Informacje

  • Wszystkie kilometry: 220239.27 km
  • Km w terenie: 5407.61 km (2.46%)
  • Suma podjazdów: 1720038 m
  • Czas na rowerze: 445d 05h 54m
  • Prędkość średnia: 20.61 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl
Jak to drzewiej bywało: button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Zaprzyjaźnione blogi i strony

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy aard.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Niedziela, 8 września 2024 Kategoria Wyprawa, !Surlier

Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 32

Obudziłem sie przed godz. 6, więc nie było sensu się wylegiwać i wstałem. W efekcie start o 8, prosto we wschodzące słońce. Ale niedługo, bo wkrótce się skryło za chmurami. Chłodno, 14 stopni, bezwietrznie, niskie chmury nad wczorajszym bigiem. Niedopsz.

Po 9 km w Etxarri kupuję bagietkę (okazuje się pyszna) i jadę na przełączkę 630. Długi, łagodny podjazd, pod koniec którego zaczyna kropić. Na przełączce już regularny deszcz, na szczęście jest daszek w jakimś opuszczonym budynku, więc staję. Zmieniam buty na sandały (w butach mi nieco wygodniej, ale mimo ochraniaczy łatwo je przemoczyć (wchlapuje się od góry), więc w deszczu jeżdżę w keenach. Ubieram się i trochę czekam, ale bez efektu. Podczas wypadu spod daszku na siku widzę, że kawałek dalej jest wiata, pod którą jest dżizas, wow! Podjeżdżam tam z zamiarem wykorzystania czasu na zrobienie kanapek, jest stromo pod górę, kawałek muszę nawet podprowadzić, bo tylne koło się ślizga po mokrej trawie. Siadam, żeby odsapnąć i w tym czasie przestaje padać. No to w pedał! Lepiej zjeżdżać głodnym i suchym niż vice versa.


Baliarain to po baskijsku "leje jak z cebra" ;-)

Zjazd bardzo długi bardzo łagodny - lubię takie, nie marnują mojej energii potencjalnej :) Kilka wiosek i skrzyżowań po drodze, więc niekiedy staję, żeby sprawdzić GPS (ze względu na możliwy deszcz i bardzo mokrą szosę jest w sakwie). Finalnie rozbieram się w Ordizia, gdzie również wyciągam GPS i dalej jadę już w miareęnormlanie i niemal po płaskim. Wciąż na głodnego, bo z obawy deszczu nie chcę robić dłuższego postoju. No, ale w końcu nie wytrzymuję i robię popas na przystanku autobusowym. Kanapka w siebie, kanapka do sakwy i w drogę. Nadal nie pada.

Kawałek dalej, z miejscowością Alegia (A Legia, Legia kurczak!) stroma przełączka (doliną idzie autostrada, nawet bez serwisówki, więc trzeba objechać po 13-procentówce), a na podjeździe znów zaczyna siąpić. Na górze szybka ubiórka tylko w kurtkę i krótki zjazd. Po chwili deszcz ustaje. Potem znów kawałek przez miasteczka, aż wreszcie w Tolosie coś w manetce robi trzask i nie ma tylnej przerzutki. Linka poszła! Teraz zrozumiem, co się działo i czemu nie mogłem jej doregulować - wystrzępiona linka! Wymiana zajmuje mi pół godziny (trudno było wyciągnąć starą beczkę, musiałem wypychać nową linką), potem jeszcze mycie rąk w barze i o godz. 13 jestem znowu w trasie. A Tolosa nawet niebrzydka. 



Dolina, szosa, wioski... aż wreszcie szosa wylatuje na... autostradę! Bez alternatywy. Ale widzę na GPS, że to tylko na moment, bo za chwilę odbija w bok w jakąś dróżkę bezpośrednio z autostrady :o "Dróżka" okazuje się najbardziej stromym odcinkiem, jaki w życiu podjeżdżałem z sakwami. 20% non stop przez około 150 metrów. Myślałem, że płuca wypluję! Do tego jeszcze droga omszała, więc mi się tylne koło trochę ślizgało. Byłem bliski zsiąścia, ale z doświadczenia wiem, że obciążony rower pchać jest jeszcze trudniej niż nim jechać, więc się zaparłem i podjechałem. Po chwili niemal równie ostry zjazd i wylatuję w miasteczku. Uch!

Jeszcze kilka mniejszych hopek i docieram do Hernani, gdzie mam nadzieję znaleźć nocleg. Na booking nic nie ma (albo strasznie drogo), ale jest kilka obiektów na google, których nie ma na booking. Sprawdzam jeden - nie mają miejsc. Drugi nie do końca po drodze, więc odpuszczam i jadę do następnego miasteczka Astigarraga, gdzie są dwa po drodze. W pierwszym jest jeden pokój, za 60 EUR. Hmmm, drogo, ale taniej niż cokolwiek na booking. A nocleg tutaj oszczędzi mi jutro kilkanaście kilometrów z sakwami pod wiatr (wg planu miałem nocować dalej na kempingu, a jutro wracać do Hernani tą samą drogą. Niby luzik, ale jutro ma być deszcz i wiatr w ryj, więc wolę dziś skoczyć tam na lekko i wrócić. Trudno, biorę.

Pensjonacik mega wypasiony, pokój elegancki, czajnik, ekspres do kawy, kawa, herbata... Ja natomiast tylko zrzucam sakwy i lecą na biga Jaizkibel (sic!) :) 12 km do startu i potem drugie tyle na górę. No to w pedał, a jest godz. 15.


Ja i z kibla fotę cyknę ;-)

W Lezo macha do mnie policja, że nie wolno jechać w słuchawkach i że za to jest mandat 200 EUR. Nosz kurwa! Czego jeszcze nie wolno rowerzystom w tym kraju?! Kask obowiązkowy, w słuchawkach nie wolno... A rowerem kurwa wolno?! No, ale grzecznie przepraszam i ściągam (bez mandatu) i jakiś czas jadę bez. Dopiero na podjeździe na biga znów zakładam.

Podjazd spoko, 4-9%, ale dziś nie mam takiego pałera jak wczoraj, więc jadę spokojnie. Ale też bez większego wysiłku. Na górze jestem o godz. 17. Piękne widoki na zatokę San Sebastian :) 





Oraz francuski zasięg przez moment, mimo że do granicy jeszcze spory kawałek. Zjazd i powrót przez miasteczka zajmuje mi godzinę. O godz. 18 jestem w moim (na dziś) wypasionym pensjonacie i zaczynam się delektować niedzielnym wieczorem :)

  • DST 126.62km
  • Czas 06:09
  • VAVG 20.59km/h
  • VMAX 58.75km/h
  • Temperatura 18.0°C
  • Podjazdy 1521m
  • Sprzęt Surlier
  • Aktywność Jazda na rowerze

Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl