Wpisy archiwalne w kategorii
!Surlier
Dystans całkowity: | 32135.53 km (w terenie 477.17 km; 1.48%) |
Czas w ruchu: | 1727:03 |
Średnia prędkość: | 18.61 km/h |
Maksymalna prędkość: | 77.37 km/h |
Suma podjazdów: | 539047 m |
Maks. tętno maksymalne: | 168 (0 %) |
Maks. tętno średnie: | 144 (0 %) |
Suma kalorii: | 30801 kcal |
Liczba aktywności: | 456 |
Średnio na aktywność: | 70.47 km i 3h 47m |
Więcej statystyk |
Zwierz Alpuhary, dz. 11
Pobudka przed świtem, wyjazd o 9. No bardzo fajny ten kemping był. Jeszcze sobie wziąłem figi i jabłka na drogę :-)
Początek to czeski zjazd przez Alfafara, a potem czeski podjazd na start biga. Tamże, po 30km, drugie śniadanie / lancz na stacji benzynowej (tylko tam była lawka). Jedna kanapka do ust, druga do sakwy i heja! A, no i cały czas jest bardzo pochmurno, 23 stopnie i czasem lekko pokropuje. Miodzio nie pogoda, zwłaszcza że nie wieje! :O
Po kilku kilometrach zrzucam sakwy za murkiem i resztę biga robię na lekko. Łatwy, 350m, max 7%. Na górze druga kanapka i chłodny zjazd, bo nadal 23 stopnie, ale ubranie całkiem mokre od potu.
Na dole (560m npm) jest już 25 stopni, ale to nadal rewelka po poprzednich dniach. Zabieram sakwy, jeszcze 100m zjazdu i drugi big. Ten ma już nieco ponad 500m, ale zupełnie bez pośpiechu wciągam go na dwa razy. A potem jest zjazd z 1030 na... 30m. Co prawda hiszpański, więc nie obyło się bez hop, ale naprawdę szybko jestem na dole, a konkretnie w Villahujoza (Villajoiosa). A tam wskakuje na wydzieloną krajowke z poboczem, czyli prawdziwą autostradę rowerową. Co więcej mam... Silny wiatr w plecy! :O Droga sporo faluje w pobliżu wybrzeża (niekiedy są widoki)

Prędkość nie jest jakaś mega, ale średnio 25 ciagne jak nic. Na jednym z podjazdów doganiaja mnie dwaj bikepakerzy z UK, więc siadam im na koło i sporo sobie gadamy, ale dość szybko wymiękają i zjeżdżają do jakiegoś miasteczka. (Oczywiście tu już tak fajnie z temperaturą nie jest. Mimo że wciąż pochmurno, to jednak 30 stopni trzyma.)
Ja ciagne aż pod Alicante, a po drodze biję się z myślami, czy nie przedłużyć trasy. W końcu sprawdzam w guglu alternatywny kemping (30 km dalej niż planowałem, tj. w Santa Pola) i wychodzi, że mogą nie mieć miejsc, więc jednak decyduję się zostać tutaj.

Alicante - blokowisko na pustyni (by N.)

No to zakupy w Lidlu i na kemping Bon Sol. Okropny! Jedna wolna piazzola, cała w żwirze i pochyla. I niewiele cienia, bo tylko szmata nad piazzolą. Cena 17 i wszędzie mnóstwo emerytów. To nawet niezłe towarzystwo (znacznie lepsze niż dzieci), ale tu jest po prostu tłok, a piazzola bardzo słaba - nawet gniazdka nie ma. Decyduje się dać szansę drugiemu. El Jardin jest 3 km dalej i o tyle bliżej miasta. Jadę więc przez olbrzymie przedmiejskie blokowiska i zastanawiam się, gdzie tu może być kemping...
Ale jednak jest i to w sumie całkiem niezły. Co prawda też żwir, ale równo, więcej miejsca, cienia i zdecydowanie mniej ludzi. No i woda i prąd na piazzoli. Cena 18,50. Zostaję! Jeszcze nie wiem, czy aż na rest, zdecyduję później :-)

