Środa, 19 lutego 2014
Kategoria Surly-arch, Wyprawa
Campania Lutova, dz. 10, restowy
Z sadu mandarynkowego wyjechaliśmy obładowani ok. dwoma kilogramami owoców (z których cześć musieliśmy niestety potem wyrzucić, bo zgniły) i we mgle.
Szybko się jednak przejaśniło (chyba wyjechaliśmy ponad chmurę) i w Castrovillari było już słonecznie, choć zimno.
Na dziś mieliśmy prosty plan: znaleźć kwaterę i odpoczywać. Przy czym ja jeszcze chciałem dodatkowo skoczyć na biga, żeby jutro mieć spokojniejszy (haha) dzień.
Do Morano Calabro (dobry Kalabryjczyk to martwy Kalabryjczyk? ;) dotarliśmy przed godz. 11, a na szukaniu noclegu zeszło nam do 13 (!!). A to było za drogo, a to nie mieli kuchni do użytku dla gości... W końcu machnęliśmy ręką i na kuchnię, i cenę (zapłaciliśmy standardowo, po 25 EUR od łba), po czym okazało się, że... kuchnia jak najbardziej jest, a nasz apartament B&B jest maksymalnie wypasiony :)
Cóż było robić, przepakowałem się i pojechałem na Colle del Dragone. Ponad 1000 m podjazdu to jednak sporo. Pierwsza cześć szla jak po maśle, a druga (od 1100m ) jak po grudzie. A jeszcze w końcówce podjazdu były zjazdy. No, ale w końcu podjechałem i nawet na górze było odśnieżone (!). Wiec na dół. Jeszcze odpracować 50 metrów podjazdu w środku zjazdu i 50 na samym końcu w miasteczku i już - od godz 17 - można się cieszyć dniem restowym :P
No, ale trzeba zrobić pranie. Nastawiamy wiec pralkę (nasz apartament miał i ją!), a ta... ssie. I ssie, i ssie. Nawet podczas napuszczania wody ssie i ledwie moczy ciuchy, nie kręcąc i nie rozpuszczając mydła (proszku nie mieliśmy). W końcu stwierdziliśmy, że "nasza pralka sucks" i opraliśmy ręcznie całą górę ciuchów (tak dużą, bo mieliśmy nadzieję, ze maszyna odwali za nas całą robotę, a ona je tylko zwilżyła, więc nawet NIE uprać nie mogliśmy :P). Jeszcze wieszanie na wszystkich dostępnych kaloryferach (na szczęście było aż 5) i już można iść spać przed godz. 22. Dobry rest, zwłaszcza dla wyciskających pranie rąk :P
Szybko się jednak przejaśniło (chyba wyjechaliśmy ponad chmurę) i w Castrovillari było już słonecznie, choć zimno.
Na dziś mieliśmy prosty plan: znaleźć kwaterę i odpoczywać. Przy czym ja jeszcze chciałem dodatkowo skoczyć na biga, żeby jutro mieć spokojniejszy (haha) dzień.
Do Morano Calabro (dobry Kalabryjczyk to martwy Kalabryjczyk? ;) dotarliśmy przed godz. 11, a na szukaniu noclegu zeszło nam do 13 (!!). A to było za drogo, a to nie mieli kuchni do użytku dla gości... W końcu machnęliśmy ręką i na kuchnię, i cenę (zapłaciliśmy standardowo, po 25 EUR od łba), po czym okazało się, że... kuchnia jak najbardziej jest, a nasz apartament B&B jest maksymalnie wypasiony :)
Cóż było robić, przepakowałem się i pojechałem na Colle del Dragone. Ponad 1000 m podjazdu to jednak sporo. Pierwsza cześć szla jak po maśle, a druga (od 1100m ) jak po grudzie. A jeszcze w końcówce podjazdu były zjazdy. No, ale w końcu podjechałem i nawet na górze było odśnieżone (!). Wiec na dół. Jeszcze odpracować 50 metrów podjazdu w środku zjazdu i 50 na samym końcu w miasteczku i już - od godz 17 - można się cieszyć dniem restowym :P
No, ale trzeba zrobić pranie. Nastawiamy wiec pralkę (nasz apartament miał i ją!), a ta... ssie. I ssie, i ssie. Nawet podczas napuszczania wody ssie i ledwie moczy ciuchy, nie kręcąc i nie rozpuszczając mydła (proszku nie mieliśmy). W końcu stwierdziliśmy, że "nasza pralka sucks" i opraliśmy ręcznie całą górę ciuchów (tak dużą, bo mieliśmy nadzieję, ze maszyna odwali za nas całą robotę, a ona je tylko zwilżyła, więc nawet NIE uprać nie mogliśmy :P). Jeszcze wieszanie na wszystkich dostępnych kaloryferach (na szczęście było aż 5) i już można iść spać przed godz. 22. Dobry rest, zwłaszcza dla wyciskających pranie rąk :P
- DST 81.09km
- Czas 04:44
- VAVG 17.13km/h
- VMAX 55.50km/h
- Temperatura 15.0°C
- Podjazdy 2120m
- Sprzęt arch-Surly
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!