Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 22
Dziś na lekko i znów bardzo proste rowerowanie: do góry, na dół, do góry, na dół i koniec :-P
Start o 9, na luzie, bo dziś najłatwiejszy dzień od wjazdu do Francji. Ale swoje 3 centymy dołożyła pogoda i już tak łatwo nie było. Po kupnie bagietki ruszam na Hautacam (bodaj 1612). Start z 450, wiec jest co podjeżdżać. Ciepło, 22 stopnie, ale bardzo niskie chmury. Początek przez wsie, a po kilku kilometrach robi się zadupie. Postój na 1100, gdzie wciągam 1/3 bagietki z riletkami z tuńczyka. 17 stopni i totalna oblepiająca chmura, widoczność 15 m, a po nogach spływają mi z kompletnie przemoczonych spodenek strużki wody i chyba też potu...
Dalej już w ciągu na szczyt. Pod sam koniec chmury nieco rzedną i robią się bajkowe widoki! Góry dość zwyczajne, ale w tej mgle...
Na szczycie jestem lekko po 11. Jest tam bar, więc w toalecie przebieram się w suche. Potem jem banana i ciastka, a jak mam się zbierać, to zaczyna padać i po chwili również grzmieć. Jako że mam czas, to postanawiam przeczekać. W końcu właśnie przebralem się w suche! Biorę najdroższe cappuccino w życiu (3,80!) i siedzę sobie wygodnie. A po kilkunastu minutach nagle robi się jaśniej, więc biegiem dopijam kawę i w 25 sekund (liczę w myślach :-P) odpalam.
Zjazd mokry, ale nie bardzo zimny, 15 stopni i przyrasta. Na dole nawet czasem wygląda słońce i są 23 stopnie. W Argeles w najbardziej nasłonecznionym miejscu zakładam z powrotem kompletnie mokre ciuchy i ruszam na Col de les Spandelles (ok. 1370). Po ok stu metrach podjazdu już wierzę, że nie lunie za chwilę, więc staję na kolejną 1/3 bagietki z riletkami. Plus herbata z termosu, mniam!
A dalej juz bardzo cichy podjazd (na Hautacam było mnóstwo aut, ale tutaj pustki). Ciekawostka taka, że podjazd jest schodkowy: ok kilometr podjazdu 7-10%, a potem kilkaset metrów prawie płasko. A potem powtórka, i jeszcze jedna, i tak praktycznie przez cały czas. Początkowo jadę równo z pewnym szosowcem w wieku niemal mojego taty, ale na pierwszej stromiznie mi ucieka (!!) i widzę go ponownie dopiero pod szczytem (jak zaczyna zjazd, a ja kończę podjazd). No szacun!
Ja sam robię postój na 950, zjadam resztę digestives (jeszcze z Hiszpanii), popijam resztą herbaty i ruszam dalej. Pod koniec już ciężko mi się jedzie, ale tempo jak na mnie mam dobre. Na tych stromiznach robię ok. 700 m/h.
Podjazd wyjątkowo nudny, a na przełęczy nie ma nic. Na szczęście tradycyjnie odrobinę się przeciera (dotychczas chmura, choć dużo mniej gęsta niż na Hautacam), więc jest trochę widoków na drugą dolinę (po mojej stronie wyłącznie las :-P).
Ponownie zakładam suche i po kilku minutach ruszam. Jest 18 stopni, więc nieźle. Zjazd trochę się dłuży przez te płaskie odcinki, ale o godz. 16 jestem w Argeles pod Netto. Zakupy i na kemping. Dzięki temu łatwiejszemu dniu, mam jeszcze po pracach obozowych sporo czasu, więc mogę troszkę poczilować.
A sąsiedzi mieli kocórkę w wózku i jeszcze na smyczy psynka!