Ps. Zaskakująco łatwy dzień. Aż się zastanawiam, czy na pewno robić rest jutro. Zwłaszcza, że na kempingu, po chłodnym (!) dniu jest o godz. 22 wciąż 27 stopni...
Początek to czeski zjazd przez Alfafara, a potem czeski podjazd na start biga. Tamże, po 30km, drugie śniadanie / lancz na stacji benzynowej (tylko tam była lawka). Jedna kanapka do ust, druga do sakwy i heja! A, no i cały czas jest bardzo pochmurno, 23 stopnie i czasem lekko pokropuje. Miodzio nie pogoda, zwłaszcza że nie wieje! :O
Po kilku kilometrach zrzucam sakwy za murkiem i resztę biga robię na lekko. Łatwy, 350m, max 7%. Na górze druga kanapka i chłodny zjazd, bo nadal 23 stopnie, ale ubranie całkiem mokre od potu.
Na dole (560m npm) jest już 25 stopni, ale to nadal rewelka po poprzednich dniach. Zabieram sakwy, jeszcze 100m zjazdu i drugi big. Ten ma już nieco ponad 500m, ale zupełnie bez pośpiechu wciągam go na dwa razy. A potem jest zjazd z 1030 na... 30m. Co prawda hiszpański, więc nie obyło się bez hop, ale naprawdę szybko jestem na dole, a konkretnie w Villahujoza (Villajoiosa). A tam wskakuje na wydzieloną krajowke z poboczem, czyli prawdziwą autostradę rowerową. Co więcej mam... Silny wiatr w plecy! :O Droga sporo faluje w pobliżu wybrzeża (niekiedy są widoki)

Prędkość nie jest jakaś mega, ale średnio 25 ciagne jak nic. Na jednym z podjazdów doganiaja mnie dwaj bikepakerzy z UK, więc siadam im na koło i sporo sobie gadamy, ale dość szybko wymiękają i zjeżdżają do jakiegoś miasteczka. (Oczywiście tu już tak fajnie z temperaturą nie jest. Mimo że wciąż pochmurno, to jednak 30 stopni trzyma.)
Ja ciagne aż pod Alicante, a po drodze biję się z myślami, czy nie przedłużyć trasy. W końcu sprawdzam w guglu alternatywny kemping (30 km dalej niż planowałem, tj. w Santa Pola) i wychodzi, że mogą nie mieć miejsc, więc jednak decyduję się zostać tutaj.

Alicante - blokowisko na pustyni (by N.)

No to zakupy w Lidlu i na kemping Bon Sol. Okropny! Jedna wolna piazzola, cała w żwirze i pochyla. I niewiele cienia, bo tylko szmata nad piazzolą. Cena 17 i wszędzie mnóstwo emerytów. To nawet niezłe towarzystwo (znacznie lepsze niż dzieci), ale tu jest po prostu tłok, a piazzola bardzo słaba - nawet gniazdka nie ma. Decyduje się dać szansę drugiemu. El Jardin jest 3 km dalej i o tyle bliżej miasta. Jadę więc przez olbrzymie przedmiejskie blokowiska i zastanawiam się, gdzie tu może być kemping...
Ale jednak jest i to w sumie całkiem niezły. Co prawda też żwir, ale równo, więcej miejsca, cienia i zdecydowanie mniej ludzi. No i woda i prąd na piazzoli. Cena 18,50. Zostaję! Jeszcze nie wiem, czy aż na rest, zdecyduję później :-)

Ps. Zaskakująco łatwy dzień. Aż się zastanawiam, czy na pewno robić rest jutro. Zwłaszcza, że na kempingu, po chłodnym (!) dniu jest o godz. 22 wciąż 27 stopni...
- DST 105.00km
- Czas 05:21
- VAVG 19.63km/h
- VMAX 60.73km/h
- Temperatura 23.0°C
- Podjazdy 1491m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 10
Strasznie marny kemping był. Byłem tuż obok parceli zawalonej mnóstwem złomu, desek, krzeseł, stołów, doniczek, rowerów, parasoli i czego jeszcze. No i o 7:30 przyjechali robotnicy ją uprzątać. Oczywiście nie obudzili mnie, ale i tak nie był to przyjemny poranek. Zwłaszcza jeden dał mi w kość, non-stop gadał, a głos miał taki, jakby chlał od 60 lat codziennie. No masakra. Start jak zwykle o 9, ale tuż przed wyjazdem okazało się, że wróciła woda (rano nie było). Dziwne to wszystko...
Pierwsze kilometry w dół, potem 170 m stromej hopy i znowu w dół (czesko) aż do Valencii. W mieście jestem o 10:40, robię spore zakupy w Lidlu i zostaje mi akurat 45 minut na zwiedzanie. No to śmigam do słynnej opery (do opery?! W stroju rowerowym?! :p) i przy okazji oglądam miasto. W sumie podobne do Barcelony, ale bardziej chaotyczny układ ulic i więcej palm. W zasadzie gdyby nie śmierdziało, to byłoby nawet fajne. Zwłaszcza, że ma akcent rzymski :)



O 12:35 wsiadam w pociąg do Xativy. Za 4,85 EUR oszukać 60 km po płaskim - to się nieczęsto zdarza! W Xativie jestem o 13:30, jeszcze trochę marudzę na skwerze i wreszcie ruszam przed 14. Wkrótce droga robi się fatalna - na zmianę bardzo dziurawy asfalt, karbowany beton i szuter. Tego ostatniego niewiele, ale pozostałe rodzaje podłoża były równie złe. No i upał straszny, i zero cienia, więc mimo że po płaskim, to jedzie się fatalnie. Dobrze, że wziąłem ten pociąg, bo cały odcinek z Valencii mógł być taki! (z pociągu, podobnie jak tu, widziałem tylko sady pomarańczowe, więc jest szansa, że i drogi podobne).

