Bilbao Biggins, czyli w Pireneje i z powrotem, dz. 20
Dziś znów dzień na lekko, Tyle tych bigów w okolicy, że aż trudno się przemieszczać ;)
Start o 8:30, w miasteczku kupuję chleb i ruszam. Na początek dłuuugi podjazd doliną, 14 km aż do rozwidlenia na dwa bigi. Na pierwszy ogień wybieram trudniejszy, żeby mieć z głowy, jak również dlatego, że wygląda, ze na tym drugim bigu po południu jest szansa na trochę cienia. No to jadę do Gavranie. Po 20 km postój w miasteczku na drugie śniadanie i dobranie wody. Wysokość już 1400 (startowałem z 700) i całkiem zacnie mi się jedzie!
Dalej już serpentyna i mało drzew, ale nie jest jeszcze gorąco, więc nie jest źle. Za to pojawia się wiatr. Szczególnie po kolejnym postoju (na 1850) jest już w pysk i nie słaby. Jakoś się dotaczam na biga (2215m) o 12:40 i trzeba przyznać, że warto, by widoki zacne (ale nie zobaczycie :p). Wrzesień, więc dorzucam foty :-)
Na tym zdjęciu jest pięć trzytysięcznikow :-)
Nawet góra musi się czasem wysikać ;-)
Zakładam tylko bluzę (jest dwadzieścia kilka stopni) i zjeżdżam. Z góry widzę, jak zostawione na dachu zjeżdżającego auta ubrania zlatują i zostają na szosie. Podejmuję rękawicę (i dwie koszulki kalenji ;) i gonię. o dziwo, dopadam gościa bez trudu, ale też trzeba przyznać, że go owce zatrzymały. I bardzo dobrze, piona w raciczkę! :) Oddaję koszulki, a gość bardzo wdzięczny po francusku, więc żartuję, że należy się 10 euro i odjeżdżam pierwszy.
Dalszy zjazd spoko, wyprzedzam kilka aut i szosówkę. W miasteczku nabieram znów wody, jem kanapkę i dalej doliną w dół na rozdroże. W drugiego biga wpadam rozpędem, ale natychmiast robi się 7%, więc rozpędu wystarcza na kilkanaście metrów bieżacych :p Początkowo zakosy po zboczu w słońcu (35 stopni), a potem już doliną - nierówno, bo raz 3%, a raz 9. Ale zazwyczaj 5-7 jednak. Tym razem to szosówka mnie wyprzedza (wraz z dwoma szosowcami). Póki szosa prowadzi orograficznie lewym zboczem, to jest dużo cienia, ale jak zmienia stronę rzeki, to od razu max lampa i jeszcze pogarsza się nawierzchnia.
Na 1500 staję po wodę na rzekomym kempingu, ale nikogo nie ma, a kranik nie działa. Lipa, bo mam już tylko pół litra, a zostało 600m i chłodno nie jest. Ale na szczęście kawałek dalej jest bar, więc dobieram. Tu kończy się dolina i zaczyna wspinaczka do Cyrku Tromousse. Nachylenia nadal typu of 4 do 9% - jak im się zachciało. Ale wiatr tym razem w plecy. Natomiast zmęczenie daje się już we znaki i coraz słabiej jadę. W końcówce już widać szczyt, ale ściana bardzo stoma, droga idzie zakosami i trochę to podłamuje. Ale za to rozbawia widok pociągu osobowego ciągniętego przez... traktor. Ludzie są jednak niewiarygodnie leniwi - od parkingu do szczytu raptem 2,5 km....
Widoki na górze świetne, cyrk jak ta lala! Przebieram się w toalecie (jest!) w suche ciuchy (nareszcie wpadłem na to, żeby mieć spodenki na zmianę zamiast zjeżdżać w mokrych i się dodatkowo odparzać!) i ruszam na ten masakrycznie telepiący zjazd.
Promyczek nadziei ;-)
No niefajnie się jechało ok 10 km i większość różnicy wzniesień (ok 900). Dopiero za mostem znów przyzwoicie. A na główną wpadam krótko za autobusem, zaraz też wyprzedzają mnie kolejne auta, a potem oczywiście hamują, bo z przodu autobus więc.. i ja hamuję. Bo jak kierowca widzi rower, to MUSI go kurwa wyprzedzić, nawet jak rower jedzie 50 kmh, a on autem jedzie 55 i co chwilę hamuje. Na pocieszenie, wszystkich te kilkanaście aut finalnie wyprzedzam i w miasteczku jestem tylko za autobusem, którego już wyprzedzić nie zdążyłem. Może się kurwa nauczą....