W planach był jutro rest, ale w weekend ma być fatalna pogoda (podczas gdy jutro, w piątek, tylko kiepska), więc jutro jadę dalej, a restować będę, jak będzie ściana deszczu. I oby to nastąpiło w miejscu, gdzie będzie jakiś sklep i zasięg... :-/
Start o 9, na luzie, bo dziś najłatwiejszy dzień od wjazdu do Francji. Ale swoje 3 centymy dołożyła pogoda i już tak łatwo nie było. Po kupnie bagietki ruszam na Hautacam (bodaj 1612). Start z 450, wiec jest co podjeżdżać. Ciepło, 22 stopnie, ale bardzo niskie chmury. Początek przez wsie, a po kilku kilometrach robi się zadupie. Postój na 1100, gdzie wciągam 1/3 bagietki z riletkami z tuńczyka. 17 stopni i totalna oblepiająca chmura, widoczność 15 m, a po nogach spływają mi z kompletnie przemoczonych spodenek strużki wody i chyba też potu...
Dalej już w ciągu na szczyt. Pod sam koniec chmury nieco rzedną i robią się bajkowe widoki! Góry dość zwyczajne, ale w tej mgle...
Na szczycie jestem lekko po 11. Jest tam bar, więc w toalecie przebieram się w suche. Potem jem banana i ciastka, a jak mam się zbierać, to zaczyna padać i po chwili również grzmieć. Jako że mam czas, to postanawiam przeczekać. W końcu właśnie przebralem się w suche! Biorę najdroższe cappuccino w życiu (3,80!) i siedzę sobie wygodnie. A po kilkunastu minutach nagle robi się jaśniej, więc biegiem dopijam kawę i w 25 sekund (liczę w myślach :-P) odpalam.
Zjazd mokry, ale nie bardzo zimny, 15 stopni i przyrasta. Na dole nawet czasem wygląda słońce i są 23 stopnie. W Argeles w najbardziej nasłonecznionym miejscu zakładam z powrotem kompletnie mokre ciuchy i ruszam na Col de les Spandelles (ok. 1370). Po ok stu metrach podjazdu już wierzę, że nie lunie za chwilę, więc staję na kolejną 1/3 bagietki z riletkami. Plus herbata z termosu, mniam!
A dalej juz bardzo cichy podjazd (na Hautacam było mnóstwo aut, ale tutaj pustki). Ciekawostka taka, że podjazd jest schodkowy: ok kilometr podjazdu 7-10%, a potem kilkaset metrów prawie płasko. A potem powtórka, i jeszcze jedna, i tak praktycznie przez cały czas. Początkowo jadę równo z pewnym szosowcem w wieku niemal mojego taty, ale na pierwszej stromiznie mi ucieka (!!) i widzę go ponownie dopiero pod szczytem (jak zaczyna zjazd, a ja kończę podjazd). No szacun!
Ja sam robię postój na 950, zjadam resztę digestives (jeszcze z Hiszpanii), popijam resztą herbaty i ruszam dalej. Pod koniec już ciężko mi się jedzie, ale tempo jak na mnie mam dobre. Na tych stromiznach robię ok. 700 m/h.
Podjazd wyjątkowo nudny, a na przełęczy nie ma nic. Na szczęście tradycyjnie odrobinę się przeciera (dotychczas chmura, choć dużo mniej gęsta niż na Hautacam), więc jest trochę widoków na drugą dolinę (po mojej stronie wyłącznie las :-P).
Ponownie zakładam suche i po kilku minutach ruszam. Jest 18 stopni, więc nieźle. Zjazd trochę się dłuży przez te płaskie odcinki, ale o godz. 16 jestem w Argeles pod Netto. Zakupy i na kemping. Dzięki temu łatwiejszemu dniu, mam jeszcze po pracach obozowych sporo czasu, więc mogę troszkę poczilować.
A sąsiedzi mieli kocórkę w wózku i jeszcze na smyczy psynka!
W planach był jutro rest, ale w weekend ma być fatalna pogoda (podczas gdy jutro, w piątek, tylko kiepska), więc jutro jadę dalej, a restować będę, jak będzie ściana deszczu. I oby to nastąpiło w miejscu, gdzie będzie jakiś sklep i zasięg... :-/
- DST 70.43km
- Czas 04:22
- VAVG 16.13km/h
- VMAX 62.10km/h
- Temperatura 17.0°C
- Podjazdy 2198m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!