Wreszcie w Valladzie zaczyna się big. I od razu rzeźnia: 14%, pełne słońce i 39 stopni. No miodzio. Aż do 500 m npm (start z 200) nie mogę się zatrzymać, bo nie ma cienia plus nie chce mi się ruszać na tym nachyleniu (oscyluje w przedziale 10-16%). Potem znalazło się miejsce na postój na 530, a od 600 nachylenia znormalniały do 7%. Na bigu Portixol (ledwie 770 m npm) jestem nieźle wypluty. A to miał być łatwy dzień! (dzięki pociągowi). Potem zjazd do Ontiyent i jeszcze 200 metrów podjazdu, większość niezłym gorgem, więc chociaż taki zysk.

Na kemping pod Bocairent docieram o 18:20. Myślałem, że przy tak skróconym dniu można by pojechać kawałek dalej, ale zapomnij! Chyba ten upał tak wysysa z sił, nie wiem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Za to kemping bardzo fajny. Przydomowy, kameralny, ale z kuchnią, świetlicą, miękką ziemią (!), trawą i sporą liczbą drzew owocowych, z których można się (z umiarem) częstować. A właścicielem jest Holender, więc i pogadać można. Cena bardziej austriacka niż hiszpańska (25 EUR), ale przy tym standardzie myślę, że wciąż warto.
Pierwsze kilometry w dół, potem 170 m stromej hopy i znowu w dół (czesko) aż do Valencii. W mieście jestem o 10:40, robię spore zakupy w Lidlu i zostaje mi akurat 45 minut na zwiedzanie. No to śmigam do słynnej opery (do opery?! W stroju rowerowym?! :p) i przy okazji oglądam miasto. W sumie podobne do Barcelony, ale bardziej chaotyczny układ ulic i więcej palm. W zasadzie gdyby nie śmierdziało, to byłoby nawet fajne. Zwłaszcza, że ma akcent rzymski :)



O 12:35 wsiadam w pociąg do Xativy. Za 4,85 EUR oszukać 60 km po płaskim - to się nieczęsto zdarza! W Xativie jestem o 13:30, jeszcze trochę marudzę na skwerze i wreszcie ruszam przed 14. Wkrótce droga robi się fatalna - na zmianę bardzo dziurawy asfalt, karbowany beton i szuter. Tego ostatniego niewiele, ale pozostałe rodzaje podłoża były równie złe. No i upał straszny, i zero cienia, więc mimo że po płaskim, to jedzie się fatalnie. Dobrze, że wziąłem ten pociąg, bo cały odcinek z Valencii mógł być taki! (z pociągu, podobnie jak tu, widziałem tylko sady pomarańczowe, więc jest szansa, że i drogi podobne).

Wreszcie w Valladzie zaczyna się big. I od razu rzeźnia: 14%, pełne słońce i 39 stopni. No miodzio. Aż do 500 m npm (start z 200) nie mogę się zatrzymać, bo nie ma cienia plus nie chce mi się ruszać na tym nachyleniu (oscyluje w przedziale 10-16%). Potem znalazło się miejsce na postój na 530, a od 600 nachylenia znormalniały do 7%. Na bigu Portixol (ledwie 770 m npm) jestem nieźle wypluty. A to miał być łatwy dzień! (dzięki pociągowi). Potem zjazd do Ontiyent i jeszcze 200 metrów podjazdu, większość niezłym gorgem, więc chociaż taki zysk.

Na kemping pod Bocairent docieram o 18:20. Myślałem, że przy tak skróconym dniu można by pojechać kawałek dalej, ale zapomnij! Chyba ten upał tak wysysa z sił, nie wiem...
Prosta kreska to przejazd pociągiem.
Za to kemping bardzo fajny. Przydomowy, kameralny, ale z kuchnią, świetlicą, miękką ziemią (!), trawą i sporą liczbą drzew owocowych, z których można się (z umiarem) częstować. A właścicielem jest Holender, więc i pogadać można. Cena bardziej austriacka niż hiszpańska (25 EUR), ale przy tym standardzie myślę, że wciąż warto.
- DST 85.38km
- Teren 0.60km
- Czas 05:14
- VAVG 16.31km/h
- VMAX 54.30km/h
- Temperatura 37.0°C
- Podjazdy 1348m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 9
Wieczorem we wsi byla fiesta, więc wracający imprezowicze nie dali mi zasnąć do po północy. A o 6:15 zadzwonił budzik. No to wstaję.
Wyjazd tuż przed 9, a tu już 20 stopni. Zjazd kilkaset metrów nad wyschnięta rzekę i zaczynam biga. Zaledwie 500 metrów, więc wszedł na luzie. Potem długi czeski zjazd do Ondy. Tam lancz na skwerku naprzeciw takiego domku. Przerąbane, słońce napitala z każdej strony, wszystko ściany szczytowe... Masakra i latem, i zimą.