Na kempingu wszystko w cieniu, zwłaszcza żarcie, więc jest gitara :)
Start o 8:30, w miasteczku kupuję chleb i ruszam. Na początek dłuuugi podjazd doliną, 14 km aż do rozwidlenia na dwa bigi. Na pierwszy ogień wybieram trudniejszy, żeby mieć z głowy, jak również dlatego, że wygląda, ze na tym drugim bigu po południu jest szansa na trochę cienia. No to jadę do Gavranie. Po 20 km postój w miasteczku na drugie śniadanie i dobranie wody. Wysokość już 1400 (startowałem z 700) i całkiem zacnie mi się jedzie!
Dalej już serpentyna i mało drzew, ale nie jest jeszcze gorąco, więc nie jest źle. Za to pojawia się wiatr. Szczególnie po kolejnym postoju (na 1850) jest już w pysk i nie słaby. Jakoś się dotaczam na biga (2215m) o 12:40 i trzeba przyznać, że warto, by widoki zacne (ale nie zobaczycie :p). Wrzesień, więc dorzucam foty :-)
Na tym zdjęciu jest pięć trzytysięcznikow :-)
Nawet góra musi się czasem wysikać ;-)
Zakładam tylko bluzę (jest dwadzieścia kilka stopni) i zjeżdżam. Z góry widzę, jak zostawione na dachu zjeżdżającego auta ubrania zlatują i zostają na szosie. Podejmuję rękawicę (i dwie koszulki kalenji ;) i gonię. o dziwo, dopadam gościa bez trudu, ale też trzeba przyznać, że go owce zatrzymały. I bardzo dobrze, piona w raciczkę! :) Oddaję koszulki, a gość bardzo wdzięczny po francusku, więc żartuję, że należy się 10 euro i odjeżdżam pierwszy.
Dalszy zjazd spoko, wyprzedzam kilka aut i szosówkę. W miasteczku nabieram znów wody, jem kanapkę i dalej doliną w dół na rozdroże. W drugiego biga wpadam rozpędem, ale natychmiast robi się 7%, więc rozpędu wystarcza na kilkanaście metrów bieżacych :p Początkowo zakosy po zboczu w słońcu (35 stopni), a potem już doliną - nierówno, bo raz 3%, a raz 9. Ale zazwyczaj 5-7 jednak. Tym razem to szosówka mnie wyprzedza (wraz z dwoma szosowcami). Póki szosa prowadzi orograficznie lewym zboczem, to jest dużo cienia, ale jak zmienia stronę rzeki, to od razu max lampa i jeszcze pogarsza się nawierzchnia.
Na 1500 staję po wodę na rzekomym kempingu, ale nikogo nie ma, a kranik nie działa. Lipa, bo mam już tylko pół litra, a zostało 600m i chłodno nie jest. Ale na szczęście kawałek dalej jest bar, więc dobieram. Tu kończy się dolina i zaczyna wspinaczka do Cyrku Tromousse. Nachylenia nadal typu of 4 do 9% - jak im się zachciało. Ale wiatr tym razem w plecy. Natomiast zmęczenie daje się już we znaki i coraz słabiej jadę. W końcówce już widać szczyt, ale ściana bardzo stoma, droga idzie zakosami i trochę to podłamuje. Ale za to rozbawia widok pociągu osobowego ciągniętego przez... traktor. Ludzie są jednak niewiarygodnie leniwi - od parkingu do szczytu raptem 2,5 km....
Widoki na górze świetne, cyrk jak ta lala! Przebieram się w toalecie (jest!) w suche ciuchy (nareszcie wpadłem na to, żeby mieć spodenki na zmianę zamiast zjeżdżać w mokrych i się dodatkowo odparzać!) i ruszam na ten masakrycznie telepiący zjazd.
Promyczek nadziei ;-)
No niefajnie się jechało ok 10 km i większość różnicy wzniesień (ok 900). Dopiero za mostem znów przyzwoicie. A na główną wpadam krótko za autobusem, zaraz też wyprzedzają mnie kolejne auta, a potem oczywiście hamują, bo z przodu autobus więc.. i ja hamuję. Bo jak kierowca widzi rower, to MUSI go kurwa wyprzedzić, nawet jak rower jedzie 50 kmh, a on autem jedzie 55 i co chwilę hamuje. Na pocieszenie, wszystkich te kilkanaście aut finalnie wyprzedzam i w miasteczku jestem tylko za autobusem, którego już wyprzedzić nie zdążyłem. Może się kurwa nauczą....
Na kempingu wszystko w cieniu, zwłaszcza żarcie, więc jest gitara :)
- DST 94.81km
- Czas 05:51
- VAVG 16.21km/h
- VMAX 61.31km/h
- Temperatura 27.0°C
- Podjazdy 2594m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Nie ma jeszcze komentarzy.
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!