłaszcza, że pod górę zawsze jeżdżę w bandanie (żeby się pot do oczu nie lał), a bandana ma na czole wielki napis POLSKA ;)
14. Aurach - Spitzingsattel - Aurach. Poza całkowicie płaskim początkiem trzymał 9-11%. Solidny, choć krótki. Nie wiedzieć czemu bolały mnie nogi, niepokojące.
15. Bayerischzell - Sudelfeld - Bayerischzell. Dość łatwy, z miejscami za 9%, ale bez szaleństw. Za to zrobiła się przepiękna pogoda, wreszcie dobra przejrzystość powietrza i alpejskie widoki! :) Ból nóg zniknął :)
Bayerischzedll widziane spod Sudelfeld
Jakaś góra nad Sudelfeld ;)
16. Rottach-Egern - Wallbergstrasse (tak się nazywa big) i z powrotem. Znów solidny choć krótki. Rzadko poniżej 9% schodził, a doszedł i do 13. Tu pogoda już słabsza, trochę się zaczęło chmurzyć
17. Kochel am See - Kesselbergstraße - Kochel am See. Na dojeździe kropiło, na podjeździe trochę też, ale ogólnie mi się upiekło. Chociaż widoki się niestety skończyły ;) Big krótki i łatwiutki (góra 8% przez chwilę).
18. Ehrwald - Ehrwalderalm - Ehrwald. Mała rzeźnia. Poza samym początkiem najmniejszym wymiarem kary (nachyleniem odpoczynkowym) było 10%, dominowało 13-15, a doszło parę razy i do 17%. Przy tym był to najdłuższy z dzisiejszych podjazdów, bo 550 metrów pod górę. Nieźle mnie wymęczył, ale może to i dobrze, że poczułem ten smak, bo jutro czeka mnie coś ZNACZNIE gorszego ;)
Pogoda się ustabilizowała na poziomie pochmurnym bez deszczu :)
Zugspitze (najwyższy szczyt Niemiec) widziane z Ehrwalderalm
Ehrwalderalm
19. Bichlbach - Berwang - Bichbach. Znów krótki, ale dość solidny, rzadko było mniej niż 8%, a doszło i do 13.
Dzień rekordowy, bo po raz pierwszy w życiu zrobiłem 6 bigów jednego dnia :)
Aha, a gdy jechałem przez okolice kilku jezior (Tegernsee, Spitzingsee i tak dalej), to pod koniec stała tabliczka "Auf Wiedersehen", a powinna stać "Auf Wiedeseen". A w górach Harzu powinna stać "Harzlich willkommen", ale nie stała :(
PS. A na deser... pierwsze w historii zwycięstwo Polaków na Niemcami w piłce nożnej!! :D :D :D
Ciekawe, jak - będąc w Niemczech - przeżyję jutrzejszy poranek. Bo teraz to jestem zabarykadowany w pokoju w pensjonacie, ale rano...? Zwłaszcza, że pod górę zawsze jeżdżę w bandanie (żeby się pot do oczu nie lał), a bandana ma na czole wielki napis POLSKA ;)
- DST 68.10km
- Teren 1.00km
- Czas 03:41
- VAVG 18.49km/h
- VMAX 69.00km/h
- Temperatura 19.0°C
- Podjazdy 2075m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Big Bang, dz. 7 - rozgrzewkowy
Rano służbowo (niestety sfrajerowałem się i nie wpadłem na to, by pojechać rowerem, bo nie wiedziałem, gdzie to jest) na zwiedzanie mochanijskiej fabryki ciężarówek MAN. Najfajniejsza była ta - z 1910 roku :)
Po południu przejażdżka, bo chciałem zobaczyć Allianz Arenę za dnia. Po ciemku, oświetlona, zrobiła na mnie duże wrażenie, jak przejeżdżałem autem w poniedziałek. Jednak za dnia to nic szczególnego. Potem wyjechałem za miasto, jakoś tak na północ, przejechałem kawałek na zachód i wróciłem przez centrum. Więc w sumie taka "ćwiartka wokół Monachium". No okropnie nudne jest to miasto i jego okolica. Śmiertelnie! Nawet jak jest z górki czy pod górkę to tak niewiarygodnie łagodnie, że całkowicie tego nie zauważałem, dopóki nie poświęciłem temu całej uwagi. Masakra! ;)
Za to pogoda fantastyczna! Niemcy mówią, że to się nazywa Fen ;)
Po południu przejażdżka, bo chciałem zobaczyć Allianz Arenę za dnia. Po ciemku, oświetlona, zrobiła na mnie duże wrażenie, jak przejeżdżałem autem w poniedziałek. Jednak za dnia to nic szczególnego. Potem wyjechałem za miasto, jakoś tak na północ, przejechałem kawałek na zachód i wróciłem przez centrum. Więc w sumie taka "ćwiartka wokół Monachium". No okropnie nudne jest to miasto i jego okolica. Śmiertelnie! Nawet jak jest z górki czy pod górkę to tak niewiarygodnie łagodnie, że całkowicie tego nie zauważałem, dopóki nie poświęciłem temu całej uwagi. Masakra! ;)
Za to pogoda fantastyczna! Niemcy mówią, że to się nazywa Fen ;)
- DST 40.42km
- Teren 2.70km
- Czas 01:42
- VAVG 23.78km/h
- VMAX 36.00km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 56m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Big Bang, dz. 6 - służbowy
Po mieście Monachium. Dziwne jest to miasto, na co drugim roku napisano: "Einbahnstraße". Nie rozumiem, jak ludzie trafiają pod konkretny adres, skoro ok. połowa ulic nosi taką sama nazwę ;)
- DST 10.92km
- Teren 1.50km
- Czas 00:33
- VAVG 19.85km/h
- VMAX 27.50km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 10m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze
Big Bang, dz. 5 - służbowy
Trochę więcej po mieście Monachium. Nuda, miasto jak każde inne, tylko bardziej płaskie :P
Za to pogoda wyjątkowo ładna :)
Monachium
Monachium
- DST 20.36km
- Czas 01:02
- VAVG 19.70km/h
- VMAX 27.50km/h
- Temperatura 20.0°C
- Podjazdy 31m
- Sprzęt KTM
- Aktywność Jazda na rowerze