O 13 zjeżdżam jeszcze trochę do Betxi. Jestem na 90 m npm i są 42 stopnie...
Kawałek dalej zaczyna się podjazd na drugi big. Niemal 900m. Idzie jak po grudzie, robię chyba 3 postoje i wreszcie zrzucam sakwy na 660. Dalej ma być szuter, ale jakimś cudem jest stary asfalt. Brakujące 300 robię na dwa razy. Jest strasznie, roztapiam się, ale big zrobiony!
Teraz już 15 km zjazdu i 20 km czech na koniec. Na kempingu jestem o 18:30.
A tu fakap, bo kemping dziś zostanie zamknięty po sezonie. O 20 ma zostać zakręcona woda...
Wybłagałem, żeby mnie jednak przyjęli (a na obiekcie mnóstwo ludzi!) i popędziłem prać, myć się i nabierać wody. Uff, zdążyłem! To teraz jeszcze zdzierżyć rozwydrzoną bachoriadę w okolicy mojej parceli (jedynej niezabudowanej przyczepą, domkiem, etc), rozbić namiot na żwiroskale, zjeść (od 13 nic nie jadłem), napić się dużo herbaty (a wcześniej ją wystudzić), naładować baterie...
Ale jakoś to wszystko ogarnąłem, a o 21:30 nadal jest woda, a na kempingu zapadła cisza... Niemal wszyscy się rozjechali! Szok...

A oto moja piazzola za 10 eur. Nawet woda i światło są!
Wyjazd tuż przed 9, a tu już 20 stopni. Zjazd kilkaset metrów nad wyschnięta rzekę i zaczynam biga. Zaledwie 500 metrów, więc wszedł na luzie. Potem długi czeski zjazd do Ondy. Tam lancz na skwerku naprzeciw takiego domku. Przerąbane, słońce napitala z każdej strony, wszystko ściany szczytowe... Masakra i latem, i zimą.

O 13 zjeżdżam jeszcze trochę do Betxi. Jestem na 90 m npm i są 42 stopnie...
Kawałek dalej zaczyna się podjazd na drugi big. Niemal 900m. Idzie jak po grudzie, robię chyba 3 postoje i wreszcie zrzucam sakwy na 660. Dalej ma być szuter, ale jakimś cudem jest stary asfalt. Brakujące 300 robię na dwa razy. Jest strasznie, roztapiam się, ale big zrobiony!
Teraz już 15 km zjazdu i 20 km czech na koniec. Na kempingu jestem o 18:30.
A tu fakap, bo kemping dziś zostanie zamknięty po sezonie. O 20 ma zostać zakręcona woda...
Wybłagałem, żeby mnie jednak przyjęli (a na obiekcie mnóstwo ludzi!) i popędziłem prać, myć się i nabierać wody. Uff, zdążyłem! To teraz jeszcze zdzierżyć rozwydrzoną bachoriadę w okolicy mojej parceli (jedynej niezabudowanej przyczepą, domkiem, etc), rozbić namiot na żwiroskale, zjeść (od 13 nic nie jadłem), napić się dużo herbaty (a wcześniej ją wystudzić), naładować baterie...
Ale jakoś to wszystko ogarnąłem, a o 21:30 nadal jest woda, a na kempingu zapadła cisza... Niemal wszyscy się rozjechali! Szok...

A oto moja piazzola za 10 eur. Nawet woda i światło są!
- DST 120.84km
- Czas 06:39
- VAVG 18.17km/h
- VMAX 54.77km/h
- Temperatura 36.0°C
- Podjazdy 1926m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 8
Noc na dziku spokojna, nic mnie nie budziło. Wstałem tuż przed świtem i wyruszyłem jak zwykle tuż po 9. Na dzień dobry podjazd 900 metrów. Ale już po 200 była wieś, a niej piekarnia, więc nabyłem chleb na cały dzień :) A przy drodze rosły jeżyny, więc trochę zjadłem.
Na 1600 postój na żarcie, a potem na 1800 zrzuciłem sakwy i ostatnie 200 metrów na lekko. I dobrze, bo był szuter. Nie jakiś straszny, ale trochę rzucało rowerem. Big Javalambre taki jak wszystkie inne relatywnie wysokie: łysy dwutysięcznik z masztami :P

