Zwierz Alpuhary, dz. 16
Wyjeżdżam rekordowo wcześnie, bo o 8:40. Tak wyszło. Próbuję jeszcze bankomat, ale wszystkie wołają 2,70 prowizji. Jak będę musiał, to podejmę, ale jeszcze nie jestem pod ścianą.
Na starcie chlodno, bo są chmury. Dobrze! Po ok. 20 km zrywa się wiatr SEE. Póki co słabszy niż wczoraj, ale przeszkadza. Jadę, ale bez werwy. Do Huescar (początek biga) jest 45 km. Najpierw czeski zjazd, a potem czeski podjazd. Pod wiatr. Niezbyt się jedzie.
W Huescar jestem ok 11:30. Jem spory posiłek i uświadomiam sobie, że może mi braknac żarcia jutro. Albo będzie na styk. Ale wszystkie sklepy zamknięte, więc nie ma tematu. Biorę wodę z poidełka na rynku i ruszam na biga.
Wychodzi słońce i od razu robi się 28 stopni, ale to z grubsza tyle, bo jestem już na 1000. Za to psuje się nawierzchnia. 10 km łaty na łacie, a w tym czasie podjazd wcale nie chce się zacząć, tylko wciąż są czechy. No i znika zasięg, bo to już absolutne pustkowie. Najbliższa wieś 55km...
Po 10 km nawierzchnia robi się okej i wreszcie zaczyna się podjazd. Spoko, 7% nie przekracza, ale jadę bardzo niemrawo, ok 7 kmh. I tylek boli. Postoje co 300m, a i tak ledwo dociagam! Kiedy wreszcie przyjdzie forma?!
Przed samym bigiem (1760) wraca chujowa nawierzchnia i zasięg. Może to jest jakoś powiązane...? ;-)
Stamtąd długi i czeski zjazd (nawierzchnia się poprawia po kolejnych 15 km), końcówka monumentalnym kanionem, ale na fotkach niewiele widać :-(
A potem znów podjazd (czeski, a jakże!) do Santiago Espada. Dwa kilometry za miasteczkiem mam wyszukane miejsce na dziko, więc biorę wodę ze stacji benzynowej. Sęk w tym, że jest dopiero 17, za wcześnie na dzika przy drodze! Chwilę dumam nad opcją hotelu w Santiago, ale zwycięża duch przygody. Jadę!
Wyszukana miejscowka nawet niezla, jest ławka i woda, ale o tej porze, przy samej szosie to wykluczone. Jadę dalej. Znów jest pod górę, więc o tyle dobrze, że jutro będzie mniej, ale o tyle niefajnie, że nocleg na 1500+ może być zimny. Ale jadę. Nie ma miejscowek, za to pojawiają się olbrzymie ogrodzone pastwiska. Pełne owiec i krów, a nawet całe stado byków się trafiło! Noo, tu nie będę spał :-P
Teraz zjazd. Sprawdzam dwa boczne szutry, ale jeden prowadzi do farmy, a na drugim nie ma zasięgu. A przede mną zjazd do miasteczka, gdzie jest hotel za 72. Kusi...
Już je widzę w dole, ale sprawdzam jeszcze jedną boczną drogę i wreszcie trafiam w punkt! W miarę płasko, niezbyt kamieniście, nie widać z szosy. Jest co prawda sporo owczych bobków, ale samych zwierząt ani widu. Dobra, tu zostaję :-)
Mycie z wora (woda się zdążyła nieźle nagrzać), namiot, jedzenie, zmywanie i już jest godz. 21 i właśnie zrobiło się ciemno, więc zaraz spać :-)
Na starcie chlodno, bo są chmury. Dobrze! Po ok. 20 km zrywa się wiatr SEE. Póki co słabszy niż wczoraj, ale przeszkadza. Jadę, ale bez werwy. Do Huescar (początek biga) jest 45 km. Najpierw czeski zjazd, a potem czeski podjazd. Pod wiatr. Niezbyt się jedzie.
W Huescar jestem ok 11:30. Jem spory posiłek i uświadomiam sobie, że może mi braknac żarcia jutro. Albo będzie na styk. Ale wszystkie sklepy zamknięte, więc nie ma tematu. Biorę wodę z poidełka na rynku i ruszam na biga.
Wychodzi słońce i od razu robi się 28 stopni, ale to z grubsza tyle, bo jestem już na 1000. Za to psuje się nawierzchnia. 10 km łaty na łacie, a w tym czasie podjazd wcale nie chce się zacząć, tylko wciąż są czechy. No i znika zasięg, bo to już absolutne pustkowie. Najbliższa wieś 55km...
Po 10 km nawierzchnia robi się okej i wreszcie zaczyna się podjazd. Spoko, 7% nie przekracza, ale jadę bardzo niemrawo, ok 7 kmh. I tylek boli. Postoje co 300m, a i tak ledwo dociagam! Kiedy wreszcie przyjdzie forma?!
Przed samym bigiem (1760) wraca chujowa nawierzchnia i zasięg. Może to jest jakoś powiązane...? ;-)
Stamtąd długi i czeski zjazd (nawierzchnia się poprawia po kolejnych 15 km), końcówka monumentalnym kanionem, ale na fotkach niewiele widać :-(
A potem znów podjazd (czeski, a jakże!) do Santiago Espada. Dwa kilometry za miasteczkiem mam wyszukane miejsce na dziko, więc biorę wodę ze stacji benzynowej. Sęk w tym, że jest dopiero 17, za wcześnie na dzika przy drodze! Chwilę dumam nad opcją hotelu w Santiago, ale zwycięża duch przygody. Jadę!
Wyszukana miejscowka nawet niezla, jest ławka i woda, ale o tej porze, przy samej szosie to wykluczone. Jadę dalej. Znów jest pod górę, więc o tyle dobrze, że jutro będzie mniej, ale o tyle niefajnie, że nocleg na 1500+ może być zimny. Ale jadę. Nie ma miejscowek, za to pojawiają się olbrzymie ogrodzone pastwiska. Pełne owiec i krów, a nawet całe stado byków się trafiło! Noo, tu nie będę spał :-P
Teraz zjazd. Sprawdzam dwa boczne szutry, ale jeden prowadzi do farmy, a na drugim nie ma zasięgu. A przede mną zjazd do miasteczka, gdzie jest hotel za 72. Kusi...
Już je widzę w dole, ale sprawdzam jeszcze jedną boczną drogę i wreszcie trafiam w punkt! W miarę płasko, niezbyt kamieniście, nie widać z szosy. Jest co prawda sporo owczych bobków, ale samych zwierząt ani widu. Dobra, tu zostaję :-)
Mycie z wora (woda się zdążyła nieźle nagrzać), namiot, jedzenie, zmywanie i już jest godz. 21 i właśnie zrobiło się ciemno, więc zaraz spać :-)
- DST 113.66km
- Teren 2.00km
- Czas 06:58
- VAVG 16.31km/h
- VMAX 61.67km/h
- Temperatura 25.0°C
- Podjazdy 2071m
- Sprzęt Surlier
- Aktywność Jazda na rowerze
Komentarze
Ooo fajna ta jaskinia z góry, ciekawe jaka jest w środku ;)
Carmeliana - 17:20 poniedziałek, 19 września 2022 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!