Potem zaś miało być 80 km zjazdu, a były... czechy. Oczywiście. Łącznie na 1500 w dół nabiłem 600 podjazdów :/ No i na dole gorąco. Nie strasznie, bo jednak czasem wchodziły chmury, ale gorąco. A jak opuściłem główną szosę na Valencię, to jescze nawierzchnia się schrzaniła mocno. Telepało jak dzikie. I ciągłe hopy mimo ogólnej tendencji w dół. Mocno męczące. Wreszcie w dolinie Mijares zrobiło się bardzo ładnie - najpierw jezioro zaporowe, a potem kanion przed miasteczkiem Montanejos. Trochę się już spieszyłem, więc nie napawałem się aż tak, jakbym chciał, ale jednak doceniam - Hiszpanie jak chcą, to umią w widoki :P



Na koniec znów podjazd - niby tylko 450 metrów do Zucaina, ale jednak dość stromo (do 10%, to rzadkość tutaj) i dość męcząco na tym etapie dnia. No, ale jakoś dotarłem. Nocleg miałem ugadany zawczasu przez email (kemping był w Montanejos, ale chciałem pojechać dalej, żeby jutro mieć trochę łatwiej i chyba dobrze zrobiłem, bo jadąc przez Montanejos słyszałem dzikie disco, dziś sobota, więc sen mógłby być... skomplikowany :P)
Ciężki dzień. Może niezbyt to widać po parametrach, więc w sumie nie wiem, co mi tak dało w kość. Chyba czechy, znaczy hiszpania.
Na 1600 postój na żarcie, a potem na 1800 zrzuciłem sakwy i ostatnie 200 metrów na lekko. I dobrze, bo był szuter. Nie jakiś straszny, ale trochę rzucało rowerem. Big Javalambre taki jak wszystkie inne relatywnie wysokie: łysy dwutysięcznik z masztami :P

Potem zaś miało być 80 km zjazdu, a były... czechy. Oczywiście. Łącznie na 1500 w dół nabiłem 600 podjazdów :/ No i na dole gorąco. Nie strasznie, bo jednak czasem wchodziły chmury, ale gorąco. A jak opuściłem główną szosę na Valencię, to jescze nawierzchnia się schrzaniła mocno. Telepało jak dzikie. I ciągłe hopy mimo ogólnej tendencji w dół. Mocno męczące. Wreszcie w dolinie Mijares zrobiło się bardzo ładnie - najpierw jezioro zaporowe, a potem kanion przed miasteczkiem Montanejos. Trochę się już spieszyłem, więc nie napawałem się aż tak, jakbym chciał, ale jednak doceniam - Hiszpanie jak chcą, to umią w widoki :P



Na koniec znów podjazd - niby tylko 450 metrów do Zucaina, ale jednak dość stromo (do 10%, to rzadkość tutaj) i dość męcząco na tym etapie dnia. No, ale jakoś dotarłem. Nocleg miałem ugadany zawczasu przez email (kemping był w Montanejos, ale chciałem pojechać dalej, żeby jutro mieć trochę łatwiej i chyba dobrze zrobiłem, bo jadąc przez Montanejos słyszałem dzikie disco, dziś sobota, więc sen mógłby być... skomplikowany :P)
Ciężki dzień. Może niezbyt to widać po parametrach, więc w sumie nie wiem, co mi tak dało w kość. Chyba czechy, znaczy hiszpania.
- DST 117.46km
- Teren 5.20km
- Czas 06:45
- VAVG 17.40km/h
- VMAX 59.77km/h
- Temperatura 28.0°C
- Podjazdy 2071m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 7
Dziś niesamowicie widokowy dzień! Nie spodziewałem się. Zwłaszcza, że początek niczego nie zapowiadał. Np. big Puerto de Orihuela wyglądał jak las pod Pabianicami :-D


Peace!
Potem dość długi i nierówny zjazd do Albarracin, które rzeczywiście jest ładne. W Italii by nie zrobiło wrażenia, ale tutaj owszem. No i po raz pierwszy faktycznie płynęła rzeka :-)


Dalej również w dół (również z hopami) aż do Teruel. Krótko przed nim niesamowite cmentarzysko samolotów. Chyba z 50 i same spore pasażerskie, klasy 737!

W Teruelu zakupy plus urzeczenie, bo okazał się bardzo widokowy.



A dalej miało być nudne deptanie kapusty, a była Czerwona Planeta :O




Na sam koniec trasy dowcipni lokalsi zrobili coś takiego:

a potem dotarłem na świetną miejscówkę na dziko. Z wodą, dżizasami i full wypasem :-)

Dzień lekki , łatwy, przyjemny i bardzo piękny :-)


Peace!
Potem dość długi i nierówny zjazd do Albarracin, które rzeczywiście jest ładne. W Italii by nie zrobiło wrażenia, ale tutaj owszem. No i po raz pierwszy faktycznie płynęła rzeka :-)


Dalej również w dół (również z hopami) aż do Teruel. Krótko przed nim niesamowite cmentarzysko samolotów. Chyba z 50 i same spore pasażerskie, klasy 737!

W Teruelu zakupy plus urzeczenie, bo okazał się bardzo widokowy.



A dalej miało być nudne deptanie kapusty, a była Czerwona Planeta :O




Na sam koniec trasy dowcipni lokalsi zrobili coś takiego:

a potem dotarłem na świetną miejscówkę na dziko. Z wodą, dżizasami i full wypasem :-)

Dzień lekki , łatwy, przyjemny i bardzo piękny :-)
- DST 103.59km
- Teren 0.50km
- Czas 04:52
- VAVG 21.29km/h
- VMAX 63.52km/h
- Temperatura 30.0°C
- Podjazdy 1069m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 6, restowy
Dzień restowy w Orihueli. Tylko poza kupy. Jak dopsz odpocząć! :-)
- DST 2.12km
- Teren 1.00km
- Czas 00:13
- VAVG 9.78km/h
- VMAX 22.47km/h
- Temperatura 22.0°C
- Podjazdy 49m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 5
Cały dzień pod wiatr. Nawet jak było pod górę, to było pod wiatr, bo zbyt małe nachylenia, żeby osłaniało (do 7%). Wlokłem się jak potępieniec. Ze świadomością, że cały dzień jest jednym wielkim skokiem w bokiem po jednego biga. No, ale co zrobisz? Przecież go nie zostawię! Skąd inąd byłby jeszcze dalej...
Jedyny plus taki, że dziś wyraźnie chlodniej, ale już sam nie wiem, co gorsze; upał, czy solidny wiatr w pysk. A poza tym przez większość dnia pustynia, pustynia, pustynia...



Jak Nowy Meksyk czy inna Nevada...
Albo i Kolorado!

Ewentualnie Świebodzin na pustyni :-P

Dotarłem na ostatnich pedałach.
Kemping w Orihuela pierwsze wrażenie zrobił bardzo słabe, ale jak się urządziłem, to jednak nie jest źle. I bardzo tanio (8 eur), a że potrzebuję restu jak pustynia dżdżu, to chyba jednak zostanę dwie noce ;-)

Jedyny plus taki, że dziś wyraźnie chlodniej, ale już sam nie wiem, co gorsze; upał, czy solidny wiatr w pysk. A poza tym przez większość dnia pustynia, pustynia, pustynia...



Jak Nowy Meksyk czy inna Nevada...
Albo i Kolorado!

Ewentualnie Świebodzin na pustyni :-P

Dotarłem na ostatnich pedałach.
Kemping w Orihuela pierwsze wrażenie zrobił bardzo słabe, ale jak się urządziłem, to jednak nie jest źle. I bardzo tanio (8 eur), a że potrzebuję restu jak pustynia dżdżu, to chyba jednak zostanę dwie noce ;-)

- DST 100.44km
- Teren 0.50km
- Czas 06:20
- VAVG 15.86km/h
- VMAX 57.13km/h
- Temperatura 26.0°C
- Podjazdy 1555m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 4
Znów straszny dzień. Wstałem przed świtem (widno się robi dopiero po 7, to trochę późno na wstawanie) i ruszyłem o 9. Pod górę. A potem więcej pod górę. Z Valdelinares zadzwoniłem do miejsca, gdzie planowałem spać (nie ma ich na booking) i okazało się, że nie przyjmują gości. Zrozumiałem niewiele więcej niż "lo siento", ale to niestety wystarczyło. Czyli nie mam gdzie spać, bosko! :/
Nic to, jadę dalej (bardzo marnie znów!) i kombinuję. I na bigu Valdelinares już miałem wykombinowane. Biorąc pod uwagę, że jadę znacznie wolniej niż powinienem, to pewnie dziś i tak miałbym problem, żeby dotrzeć do Alfambry. Coś wcześniej? Bez szału, tylko hotelik za 55. Drogo, kurwa. Ale nie mogę drugiego dnia na dziko, bo muszę się poprać i podładować sprzęt. Więc nie ma rady, wziąłem.
A potem falowanie mega pustą i pustynną doliną, którą chyba czasami płynie rzeka, ale jakoś dawno nie zaglądała. Ponure, pólpustynne krajobrazy, kolczasta roślinność. I tak aż na rozdroże nad Allepuz, które akurat bardzo ładnie położone w kanionie i świetnie z góry wygląda.

Tamże zostawiam sakwy i 15 km skok w bok na drugiego biga. Pierwsze 7 to zjazd, a potem 8 to podjazd. Więc w sumie do podjechania 600 mimo, że sam big ma 400. A tu się zrobiło 36 stopni i wiatr w pysk. Jadę jak po grudzie, masakra jakaś. No, ale w końcu, czyli o 16:30 jestem na bigu Puerto de Villaroya. To teraz zjazd, nabrać wody i te nieszczęsne 200m podjazdu. Już mnie strasznie wycięło. Po zabraniu bagażu spod krzaku głogu (żadnego innego cienia w promieniu kilometrów!)

wyruszam w dół do tego ładnego Allepuz. Oczywiście w Hiszpanii "w dół" jest pojęciem względnym. Od teraz chyba zamiast "czechy" będę mówił "hiszpania". Serio, nie ma zjazdu, żeby chociaż kawałek pod górę nie było!
No, ale wreszcie się dotoczyłem. Hostal Venta Liera bez klimy, ale jakoś nie tragicznie nagrzany, 25 stopni w środku, więc idzie żyć. Drogo, ale miła gospodyni pozwoliła mi zrobić pranie w pralce (z dwóch dni, więc warto!), no i zjadłem dobrą kolację (frytki i schab z grilla, tylko jeszcze nie wiem, ile toto kosztowało :p)
Dziś przynajmniej nie padam zaraz po przyjeździe, ale jechało mi się tak marnie, że marzę o dniu restowym. No, jutro na pewno nie, nie za tę cenę. Mam nadzieję, że pojutrze - jest kemping.
Nic to, jadę dalej (bardzo marnie znów!) i kombinuję. I na bigu Valdelinares już miałem wykombinowane. Biorąc pod uwagę, że jadę znacznie wolniej niż powinienem, to pewnie dziś i tak miałbym problem, żeby dotrzeć do Alfambry. Coś wcześniej? Bez szału, tylko hotelik za 55. Drogo, kurwa. Ale nie mogę drugiego dnia na dziko, bo muszę się poprać i podładować sprzęt. Więc nie ma rady, wziąłem.
A potem falowanie mega pustą i pustynną doliną, którą chyba czasami płynie rzeka, ale jakoś dawno nie zaglądała. Ponure, pólpustynne krajobrazy, kolczasta roślinność. I tak aż na rozdroże nad Allepuz, które akurat bardzo ładnie położone w kanionie i świetnie z góry wygląda.

Tamże zostawiam sakwy i 15 km skok w bok na drugiego biga. Pierwsze 7 to zjazd, a potem 8 to podjazd. Więc w sumie do podjechania 600 mimo, że sam big ma 400. A tu się zrobiło 36 stopni i wiatr w pysk. Jadę jak po grudzie, masakra jakaś. No, ale w końcu, czyli o 16:30 jestem na bigu Puerto de Villaroya. To teraz zjazd, nabrać wody i te nieszczęsne 200m podjazdu. Już mnie strasznie wycięło. Po zabraniu bagażu spod krzaku głogu (żadnego innego cienia w promieniu kilometrów!)

wyruszam w dół do tego ładnego Allepuz. Oczywiście w Hiszpanii "w dół" jest pojęciem względnym. Od teraz chyba zamiast "czechy" będę mówił "hiszpania". Serio, nie ma zjazdu, żeby chociaż kawałek pod górę nie było!
No, ale wreszcie się dotoczyłem. Hostal Venta Liera bez klimy, ale jakoś nie tragicznie nagrzany, 25 stopni w środku, więc idzie żyć. Drogo, ale miła gospodyni pozwoliła mi zrobić pranie w pralce (z dwóch dni, więc warto!), no i zjadłem dobrą kolację (frytki i schab z grilla, tylko jeszcze nie wiem, ile toto kosztowało :p)
Dziś przynajmniej nie padam zaraz po przyjeździe, ale jechało mi się tak marnie, że marzę o dniu restowym. No, jutro na pewno nie, nie za tę cenę. Mam nadzieję, że pojutrze - jest kemping.
- DST 85.01km
- Czas 05:15
- VAVG 16.19km/h
- VMAX 70.01km/h
- Temperatura 34.0°C
- Podjazdy 1833m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 3
Dziś było strasznie! Pierwszych 50 km niczego nie zapowiadało. Lekko pod górę, z czechami i temperaturą 25. Trochę się chmurzyło, więc bardzo przyjemnie. A nawet Zachodnio! :)

Ale jak w Atzeneta zaczął się big, to chmury poszły w cholere i zrobiło się do 44 w słońcu. A cienia na podjeździe zero, ledwie dawałem radę postoje robić w pojedynczych plamach cienia na poboczu. No więc dogrzało mi tak, że na samym szczycie biga Vistabella, jak się zrobiło 14%, to się prawie porzygałem :-)

A potem nabrałem 7 litrów wody na nocleg, krótki zjazd i dalej pod górę. Jeszcze z 500m z tą wodą podjechałem!
Śpię na 1350m na miejscu piknikowym z grillami i dzizasami, full wypas! Tylko wody nie ma, dobrze że przywiozlem! Ale jestem tak wykończony tym dniem, że raczej się nie naciesze tym miejscem. Położyłem się bez kolacji i coś czuję, że już nie wstanę :-P


Ale jak w Atzeneta zaczął się big, to chmury poszły w cholere i zrobiło się do 44 w słońcu. A cienia na podjeździe zero, ledwie dawałem radę postoje robić w pojedynczych plamach cienia na poboczu. No więc dogrzało mi tak, że na samym szczycie biga Vistabella, jak się zrobiło 14%, to się prawie porzygałem :-)

A potem nabrałem 7 litrów wody na nocleg, krótki zjazd i dalej pod górę. Jeszcze z 500m z tą wodą podjechałem!
Śpię na 1350m na miejscu piknikowym z grillami i dzizasami, full wypas! Tylko wody nie ma, dobrze że przywiozlem! Ale jestem tak wykończony tym dniem, że raczej się nie naciesze tym miejscem. Położyłem się bez kolacji i coś czuję, że już nie wstanę :-P

- DST 100.04km
- Teren 0.50km
- Czas 06:42
- VAVG 14.93km/h
- VMAX 57.65km/h
- Temperatura 40.0°C
- Podjazdy 2233m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Zwierz Alpuhary, dz. 2
Rano na lekko na biga Monte Caro, dość ciężko mi się jechało, ale bez jakiejś masakry. Na podjeździe 26 stopni, a na szczycie (1420 m npm) 20, bo weszła chmura.

Za to na dole w południe było już 35 st., mimo ok 40% zachmurzenia. A potem miało być łatwo i krótko - 50 km leciutko pod górę (w sumie ze 300 podjazdów) i kemping. Droga dość główna, ale bardzo pusta, gdyby nie upał i totalny brak cienia, to by się fajnie jechało. Ale i tak było spoko. I sucho.


Rzeka
Tylko że kemping się okazał nieczynny. No, nie całkiem, wisiała kartka, żeby zadzwonić, to Anna cośtam zrobi. Ale ja tez zacząłem kombinować, że jutro dzień bardzo syty, większość dnia pod górę i łącznie ok 2,5 podjazdów i 120 km, a z kolei dzisiaj jest jeszcze wcześnie. Więc warto by jeszcze trochę z tej jutrzejszej trasy dziś ukręcić... W końcu postanowiłem, że jeśli za 20-30 km znajdę jakiś booking z klimatyzacją do 50 eur, to się skuszę. Znalazłem za 19 km i 48 EUR. Chyba booking.com skanuje moje myśli. Pewnie przez tego czipa, co mi go wszczepili razem ze szczepionką na covid. I bardzo dobrze! Przydało się! :p
Aczkolwiek końcówka mnie zmęczyła. Zrobiły się czechy, 35 stopni jak obszył i czułem, jak powoli nadchodzą skurcze w udach. Ale jakoś dotrwałem bez. A za to na obiad jadłem figi prosto z drzewa :)
A miejscówka w Sant Mateu bardzo fajna. Studio z klimą, aneksem kuchennym i pralnią obok. Czyściutko, super łazienka i w ogóle wypas! :)
I przyjemne miasteczko.



Za to na dole w południe było już 35 st., mimo ok 40% zachmurzenia. A potem miało być łatwo i krótko - 50 km leciutko pod górę (w sumie ze 300 podjazdów) i kemping. Droga dość główna, ale bardzo pusta, gdyby nie upał i totalny brak cienia, to by się fajnie jechało. Ale i tak było spoko. I sucho.


Rzeka
Tylko że kemping się okazał nieczynny. No, nie całkiem, wisiała kartka, żeby zadzwonić, to Anna cośtam zrobi. Ale ja tez zacząłem kombinować, że jutro dzień bardzo syty, większość dnia pod górę i łącznie ok 2,5 podjazdów i 120 km, a z kolei dzisiaj jest jeszcze wcześnie. Więc warto by jeszcze trochę z tej jutrzejszej trasy dziś ukręcić... W końcu postanowiłem, że jeśli za 20-30 km znajdę jakiś booking z klimatyzacją do 50 eur, to się skuszę. Znalazłem za 19 km i 48 EUR. Chyba booking.com skanuje moje myśli. Pewnie przez tego czipa, co mi go wszczepili razem ze szczepionką na covid. I bardzo dobrze! Przydało się! :p
Aczkolwiek końcówka mnie zmęczyła. Zrobiły się czechy, 35 stopni jak obszył i czułem, jak powoli nadchodzą skurcze w udach. Ale jakoś dotrwałem bez. A za to na obiad jadłem figi prosto z drzewa :)
A miejscówka w Sant Mateu bardzo fajna. Studio z klimą, aneksem kuchennym i pralnią obok. Czyściutko, super łazienka i w ogóle wypas! :)
I przyjemne miasteczko.


- DST 112.34km
- Teren 0.50km
- Czas 06:12
- VAVG 18.12km/h
- VMAX 54.40km/h
- Temperatura 33.0°C
- Podjazdy 2086m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze